NM 29: Od jazdy konnej do rekordu świata w biegach ultra. Rozmowa z Patrycją Bereznowską

  • 00:52:11
  • 24 listopada, 2020
  • 77,8 MB

Moim dzisiejszym gościem jest niesamowita kobieta – Patrycja Bereznowska, to najbardziej utytułowana Polka w biegach długodystansowych. Ultramaraton to dla niej bułka z masłem!

Mistrzyni Świata i rekordzistka świata w biegach 24- i 48-godzinnych, pełna pasji do biegania, a jednocześnie niesamowicie skromna osoba.

Jaki jest sekret jej niesamowitej wytrzymałości i wytrwałości w spełnianiu marzeń?

O tym rozmawiamy w dzisiejszym odcinku. Zapraszam do słuchania!

W odcinku Od jazdy konnej do rekordu świata w biegach ultra, z Patrycją Bereznowską rozmawiamy o tym:

  • jak zaczęła się jej przygoda z bieganiem;
  • kiedy odkryła swoje niesamowite predyspozycje biegowe;
  • czy długie dystanse faktycznie biega się głową;
  • jakie ma strategie na przetrwanie na długich dystansach;
  • w jaki sposób przygotowuje się do zawodów;
  • skąd czerpie wiedzę na temat treningów i odżywiania;
  • co motywuje ją do kolejnych startów;
  • z jakich osiągnięć jest najbardziej dumna;
  • który z biegów ultra uważa za najtrudniejszy;
  • jak przygotowywała się do Badwater Marathon;
  • jak wpływa na nią społeczność innych biegaczy;
  • jakie jest jej następne biegowe marzenie.

Jestem pod ogromnym wrażeniem rozmowy z Patrycją.

Po jej zakończeniu miałam ochotę od razu wrzucić na siebie biegowe ciuchy i ruszyć w trasę! Wiem, że teraz, w trakcie dowolnego kryzysu biegowego, przypomnienie sobie tej rozmowy pomoże mi odzyskać utraconą energię.

Od Patrycji wręcz biją pozytywność, uśmiech i skromność. Jej podejście do biegania i do życia są dla mnie ogromną inspiracją i mam nadzieję, że ślad po tej rozmowie zostanie na długo także w twojej pamięci.

Bardzo Cię dziękuję za wysłuchanie i do usłyszenia w kolejnym odcinku!

Osoby wspomniane w tym nagraniu:

Więcej o Patrycji Bereznowskiej znajdziesz tutaj:

Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:

A jeśli spodobał Ci się ten odcinek, będę wdzięczna za komentarz i podzielenie się tym odcinkiem z innymi osobami, którym jego treść może być przydatna. Będzie mi też miło jeśli poświęcisz chwile i zostawisz krótką ocenę podcastu w iTunes – dzięki temu inne osoby łatwiej dotrą do tego podcastu.

Cześć Patrycja!

Witam.

Bardzo się cieszę, że przyjęłaś zaproszenie do rozmowy.

Cieszę się, że mnie zaprosiłaś.

Słuchaj, Patrycja. Mam wrażenie, że Ty jesteś na takiej ogromnej fali. Rekord za rekordem, zwycięstwo za zwycięstwem. Co więcej, potrafisz w trakcie jednego biegu, tak jak to się wydarzyło w miniony weekend, dwa rekordy pobić za jednym razem. Czy Ty czujesz to, że jest to Twój czas, że jesteś na tej fali?

Naprawdę bardzo trudno powiedzieć. Dlatego, że okazje do pobicia rekordu Polski, czy świata nie zdarzają się często tego typu biegi. Z drugiej strony, jeżeli właśnie taka możliwość się pojawi, to przygotowuję się do niej. Bardzo dawno zrozumiałam, że nie warto sobie stawiać żadnych ograniczeń.

Po prostu rekordy świata, czy rekordy Polski, europy, one trochę deprymują, mamy bardzo często poczucie, my sportowcy, że nie stać mnie na to, bo jest to coś wow. Natomiast jeżeli sobie budujemy sami w swojej głowie ograniczenia, to rzeczywiście nie ma możliwości, żeby ich pobić.

Teraz podczas tego biegu i bicia tego rekordu też miałam taki moment, że naprawdę tak bardzo intensywnie poczułam, co to znaczy ta słynna głowa, w sensie, że mówi się o tym, że biegi ultra biega się głową, bo naprawdę było ciężko. Po 12 godzinach uszkodziłam sobie mięsień w udach. 12 godzin to dopiero była ćwiartka biegu. Plany były ambitne i trzeba było dalej walczyć.

Miałam to szczęście, że akurat miała przyjechać, bo nie była z nami od samego początku, moja fizjoterapeutka Joanna Daszewska. Czekaliśmy na nią bardzo. Była wyczekiwaną osobą, żeby ocenić, jak poważny jest to uraz i co dalej z nim począć, czy uda się ukończyć bieg. Rzeczywiście, kiedy przyjechała, okazało się, że nie jest to bardzo poważne, bolesne, ale nie jest to zerwany mięsień, a tylko ponadrywane włókienka w nim. Wprowadziła procedurę masażu, chodzenia, która umożliwiała dalsze kontynuacje wyniku, ale oczywiście już z bólem.

Wiązało się to z tym, że ten dyskomfort był jednak dosyć duży. Natomiast jak pojawił się ten moment, że zostało do rekordu 2 kilometry.

Teraz mówisz o tym rekordzie Polski?

Świata. Mówię o tej sile głowy, która została tam niecałe 2 kilometry do pobicia rekordu świata. Oczywiście ogromny doping na miejscu, niesamowita atmosfera. To, co zrobili organizatorzy, inni zawodnicy, serwisy, mój serwis i serwisy obok, zawodnicy, to po prostu coś niesamowitego. Biegłam ostatnie metry, cały czas przyspieszałam i uświadomiłam sobie, że kompletnie nic mnie nie boli. Nie to, że o tym nie myślę, że mnie nie boli, że sobie wmówiłam, że muszę robić ten rekord, więc muszę zagryzać zęby i biec, tylko autentycznie po prostu czułam się, jakbym biegła swoje pierwsze metry tego biegu.

