Też chcesz się tego dowiedzieć? W takim razie zapraszam do słuchania!
W odcinku Boję się, dlatego to zrobię z Markiem Wikierą, rozmawiamy o tym:
Marek jest kolejną osobą, która potwierdza, że marzenia mogą być niezłomną siłą napędową, niezależnie jakim pojazdem i dokąd jedziemy.
Podkreśla, w wielu przykładach, że siła i wytrzymałość organizmu może zaprowadzić nas tylko tak daleko, jak pozwoli nam psychika. To ona jest nieodłącznym elementem wszystkich starań. Nie tylko sportowych, bo wykorzystać ją możemy w biznesie, nauce, relacjach z bliskimi, czy jakimkolwiek innym obszarze.
Sukces – jakkolwiek byłby definiowany – zależy tylko od naszej determinacji do pracy nad marzeniami. Tak, pracy. Bo nie wystarczy spisać marzeń, aby się spełniły. Trzeba nad nimi aktywnie pracować.
Do usłyszenia w kolejnym odcinku!
Osoby i miejsca wspomniane w rozmowie:
Więcej o Marku Wikierze znajdziesz tutaj:
Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:
A jeśli spodobał Ci się ten odcinek, będę wdzięczna za komentarz i podzielenie się tym odcinkiem z innymi osobami, którym jego treść może być przydatna. Będzie mi też miło jeśli
Cześć, Marek! Bardzo serdecznie dziękuję ci, że przyjąłeś zaproszenie do rozmowy w podcaście Napędzani Marzeniami. Twoje dokonania pokazują, że muszą cię napędzać potężne marzenia. Osiągnąłeś, zrealizowałeś niezwykłe wyzwania sportowe, wśród nich był również 4 Deserts Grand Slam. Czyli tego typu wydarzenie czy konkurencja, która jest uważana przez The Times jako jedno z 10 wyzwań, które wymagają największej wytrzymałości.
Jak ty to osiągnąłeś? O tym będziemy rozmawiać w dużej mierze, ale może najpierw wyjaśnijmy naszym słuchaczom, naszym widzom, na czym w ogóle to polega?
Dzień dobry. Witam was serdecznie, dziękuję za zaproszenie, dziękuję, że mogłem się podzielić swoimi marzeniami. 4 Deserts to jest cykl biegów, a właściwie cykl ultramaratonów rozgrywany na czterech największych pustyniach na świecie. Sahara, Gobi, Atacama i Antarktyda. W czterech strefach klimatycznych, na czterech kontynentach. Każdy z. biegów po 250 km. Przez 6 dni biegniemy przez pustynię, niosąc na plecach jedzenie i wyposażenie konieczne do przetrwania tych sześciu dni na pustyni.
Biegniemy 1 dnia maraton, drugiego dnia maraton, trzeciego dnia maraton, czwartego dnia dwa maratony i piątego dnia, jeżeli brakuje nam kilku kilometrów do zakończenia całego biegu.
I to wszystko w ciągu roku?
Tak, w ciągu jednego roku, cztery ultramaratony. Sam konkretnie biegłem w lutym, czerwcu, październiku i listopadzie. W październiku i listopadzie było o tyle trudniejsze, że odstęp był praktycznie 2 tygodni między jednym a drugim. Organizm nie miał najmniejszych szans na regenerację.
Okej! Ale zrobiłeś to, więc jak to było możliwe? Zanim do tego – zadaję sobie takie pytanie. Co ludzi skłania do podejmowania takich wyzwań? Jak to było w twoim przypadku? Czy ty zrobiłeś to po coś, czy zrobiłeś to dla czegoś, z jakiegoś powodu? Co cię doprowadziło do tego momentu w życiu, że zapisałeś się na to wyzwanie?
Tak naprawdę 4 Deserts było odpowiedzią na zapełnienie pustki. Ta pustka pojawiła się po pierwszym ultramaratonie, który ukończyłem na Saharze rok wcześniej. Kiedy ja przez cały rok przygotowywałem się, byłem w takim trybie treningowym – trening fizyczny, trening mentalny. Cała logistyka. I nagle bieg – i po biegu co?
Moja żona mówiła, że 2-3 miesiące moja głowa uciekała i pytała: „Gdzie jesteś? Halo? Jesteś na pustyni?” i ja faktycznie byłem na pustyni!
Powiem ci, że nie musiałem wychodzić na treningi, nie było takiego rygoru i stąd pojawiło się takie uczucie – co dalej robić? Znajdowałem jakieś takie biegi, które były w Polsce, większe, mniejsze. Natomiast poszukiwałem czegoś takiego – czegoś jeszcze większego.
Dobrze, że w czasie tego pierwszego biegu, na Saharze, zapisałem sobie słowa mojego kolegi, nie pamiętam – chyba Rosjanina, który powiedział: „Słuchaj, jest taki bieg na Gobi. 4 Deserts się nazywa czy coś takiego”. I wtedy nieopatrznie to zapisałem. Jak przyszedł ten moment, to wyszukałem w Internecie. Zobaczyłem, że to są 4 biegi. Napisałem do mojego przyjaciela biegowego: „Andrzej, słuchaj – może coś takiego?”. Wymieniliśmy się kilkoma filmikami, jeszcze kilkoma informacjami na temat biegu i jak dzisiaj pamiętam jak przyszedł mail do Andrzeja, mówi: „Super! Robimy w ciągu jednego roku!”. I do dzisiaj pamiętam – ja się przeraziłem: „Ale jak w ciągu jednego roku? 1000 km? Rodzina, firma, zobowiązania?!”. Powiedział, że wtedy to ma sens. Długo mnie nie namawiał i to, co zrobiłem, czyli ja tak naprawdę w czerwcu już byłem zapisany na pierwszy z biegów, potem kolejny, a potem kolejny, ale generalnie pomysł był taki, żeby ukończyć w ciągu jednego te cztery ultramaratony.
Czyli było wcześniejsze to wyzwanie, które też jest na liście tych TOP10 wyzwań wytrzymałościowych?
On jest na 8 miejscu, a 4 Deserts jest na 6. Powyżej tego już nie ma żadnych biegów. Czyli to jest najtrudniejsze wyzwanie wytrzymałościowe człowieka.
Co było przed tą Saharą? Będę drążyć, bo mnie to ciekawi!
Oczywiście, z przyjemnością! Przed Saharą tak naprawdę było kilka biegów, przy czym dwa to były ekstremalne maratony. Może w ogóle zacznę od mojej przygody, jak się zaczęło u mnie bieganie.
Pamiętam jak dzisiaj – stałem w przymierzalni i chciałem ubrać koszulę XL-kę. Po prostu się w nią nie mieściłem. Przez dwa lata wcześniej chodziłem na siłownię i przez te dwa lata zbijałem 108 kg. Chciałem zamienić tłuszcz na mięśnie. Nie wziąłem pod uwagę, że to się zmienia, zmienia się sylwetka, natomiast mięśnie są cięższe od tłuszczu i do tego jeszcze rosną. W tym momencie, jak stałem w tej przymierzalnie powiedziałem, że tak nie może być. Co jest takie, co spowoduje, że zrzucę kilogramy? Może bieganie.
