NM 96: Kasia Augustyn – Podróżowanie rodzinne i solo a etat

  • 00:56:29
  • 16 stycznia, 2024
  • 129.26M

Dziś rozmawiam z Kasią Augustyn – mamą, żoną, managerką i podróżniczką. Kasia podróżuje od lat w wydaniu rodzinnym, a od niedawna także solo. Podróże Kasi są zdecydowanie niestandardowe. Bo kto z Was był na konnym trekkingu z dzieckiem w Kirgistanie, albo jeździł psim zaprzęgiem w Laponii, czy przeszedł z plecakiem i z 11-latkiem Główny Szlak Świętokrzyski, czyli 105 km, albo przeszedł samotnie 600 kilometrów w północnej Szwecji śpiąc w namiocie? Rozmawiamy o wyprawach Kasi, o tym jak znaleźć na nie czas, mając standardowe 26 dni urlopu i skąd wziąć na nie pieniądze.

W odcinku „NM 96: Kasia Augustyn – Podróżowanie rodzinne i solo a etat” usłyszycie o tym:

  • Planowaniu wypraw i realizacji marzeń

  • Pokonywaniu lęków, szczególnie lęku wysokości

  • Bucket liście i ewolucji marzeń

  • Motywacji dla tych, którzy zaczynają swoją przygodę z aktywnym życiem

  • Rodzinnych wyprawach i nowych doświadczeniach.

Ja już po samej rozmowie z Kasią czuję, że mogę więcej niż mi się wcześniej wydawało. Wyobrażam sobie, że po zrobieniu czegoś, co wcześniej mnie przerażało, na przykład samotnym przejściu 600 kilometrów w dużej części poza kołem podbiegunowym, poczucie pewności siebie, własnej siły i możliwości rośnie niebotycznie. Jestem przekonana, że warto nieustająco podwyższać sobie poprzeczkę, bo przekraczanie swoich granic i strefy komfortu to sposób na rozwój i doświadczanie satysfakcji z życia. Jeśli myślisz podobnie – daj znać w komentarzu!

Dodatkowe linki:

Więcej o Kasi znajdziesz tutaj:

Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:

 

Cześć, Kasia.
Cześć.
Dzięki wielkie, że przyjęłaś zaproszenie do podcastu Napędzani Marzeniami, bo tych marzeń w Twoim życiu jest po prostu tak dużo – część już za Tobą, a jakie przed Tobą, to o to będę za chwilę pytać.
Chwilę przed tym, zanim zaczęłyśmy nagrywać, powiedziałaś: „to taka choroba”, w kontekście podróży, wypraw… I nie wiedziałaś o tym, że moje pierwsze pytanie na liście dotyczy właśnie tego, kiedy złapałaś bakcyla przygody, bakcyla podróży. Bo ja mam taką teorię, że to się albo dziedziczy w genach, więc taka choroba genetyczna, albo łapie takiego pozytywnego wirusa od kogoś czy w jakiejś sytuacji. Jak to było w Twoim przypadku?