Oczywiście to uczucie niestety zniknęło razem z tym pojawiającym się nowym rekordem, ale to mi pokazało dobitnie, jak niesamowity jest nasz mózg i jak rzeczywiście potrafi czasami działać cudami, jakieś magiczne rzeczy. Musimy mu na to pozwolić.

Biegłam ostatnie metry, cały czas przyspieszałam i uświadomiłam sobie, że kompletnie nic mnie nie boli. Nie to, że o tym nie myślę, że mnie nie boli, że sobie wmówiłam, że muszę robić ten rekord, więc muszę zagryzać zęby i biec, tylko autentycznie po prostu czułam się, jakbym biegła swoje pierwsze metry tego biegu.

Wywołałaś wiele tematów, za które będę chciała po kolei ciągnąć.

Po pierwsze potwierdzam, że to tak wyglądało, jak opowiadasz, bo oglądałam na live, na Facebooku właśnie ten moment bicia rekordu. Widziałam twój uśmiech na twarzy i widziałam taką lekkość. Dla mnie to było ogromne zaskoczenie.

Po 48 godzinach to było 323 kilometry w nogach i ten uśmiech, ta lekkość, to przyspieszanie, to było dla mnie coś niesamowitego. Tak sobie zadawałam pytanie „Co ciebie napędza”? Powiedziałaś, że głowa i że w tym tkwi sukces. No właśnie, czy to jest tylko głowa, czy genetyka i takie Twoje fizjologiczne?

Fizyczne, fizjologiczne też.

Uwarunkowania. Czy to jest przygotowanie fizyczne, czy to jest to przygotowanie mentalne?

Tego do końca nie będziemy wiedzieć, bo nikt mnie jakoś dokładnie nie przebadał i moich genów. Co więcej, niewiele znam swojej rodziny i nikt nie był, nie jakimś wybitnym sportowcem, ale nikt tak naprawdę wyczynowo nie uprawiał żadnego sportu, więc absolutnie nie mam żadnego porównania.

Na pewno jest coś w tym, że wytrzymałość rzeczywiście od zawsze, odkąd pamiętam, była moją domeną. Nie szybkość a wytrzymałość. Pamiętam, że jak uprawiałam jakieś sporty, kiedy byłam młoda, to właśnie myślałam o tym, że muszę poczekać na to, żeby być dobra. To znaczy, zawsze marzyłam o przebiegnięciu maratonu i zdawałam sobie sprawę, że jest to bieg długodystansowy, co wiąże się z wytrzymałością, a wytrzymałość jest skorelowana z wiekiem, więc trochę cierpliwości, trochę pracy i jakieś owoce tego przyjdą.

To bardzo pozytywny przekaz, że wytrzymałość z wiekiem jest.

Skąd pojawia się ta siła? Ta siła pojawia się stąd, że to regularne bieganie, startowanie w zawodach rozpoczęłam w wieku 33 lat. Fajnie jest teraz, kiedy już mam skończone, nie mogę się przyznać – 45 lat – dawać taki przekaz kobietom, zresztą nie tylko kobietom, że warto marzyć, że w pewnym wieku wiele osób już mówi, że to już nie jest dla mnie. Absolutnie, jest tak wiele dyscyplin, tak wiele konkurencji, że każdy mógłby znaleźć coś dla siebie. Po prostu trzeba poszukać w sobie to, co jest w nas dobre, najlepsze i myślę, że jeszcze tam dopieścić, doszlifować, dopracować i dać sobie szansę.

Najważniejsze, to dać sobie szansę, po prostu spróbować i nie poddawać się przy pierwszej porażce. To jest trochę tak, jak wiele razy jest taki przykład dawany z dziećmi, jak uczą się chodzić. Upadają do przodu, do tyłu, na boki, tysiąc razy, ale w końcu każdy z nas tę sztukę opanował. Najfajniejsze jest to, że nie pamiętam tych upadków.

Podobnie będzie, jeżeli znajdziemy to coś, co kochamy, to coś, co poświęcimy mu pracę. Być może będziemy dążyć do mistrzostwa, aczkolwiek nie zawsze trzeba. Czasami ta droga jest ciekawsza i nie każdy ma potrzebę poprawiania rekordów świata, zdobywania jakichś medali, a samo uczestnictwo, bycie tam, cieszenie się, posiadanie jakiegoś hobby, realizowanie marzeń, to jest to, do czego powinniśmy dążyć.

Podobnie będzie, jeżeli znajdziemy to coś, co kochamy, to coś, co poświęcimy mu pracę. Być może będziemy dążyć do mistrzostwa, aczkolwiek nie zawsze trzeba. Czasami ta droga jest ciekawsza i nie każdy ma potrzebę poprawiania rekordów świata, zdobywania jakichś medali, a samo uczestnictwo, bycie tam, cieszenie się, posiadanie jakiegoś hobby, realizowanie marzeń, to jest to, do czego powinniśmy dążyć.

A czy u Ciebie to jest właśnie potrzeba bicia rekordów i zwycięstw, czy to jest taki efekt uboczny, wynikający z tego, że kochasz biegać, dajesz z siebie wszystko i przy okazji, tak można powiedzieć, osiągasz te sukcesy?

Rekordy są naprawdę fajnym motywem poprawiającym, znaczy ułatwiającym mobilizację i to, że wciąż trenuję mocno. To jest zawsze gdzieś tam z zewnątrz taka mobilizacja. Wewnątrz jej tak bardzo nie potrzebuję, ponieważ kocham ruch i kocham bieganie. Tak naprawdę dwa dni po tym pobiciu rekordu świata, dzisiaj mam wizytę u swojej Asi fizjoterapeutki w ProReh w Legionowie, a już rano mówię „Szkoda, że nie mogę pójść pobiegać”, bo muszę poczekać, żeby mnie obejrzała, sprawdziła, czy wszystko jest w porządku.