I z moim kolegą rozpoczęliśmy kilka treningów. Gdzieś chyba około piątego mówi: „Nie, to jest nudne! Organizacyjnie nie dajemy rady!”. Ale jak zacząłem trenować – to był asfalt, ścieżki. Myślę sobie, że to faktycznie jest nudne! Może wymyślę coś takiego, co byłoby pociągające.
I znalazłem w Internecie, bieg nazywa się „Bieg Katorżnika”. To jest pierwszy bieg OCR-owy w Polsce, czyli taki terenowy. Zobaczyłem, że jest ok. 12 km, przy czym samego biegu to jest 800 m. Reszta to jest brodzenie w wodzie i w rowach melioracyjnych. I mówię: „Kurczę, to jest to!”. 2 stycznia rozpocząłem przygotowania i w czasie wakacji wystartowałem. Potem stwierdziłem, że jestem już tak świetny, że do końca roku nic nie robiłem. W następnym roku pomyślałem sobie: „Fajnie by było wystartować jeszcze raz w tym biegu!”, więc 2 stycznia rozpocząłem treningi i w wakacje wystartowałem. Kiedy trzeci raz ukończyłem ten bieg, pomyślałem, że może bym sobie coś podobnego znalazł, tylko dłuższego.
Wtedy trafiłem na Maraton Twardziela Extremum – już nie jest rozgrywany, ale był organizowany przez byłego wojskowego z jednostki w Dziwnowie. Jednego ze specjalsów. To był taki maraton rozgrywany po plaży, gdzie 2/3 biegło się plażą plus do tego były zadania taktyczne, czyli na przykład w pontonie zwiadowcy trzeba było przepłynąć ponad kilometr jeziorem.
Nie wiem, czy wiesz, ale ponton zwiadowcy obejmuje tylko korpus. Czyli nogi zwisają ci w wodzie, głowa ponad wodą i tylko rękami można machać i płynąć. Dwa razy wystartowałem w tym maratonie. Pierwszy raz był ciężki, bo to w ogóle był dla mnie taki ciężki, pierwszy maraton i od razu taki. Drugi natomiast strasznie dał mi popalić i pamiętam, że po 9 godzinach byłem ledwo żywy. Popełniłem błąd, bo nie jadłem w czasie tego startu i na plaży, gdzie ja nadrobiłem – chyba miałem z 20 minut przewagi nad ostatnim za mną i potem to wszystko straciłem na jeziorze, ponieważ odcięło mi energię i ja na tym jeziorze, w tym pontonie zwiadowcy machałem rączkami i stałem w miejscu. Później przyszedł wiatr i zaczął mnie spychać w szuwary. Zerwała się burza, dosłownie na jeziorze takie potężne sople się robiły i nie było mnie widać z tego pontonu, bo tylko głowa wystawała.
WOPR-owcy zeszli z jeziora, ja myślałem, że zginę na tym jeziorze! W ogóle nie wiem jak dopłynąłem do brzegu i ile to trwało. Zrobiłem to, dopłynąłem i ostatkiem sił ukończyłem ten maraton. Chwilę bolało, chwilę chciałem sobie zrobić przerwy od biegania, ale pojawił się jakiś szalony pomysł i do dzisiaj nie wiem skąd. Żeby pobiec na pustynię. I Sahara była odpowiednia.
WOPR-owcy zeszli z jeziora, ja myślałem, że zginę na tym jeziorze! W ogóle nie wiem jak dopłynąłem do brzegu i ile to trwało. Zrobiłem to, dopłynąłem i ostatkiem sił ukończyłem ten maraton. Chwilę bolało, chwilę chciałem sobie zrobić przerwy od biegania, ale pojawił się jakiś szalony pomysł i do dzisiaj nie wiem skąd. Żeby pobiec na pustynię. I Sahara była odpowiednia.
Wcześniej było po prostu bardzo mokro w tej wodzie i dlatego zapragnąłeś przenieść się na pustynię może?
Wiesz co, naprawdę nie pamiętam jak to się zadziało, dlatego że generalnie jestem poukładany. Czyli gdybym normalnie miał wystartować w takim biegu i już w głowie bym się mentalnie nastawił, że będę to robił, to najpierw bym sprawdził gdzie, co, jak. Podpytał osób, które już w tym startowały. Zebrał opinie. A ja po prostu wziąłem się i zapisałem. I zapłaciłem. Wtedy już dla mnie nie było odwołania. Natomiast nie wiem co się zadziało – ja po prostu tak nie funkcjonuję. Do dzisiaj się zastanawiam, dlaczego to się stało.
Jestem wdzięczny oczywiście, że to się tak potoczyło, ale nie potrafię sobie przypomnieć dlaczego.
Takie impulsy, to są właśnie te momenty life changing. Zmieniające życie. Wydarza się coś – tak miało być pewnie. Zawahałeś się, zmieniłeś swoje sformułowanie „Udało się”. Wiem dlaczego! Do tego dojdziemy. Ale też wierzę, że czasem to właśnie jednak tak jest, że troszeczkę – może nie przypadek, tylko jakaś iskra tutaj sprawia, że…
Powiem ci szczerze, że doświadczyłem później. Takiej iskry. I kiedy skończyłem 4 Deserts i żona stwierdziła: „Rok prawie cię nie było. Bo jak byłeś w domu to też cię nie było, bo byłeś na treningach. Zakaz opuszczania kraju!”, bo ja oczywiście już w głowie miałem kolejne wyzwania. Natomiast faktycznie mówię: „Dobrze, okej. Zgadzam się! Zostaję w kraju!” i półtora roku trwało coś takiego, że ja szukałem jakiegoś wyzwania. Ten rok minął, ja nie wiedziałem co dalej. I zupełnie przypadkiem mój kolega pokazał mi filmik z Triathlonu. A ja ponieważ z pływaniem u mnie było tak sobie – myślę, że okej, zobaczę. I tam był film z Norsemana. To jest ekstremalny Triathlon rozgrywany w Norwegii. Jak ja to zobaczyłem – to była iskra. Od tamtej pory już mnie nie trzeba namawiać do Triathlonu. Zakochałem się. Jak zobaczyłem, jak zawodnicy – 5:00 nad ranem, z promu pasażerskiego skaczą do wody, na fiordach, myślę: chcę tak. Po prostu tak chcę!