Ja myślę, że u mnie te podróże były w pewien sposób naturalne, dlatego że ja zaczęłam dosyć wcześnie jeździć razem z rodzicami. Tylko że to były zupełnie inne kierunki niż te, które wybieram teraz. Tak więc może z jednej strony dobrze, bo dzięki temu mogłam poznać też znacznie inną część świata, taką trochę bardziej właśnie, którą miałam okazję zwiedzać najpierw z rodzicami, a później dokonywać już świadomie też własnych wyborów. I właściwie myślę, że ten bakcyl takiej podróży na dobre rozwinął się, kiedy zaczęłam jeździć sama już z własną rodziną. I kształtować te podróże tak, jak ja bym chciała, żeby one wyglądały.
Zaczęliśmy wybierać nasze własne kierunki i swój własny sposób też podróżowania. I pomimo tego, że jeździmy w sumie z dzieckiem, to robimy rzeczy, których zazwyczaj rodziny podróżujące z dziećmi nie robią.
Czyli choroba genetyczna, ta kategoria.
Po części można tak powiedzieć, tak.
Jakie były te wyprawy z rodzicami? Czy one były takie, jak ja sobie wyobrażam, że jeździłam na wakacje w różne miejsca i po Polsce i za granicą, ale wakacje, że trochę leżenia na plaży, może jakieś muzeum. Czy już wtedy był jakiś taki niestandardowy element?
Nie, tak jak mówisz, to były raczej takie standardowe wakacje. Natomiast bardziej gdzieś po Europie Zachodniej, Południowej, ciepłe kraje, Włochy, Hiszpania, Grecja. Czyli taki standardowy sposób, jaki możemy sobie wyobrazić. Po części muzea, po części trochę plażowania. Taki raczej spokojny, rodzinny tryb wypoczynkowo-zwiedzający.
I powiedziałaś, że w tym dorosłym życiu już rodzinnym chciałaś je tak trochę po swojemu zorganizować. Co to znaczy?
Przede wszystkim nie korzystam z biur podróży. To ja jestem tym organizatorem rodzinnych wypraw. To ja zazwyczaj planuję, kupuję bilety, organizuję noclegi, planuję te aktywności, które będziemy robić w danym miejscu. I to nie są absolutnie wakacje na plaży. Spędzamy czas aktywnie, dużo wędrując, dużo przemieszczając się, robiąc jakieś takie, powiedziałabym, niestandardowe rzeczy, jak chociażby przejażdżka psimi zaprzęgami, czy wędrówka po lodowcu, jakieś wspinanie się, jazda konna, tak że dużo takich aktywności ruchowych.
Przy czym też mówię, że cały czas robimy to z dzieckiem. Zaczęliśmy podróżować, odkąd młody był, malutki, odkąd właściwie się urodził. Oczywiście z takim maluszkiem najpierw to były podróże spokojniejsze, ale jak już miał kilka lat i można było zrobić coś więcej, to zaczęliśmy właśnie takie bardziej aktywności, można powiedzieć, przygodowe.
Pamiętasz pierwszą taką przygodową podróż?
Myślę, że takim przełomem była nasza podróż do Rosji w 2017 roku.
Ile lat miał wtedy Twój syn?
On miał 8 lat. Tak że dosyć jeszcze niewiele, powiedziałabym. Natomiast objechaliśmy wtedy znaczną część tej Rosji Europejskiej. Zaczęliśmy od Petersburga. Poleciliśmy w górę na Półwysep Kolski, Murmańsk, Teriberka, także znaczna część Półwyspu Kolskiego. Zahaczyliśmy o Wyspy Sołowieckie, czyli wyspy, które znamy z książek z archipelagu Gułag. Później znaczona część Karelii. Tak że przez trzy tygodnie zrobiliśmy wiele tysięcy kilometrów wszystkimi możliwymi środkami transportu, również nocne pociągi, więc to na pewno nie było nic takiego standardowego.
I myślę, że z żadnym biurem podróży nie dałoby się w takim krótkim czasie tak intensywnych doznań zebrać, czy w ogóle takiej podróży zrealizować. I to był chyba taki przełom, który pokazał nam, że się da. Naprawdę się da i przez wiele lat po tej podróży, jak ktoś pytał naszego syna, jaką podróż wspomina tak najbardziej pozytywnie ze swoich tutaj tych podróżniczych młodych lat, to zawsze wspominał właśnie o tej Rosji.
A w którym momencie do podróży, do wyjazdów do innych krajów, i podróży po Polsce też, dołączył temat gór i wypraw długodystansowych? Pamiętasz tę pierwszą wyprawę w góry czy wyprawę długodystansową i skąd w ogóle się wziął ten pomysł? Bo to jest inny charakter niż podróże, nawet te podróże z takim niestandardowym elementem, o którym mówiłaś.
Takie krótkie wypady w góry realizowaliśmy dosyć wcześnie, jak nasz syn miał chyba jakieś trzy lata, pierwszy raz zabraliśmy go w góry.
W takim nosidle-plecaku, czy już nie?
Już jako trzylatek sam sobie dreptał po górach. Góry stołowe myślę, że bardzo fajne na początek wędrówek z dziećmi, bo jest tam dosyć płasko, nie ma zbyt dużych przewyższeń, nie są wymagające. Później po tej wędrówce w górach stołowych były Bieszczady, no to już troszeczkę bardziej wymagające góry, ale to zawsze była taka typowa wędrówka rekreacyjna, krótkie, zaplanowane dystanse, zdobywanie jakiegoś szczytu po drodze, ale też wtedy jeszcze postrzegaliśmy te góry raczej w charakterze takim turystyczno-rekreacyjnym, natomiast wyprawy takie długodystansowe zaczęły się dopiero w pandemii.