Zresztą pamiętam, jak kiedyś jeszcze zaczynałam swoją przygodę z biegami ultra i znajomy opowiadał mi, że biegał w 24 godzinach, w których jeszcze nie brałam udziału. Wtedy powiedziałam, że absolutnie nigdy nie będę 24 godziny biegać, bo kocham bieganie i potem nie będę miesiąc pauzować, żeby się zregenerować. Wolę biegać dziennie 10, czy 20 kilometrów, ale wciąż biegać.

Okazało się, że mój organizm pozwala mi na wrócenie do treningów po takim biegu 24-godzinnym, czy 48-godzinnym stosunkowo szybko, bo już kilka dni po. Jak spróbowałam te 24 godziny, to mogłam przez lata przy nich zostać.

A jak to się stało, że Ty biegasz? Pytam w takim kontekście, że wspomniałaś przed chwilą, że zaczęłaś biegać, jak miałaś 33 lata. Wcześniej też zajmowałaś się sportem, ale zupełnie inną dyscypliną.

Tak, rzeczywiście. Tak naprawdę to gdzieś tam od dziecka była aktywna i szukałam, myślę, że jedno to, właśnie miałam dużą potrzebę ruchu, ale też kontaktu z naturą. Miałam takie szczęście, bo tak pokierowałam swój los, żeby wybrać sobie jeździectwo, jako mój zawód i jestem trenerem jeździectwa. W związku z tym startowałam w rajdach długodystansowych. To były nawet wyścigi takie po 160 kilometrów jednego dnia na koniu.

W tej dyscyplinie można zsiąść z konia w trakcie. Wymyśliłam sobie, że oczywiście będzie mu lżej te 50 kilogramów mniej na karku i wtedy będę miała jeszcze większe szanse zająć dobre pierwsze, czy drugie miejsce, po prostu wygrać na zawodach. Tak zaczęła się moja przygoda z bieganiem.

Ale zsiąść nie po to, żeby odpocząć, tylko po to, żeby koń odpoczął i żeby właściwie biec obok niego.

Dokładnie, biegłam razem z koniem. Oczywiście nie cały dystans, ale te odcinki przed kontrolą weterynaryjną, która decydowała, jak szybko dalej koń mógł kontynuować wyścig. Więc w efekcie była pomocna i ułatwiała wygranie. Z treningu na trening pomyślałam sobie, że to jest naprawę bardzo przyjemne. Na dodatek, tam, gdzie mieszkałam, odbywał się półmaraton, który przez dwa lata obserwowałam jako kibic, jadąc do pracy, do stajni. To wciągało.

Pomyślałam sobie, że chcę spróbować. Dałam sobie kilka miesięcy na przygotowanie tego pierwszego startu i po pierwszych 21 kilometrach poczułam niedosyt. To nie było tak, jak większość maratończyków na mecie mówi „Nigdy więcej”, a ja od razu myśl „Gdzie jest następny maraton”. Wybrałam sobie maraton i też miałam bardzo dużo szczęścia, bo ten pierwszy maraton, bardzo kameralny, malutki, aczkolwiek trudny, bo po lesie, dużo piachu, górki w Starej Miłosnej. Udało mi się wygrać. To poczucie zwycięstwa naprawdę wciąga.

W biegu tego rodzaju. W pierwszym maratonie i od razu wygranym.

Tak, w debiucie wygrać. To był naprawdę bardzo kameralny bieg, więc absolutnie nie świadczyło to o mojej super formie w tamtym momencie, ale taki lukier na pączku, który nie dosyć, że spodobał mi się sam, to właśnie zmęczenie po maratonie, to uczucie. Wtedy pamiętam, że też pomyślałam sobie, że mogłabym jeszcze jedną pętlę jeszcze przebiec. Maraton wtedy odbywał się na siedmio kilometrowej pętli. Czyli biegliśmy 6 razy i po przebiegnięciu tych 6-ciu czułam niedosyt. Stąd też chyba się pojawiły pierwsze myśli o ultramaratonach.

One pojawiły się już wtedy właśnie?

Kilka lat później. Wtedy zdawałam sobie sprawę, że przygotowanie organizmu do tak wielkiego wysiłku wymaga czasu. Zawsze interesowałam się fizjologią, wysiłkiem, biologią. Trenowałam właśnie konie do rajdów długodystansowych, więc zdawałam sobie sprawę, że można zrobić sobie krzywdę, jeśli tak ogromny wysiłek podejmie się zbyt wcześnie. Że ta adaptacja mięśni, ścięgien, kości jednak trwa. Wtedy świadomie, zupełnie świadomie, tak jakby odsunęłam sobie to ciasteczko na później.

To też było fajne, bo rzeczywiście, kiedy wystartowałam w pierwszym swoim biegu, czy 12-godzinnym, czy 24-godzinnym, to te efekty już były i wyniki były naprawdę spektakularne. Warto było czekać.

To wszystko zaplanowałaś samodzielnie, czy z udziałem trenerów, fizjoterapeutów? Wiem, że teraz Cię wspiera cały zespół. Nie znam składu, ale troszeczkę się orientując, domyślam się, że tam jest właśnie fizjoterapeuta, może dietetyk Ty wiesz lepiej. Czy na początku też korzystałaś ze wsparcia specjalistów w tych dziedzinach?

To przyszło z czasem, kiedy te wyniki planowałam już pokręcić i osiągać coraz więcej. Zaczęłam się zastanawiać, co zrobić, żeby było jeszcze lepiej, mocniej, dłużej i szybciej. Rzeczywiście po drodze zaczęłam korzystać z pomocy fizjoterapeutów. Rzeczywiście praktycznie odkąd biegam tak intensywnie, to regularnie pojawiają się i to nie jest wizyta na zasadzie takiej „O jej, coś się urwało. Nie staję na nodze.” i biegnę do fizjoterapeuty, tylko regularnie jestem pod opieką i prawie zawsze, raz w tygodniu pojawiam się w gabinecie. Jeżeli wszystko jest dobrze, to jest po prostu najzwyklejszy masaż, ewentualnie rozpoznanie jakichś napięć i zaaplikowanie ćwiczeń, które rozciągną, zrelaksują dane miejsce.