Oczywiście jeszcze mi się nie udało, ponieważ tam jest losowanie, ponad 3000 chętnych, a tylko 250-300 mniej. Staram się dostać na te zawody, natomiast wymaga to – w tym wypadku – szczęścia. I to była ta taka iskra, o której mówisz. Ona zapaliła – już nie miałem kłopotów z motywacją, z wychodzeniem na treningi, z tym że bolało albo czegoś mi się nie chciało. Jak przypominałem sobie ten filmik i uczucie, którego doświadczyłem patrząc pierwszy raz na to – reszta nie miała znaczenia. Od tamtej pory zacząłem trenować triathlon. Nauczyłem się pływać. Gdy zacząłem trenować pływanie, to okazało się, że ja wcześniej tylko walczyłem o życie i nie trenowałem. Dopiero później nauczyłem się pływać, ponieważ nie udało mi się dostać do Norwegii na te zawody, poszukałem innych. Okazało się, że w Polsce jest jeden z trudniejszych Triathlonów w Europie. Jeżeli nie na świecie! Nazywa się Harda Suka. To jest taki triathlon, który ma 5 km pływania w wodach Zalewu Orawskiego, 10-12 stopni. Do tego 225 km na rowerze wokół Tatr przy przewyższeniu 3000 m i jeszcze dodatkowo 55 km biegu Ultra Granią Tatr, przy przewyższeniu 5000. Na to wszystko jest 30 godzin i na szczęście można mieć ze sobą support. Właściwie trzeba, bo nikt nie byłby w stanie pokonać tego o własnych siłach. Tak powiedziałem, nikt nie byłby – ale pewnie ktoś by się znalazł!
O własnych siłach, w sensie logistycznie, tak?
Chodzi o logistykę. Dlatego, że potrzebne jest wyżywienie. Nie byłoby szansy, żeby zmieścić go gdzieś na rowerze. Warunki atmosferyczne się zmieniają. Ze względów też bezpieczeństwa – to jest ważne. W Norsemanie też trzeba mieć support – czyli w tych takich ekstremalnych Triathlonach zawsze jest z tobą przynajmniej jedna osoba z samochodem.
I zrobiłeś to?
Nie!
Nie?
Dwa razy nie zrobiłem. To jest moje wyzwanie, do którego będę podchodził trzeci raz. Za pierwszym razem zabrakło 40 km. Za drugim zabrakło 14. Za pierwszym i drugim razem różne rzeczy wpłynęły na to, że nie zrobiłem. Natomiast tak naprawdę na przestrzeni tych dwóch lat jestem zupełnie innym człowiekiem. Inaczej podchodzę do tego wyzwania i zrozumiałem wiele rzeczy, które się ze mną działy. Mówiłem ci o tym moim pływaniu. Boję się wody. A do przepłynięcia jest 5 km. A tak naprawdę – boję się fal. I kiedy na jeziorze pojawiają się fale. To jest specyficzne, bo na jeziorze ta fala jest krótka. Dwa razy się podtopiłem w czasie zawodów i ten mój demon wraca. Jeżeli tylko się fala pojawia na jeziorze to on wraca. Nie jestem w stanie tego przepracować, dlatego że wchodzimy do wody w Polsce gdzieś w okolicach maja. Zawody są w czerwcu. Najlepiej walczyć z tego typu demonami trenując w warunkach zbliżonych do startowych, a tych po prostu nie ma. Tych wejść do wody, do wód otwartych jest naprawdę niewiele, w związku z tym ja nie mam jak tego przepracować. Próbowałem to zrobić w Bałtyku, natomiast tam jest trochę inna fala. Długa i szybujesz w niej. Trochę inaczej się pływa. Natomiast trenując w Bałtyku… Pamiętam, bo po tym moim podtopieniu stwierdziłem, że nie cierpię się bać. Nienawidzę tego uczucia, w związku z tym będę trenował na falach. I jak patrzyłem, że są treningi, to najpierw sprawdzałem, czy jest fala i jeżeli była to wtedy szedłem na ten trening. I pamiętam – dwa razy WOPR ściągał mnie z wody, bo bali się, że się utopię, natomiast w którymś momencie porozmawiałem z jednym z WOPR-owców, który też wiedziałem, że jest triathlonistą i opowiedziałam mu moją historię. Mówię, że się boję tych fal. On odpowiedział: „Wiesz co, a ja się boję głębi” – nie wiem, dlaczego tak to na mnie zadziałało pozytywnie. Do tego mówi: „Nie walcz z tymi falami. Po prostu płyń, nawet gdybyś miał wrażenie, że one cię ciągną z powrotem do brzegu, to jest tylko wrażenie. Bo ty powoli przesuwasz się do przodu!”. I faktycznie tak było. Trochę mnie odblokowały te jego słowa i później, co powiedział, że ja mimo wszystko nadal płynę.
Tego popołudnia moich wejść do wody na fale było chyba kilkanaście i to takie trochę uczucie uwolnienia, natomiast demon w czasie Hardej Suki znowu się pojawił i niestety 2,5 godziny płynąłem, wyszedłem ostatni z wody, co oczywiście potem przekłada się na kolejne etapy. Czyli na rower i na pływanie. Może nawet nie fizycznie, ale jednak ta głowa już nie pracuje tak jak była przygotowywana.
Poruszyłeś tak wiele ciekawych rzeczy, że teraz nie wiem, do czego nawiązać. Mam jedno pytanie, które na pewno chcę ci zadać. W tym, o czym mówisz przewijają mi się trzy sfery. To są sfery związane z przygotowaniami do takich wyzwań. Czyli sama sfera fizyczna, wytrzymałość, siła, psychologiczna – też wytrzymałość i też siła innego rodzaju i logistyka. Czyli organizacja, finansowanie, przygotowanie. Co jest dla ciebie największym wyzwaniem z tych trzech obszarów?
Zadałam pytanie tobie, ale może można uogólnić, że szerzej, zazwyczaj?
Łatwiej jest mi mówić o sobie, dlatego że różne osoby inaczej podchodzą i inaczej sobie radzą z przygotowaniami. Tak jak powiedziałaś: dla mnie to są trzy istotne elementy i właściwie trudno powiedzieć, że któryś z nich jest ważniejszy albo któryś mniej. Wiadomo – przygotowanie fizyczne. Dużo trenowałem, do Hardej Suki to były treningi rzędu 16 godzin w tygodniu. Tak naprawdę nie miałem dnia wolnego, bo każdego dnia był jakiś trening a dwa dni w tygodniu były po dwa treningi. Czyli rano i wieczorem.
Dla mnie przygotowanie fizyczne też jest dbaniem o moje bezpieczeństwo. Po to trenuję i dobrze się przygotowuję, żeby nie narazić siebie. To też moja argumentacja dla żony. „Widzisz, ile tego robię? Jest więc szansa, że nie zejdę na zawał w trakcie. Mój organizm jest na tyle przygotowany, że dam radę!”. Oczywiście też zdarzają się wypadki i zdarzyły się też na pustyni, gdzie dwóch zawodników zginęło. Serce nie wytrzymało, najczęściej są to jakieś wady ukryte. Coś się dzieje.