Mieliśmy zupełnie inne plany na ten czas pandemiczny i to, co przyszło, to nas totalnie zaskoczyło, wybiło z rytmu. I wtedy ja wpadłam na taki pomysł, że może pojechać właśnie na główny szlak świętokrzyski. Zrobiłam to z młodym, dlatego że mojemu mężowi akurat nie pasowało, był w pracy. Więc powiedziałam, że czemu nie, spróbować zobaczyć coś nowego, tym bardziej że wcześniej nigdy nie byliśmy w górach świętokrzyskich, a one też są raczej z takimi górami niezbyt wymagającymi. Wtedy z synem przeszłam ten szlak w trzy i pół dnia.
Może powiedzmy, ile to kilometrów?
To jest jakieś 105 kilometrów.
Na trzy czy nawet na cztery dni to jest 20–30 kilometrów dziennie.
Tak, plus do tego jeszcze dojazd w dwie strony po jednym dniu, bo tam też mieliśmy znaczny kawałek z Poznania, żeby dojechać w te Góry Świętokrzyskie i z powrotem. Natomiast samej wędrówki faktycznie 3,5 dnia.
Ja jeszcze wtedy totalnie nie miałam żadnego doświadczenia w takiej wędrówce, więc mieliśmy rzeczy, które nie były za bardzo dostosowane, za dużo w ogóle tych rzeczy mieliśmy. Też ta trasa była, powiem tak, niezbyt przemyślanie rozłożona, dlatego że zaskoczyła nas np. wędrówka w późnych godzinach wieczornych, kiedy było już całkowicie ciemno. A wiadomo, że z dzieckiem też idzie się zupełnie inaczej, niż jak się wędruje samemu, czy jak się wędruje z kimś drugim, dorosłym, można inaczej ten czas po prostu zaplanować. A tutaj to było takie doświadczenie, które rzuciło nas, można powiedzieć, na głęboką wodę. I o ile mój syn stwierdził, że w kurach, kiedy idzie się w lesie, nie ma nic ciekawego, to mi się bardzo ta wędrówka spodobała. I właśnie to było początkiem kolejnych szlaków.
A jakie są te błędy laika, człowieka, który zaczyna pierwszy raz swoją przygodę z wędrówką?
Przede wszystkim rzeczy, które mieliśmy, one nie były dostosowane, to nie były żadne rzeczy lekkie. Nawet chociażby biorąc pod uwagę jakiś kubek na napój, to był zwykły metalowy kubek, teraz można kupić sobie silikonowy, który waży jedną trzecią. Mieliśmy zbyt dużo ubrań, których nie założyliśmy nawet na siebie. Nie byliśmy też przygotowani właśnie na tę wędrówkę nocną, tak że nie miałam żadnej czołówki ze sobą, musiałam się posiłkować latarką w telefonie. Tak że tego typu właśnie błędy, czy też buty, które miałam się okazały, że były tak naprawdę za ciasne, bo jak idziesz w gorących temperaturach przez kilka dni, nawet przy takim krótkim dystansie, to ta noga jednak puchnie i po prostu ten but staje się za ciasny. Tak że to jest coś, co też trzeba gdzieś tam uwzględnić.
Powiedz, tak rocznie, to ile dni jesteś/ jesteście poza domem na różnego rodzaju wyjazdach i wyprawach?
Wiesz, że nie liczyłam nigdy tego, dlatego że zazwyczaj to, co liczę, to są dni urlopowe. Pracuję w korporacji na co dzień, więc mam te standardowe 26 dni urlopu. Plus jeszcze póki młody nie miał 14 lat, to dochodziły dwa dni tej opieki, która zawsze była traktowana jako taki dodatkowy urlop, czyli 28 dni. A nie liczę np. długich weekendów, nie liczę zwykłych weekendów, bo też zdarza nam się, że jesteśmy gdzieś w górach czy w jakimś innym miejscu podczas weekendów, więc nigdy nie liczyłam w ciągu roku, ile faktycznie tych dni w całość się składa. Ale myślę, że całkiem sporo.
Całkiem sporo, bo te 28 plus ileś weekendów, to łącznie będzie ponad 30 albo i 40.
Myślę, że znacznie więcej.
Okej, okej. Ja jeszcze do tego wrócę do tych dni, ale jeszcze, bo tak nie dopytałam Cię o te ciekawe wyprawy, o których tak punktowo powiedziałaś, czyli właśnie te zaprzęgi, wyprawy konne, o Rosji najwięcej, ale jakbyś miała relatywnie krótko scharakteryzować 3–5 największych wypraw, takich rodzinnych, bo do osobistych też dojdziemy, to jakie one były, poza tą Rosją?
Myślę, że najlepiej wspominamy te miejsca z północy, które najbardziej kochamy. Takie top-top, powiedziałabym, że w czołówce znalazłaby się na pewno Islandia, na pewno Norwegia, Szwecja, ale może też takie zaskoczenie: Rumunia. Dlatego że mieliśmy okazję samochodem zwiedzać Rumunię przez prawie trzy tygodnie w połączeniu też z Mołdawią i muszę powiedzieć, że to jest jeden z naprawdę ciekawszych regionów w Europie i bardzo też niedoceniany. Region, który ma zarówno ciekawą kulturę, ale też wiele takich fajnych przyrodniczych rzeczy, jak chociażby wulkany błotne, góry solne, gdzie faktycznie masz wszystko pokryte kryształkami soli. Masz piękne góry, w których można spotkać niedźwiedzie, a właściwie jeżeli ktoś wróci z Rumunii i nie spotka żadnego misia, to można powiedzieć, że miał pecha. Bo my niedźwiedzie spotykaliśmy w Rumunii kilkukrotnie.
Ale to niektórych zachęca, ale myślę, że więcej osób może przerazić właśnie taka informacja, że tam można spotkać niedźwiedzie.
Mieliśmy taką sytuację, która nas wystraszyła. Na szczęście w pobliżu był samochód, do którego mogliśmy się wycofać. Natomiast pojechaliśmy właśnie do takiego kanionu górskiego, gdzie były piękne widoki. Zafundowaliśmy sobie krótki spacer. Było tak pięknie, że zapomnieliśmy po prostu o tym zagrożeniu w postaci niedźwiedzi. I właśnie w tym momencie w odległości jakichś 20 metrów wyrósł przed nami młody osobnik, więc tutaj można powiedzieć, że w stosunku do większego raczej niegroźny, bardziej ciekawski, niż taki, który faktycznie mógłby albo chciałby coś nam zrobić.