W ProReh’u w Legionowie rzeczywiście bywam stałym gościem. Natomiast jeżeli coś jest poważniejsze, to zagęszczamy te wizyty i działamy. Dzięki temu na szczęście kontuzje generalnie mnie nie trapią przez te wszystkie lata. Podobnie było z opieką dietetyczną. Współpracuję z Jagodą Podkowską, która profesjonalnie zajmuje się układaniem planów dietetycznych dla ultramaratończyków i innych sportowców.

Po prostu przed jednym z ważnych biegów mistrzostw Polski 24-godzinnych w Łodzi w 2017, pomyślałam sobie, że już zrobiłam dużo, żeby osiągnąć dobre wyniki, ale nigdy nie sięgnęłam po radę profesjonalnego dietetyka, więc może warto w tym kierunku pójść. Dało to pierwszy rekord świata i złoty medal na mistrzostwach Polski. To było rzeczywiście skuteczne. Ta współpraca cały czas się ciągnie.

Co do trenerów, to może trochę nietypowo, bo od samego początku sama siebie trenuję, ale to wynika właśnie z tego, że przez wiele lat trenowałam konie i po prostu mam wykształcenie, które nie jest stricte AWF, tylko akurat Akademia Rolnicza, ale dająca mi wiedzę i zawsze się tym interesowałam. A ponieważ jak trenowałam koniec, to nie było publikacji w języku polskim, czy w ogóle książek dotyczących treningu do rajdów długodystansowych, treningu wytrzymałościowego koni, więc studiowałam książki o treningu długodystansowym ludzi. Śmieję się, że zanim zaczęłam biegać maraton, to już przeczytałam kilka dobrych książek o treningu.

Druga rzecz, bo też wielokrotnie się zastanawiałam, że może ktoś z zewnątrz będzie umiał spojrzeć na to wszystko bardziej trzeźwym okiem i doradzić mi jak trenować, ale z drugiej strony taki mam tryb życia, że trudno byłoby mi dostosować się do jakichś konkretnych ram, które wtedy rzeczywiście trzeba się dostosować, jeżeli ktoś narzuca plan, to fajnie byłoby go realizować. Póki co sama sobie przygotowuję w głowie rozpiski, jeżeli chodzi o trening, czy wielkość obciążeń, czy rozkład startów. Jest w tym trochę spontaniczności, jeśli nie dużo. To też wynika z tego, że po prostu staram się słuchać swojego organizmu i jeżeli czuję naprawdę, że jest dobrze, to wykorzystać ten moment. Jeżeli czuje, że nie, to po prostu odpuścić, zrezygnować.

Myślę, że to jest też klucz do takich ekstremalnie dużych wysiłków, żeby właśnie wsłuchiwać się w swój organizm. Zawsze się bałam tego, że jeżeli będę miała przygotowana rozpiskę, to mam na tyle poczucie obowiązkowości, że niezależnie od tego, jak się będę czuła, to po prostu wyjdę na trening, spróbuje to zrobić na siłę. A to w tej dyscyplinie nie jest korzystne.

Z drugiej strony, mam doświadczenie, oczywiście jestem totalnym, absolutnym amatorem, ale jestem bardzo szczęśliwa z tego, że mniej więcej od półtora roku biegam regularnie. Regularnie to znaczy gdzieś trzy razy w tygodniu.

Bardzo fajnie.

To mój personalny sukces, uznaję. Przyznam, że biegam z trenerem w aplikacji, ten trener zadaje mi te treningi i to mi pomaga. Jednak nadaje taki pewien rytm i cel. Oczywiście to są treningi proste, że nie ma tego ryzyka, o którym mówisz, że przegnę.

To jest bardzo dobra strategia. Naprawdę, absolutnie nikomu nie doradzam takiego drogi jak ja, czyli trenowanie siebie samemu. Jestem osobą naprawdę obowiązkową i myślę, że to głównie jest tym, co mnie powstrzymuje od współpracy z kimś z zewnątrz. Natomiast większość osób, jednak potrzebuje takiej mobilizacji z zewnątrz i podpowiedzi. Czasem to nawet nie chodzi o mobilizację, ale takie, żeby wymyślić nowy rodzaj treningu. Organizm bardzo nie lubi rutyny. Jeżeli rzeczywiście, nawet regularnie będziemy wychodzić i te trzy razy w tygodniu biegać sobie godzinę, ale to będzie jednostajne tempo, zawsze tą samą trasą, to bardzo szybko, nawet nie to, że nie będzie przynosiło jakichś postępów, ale nawet mogą wyniki się pogorszyć. Jednak ktoś z zewnątrz potrafi podpowiedzieć, że „Słuchaj, a może zróbmy coś nowego. Taki trening innym tempem.” i to naprawdę mobilizuję.

Dwa, myślę, że fajnie jest, wkładając wysiłek, a wiadomo, że właśnie wychodząc te trzy razy w tygodniu, to i tak jest jednak jakiś tam wysiłek w te treningi, mieć możliwość podzielenia się swoim odczuciem z kimś z boku. Trener to zawsze ktoś, kto bardzo chętnie wysłucha na treningu, jak poszło, czy lepiej, czy gorzej, albo zmobilizuje, albo pochwali i to jest fajne, że ma się kogoś z boku.

To wszystko, o czym rozmawiamy, to jest jednak wciąż ciało. Treningi wytrzymałościowe, fizjoterapia, dieta, ciało. Wróćmy do tej głowy. Pracowałaś, pracujesz, z trenerem mentalnym, psychologiem sportu?

Miałam w całej tej swojej karierze biegowej dwa spotkania z psychologiem sportu. Jedno dłuższe to było przed moim pierwszym dużym zagranicznym startem w mistrzostwach świata i europy w biegu 24-godzinnym. Było tak, nie powiem śmieszne, ale generalnie podczas tej rozmowy pani psycholog popatrzyła i mówi „Nie mam co tu robić”, czyli, że już wtedy miałam to dosyć dobrze poustawiane. Rady wysłuchałam.