Zobacz, ile osób w Polsce biega. Oczywiście były przypadki śmiertelne, ale tak naprawdę to są statystyczne, które się zdarzają. Są osoby, które też ryzykują, wiedząc, że są chore. Ale biegają.
Drugi element to jest przygotowanie mentalne. Niejednokrotnie ludzie pytają mnie, co się dzieje w głowie na pustyni. Tam się niewiele dzieje! Dlatego, że to jest taki stan trochę medytacji. Te myśli sobie przybiegają. Przychodzą i odchodzą. Weź też pod uwagę, że w trakcie tak dużego wysiłku co robi organizm? Oszczędza energię. Gdzie idzie najwięcej energii? Na myślenie.
Niejednokrotnie ludzie pytają mnie, co się dzieje w głowie na pustyni. Tam się niewiele dzieje! Dlatego, że to jest taki stan trochę medytacji. Te myśli sobie przybiegają. Przychodzą i odchodzą. Weź też pod uwagę, że w trakcie tak dużego wysiłku co robi organizm? Oszczędza energię. Gdzie idzie najwięcej energii? Na myślenie.
W trakcie tego biegu niewiele jest tego myślenia. Realizuję z góry przyjętą strategię. Trzeci element, czyli cała logistyka. Zobacz – brak jednego czy dwóch elementów może sprawić, że nie ukończysz biegu. To wszystko jest istotne i wszystko trzeba zebrać w całość. To dotyczy mojego przygotowania. Uważam, że pustynia czy bieg przez pustynię to już jest wisienka na torcie. Cała robota jest wykonywana tutaj, na miejscu, w kraju. Jadę tam tylko na 6 dni i tylko zrealizować zadanie. I ja się już nie zastanawiam – tam na miejscu nie planuję. Mam wszystko przygotowane w Polsce. Tutaj mam przetestowany sprzęt, tutaj spędzone setki godzin na treningach, wiem co mnie boli, po której godzinie. Jak bardzo i co mam z tym zrobić. Jadę tam tylko wykonać zadanie.
A jak do tego doszedłeś? Policzyłam dzisiaj, że dotychczas jedynie 78 osób przebiegło cały 4 Deserts Grand Slam od początku jego istnienia. 78 osób! Niedużo, bardzo niedużo. W momencie, kiedy ty dokonałeś tego przedsięwzięcia, to było 47 osób w tym roczniku, w którym ty byłeś?
Tak, w 2014 roku ukończyłem 4 Deserts i tam było wtedy 57 osób.
Tak. Czyli nie było zbyt wielu osób, od których można było się uczyć. Skąd ty czerpałeś wiedzę? Jak się do tego przygotowywałeś? Miałeś Maraton Piasków wcześniej.
Miałem za sobą Maraton Piasków – to była niesamowita wiedza, którą gdzieś tam czerpałem. I z moich błędów. Na Maratonie Piasków miałem szansę przetestować sprzęt, zobaczyć jak mój organizm funkcjonuje. Tak naprawdę Maraton Piasków był dla mnie sprawdzianem i w ogóle nie przypuszczałem, że w przyszłości jeszcze pobiegnę na pustynię. Podczas Maratonu Piasków też widziałem, co się dzieje z innymi biegaczami i wiele elementów po tym zmieniłem. Zacząłem treningi z trenerem.
Wydawało mi się, że skoro mam biegać takie długie dystanse, to powinienem jak najwięcej czasu spędzać na treningach. Jak przychodził weekend, biegałem po 5-6 godzin po to, żeby przyzwyczaić organizm. Później, kiedy rozpocząłem przygotowania z trenerem okazało się, że ja mniej czasu spędzałem na treningach, biegałem szybciej, moja wytrzymałość była większa.
Od tamtego momentu nie ruszam się na zawody bez trenera.
Trenera fizycznego? Od budowania siły i wytrzymałości?
Tak. Użyłaś sformułowania „fizycznego”. Mój trener naprawdę fizycznie istnieje, to jest Wojciech Staszewski. Natomiast przed maratonem, przed 4 Deserts nie widziałem go na oczy. Trenowaliśmy zdalnie, nawet nie kontaktowaliśmy się telefonicznie. To było tak, że na podstawie mojego wywiadu, Wojtek przygotowywał co tydzień plan treningowy i ja tylko ten plan realizowałem wysyłając mu raporty. W międzyczasie były jeszcze zawody, starty sprawdzające postępy i ja przygotowywałem się do 4 Deserts online. Jeżeli chodzi o trening.
To niezwykłe! Ale też poszerzające horyzonty. Można sobie wyobrazić, że jeśli trener dla naszej dyscypliny jest w Stanach, Ameryce Południowej, Australii czy jakimkolwiek miejscu na świecie, to też się da nawiązać z nim współpracę.
Oczywiście, że tak. Później, gdy przygotowywałem się do Triathlonu miałem treningi grupowe. Oczywiście pływanie, a raz w tygodniu bieganie i jazda na rowerze. To są takie elementy trudne do ocenienia, bo trener jest kimś, kto mówi ci, że jesteś w stanie zrobić 11 raz. Pamiętam mojego trenera pływania – ja 40, prawie 50 lat, mój trener 25. Pamiętam moment, w którym trening na basenie – strasznie nas tam męczył. W którymś momencie stanąłem przy brzegu i mówię, że nie mam już siły i nie popłynę. On stanął nade mną i krzyczał: „Marek! Wiem, kiedy ty jesteś zmęczony! Płyniesz!”.
Wkurzyłem się strasznie. Stoję, bo co mi może zrobić? I wyobraź sobie, że on stał nade mną i gwizdał i mówił: „Płyniesz!” i gwizdał. Nie wytrzymałem. Mówię:” Udowodnię ci, że nie jestem w stanie tego zrobić!”. Z taką złością – popłynąłem. I właśnie. Popłynąłem. To były najszybsze serie, które zrobiłem wtedy na treningach. Czyli okazuje się, że jeżeli nam się wydaje, że czego nie możemy, to jeszcze mamy naprawdę spory zapas i rezerwę, jeśli chodzi o nasze siły.
I wyobraź sobie, że on stał nade mną i gwizdał i mówił: „Płyniesz!” i gwizdał. Nie wytrzymałem. Mówię: „Udowodnię ci, że nie jestem w stanie tego zrobić!”. Z taką złością – popłynąłem. I właśnie. Popłynąłem.
No właśnie. To jest niezwykłe, że nasz umysł tak nas oszukuje. Rozumiem, że stara się nas bronić, chronić w pewien sposób przed jakimś ryzykiem, nadmiernym wysiłkiem i stąd te procesy.
Tak, myślę, że organizm stara się nas chronić, natomiast my staramy się z drugiej strony te nasze granice przekraczać. Każdy swoją indywidualną. I trochę było tak z pływaniem. Tak samo, jak biegasz w grupie. Wydaje się, że już nie dajesz rady.