Ale mimo wszystko, powiem Ci, że spowodowało to taki paraliż zaskakujący, że nie wiedzieliśmy, co zrobić. Nogi po prostu jak z waty. I faktycznie w tym momencie gdzieś tam bardziej musieliśmy się stymulować tym mózgiem, żeby powolutku, racjonalnie do tego samochodu dotrzeć, wycofać się i po prostu bezpiecznie ruszyć.
Ale też korzystacie z jakichś odstraszaczy?
Nie, akurat wtedy nie mieliśmy nic ze sobą, zresztą nie spodziewaliśmy się takiej sytuacji, bo podczas podróży przez Rumunię wielokrotnie przy drodze np. pojawiały się niedźwiedzie, dlatego że tam niestety ludzie dokarmiają zwierzęta, w związku z czym one zmieniają swoje naturalne nawyki i faktycznie do tych ludzi podchodzą, co też powoduje, że potem faktycznie mogą się stać agresywne, bo oczekują, że człowiek będzie je dokarmiał. Natomiast nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że gdzieś w naturze całkowicie, po prostu będąc poza tymi skupiskami ludzkimi, faktycznie do takiej niespodzianki, takiego spotkania może dojść.
Niestandardowe kierunki, tych dni kilkadziesiąt w roku, pracujesz na etacie, jesteś mamą, prowadzisz dom. Jak ty to czasowo wszystko ogarniasz?
Niestety doba nie jest z gumy. Jest to czasami okupione właśnie takim, można powiedzieć, osobistym kosztem. I też to, co zauważam, to nie zawsze jest taka równowaga pomiędzy wszystkimi tymi aspektami w życiu, dlatego że czasami jest bardziej gdzieś takie skupienie na pracy, bo wiadomo, że czasami akurat ta praca tego wymaga, czasami na tych aspektach rodzinnych. I nie zawsze też jest czas np. na znajomych, czy gdzieś na swoje jakieś takie własne rzeczy. A czasami właśnie gdzieś tam całkowite poświęcenie na tę podróż. Więc kiedy jesteśmy w drodze, to jesteśmy autentycznie tylko i wyłącznie w drodze i tylko ze sobą.
Ale wiadomo, że to też powoduje, że czasami jestem bardzo zmęczona, ale z drugiej strony szczęśliwa, jeżeli uda mi się pogodzić te wszystkie aspekty.
Masz jakieś takie wypracowane lifehacki, czyli jakieś takie sposoby, że no dobra, wybieracie kolejny kierunek, że to jest Rumunia i teraz jak tę Rumunię zaplanować, żeby to był fajny wyjazd, ale żeby nie spędzić 40 godzin nad planowaniem wyjazdu tygodniowego przykładowo?
Ja myślę, że te 40 godzin…
To trzeba spędzić?
To trzeba, to trzeba tak czy tak spędzić. Chociaż z czasem to przychodzi dużo łatwiej. Ja mogę teraz powiedzieć, że po tylu latach już organizowania wyjazdów mam w jednym paluszku obcykane wszystkie możliwe programy i aplikacje do podróżowania, a jest ich naprawdę tyle i tak ułatwiają organizację tych podróży, że to jest wręcz zaskakujące, bo w bardzo szybkim czasie możesz znaleźć sposób na to, żeby dostać się z jednego miejsca do drugiego, żeby znaleźć najtańsze bilety, szybko ogarnąć noclegi i właściwie to, co jest tym takim aspektem zabierającym najwięcej czasu, to jest faktycznie organizacja tego czasu już na miejscu, będąc w danym kraju, żeby wyszukać, co tak naprawdę nas interesuje, co jest takiego może niestandardowego poza tymi typowymi atrakcjami turystycznymi.
Przede wszystkim cały czas dużo czytam, Czy fora, czy np. uwielbiam reportaże podróżnicze. Zazwyczaj to są książki na temat kierunków, które najbardziej mnie interesują, ale im bardziej to zgłębiam, to tym więcej tych rzeczy się pojawia, które bym chciała w danym miejscu zobaczyć czy poznać.
Chyba na Twoim blogu jest taki wpis o aplikacjach podróżniczych. To podlinkujemy go w tej rozmowie, żeby mogli widzowie słuchacze skorzystać. Czyli te aplikacje, czytanie, wyszukiwanie tych niestandardowych miejsc.
Też muszę powiedzieć, że mam taką mapkę u siebie na Google’ach, swoją oczywiście, i zawsze jak widzę jakieś fajne zdjęcie, jakiś fajny wpis, czy na Facebooku, na Instagramie, u znajomych albo i u obcych, i to miejsce gdzieś przykuje moją uwagę, to na tej mojej mapce zawsze pojawia się pinezka, tych pinezek już nie wiem, ile jest, myślę, że więcej niż kilkaset, tak że jak wybieramy się w jakiś nowy kierunek, to odpalam po prostu tę moją mapkę i w znacznej mierze mam już ten plan po części gotowy i do tego po prostu dochodzą dodatkowe rzeczy.
Ja też tak robię, że na Google można robić osobne listy, to chyba tak się nazywa i właśnie mam, jak gdzieś jadę, to tworzę sobie listę i zaznaczam nawet takie miejsca jak kawiarni czy restauracje, że potem jak ktoś zapyta albo następnym razem będę jechać, to jest do czego wrócić i też mam taką listę właśnie: miejsca, w które chciałabym pojechać. Tak że podpisuję się pod tym.
Zapytałam cię o czas, bo myślę, że taką jedną z najczęstszych blokad, które powodują, że przychodzi nam nawet do głowy, że chciałabym podróżować, wybierać się tu i tam, ale nie mam czasu, to jest pierwsza blokada, a druga to jest: skąd na to wszystko wziąć pieniądze. I jak ty sobie tutaj z tym aspektem organizacji radzisz?