Drugim moim konikiem poza fizjologią jest jeszcze psychologia, szczególnie psychologia sportu więc półki w domu uginają się od książek, wszystkich publikacji. Naprawdę z każdej przeczytanej książki można coś wynieść i spróbować u siebie zastosować, bo oczywiście tych strategii i metod, chociażby na przetrwanie takiego biegu 24-godzinnego, nie mówię o zwycięstwie, jest wiele. Okazuje się, że nie wszystko do każdego trafia. Trzeba znaleźć takie trochę swoje sposoby na pokonanie kryzysu. To jest głównym problemem podczas biegów, kryzys się pojawi zawsze. To jest jedna pewna na biegu ultra, że kryzys się pojawi.

Jedno, czego nie wiemy, to tak naprawdę ile tych kryzysów będzie, jak będą długo trwały, kiedy miną. Z drugiej strony zawsze wszystkim podkreślam, że naprawdę każdy kryzys minie. To jest kwestia naszej cierpliwości, wzięcia go na przeczekanie i znalezienie sposobu na przetrwanie tego kryzysu, żeby gdzieś po drodze nie poddać się, bo można, tylko trzeba znaleźć swój sposób na to.

Jaki masz swój sposób właśnie na te kryzysy?

To się zmienia. To jest tak, że to też jest ciekawe w tych biegach. gdyby ktoś mnie zapytał, czy mi się te biegi nie nudzą, takie długie, więc absolutnie nie, bo każdy bieg jest inny. To, co powiedziałam, kryzys pojawia się na każdym biegu, w innym momencie, jest to inny rodzaj i inny rodzaj walki z tym kryzysem. Może to wynika z tego, że wciąż uczę się, czytam i kombinuję. Nie zawsze stosuję te same metody. Naprawdę tych sposobów jest wiele i warto znaleźć swój.

Próbuje w myślach sobie znaleźć, w jaki sposób w tym biegu się motywowałam. Na pewno bardzo dużą motywacją, żeby nie przerwać biegu, żeby nie zwolnić, czyli wytrzymać to tempo na mistrzostwach świata, było to, że takie biegi odbywają się niezwykle rzadko. Tak naprawdę to były drugie mistrzostwa świata w całej historii i znaleźć właśnie serwis, czyli takich wariatów, którzy pomogą mi i będą przy mnie przez te 48-godzin, bo jeszcze do tego biegu trzeba się przygotować, wyjechać, wrócić i to wszystko naprawdę trwa. Wiele osób poświęca swój czas.

Gdy zaczniemy o tym wszystkim myśleć, jak to wiele wysiłku kosztuje i jak niewiele są szanse, że jak nie dzisiaj, to jutro, czyli powtórzenia możliwości wystartowania, to to było chyba wystarczającą motywacją, żeby mimo problemu, które się pojawiły, brnąc w to. W efekcie mieć te dwa kilometry przyjemności biegu ostatnich kilku kilometrów przy biciu rekordu.

Mam takie proste sposoby. Jak czuję się tak zmęczona, to myślę sobie „Ile jeszcze do końca”, ale żeby tak za często nie zerkać na zegarek, to myślę sobie, że dobiegnę do tego konkretnego drzewa, które jest w oddali, zakrętu albo samochodu i wtedy spojrzę.

Jakbyś miała kiedyś możliwość wystartować w biegu 48-godzinnym, to to jest bardzo zła strategia „Ile jeszcze do końca”. Nie polecam, absolutnie.

Moje dystanse są krótsze.

Dlatego się śmieję, że 24-godzinny, czy 48-godzinny w ogóle nie dopuszcza się do myśli, szczególnie w pierwszej połowie, ile jeszcze do końca. To jest przytłaczające. Natomiast tutaj taki sposób już wcześniej zaplanowałam i przetrenowałam to, biegając na treningach na bieżni, że poza pierwszymi kilkoma godzinami, później będę sobie robić 29 minut biegu, minutę marszu na zjedzenie czegoś, wypicie czegoś właśnie w marszu, a nie w biegu. To pozwoliło mi sobie podzielić cały ten dystans na takie właśnie pół godzinne biegi.

Każdy, kto biega, wie, że zmobilizować się do 29 minut biegu, wcale nie jest tak trudno. Tak naprawdę to myślałam o tych kolejnych minutach i tylko tych minutach. Nawet w największym kryzysie dzieliłam to na minuty, czyli myślałam o tym, że muszę przetrwać kolejne 59 sekund.

Zmieniając odrobinę temat, ale cały czas będąc przy biegach, czy Ty, jakoś klasyfikujesz swoje osiągnięcia i konkretnie chciałam się zapytać, czy jest któryś bieg, zwycięstwo, rekord, które jest takim Twoim numerem jeden?

To jest naprawdę trudno wybrać. Co innego jest, jak gdyby ten rekord zapisany na papierze i jakiś tam medal, czy puchar, a inaczej wygląda klasyfikacja moich odczuć w głowie. Bardzo często też słyszę pytanie „Które z biegów były najtrudniejsze?” i to jest troszeczkę podobnie. Nie zawsze najdłuższy dystans jest tym najtrudniejszym, że właśnie gdzieś te kryzysy i trudności pojawiające się na trasie powodują, że całkiem krótki bieg jest gdzieś tam w głowie, pozostaje w pamięci jako dużo trudniejszy, niż ten najłatwiejszy.

Oczywiście te rekordy świata, to jednak jest coś, co zapada w pamięci. Być może wiąże się z tym, że po takim osiągnięciu częściej mam okazję spotkać się z dziennikarzami, z biegaczami. Wiele pytań pada, które dotyczą tych rekordów, więc zmusza mnie to do szukania gdzieś w głowie więcej odpowiedzi i szczegółowego analizowania biegów. W tym roku biegłam w lipcu w Portugalii.

Być może dlatego, że jest to jeszcze całkiem świeże wspomnienie, ale uroda tamtej trasy i trzy tygodnie razem z przygotowaniami spędzone tam w Portugalii, w maleńkim miasteczku, współpraca z tamtymi ludźmi nie zawsze łatwa, bo na przykład bariera językowa w miejscu, gdzie mieszkałam, gdzie naprawdę niewiele osób mówiło po angielsku, ale mimo wszystko byliśmy w stanie się dogadać. Wspaniali ludzi spotkani na trasie treningu, którzy częstowali mnie owocami, arbuzem, wodą. Tak naprawdę bardzo wiele emocji. Trudność tego biegu i kłopoty związane z samą trasą, powodują, że to jest tak wbrew pozorom, dwa dni po pobiciu rekordu na bieżni, mówię o biegu w lipcu, że on bardzo głęboko siedzi mi w głowie i te emocje tak skrajnie różne dotyczące tego biegu Portugal Trail 281 kilometrów, są w tym momencie najsilniejsze.