Pamiętam, jak zrobiłem pierwszy raz swoją życiówkę na 5 km. Biegłem z moimi kolegami. I w którymś momencie wysunąłem się na prowadzenie i pamiętam, że słyszałem z boku – wydawało mi się, że biegł mój kolega. On w charakterystyczny sposób szurał. I pomyślałem, że skoro on ciśnie, to ja też. Jeszcze bardziej! Okazało się, że to nie był mój kolega. To był inny biegacz, a ja nie chciałem odpuścić. Dobiegłem, zrobiłem życiówkę.
Gdybym zobaczył, że on w którymś momencie odpuścił to nie wiem jak moja głowa by się zachowała. Pewnie ten czas byłyby trochę inny.
Poruszyłeś ciekawy aspekt rywalizacji, ale też współpracy w grupie. 4 Deserts Grand Slam zrobiłeś wspólnie z kolegami. Chciałam zapytać, czy to było tak – razem pojechaliście, ale de facto każdy indywidualnie realizował biegi czy jednak była to pewnego rodzaju współpraca, że na pierwsze 10 km to ja ciągnę, później zmiana, żeby się wzajemnie motywować i wspierać? Czy to jednak były 4 osobne biegi?
To są zawody. Jest element współzawodnictwa. Tak naprawdę jechaliśmy razem, ale każdy realizował swoje założenia startowe. Są oczywiście drużyny, które biegną razem i drużyny między sobą rywalizują. Natomiast u nas – każdy realizował swoje zadania, swoje cele sportowe. Natomiast wspieraliśmy się w obozie, pomagaliśmy sobie nawzajem. Opiekowaliśmy się sobą. To jest specyficzny czas, który dzieje się poza samym startem.
A jakbyś teraz miał powiedzieć co najbardziej utkwiło ci w pamięci z tych 4 biegow? Jakie są te pierwsze momenty? Czy największe wyzwania, trudności, może największe momenty euforii?
Po powrocie z 4 Deserts wydawało mi się, że pierwszy raz doświadczyłem takiej biegowej ściany, której w Polsce chyba wcześniej nie doświadczyłem. Później okazało się, że tylko mi się wydawało.
Opowiem ci jak w czasie biegu w Polsce dostałem w kość. Natomiast wtedy to był taki pierwszy raz, kiedy zupełnie odcięło mi energię. Biegacze mówią, że odcięło paliwo. Pamiętam, jak usiadłem w cieniu skarpy. Widziałem w odległości ok. 1 km od siebie punkt kontrolny i nie byłem w stanie nawet iść do niego. Próbowałem się zmotywować. W różny sposób przekonać siebie, że to małe kroczki. Cokolwiek! Nie działało. Co zadziałało, to było wkurzenie, żeby nie użyć mocniejszego słowa, na moich kolegów, których wyprzedziłem naprawdę potężną ilością energii. Miałem przewagę kilkunastu minut i nagle jeden mnie wyprzedził – a ja pod tą skarpą! Drugi – ja nadal pod tą skarpą. I chyba ta złość spowodowała, że ruszyłem. Kiedy doszedłem do tego punktu kontrolnego okazało się, że moi koledzy wcale nie wyglądają lepiej ode mnie. Oni tylko mieli siły, żeby jeszcze jeden kilometr pokonać a mnie wcześniej odcięło.
Na miejscu zrobiłem sobie gorący kubek i poczułem ciepło, które zaczęło się rozchodzić od żołądka i opanowywać całe ciało. Wyrównałem oddech, chyba z 15-20 minut siedziałem. Pomyślałem, co ja tak tu będę siedział? Biegnę dalej!
Ale to nie było najgorsze? Bo powiedziałeś, że w Polsce przydarzyło się coś trudniejszego.
Wydawało mi się, że to wtedy było trudne. Natomiast najbardziej dostałem po głowie w czasie mojego biegu brzegiem Bałtyku.
W 2016 roku, ponieważ nie mogłem pojechać na pustynię wymyśliłem sobie, że pustynia może przyjechać do mnie. I że linia brzegowa ponad 500 km jest bardzo fajnym miejscem, gdzie można sobie pobiegać. Plan był taki, że wiadomo – jest lato, słońce ma świecić, ja będę biegł najbliżej jak to możliwe wody, potem po takim twardym piasku. Zaplanowałem sobie, że będzie ok. 80 km dziennie i że w 7 dni sobie to przebiegnę. Okazało się, że pierwszy dzień był super. Potem zerwał się, wiatr, potem fala była większa, która ten twardy piasek zabrała. Do wyboru został mokry grząski albo suchy grząski.
3 dnia po zakończeniu etapu okazało się, że pod kolanami jest taki mały mięsień i w obu nogach ten mięsień wysiadł. Wyglądałem pod koniec dnia jak Adam Małysz wychodzący z progu. I nie mogłem ani w dół, ani w górę wyprostować nóg. Na szczęście w okolicy żona znalazła fizjoterapeutę triathlonistów i następny dzień on pracował ze mną po to, żeby doprowadzić mnie do stanu chodzenia. Udało się i przez następne 7 dni na tej plaży walczyłem. Ten najtrudniejszy moment to był ok. 40 km od zakończenia, w Stegnach.
Pamiętam, jak zatrzymałem się na obiad i moja żona do dzisiaj wspomina – mówi, że w moich oczach była pustka. Czułem się… Faktycznie w środku też była taka pustka i ja chciałem już, żeby to się skończyło. A jak obliczyłem sobie, że w tym tempie, w którym idę, biegnę potrzebuję jeszcze 8 godzin, to wyglądało jakby ktoś mi wbił szpilkę w mózg. Dosyć.
Powiedziałem do żony, że chyba skończę. Nie dam rady. Wtedy ona mówi: „Nie. Ruszamy!”. Moja żona była ze mną do końca te 40 km. W ogóle nieprzygotowana. Potem odchorowała to. Mój syn ponad 20 zrobił, ale to był ten moment, kiedy potrzebowałem czyjegoś wsparcia.
Jak te kilometry już ruszyły, to wróciła energia i im bliżej do mety tym czułem się lepiej. Moja babcia to zawsze określała tak, że, jak koń już w stronę stajni idzie, to już nie ma siły na niego. Wyznaczony cel realizuje. Tak szedłem, żona grzęzła w tym piasku. „Boże, nie ciągnij mnie! Nie daję rady! Zwolnij trochę!” a ja widziałem już te światełka na końcu i chciałem, żeby to się już skończyło. Ale to był taki najtrudniejszy moment, którego doświadczyłem, jeśli chodzi o moją przygodę z bieganiem. Trudny moment.
Brzmi bardzo trudno! Każdy z nich brzmi inaczej. Ten pierwszy, podczas biegu po Atacamie to brzmi jak trudności fizjologiczna. Zabrakło tej energii a ekstremalne warunki – nie znam się na procesach fizjologicznych, ale za mało cukru, za mało czegoś do komórek i pewnie organizm potrzebował chwilę, żeby się pozbierać, potrzebował tego gorącego kubka i odpalił ponownie. A ten przykład polski brzmi jak połączenie zmęczenia fizycznego i psychicznego. Że po tylu dniach ta końcówka i pustka właśnie.