Jeżeli chodzi o czas, to tak, jak powiedziałam, to są te standardowe dni urlopowe. I tu faktycznie ja pod koniec danego roku siadam i planuję już praktycznie cały następny rok. Patrzę, jak rozkładają się długie weekendy, jak rozkładają się ferie zimowe, kiedy przypada mój urlop zakładowy, dlatego że ja mam zawsze standardową przerwę i dopasowujemy urlop mojego męża. Co też nie zawsze się udaje. W tym roku pierwszy raz nie udało się i pojawił się inny sposób na spełnienie podróżniczego marzenia.
Ale zawsze z góry mam zaplanowany ten cały kolejny rok. Wiem, ile tych dni urlopowych mi zostaje i w związku z tym też wiem, na ile mogę sobie pozwolić. Plus do tego jeszcze dochodzą takie wyjazdy nieplanowane, spontaniczne, właśnie okołoweekendowe, kiedy już nie potrzebuję pokrywać tych dni urlopem. Natomiast te główne wyjazdy zawsze mam poplanowane dużo wcześniej.
Jeżeli chodzi o pieniądze, to odpowiedź jest prosta: oszczędności. Bo nie ma innego sposobu, żeby te podróże sfinansować. I zawsze, jak tylko mam możliwość, odkładam każdego miesiąca na podróże i to jest jedyny sposób, żeby to sfinansować. Oczywiście też kwestia priorytetów, bo jak sobie posłucham po znajomych, pojawia się np. nowy telewizor, pojawiają się nowe meble, pojawiają się nowe torebki, sukienki, gdzie ja zawsze przeliczam to na liczbę biletów albo na jakieś fajne możliwości wyjazdowe. I zastanawiam się, czy faktycznie potrzebuję ten nowy telewizor, kiedy mój stary jest w dalszym ciągu sprawny.
Jedyne, w co inwestuję, to są faktycznie takie sprzęty do fotografowania, do kręcenia filmów, bo to jest coś, co potem też zostaje, a wiadomo, że ta jakość zdjęć ma jednak znaczenie, zwłaszcza jeżeli chce się o tych podróżach opowiadać, chce się komuś pokazać, to jednak nie jest to wtedy coś, co zostaje tylko w Twojej głowie, ale czym można również się podzielić, ale głównie to są tylko i wyłącznie oszczędności.
To jest aspekt tego, skąd wziąć pieniądze i tutaj myślę, że ważne jest, żeby sobie zadać pytanie, co jest dla nas ważne, bo wiele osób jak kupuje świadomie te sprzęty, telewizory, ubrania, cokolwiek i jest to zgodne z osobistymi priorytetami, to wszystko super, prawda? Gorzej jak gdzieś nam się rozjadą te wydatki z tym, co jest ważne dla nas, ale tak świadomie tego nie nazwaliśmy.
Ale faktycznie później pojawia się to pytanie w głowach, dlaczego mnie nie stać, a ją stać. Skąd ma te pieniądze? Skąd ma ten czas? Ale też np. jeżeli chodzi o podróże i o ten aspekt właśnie pieniędzy, dla nas nie jest istotne, w jakim hotelu będziemy spać, bo zdarzyło nam się spać w różnych warunkach, zazwyczaj ja to traktuję tylko i wyłącznie jako nocleg. My nie spędzamy tam czasu, ja nie potrzebuję basenu, nie potrzebuję mieć śniadania, obiadu. Ja sobie mogę to sama zorganizować i to też jest zupełnie inny koszt.
My jak wjeżdżamy, też nie chodzimy po jakichś kawiarniach, bo to też są dodatkowe pieniądze. Wypicie gdzieś za granicą kawy, zjedzenie ciastka. Czy faktycznie potrzebujemy tego, razy oczywiście trzy? To są znowu jakieś kolejne pieniądze, które można wydać na coś innego.
Dokładnie, bo jeden aspekt to skąd wziąć te pieniądze, a drugi – ile my faktycznie potrzebujemy. I tutaj też jest szereg decyzji, które możemy świadomie podjąć i na ich podstawie wydać mniej albo więcej, wydać więcej na hotel albo więcej na te psie zaprzęgi czy skuter śnieżny.
Zasygnalizowałaś kolejne pytanie, do którego teraz chcę przejść, czyli o wyprawy solo. Bo do niedawna Twoje wyjazdy były Waszymi wyjazdami. Czy całą rodziną, czy ewentualnie w podgrupach, ale we dwójkę. A w tym roku pierwszy raz pojawiła się duża wyprawa solo. Jak do tego doszło?