Tam miałaś też różne przygody na trasie. Śledziłam wpisy w mediach społecznościowych. Niektóre takie drastyczne, można powiedzieć.

Tak, naprawdę bardzo ciężko. Takie przygody, że po raz pierwszy na trasie pomyślałam sobie z taką złością, że niezależnie od tego, co robię, jest ryzyko, że nie ukończę biegu i nie mam na to wpływu. Ponieważ zbieg jak zwykle, jakichś nieszczęśliwych okoliczności, ale to był dzień, w którym został zhakowany Garmin i zegarki po prostu odmawiały współpracy. Specjalnie mówię „Zegarki”, bo miałam zapasowe, żeby w razie czego mieć. Nic nie działało.
Organizator tam wyznacza trasę na zasadzie tracku w zegarku, czyli nie ma żadnego wsparcia, oznaczeń trasy, tylko elektronika, która właśnie zawiodła zupełnie.

Jestem w obcym kraju, mam do przebiegnięcia 281 kilometrów nie jakimś szlakiem, tylko ścieżkami raz w górach, raz w miasteczkach, wioskach, polach, po prostu bardzo różnorodny teren. Jestem po prostu gdzieś i kompletnie nie wiem, w którą stronę iść. Temperatury ogromne, ogromny wysiłek. To było naprawdę frustrujące i zabierające siły.

Przygoda niefajna, która zdarzyła mi się po raz pierwszy z zawodnikiem, którego w nocy spotkałam i zapytałam o drogę, a on stwierdził, że nie powie mi i zaczął uciekać. Na szczęście adrenalina i ta głowa spowodowała, że miałam siłę go gonić. Dobiegłam za nim do punktu odżywczego, na którym on oświadczył, że go atakowałam po drodze kijami biegowymi. Dorosły mężczyzna zachował się jak dzieciak w przedszkolu, ale tak czasami niestety bywa. Gdzieś ambicje męskie dały górę.

Finalnie bieg udało mi się ukończyć. Tak naprawdę dopiero dwa dni po biegu została wyjaśniona sytuacja, że organizator zmieniając punkty odżywcze, które musiał zmienić z powodu sytuacji z Covidem, na stronie angielskiej, nie umieścił całej trasy. Brakowało odcinków z punktami odżywczymi, czyli właśnie była posiatkowana cała trasa i niektóre odcinki. Oficjalnie za to przeprosił. Nie zmieni to faktu, że 3 godziny i ponad 30 kilometrów krążenia, frustracji, niemożliwości znalezienia się, próby dzwonienia, telefonowania, szukania siebie na mapie. Co nie zmienia faktu, że to jeden z najpiękniejszych biegów, w jakich brałam udział i jeżeli tylko będę miała możliwość wrócenia tam, to bardzo chętnie wrócę.

Mówisz, że bieg udało Ci się ukończyć. Po pierwsze nie ukończyć, tylko wygrać. Po drugie nie udało, tylko to zrobiłaś. Nie wiem, jak to jest możliwe.

Może to udało się, pojawiło, dlatego, że właśnie ryzyko, że się nie uda. Przygód tam było naprawdę bardzo wiele, bo z serwisantami, teraz jesteśmy zaprzyjaźnieni, natomiast to były osoby, nie powiedziałabym przypadkowe, ale zdobyte na miejscu. Wojtek Hajduczenia, Polak mieszkający w Portugalii od wielu lat, który postanowił, nie mając żadnego doświadczenia, serwisować mi, więcej niż 281, bo dojechanie na 6 punktów na motorze terenowym. Wielki szacun, bo są to trudne trasy, wiele godzin. Jean Andre z Portugalii, który po prostu biega biegi ultra i dosłownie trzy dni przed zapowiedział się, że może mi pomóc.

Mimo tego, że byliśmy trzema dopiero co poznanymi osobami, stworzyliśmy naprawdę niesamowity team, na który spadła masa problemów. My to generalnie z uśmiechem na twarzy, cierpliwością, spokojem, każdy kolejny problem znosiliśmy. Tak naprawdę po biegach sobie uświadomiłam, jak wiele mieliśmy problemów i jak wiele razy można było powiedzieć „Dość”, to dopiero wtedy zrozumiałam, że to naprawdę był wielki bieg.

Tak to brzmi, wygląda i tak na pewno jest. Wielkim biegiem jest też bieg, który jest uznawany za najtrudniejszy. Chciałam się Ciebie zapytać, czy faktycznie ultramaraton w USA Badwater, w twojej ocenie jest takim najtrudniejszym ultra dystansowym biegiem?

Tak, rzeczywiście bieg ten ma w swojej nazwie „Najtrudniejszy”, natomiast w moim odczuciu jest niezwykle trudny, ale jednak nie jest najtrudniejszy. Wynika to z tego, że warunki pogodowe, czyli te, miałam okazję biec w 50 stopniach i bardzo niskiej wilgotności. Trasa, która jest 100% asfaltem nagrzanym, żadnego cienia, pustynia, rzeczywiście warunki są niezwykle trudne, natomiast w związku z tymi trudnymi warunkami organizator dopuszcza serwisowanie zawodnika niemalże przez całą trasę. Czyli poza jakimiś przepaściami, krótkimi odcinkami, zawodnik biegnie w towarzystwie nie bezpośrednim, bo samochód nie może jechać obok zawodnika, natomiast musi być cały czas na oku, czyli być w zasięgu wzroku. To wyglądało tak, że mój samochód serwisowy przemieszczał się 2-3 mile do przodu, czekał na mnie, jak dobiegałam, dostawałam nową porcję zimnej wody, lodu, jedzenia, praktycznie co chciałam i potrzebowałam i mogłam biec dalej.