Ciekawe to dla mnie, jakie różne procesy toczą się w człowieku i jak wielką trzeba mieć wiedzę, żeby tymi procesami zarządzić, bo nimi da się zarządzić. Na wiele różnych sposobów. Tymi fizjologicznymi to i przygotowaniem fizycznym i odpowiednim odżywianiem się, nawadnianiem w trakcie realizacji samego wyzwania, a tymi psychicznymi to na inne sposoby i tu bym chciała przejść do drugiego ciekawego obszaru twojego życia, czyli do faktu, że stałeś się trenerem mentalnym – niedawno.
Na początek chciałam poprosić cię o to, żebyś powiedział mi, co to w ogóle jest trening mentalny? Bo myślę, że to coraz bardziej rozpoznawalne sformułowanie i zrozumiałe dla coraz większej grupy osób, ale wciąż niszowe.
Jestem trenerem mentalny, który pomaga, towarzyszy ludziom w pokonywaniu granic. Czyli w tym momencie, kiedy im się wydaje, że już nie mogą, nie dają rady, że nie da się. Moją rolą jest, za pomocą różnych narzędzi – i psychologii, pomóc w tym określonym momencie. Tak naprawdę ucząc się, przygotowując się do pracy czerpałem z mojego doświadczenia, które miałem z zawodów. W pewien sposób poukładałem sobie i pokazywałem to, czego ja doświadczałem w czasie moich startów. Czy na Saharze, na 4 Deserts.
Pomagam przekraczać granice – na swoim przykładzie. Po którymś z moich zawodów ktoś zażartował: „Marek, to co? Teraz 1000 km?”. U mnie w głowie nie było myślenia: „Nie no, bez przesady!” tylko zaczął się proces, okej, 1000 km. Ile musiałbym się miesięcy przygotowywać? Jaki sprzęt zgromadzić? Czy ktoś już coś takiego zrobił? Jak go podpytać?
Pomagam przekraczać granice – na swoim przykładzie. Po którymś z moich zawodów ktoś zażartował: „Marek, to co? Teraz 1000 km?”. U mnie w głowie nie było myślenia: „Nie no, bez przesady!” tylko zaczął się proces, okej, 1000 km. Ile musiałbym się miesięcy przygotowywać? Jaki sprzęt zgromadzić? Czy ktoś już coś takiego zrobił? Jak go podpytać? Jak zbierzesz najwięcej informacji, nagle jak robisz jeden mały krok – perspektywa się zmienia. Robisz większy kok – perspektywa zrobi się jeszcze szersza. Na dziś rzucone wyzwanie jakieś biegowe – ono nie stanowi problemu. Trzeba tylko sprawdzić, jak się do niego przygotować.
Może chciałbyś pobiec na pustyni?
To pytanie do mnie?
Tak!
Nie czuję w sobie takiej potrzeby!
A padło kiedyś takie pytanie? Nie padło.
Nie padło.
Okej. A co musiałoby się hipotetycznie wydarzyć, żebyś się nad tym zastanowiła?
Jakbym wiedziała, że to może komuś, mi pomóc w czymś – to pewnie wtedy bym się zastanowiła.
A gdybym ci powiedział, że większość tych biegaczy na Maratonie Piasków ma jakiś cel charytatywny i zbierają fundusze na przeróżne rzeczy. To byłabyś bardziej skłonna, żeby się nad tym zastanowić?
To na pewno!
Okej. Teraz zobacz – masz mnie jako zaplecze. Przeszedłem kilka pustynnych biegów. Czy to by ci ułatwiło decyzję, gdybym powiedział, że ja cię przygotuję?
To już bardzo! Myśląc, że jestem sama z tym wyzwaniem to pojawia się myśl, że nie dam rady, to niemożliwe, nierealne – co ten człowiek myśli? Że kim ja jestem? A wiedząc, że jest jakiś cel, że jest ktoś, kto może mi pomóc i mnie wesprzeć, jest to ktoś, kto już tego dokonał, więc jest też wiarygodny, to zupełnie to zmienia ten sposób myślenia o takim wyzwaniu.
Czy 250 km to jest dużo dla ciebie, jeśli chodzi o dystans?
Mój obecny rekord to półmaraton. Ponad 10 razy więcej więc..
No ale zobacz. Zrobiłaś półmaraton. Tam jednego dnia jest maraton, drugiego dnia maraton. Jednego dnia przebiegasz 40 km. Między tymi 40 km są 3 punkty kontrolne co ok. 10 km. Czyli musisz tylko 10 km przebiec. 10 km, 10 km, 10 km. W tej dziesiątce jest zawsze chorągiewka: 5 km. Czyli połowa dystansu. A tak naprawdę te 10 km to jest tylko 10 razy po 1000 m. A 1000 m wyznaczają chorągiewki, co ok. 100 m, które pokazują, którędy masz biec.
Może nie warto zastanawiać się nad całym dystansem, tylko przebiegnij 200 m, potem kolejne 200 m, kolejne 200 m. A gdybym ci powiedział, że jest grupa piechurów, która od początku z założenia tylko idzie. To byłoby ci łatwiej podjąć tę decyzję?
Zobacz. Zrobiłaś półmaraton. Tam jednego dnia jest maraton, drugiego dnia maraton. Jednego dnia przebiegasz 40 km. Między tymi 40 km są 3 punkty kontrolne co ok. 10 km. Czyli musisz tylko 10 km przebiec. 10 km, 10 km, 10 km. W tej dziesiątce jest zawsze chorągiewka: 5 km. Czyli połowa dystansu. A tak naprawdę te 10 km to jest tylko 10 razy po 1000 m. A 1000 m wyznaczają chorągiewki, co ok. 100 m, które pokazują, którędy masz biec.
Może nie warto zastanawiać się nad całym dystansem, tylko przebiegnij 200 m, potem kolejne 200 m, kolejne 200 m.
Tak. To zdecydowanie. A naprawdę tak jest, że są tacy, którzy tylko idą?
Tak, dokładnie. Czyli jest grupa chartów, jak ja ich nazywam, która walczy o pozycję. Jest cały ten środek i są piechurzy. Wśród tych piechurów są też osoby niepełnosprawne. Niewidomi. Osoby po amputacji kończyn. One dostają limit czas 10 do 12 godzin, w zależności od etapu. Idą w innym tempie. Idąc w wolniejszym tempie są w stanie oszczędzać energię. Sam ich podziwiam, bo przez tyle godzin znajdować się pod słońcem, to dla mnie jest niesamowite wyzwanie. Oni znowu są dopiero wieczorem w obozie. Mniej czasu na odpoczynek. I następnego dnia ruszają znowu walczyć. Ale są – czyli jest grupa piechurów.