To już troszeczkę nawiązałyśmy wcześniej. Pierwszy raz w tym roku nie udało nam się zgrać urlopów. Mieliśmy totalny rozjazd, jeżeli chodzi o mój urlop, bo ja mam zawsze standardową przerwę w zakładzie. I właściwie to jest ten główny czas, kiedy wyjeżdżamy. Natomiast mój mąż nie mógł dopasować wyjątkowo swojego urlopu do mojego czasu urlopowego. I dodatkowo jeszcze pech chciał, że w tym samym czasie młody miał obóz sportowy, na który jeździł co roku, odkąd skończył szósty rok życia, bo on trenuje dodatkowo sztuki walki. I to było dla niego ważne, żeby pojechać na ten obóz. Tak że totalny rozjazd.
Mogłaś się obrazić na świat.
I początkowo tak było. Początkowo oczywiście czułam straszną złość i taką niesprawiedliwość, że dlaczego to się stało, co ja mogę zrobić w tej sytuacji. Właściwie nie było za bardzo wyjścia. Jedyne, co mogłam zrobić, to gdzieś tę całą sytuację przeboleć, powiedzieć sobie, że przecież nic takiego się nie stało, bo w życiu są gorsze rzeczy niż brak wspólnego wyjazdu w czasie lata. Ale później też zastanawiałam się, co ja mogę zrobić osobiście z taką sytuacją, dlatego że ja chciałam gdzieś ruszyć, to był też taki moment, kiedy czułam, że potrzebowałam takiej przerwy od wszystkiego, potrzebowałam oddechu. I wymyśliłam sobie, że mogłabym przecież pojechać sama.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czy to będzie właśnie ten szlak, który sobie wymyśliłam. Na początku po prostu próbowałam się zmierzyć z tą myślą, czy chciałabym, czy mogłabym przede wszystkim zrobić to sama. I właściwie nawet nie chodziło o taki strach, że ja się boję gdzieś ruszyć się sama, tylko chodziło o tę myśl, co powie moja rodzina na to, co powie moje otoczenie, czy będzie tu jakiś taki zgrzyt i w ogóle jak to by miało wyglądać.
I później gdzieś tam zaczęliśmy na ten temat rozmawiać. Powiedziałam, że chciałabym właśnie gdzieś ruszyć sama, bo mam taką potrzebę po prostu, żeby w tym momencie trochę zadbać o siebie bardziej, złapać ten oddech, że to mi pomoże w tym aspekcie takim zawodowym i też spokojniejsza będę później w domu. I moja rodzina powiedziała: okej, jeżeli chcesz, no to jedź. Później jeszcze jak doszła do tego właśnie ta informacja, że to będzie ten szlak, to mój mąż stwierdził, ok, no własną odpowiedzialność.
Tu budujemy napięcie, bo na razie jeszcze nie wiadomo, o jakim szlaku mówimy.
Tak, na początku ja nie wiedziałam, że to będzie właśnie ten szlak w północnej Szwecji. Rozważałam różne możliwości, czy Polska, czy gdzieś coś, co będzie za granicą. I później właśnie cały czas wracała do mnie myśl, że to mógłby być Kungsleden, czyli ten szlak, na którym my już byliśmy w 2019 roku. Tylko my robiliśmy parę kilometrów tego szlaku zimą, a ja chciałam go od tamtej pory przejść latem.
I właściwie to, co było takim punktem przełomowym, dlaczego zdecydowałam się, że wyruszę na ten szlak, to była myśl, która mnie uderzyła, że jeżeli ja tego nie zrobię teraz, kiedy faktycznie jest ten czas, mam jakby to przyzwolenie ze strony rodziny, żeby po prostu na ten szlak pójść, to to się nie wydarzy chyba nigdy, dlatego że, pomimo że mój mąż uwielbia ze mną chodzić po górach, to on nie jest namiotowy, i wiedziałam, że on ze mną raczej nie będzie chciał przejść tego szlaku, śpiąc cały czas w namiocie. A nie ma też tam możliwości, żeby spać cały czas w górskich chatkach. Zresztą to też jest ogromny koszt.
Bo to jest 600 kilometrów…
460 kilometrów ma sam szlak. Te dodatkowe kilometry wynikały z tego, że ja z tego szlaku schodziłam, robiłam jeszcze dodatkowe szczyty, kilometry gdzieś takie wokół komina. Natomiast to, co mnie uderzyło, to po pierwsze, że nie znajdę partnera, mój mąż nie zrobi tego ze mną i jeżeli nie zrobię tego sama, to ja tego nigdy nie zrobię. Nie będzie lepszego momentu, nie będzie momentów, w którym ja będę miała więcej czasu, więcej pieniędzy, będę miała towarzysza. Po prostu tego nie będzie. I stwierdziłam, że okej, nie jestem gotowa, bo nie byłam absolutnie gotowa, żeby to zrobić, ale miałam czas, żeby się na to przygotować.