Śmieję się teraz, znając warunki i porównując warunki, jakie były na przykład w Portugal Trail 281, gdzie zresztą organizator mówi, że zainspirował go właśnie Badwater. W najgorętszym miejscu w Portugalii wymyślił ten bieg. Mówię, że to jest taki all inclusive w stosunku do Portugalii, gdzie jest 6 punktów odżywczych na 281 kilometrach. Nie ma szansy, żeby zabrać tyle wody, żeby starczyło na całą trasę. W związku z tym po drodze trzeba szukać punktów studni, gdzie można tę wodę uzupełnić. Całe jedzenie, żele, plastry, zapasowe czołówki, baterie, power-banki, telefon, trzeba mieć ze sobą w plecaku. Porównując, to kiedy w Dolinie Śmierci biegłam tak naprawdę ze świeżą wodą z lodem, ręcznikiem i mogłam być spryskana, polana i co kilka kilometrów, chociażby mieć kontakt wzrokowy, co jest niezwykle ważne i po prostu porozmawiać z kimś.

Najdłuższy odcinek w Portugalii, gdzie ponad 60 kilometrów wymagał. Wychodziłam z punktu odżywczego i wiedziałam, że nie będę w stanie komuś powiedzieć słowa, że jestem zmęczona przez kolejne 6-7 godzin, to uważam, że to jest dużo trudniejszy bieg. Aczkolwiek te warunki rzeczywiście powodują, że niewiele osób jest w stanie w takich temperaturach biegać. Z drugiej strony tak trudne warunki wymuszają na organizatorze, żeby było bezpiecznie, taki sposób serwisowania. Gdyby ktoś z mojego przekazu zrozumiał, że Badwater jest prosty i łatwy, to tak nie jest. Rzeczywiście trudno jest go porównywać z innymi biegami, ma swoją specyfikę.

Może dodam, bo przygotowując się do tej rozmowy, poczytałam kilka wywiadów z Tobą. W jednym z nich powiedziałaś, że przygotowywałaś się do Badwater w saunie. Gdzie Ty znalazłaś taką dużą saunę?

Ta sauna była mała. W klubie Perła w Michałowie-Reginowie u mnie, niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Natomiast miałam takie szczęście, że właściciele sauny obniżali mi temperaturę do 50-60 stopni i na stopień drewniany, taki stołeczek, po którym się wchodzi czasem na podest, wchodziłam i schodziłam, czyli to było takie wieczne wstępowanie zstępowanie z tego podium. Biegałam w miejscu, najzwyklejszy trucht w miejscu.

Sauna ma taką podłogę drewnianą, ale nawet na tej drewnianej podłodze to była kałuża mojego potu. Robiłam tam bardzo często treningi na bieżni mechanicznej. Zaraz po bieżni przebierałam się, wskakiwałam do sauny, czyli wydłużamy ten okres treningu w mniej komfortowych warunkach, bo jednak na bieżni jest też zawsze duszno, gorąco.

Potem jeszcze podkręcałam tą temperaturę na bieżni. Też ten trening nie tylko w saunie, ale też w warunkach jak w saunie, dlatego, że wyleciałam do Stanów trzy tygodnie wcześniej, mając ogromne szczęście wcześniej. Pisząc zapytanie przez Messengera do Petera Podbielskiego, raczej do państwa Podbielskich, który wcześniej mieli do czynienia z Doliną Śmierci i z Badwater, ponieważ Piotr serwisował innego zawodnika z Polski. Zadałam mu kilka technicznych pytań, dotyczących organizacji biegu. W zamian otrzymałam zaproszenie do Finix, gdzie warunki, jeżeli chodzi o pogodę, są bardzo podobne, jak w dolinie śmierci.

W momencie, kiedy tam trenowałam prawie trzy tygodnie przed biegiem, to była różnica 1-2 stopni, więc praktycznie żadna. To spowodowało, że ta aklimatyzacja, szczególnieszczególnie że ten trening w saunie, był dosyć dobry, na tyle wystarczający, że udało się ten bieg wygrać. Zrobiłam to.

Zrobiłam to, wygrałam, pobiłam rekord.

Tak, taki był nieśmiały cel przed. Najważniejsze było, śmiałam się, jak mój serwis mnie pytał, jakim będę biegła tempem, jakie mam założenia. Zawsze robimy taką odprawę przed biegiem. Mówiłam, że przetrwać, przeżyć, nieśmiało sprawdziłam, że rekord trasy jest taki i taki, ale będę absolutnie patrzeć na zegarek, będę biec według własnego wyczucia. Okazało się, że tamten bieg naprawdę zniosłam rewelacyjnie i do niemalże samego końca czułam się świetnie, biegłam z uśmiechem na twarzy.

Mówiłam, że przetrwać, przeżyć, nieśmiało sprawdziłam, że rekord trasy jest taki i taki, ale będę absolutnie patrzeć na zegarek, będę biec według własnego wyczucia. Okazało się, że tamten bieg naprawdę zniosłam rewelacyjnie i do niemalże samego końca czułam się świetnie, biegłam z uśmiechem na twarzy.

W moim odczuciu, jeżeli chodzi o ciało, przygotowanie, to był jeden z najlepszych i najłatwiejszych biegów dla mnie.

Niezwykłe.

W tym, co mówisz, uderza mnie taka jedna myśl. Nie mam dużego kontaktu ze środowiskiem biegowym, ale z Tobą miałam możliwość poznania się wcześniej, znam Pawła Żuka, rozmawiałam z nim we wcześniejszym odcinku podcastu. Marek Wikiera, też niezwykłe osiągnięcia.

To, co jest dla mnie niezwykle pozytywne, to, że środowisko biegowe, osoby, które znam, ale także to, jak opowiadasz o tej różnej pomocy, którą dostajesz w różnych częściach świata, że to są ludzie pozytywni, wspierający się, z dużym spokojem i pokorą do swoich wyników podchodzących.

Nie wiem, czy to jest tak, że ten sport przyciąga takich ludzi, czy aby odnieść sukcesy, to trzeba takim być. Nie wiem, jak to jest.