Ludzie bez przygotowania wstają i idą na pielgrzymkę do Częstochowy. Robią ok. 40 km dziennie. Idą spokojnym tempem z przerwami. Tak samo możesz robić na pustyni. Oczywiście jest trudniej, bo wysoka temperatura, narastające zmęczenie.
I tak pracuję mentalnie z ludźmi.
Tę technikę znam z własnego życia, bo cały czas biegam, ale aż mi głupio powiedzieć, jakie to są dystanse przy twoich dystansach. Biegam dla utrzymania kondycji, dla zdrowia 3-4 razy w tygodniu. Te dystanse to jest pomiędzy 6 a 10 km za każdym razem. Ale też są różne momenty. Mam takie podejście, że przed wyjściem na trening z góry sobie mówię: „Dzisiaj to jest trening 8 km!”. I na początku było tak, że czasem się poddawałam. Nie realizowałam tych celów.
Teraz właściwie to się nie zdarza. Nie pamiętam przypadku, żeby mi się nie udało, żebym nie zrealizowała tego celu, który sobie wyznaczam. Raczej w drugą stronę. Czasem się zdarza, że tych kilometrów jest więcej, co nie oznacza, że jest mi łatwiej. Bo ludzie mają lepsze, gorsze dni z różnych względów, także kondycyjnie. Czasem mam wrażenie, że po 2-3 km nie dam rady. Że te 8 to jest nierealne, dzisiaj 5 to jest takie minimum, żeby się opłacało to wyjście to dobiegnę te 5. Ale potem sobie mówię, że dobra, za te 6 minut będzie kamień milowy, kolejny kilometr zaliczony, a za parę skrzyżowań czy punktów orientacyjnych w terenie to będzie połowa, a po połowie to jest już z górki! Takie techniki więc stosuję i one mi absolutnie pomagają.
Kocham planowanie i kocham pracę z kalendarzem. Nawet wolę pracować z papierowym kalendarzem, dlatego że mogę na nim zaznaczyć. Najczęściej, jeżeli pracuję, to tak jak w twoim przypadku. Okej, mam kłopot z wychodzeniem na treningi. Jeżeli masz plan miesiąca lub tygodnia, to wpisz w plan miesiąca te treningi. Wiem, że są różne rzeczy, ale niech to będzie w miarę o stałych porach. Teraz prostą techniką jest wykreślanie. Jak wykreślisz już trzy w tygodniu, a potem w kolejnym, czujesz taką wewnętrzną niechęć, przynajmniej ja mam to u siebie – nie chcę przerwać tego ciągu znaczków.
Wieszamy sobie ten kalendarz w widocznym miejscu, w którym ciągle przechodzimy po to, żeby pracować, żeby głowa widziała, że my pracujemy nad tym konkretnym zadaniem. To możemy stosować nie tylko do biegania. To jest jedno z narzędzi. Też wychodzę z założenia, że jeżeli coś nie jest wpisane w kalendarz, to życie zorganizuje ci ten czas. Czyli okaże się, że ty tego dnia miałaś zaplanowany trening, ale coś się wydarzyło, jesteś bardziej zmęczona, a kiedy on jest tam wpisany i kiedy priorytet jest taki jak biznesowe spotkanie, to już trudniej to odpuścić. A jeszcze, kiedy masz grupę, z którą biegasz i realizujecie wspólne cele, to znowu jest trudniej to odpuścić. Albo, jeżeli masz w zanadrzu takiego jak ja, który sprawdza: „No i jak tam dzisiaj było? Zrobiłaś? Nie zrobiłaś?” to też jest trudniej. Staramy się korzystać z takich narzędzi, które nam pomogą w realizacji celu biegowego.
Świadomie oczywiście korzystasz.
Mówimy o tym treningu mentalnym w kontekście sportu. Czy trening mentalny jest tylko dla sportowców czy to jest narzędzie, które można stosować w innych obszarach życia?
Wykorzystuję go w biznesie, w pracy z moim synem. Dla mnie on jest powszechny. Tak naprawdę my nie trenujemy osoby-biznesmena, tylko pracujemy z osobą, z człowiekiem, który jest biznesmenem i tam potrzebuje wsparcia.
Ponieważ mam 20-letnie doświadczenie, jeżeli chodzi o biznesy, tworzyłem kilka firm, na dziś też jestem właścicielem firmy, która zatrudnia prawie 1000 osób – ja to wszystko staram się przynosić ze sportu do biznesu.
Paradoksem jest, że ja najpierw tworzyłem biznes, a potem dopiero pojawił się tak intensywny sport w moim życiu i dopiero wtedy zacząłem świadomie przenosić to do sportu i świadomie z tym pracować.
Ta taka jedna lekcja, jedna porada – jeśli ktoś dotychczas nie miał do czynienia z treningiem mentalnym i chciałby zacząć, to co można podpowiedzieć takiej osobie?
Ciężko mi w ten sposób odpowiedzieć, bo różne osoby przychodzą z różnymi problemami. To jest przełamanie granicy, to jest miejsce, w którym się zatrzymali i potrzebują kogoś, kto z boku spojrzy i pokaże – może tędy? I ktoś powie wtedy, że wow, to było, ale tego nie widziałem.
Pracując z mentalem bardziej bym tę pracę nazwał jako praca mentora. Dlatego, że oczywiście dobrze jest popełniać błędy. Błędy nas uczą i szybciej to robią niż wszystkie inne rzeczy. Natomiast wydaje mi się, że moją rolą jest, jeżeli znam jakąś drogę na skróty i mogę uchronić od takiego błędu, to jako mentor po prostu pomagam i wykorzystuję te wszystkie elementy spinając je w całość. Też oczywiście pracuję z moimi kontaktami, udostępniam moje kontakty – ja swoje przetrenowałem też, jeżeli chodzi o biznesy, urzędy, banki. Tym się dzielę prowadząc sesje z moimi mentee.
Bardzo zachęcam do obserwowania cię w mediach społecznościowych. Teraz jesteś w trakcie publikowania takiego cyklu postów, które pokazują różne techniki, metody stosowane w sporcie, jak można zaadaptować je do warunków biznesowych. Dla mnie są bardzo inspirujące, życiowe i takie konkretne!
Zaczynając pracę z ludźmi lubię zaczynać od sportu. Dlatego, że w sporcie dosyć szybko osiągasz efekty. Jeżeli przebiegłaś półmaraton, może się okazać, że za chwileczkę będzie to 25 km albo zaczniesz poprawiać swój czas. Sam pracuję na sporcie a to w taki naturalny sposób zaczyna się implementować do innych obszarów naszego życia i przechodzić też do biznesu. Też się okazuje – prosta technika – muszę wychodzić rano na trening, bo później nie mam czasu na bieganie czy inny sport. Zaczynam sobie układać kalendarz, w który też zaczynam wplatać moje spotkania biznesowe, moje życie rodzinne, czas dla mnie i pracujemy na sporcie próbując zaplanować treningi, ale jednocześnie w innych obszarach tez układamy nasze życie. Staram się pokazać, że sport, biznes – one nie są odległe.