460 kilometrów ma sam szlak. Te dodatkowe kilometry wynikały z tego, że ja z tego szlaku schodziłam, robiłam jeszcze dodatkowe szczyty, kilometry gdzieś takie wokół komina. Natomiast to, co mnie uderzyło, to po pierwsze, że nie znajdę partnera, mój mąż nie zrobi tego ze mną i jeżeli nie zrobię tego sama, to ja tego nigdy nie zrobię. Nie będzie lepszego momentu, nie będzie momentów, w którym ja będę miała więcej czasu, więcej pieniędzy, będę miała towarzysza. Po prostu tego nie będzie. I stwierdziłam, że okej, nie jestem gotowa, bo nie byłam absolutnie gotowa, żeby to zrobić, ale miałam czas, żeby się na to przygotować.

Bo wcześniej nie byłaś na takiej wyprawie sama i nie spałaś pod namiotem tak solo gdzieś w naturze?
Nie. Zdarzało mi się jeździć samej w góry na jednodniówki, nawet zimą, z rakietami śnieżnymi, tylko że zawsze też dawałam znać, gdzie jadę, jaką trasę robię, żeby to było bezpieczne. Tak więc góry solo nie były dla mnie nowością, ale nie byłam nigdy przez tyle dni gdzieś sama, nigdy nie spałam sama pod namiotem w plenerze, więc to była totalna nowość. I też właśnie, jeżeli chodzi o takie wędrówki długodystansowe, nigdy nie wędrowałam sama dłużej niż przez te kilka dni.
To jest temat w ogóle na osobną rozmowę, bo ja słuchałam Twojej prelekcji na festiwalu Śladami Marzeń, gdzie około godziny opowiadałaś właśnie o tej wyprawie, więc ja tutaj nie będę tak dopytywać cię o różne aspekty, ale chciałabym jedno pytanie zadać. Po powrocie, jak ta wyprawa wpłynęła na Ciebie, na Twoje życie, co zmieniła, co Ci dała?
Przede wszystkim dała mi to, co również dały mi poprzednie wędrówki długodystansowe. Z jednej strony takie totalne wyciszenie, totalny relaks, bo wracasz do swojego starego środowiska, ale jesteś zupełnie spokojna, masz wyczyszczoną głowę, tak że to jest fajne, że wracasz tak jakby zupełnie innym człowiekiem.
A z drugiej strony poczułam ogromną moc, zwłaszcza tutaj wędrując sama, miałam takie wrażenie, że mogę przenosić góry. Poradziłam sobie z różnymi trudnościami. Zrobiłam coś, co wydawało się po części niemożliwe, kiedy pomyślałam sobie o tym wszystkim. Oczywiście wierzyłam od początku w to, że mi się uda, ale są różne rzeczy, które nie są po prostu do zaplanowania, czy na które też nie masz wpływu, bo może się wydarzyć absolutnie wszystko podczas takiej wyprawy. I to też właśnie spowodowało, że czułam taką ogromną satysfakcję, ogromną moc.
I opowiadasz o tym, opowiadasz o tym na blogu, w mediach społecznościowych, na różnego rodzaju prelekcjach. Ja tak wyczuwam w tym, co robisz, pewnego rodzaju misję. Nie wiem, czy ja sobie tutaj dorabiam teorię do tego, co się dzieje, ale takie mam wrażenie, że podróżujesz dla siebie i po części dla innych. Nie wiem, czy ja dobrze mówię?
Myślę, że coś w tym jest. W pewnym momencie to stało się swego rodzaju misją, dzielenie się tymi podróżami z innymi. Przede wszystkim z ludźmi, którzy mają swoje rodziny, żeby pokazać, że można robić z dzieckiem fajne rzeczy. Coś więcej niż właśnie wyjazd z biurem, podróże na plażę i siedzenie w hotelu nad basenem, nie korzystając w ogóle z tych dobrodziejstw, które mamy dookoła, nie eksplorując otoczenia czy nie poznając kultury kraju, w którym się znajdujemy.
A z drugiej strony mogę powiedzieć, że moją taką drugą misją jest też dzielenie się z kobietami takimi rzeczami po to, żeby podbudować dziewczyny, że też mogą, że niekoniecznie trzeba czekać, aż ten nasz mężczyzna ruszy z nami gdzieś, że chociażby góry nie są wcale straszne, że można też wyjechać gdzieś w jakieś miejsce i nic absolutnie takiego się nie dzieje złego i wcale nie trzeba się tego bać, nie trzeba być przerażonym, bo kobiety w outdoorze też mogą zrobić wiele, wiele fajnych rzeczy.