Myślę, że to taka mieszkanka. Po pierwsze mamy gdzie rozładować naszą energię. Jeżeli jest coś nie tak w ciągu dnia, to można to całkiem nieźle w interwałach wybiegać i wrócić do domu, już spokojnym i uśmiechniętym. Ruch, każdy ruch fizyczny, szczególnie na świeżym powietrzu, to jednak te sławne endorfiny, to na pewno mnie uderzyło, kiedy po latach startowania w jeździectwie, w różnych dyscyplinach, czy ujeżdżenia, skoków, czy rajdów dystansowych, jak trafiłam do biegów, to mówiłam „Matko, Ci wszyscy biegacze są tacy uśmiechnięci i szczęśliwi na mecie, czego w jeździectwie nie ma”. Jest dużo zawiści, stresu i jednak to podejście, niby też sportowców, niby natura, kontakt, coś w tym jest, że jednak to bieganie powoduje, że jesteśmy tacy właśnie, nazwę to, generalnie pozytywni.

Jest dużo zawiści, stresu i jednak to podejście, niby też sportowców, niby natura, kontakt, coś w tym jest, że jednak to bieganie powoduje, że jesteśmy tacy właśnie, nazwę to, generalnie pozytywni.

Patrycja, tak na koniec, jakie jest Twoje następne biegowe marzenie? Być może je znam, ale nie wiem, chciałabym usłyszeć.

Trudne są te moje marzenia, bo wiążą się z podróżami, a podróże teraz, wiemy, jaka jest sytuacja. Myślę, że myślisz o tym biegu, o którym już słyszałaś ode mnie. Natomiast w międzyczasie pojawiła się jeszcze jedna opcja. Tamten bieg, o którym wiesz, to jest Australia. Już wiemy, że nie ma najmniejszej szansy, ani w tym roku, ani prawdopodobnie w przyszłym wylecieć do Australii, czego strasznie żałuję, ponieważ mieszka tam moja siostra i właśnie jest odcięta od rodziny.

Oczywiście ma tam rodzinę na miejscu, męża, ale moi siostrzeńcy i siostrzenice mieszkają w Norwegii, ja tutaj i ten kontakt jest teraz kompletnie niemożliwy. Fizyczny przynajmniej, odwiedzanie się i latanie do siebie. Natomiast po biegu w Portugalii, cały czas jestem w kontakcie z organizatorem Portugal Trail, który również organizuje bieg w Brazylii. Być może po tych problemach, które on mi zaaplikował na trasie biegu w Portugalii, dostałam zaproszenie na bieg w Brazylii. Teraz jest tylko kwestia czy uda się tam polecieć.

Bieg jest już w grudniu, więc sytuacja jest naprawdę trudna. Tak naprawdę to zapoznanie się ze szczegółami, ogarnięcie tego odłożyłam sobie na po biegu 48-godzinnym, więc jeszcze nie miałam możliwości skonsultowania wszystkiego.

Jest to najdłuższy bieg na świecie po plaży, więc znowu coś „Naj” się pojawia. 230 kilometrów cały czas mając, bodajże, bo to się startuje od Urugwaju, po prawej stronie oceanu. Po drodze są tylko 4 latarnie, nie ma dostępu do ludności, jest tylko kilka punktów odżywczych, czyli forma podobna jak w Portugalii. Niezwykle ciężki i trudny bieg.

Jedyne co w pierwszej wiadomości, jak napisał do mnie organizator, to mówi „Nie będziesz się musiała martwić o trasę. Trasa nie jest oznaczona, ale na pewno się nie zgubisz” i to jest to, co prawie mnie przekonało, że może chciałabym wystartować w tym biegu. Oczywiście regularnie oglądam filmiki, zdjęcia stamtąd.

Na szczęście ten bieg cały czas ma się odbyć. Zresztą formuła tego biegu, który dopuszcza naprawdę niewielu zawodników i to rozciągnięcie zawodników na tym dystansie, na zupełnym odludziu, na tak dużym dystansie, powoduje, że jest to, jeżeli chodzi o problem z wirusem, całkiem bezpieczny bieg. Natomiast problem może z wydostaniem się z Polski. To będzie mój główny problem.

To jest bieg po piasku, czy po kamieniach?

Po piasku cały czas plaża. Plaża piaszczysta z dosyć dużą ilości strumieni spływających przez plażę. Wiem, że tam jest odcinek, który aż po klatkę piersiową trzeba wejść do wody i po prostu pokonać. Natomiast na szczęście większość tego piasku jest taka zbita, utwardzona.

Problemem są tam temperatury, których jest bardzo duża różnica pomiędzy nocą a dniem. Od 40 w ciągu dnia, do nawet kilku tylko w nocy i bardzo mocne wiatry. Otwarta zupełnie przestrzeń, ocean, więc podmuchy wiatrów są naprawdę duże. Znowu kolejne wyzwanie. Na razie wyzwaniem jest zorganizowanie ewentualnie wylotu.

Zobaczymy, mam cały czas nadzieję, że się uda i jednak te problemy lotniskowe, samolotowe, nas nie pokonają i że będzie to piękne zakończenie roku. Może nie na plaży Copacabana, ale za to wiele kilometrów na plaży.

Trzymam ogromne kciuki. Jestem pewna, że jeśli tylko te problemy logistyczne pozwolą tam dotrzeć, to po prostu pobiegniesz najlepszy bieg, na jaki Cię stać. Nie będę tutaj obiecywać słuchaczom żadnych wyników ani stworzyć sztucznej presji.

Zawsze na starcie mówię sobie, że zrobię to najlepiej, jak będę mogła. Druga myśl, która mi przyświeca, to, że nic nie muszę, tylko mogę i chcę. Tym razem chce polecieć do Brazylii, więc trzymajcie kciuki. A kolejnym krokiem mam nadzieję, że będzie ta Australia.

Bardzo trzymam kciuki.

Dziękuję.

Będę dopingować, zachęcam do dopingowania. Myślę, że jeszcze nie raz w przyszłości się spotkamy.

Do zobaczenia na trasach biegowych. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Do zobaczenia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top