W publikacjach poruszyłem temat snu. Wcześniej wydawało mi się, że jestem nocnym markiem i żyję w nocy. Ale kiedy zacząłem trenować triathlon i musiałem wstać na basen o 4:50 – to nie mogłem kłaść się o 24:00 albo o 1:00 w nocy. Zobaczyłem, że muszę co najmniej o 23:00 być w łóżku. Na zasadzie – wyłączam już wszystko i próbuję zasnąć. Jeżeli ktoś ma kłopoty z zasypianiem musi to trochę przesunąć. Musimy sprawdzić, jakie ktoś ma zapotrzebowanie na sen. U mnie to jest 6 godzin.
Zazdroszczę!
Ale to nic złego. Jeśli to jest 7 albo więcej, to nie jest to nic złego. Widocznie tyle twój organizm potrzebuje. Ale w związku z tym inaczej planujesz. Okazało się, że jak zmieniłem mój cykl, czyli 23:00 byłem w łóżku, 5:00 wstawałem, do 7:00 już mam kilka rzeczy biznesowych zrobionych plus jeszcze po drodze medytacja. To jest 9:00, część rzeczy zrobione, jeszcze pełen sił i czuję, że się dopiero rozkręcam.
Przychodzi 21:00 lub 22:00 i oczy na zapałki, bo organizm potrzebuje odpocząć. Natomiast tym, którzy uważają, że dla nich jest czas na pracę po 20:00 – u mnie ten czas był mało produktywny. Była książka, ale było dużo mediów społecznościowych. Była telewizja. Stwierdziłem więc, że z tego mogę zrezygnować na rzecz wcześniejszego wstawania.
Marek, ta nasza rozmowa tyle różnych wątków wywołuje, że ja bym mogła ją ciągnąć i, ciągnąć i mam nadzieję, że będzie jeszcze ku temu okazja, ale dzisiaj żeby dać szansę słuchaczom wysłuchania jej w całości, to chyba jest potrzeba, żebyśmy zmierzali do końca. I na koniec chciałam zapytać o to, jakie marzenie masz przed sobą na liście? Jakie teraz cię napędza?
Pierwsza rzecz, którą zrobiłem, to podjąłem decyzję, że już nigdy nie będzie takiego momentu, żebym ja nie miał do przodu zaplanowanego jednego, dużego marzenia. Nie chcę doświadczyć momentu szukania, wymyślania, w związku z tym w 2021 roku chciałbym pobiec z synem przez Saharę. Ponieważ chciałbym, żeby on przeżył to, co ja przeżyłem. Uważam, że to jest ogromna wartość, którą mogę mu dać jako młodemu człowiekowi, który wchodzi w dorosłość. Długo się zastanawiałem jak go ukierunkować. W co go jeszcze wyposażyć. I stwierdziłem, że w tak szybko zmieniającym się świecie, jeszcze co mamy dzisiaj – wirusa – nie mam szansy. Po prostu nie wiem! I taki bieg przez pustynię, przygotowania do tego biegu i znowu ten aspekt fizyczny, mentalny, logistyczny, to będzie taki fundament, który dostanie na swój start w dorosłość. Który będzie wykorzystywał we wszystkich obszarach swojego życie.
To jest moje marzenie na 2021 rok. Jeżeli wszystko dobrze by się złożyło, to chciałbym wtedy też wylądować w triathlonie na Saharze, ponieważ też jest taki rozgrywany. 2022 to jest Harda Suka. Chciałbym dokończyć to wyzwanie. Po drodze jeszcze Norseman być może by się zdarzył, więc mam to wyprzedzenie 2-3-letnie. Tak naprawdę pracuję z moimi marzeniami, ja ich szukam. Jeżeli w którymś momencie pojawia się jakaś iskra, to ja to zapisuję.
W jednym z moich postów napisałem że mojego syna zapytałem, o czym marzy. To było kilka lat temu. I on mi odpowiedział, że o niczym nie marzy.
Że wszystko ma!
Nawet nie w tym kontekście. On o niczym nie marzy i zapytałem go wtedy, wiesz, ale są miejsca, które można zobaczyć, różne ciekawe rzeczy. „Nie”. Wtedy się przeraziłem i stwierdziłem, że z marzeniami trzeba pracować. To znaczy, że ja nie dochowałem staranności, żeby mu pokazać, jak to jest ważne. I od tamtego momentu systematyczną praca, zaciekawianiem go, doszliśmy do tego, że jak zapytam „Jak tam lista?” i on odpala smartfona i jest kilkanaście rzeczy, które chciałby zrobić. To jest dla mnie takie osiągnięcie. Czyli wzbudzenie ciekawości i też nieograniczanie się. Co z tego, że ja dzisiaj jestem w tym miejscu, skoro jutro mogę być w innym? To jest moja decyzja, tak?
Dokładnie tak!
Pracuję też z marzeniami, też swoimi, bo to mi pomaga w ich realizacji. To, co zaplanowane, zapisane to staram się realizować. Wtedy okazuje się, wiesz jak to jest – chcesz kupić renówkę nagle się okazuje, że same renówki jeżdżą. A wcześniej tego nie widziałem. Tak samo jest z marzeniami.
Zaczął się Triathlon, to się okazało, że jest jeden ciekawy, ekstremalny, potem następny, potem cała seria. Potem, że jest taki na Alasce – na Alasce też by było fajnie. Są biegi w Himalajach.
Okazuje się, że zaczyna to do ciebie przychodzić i trzeba tylko wybierać, które marzenie chcesz zrealizować. Chodzi tylko o to, żeby wystarczyło nam czasu.
Bardzo fajnie to nazwałeś, że to jest kwestia decyzji. Na koniec ściągnęłam sobie z twoich mediów społecznościowych taki cytat, stwierdzenie, którym opisujesz też siebie, jak rozumiem: „Różnica, między niemożliwym a możliwym polega jedynie na stopniu determinacji”. I to jest dla mnie taka dobra puenta tej rozmowy, za którą ci bardzo serdecznie dziękuję. Kibicuję, aby wszystkie marzenia, o których opowiedziałeś, się spełniły i będę śledzić ich realizację. Podlinkujemy też w rozmowie twoje profile w mediach społecznościowych, żeby nasi słuchacze też mogli śledzić i ci kibicować. Dzięki wielkie!
Super! Dziękuję bardzo, dziękuję za zaproszenie i trzymam kciuki za ciebie, za wszystkich, którzy mają te swoje marzenia. Gdybyście mieli kłopot, to jestem w mediach społecznościowych. Przymuszę was – pomogę w realizacji.
Dzięki serdeczne!
Dziękuję bardzo!