A z drugiej strony mogę powiedzieć, że moją taką drugą misją jest też dzielenie się z kobietami takimi rzeczami po to, żeby podbudować dziewczyny, że też mogą, że niekoniecznie trzeba czekać, aż ten nasz mężczyzna ruszy z nami gdzieś, że chociażby góry nie są wcale straszne, że można też wyjechać gdzieś w jakieś miejsce i nic absolutnie takiego się nie dzieje złego i wcale nie trzeba się tego bać, nie trzeba być przerażonym, bo kobiety w outdoorze też mogą zrobić wiele, wiele fajnych rzeczy.

Potem to się przekłada na tę moc w codziennym życiu. To, o czym powiedziałaś, i ten spokój. My dzisiaj tyle bodźców przyjmujemy na co dzień, że w którymś momencie jest potrzebny taki reset, restart i te wyprawy dają właśnie taki efekt.
I wiesz co, mówiłam Ci przed rozmową, że mam takie niestandardowe pytanie do ciebie. To jest ten moment, bo właśnie mówisz o kobietach, a mnie to tak zachwyca, bym powiedziała, że na zdjęciach z różnych wypraw ty masz cudowny makijaż. I właśnie taki kolorowy ten makijaż też, więc to jest taki dodatkowy dla mnie element kobiecości w tych wyprawach, bo myślę, że może być taki gdzieś tam stereotyp, że to nie jest takie, że to dla facetów, te wyprawy, a właśnie Ty z tym kolorowym makijażem…
Mnie to urzeka i myślę, że to nie jest takie standardowe. Ja nie wiem, czy to jest pytanie, czy Ty chcesz jakoś to skomentować.

No może to jest taki element faktycznie kobiecości. Ja np.nie robię tego, co zazwyczaj pewnie niektóre podróżujące dziewczyny robią. Nie biorę ze sobą pięknych sukienek, nie fotografuję się w jakichś właśnie takich super miejscach, w kreacjach, można powiedzieć, balowych.
Ale to z takiego praktycznego punktu widzenia, dlatego że my zawsze zabieramy ze sobą jak najmniej bagażu. Często to jest tylko i wyłącznie bagaż podręczny, tak że jak ja lecę np. na jakiś weekend przedłużony, to zazwyczaj mam tylko ten najmniejszy bagaż podręczny, żeby już nie dopłacać kolejnych pieniędzy za większy bagaż i tak po prostu się nauczyliśmy. Jak lecimy w dłuższą podróż, to mamy już ten większy taki trochę bagaż, ale też zawsze wszystko to, co jesteśmy w stanie udźwignąć na własnych plecach. I po prostu nie ma miejsca wtedy na takie zbędne rzeczy. Więc może faktycznie ten makijaż to jest taki element jedyny chyba kobiecości przy tych butach trekkingowych, jakichś takich ciuchach sportowych, który powoduje, że wyglądam trochę inaczej niż moi panowie.
Teraz wspomniałaś o tym bagażu podręcznym. Zapytam Cię o taką prywatę trochę, bo też tak staram się robić, ale na jakieś wyjazdy ja lubię mieć ze sobą scyzoryk. I w tym podręcznym bagażu nie da rady. Co wtedy? Czy kupujesz na miejscu, czy bez tego scyzoryka da się obejść?
Ja bez scyzoryka.
Okej, czyli muszę się nauczyć bez jakichś takich… Scyzoryk mówię jako hasło, bo taki, nie wiem, multitool, coś, co mi tam się przydaje.
To już niestety trzeba w tym bagażu nadać, ale to też nie wyklucza, że masz bagaż znacznie mniejszy, taki, który dźwigasz na własnych plecach.
Tak, dokładnie. W Twoich wpisach w mediach społecznościowych widziałam, że masz bucket listę, listę marzeń. Ile tam jest pozycji na tej liście?
Na chwilę obecną wydaje mi się, że około 30.
Czy ona ewoluuje?
Oczywiście.
Dopisujesz, skreślasz?
Dokładnie tak. Ta lista w sumie pojawiła się stosunkowo niedawno, bo wiadomo, że każdy z nas ma marzenia w swojej głowie, ale jak mamy marzenia w głowie, to trudno jest je urzeczywistnić. I faktycznie gdzieś około półtora roku temu stworzyłam taką listę dla siebie i akurat mam ją w telefonie po to, żeby mieć ją zawsze ze sobą i jak się pojawia właśnie jakiś czas wolny, czy planuję kolejne wyjazdy, odpalam sobie tę listę i patrzę, co mi tam jeszcze zostało albo co się pojawia nowego i faktycznie taka lista pomaga.
Ona jest podróżnicza? Czy tam są też inne?
Tak, to jest raczej podróżnicza lista miejsc, które chciałabym odwiedzić, ale też po części lista rzeczy, które chciałabym w tych miejscach zrobić.
Zdradzisz coś takiego, co bym powiedziała, Cię tak najbardziej przeraża, tak pozytywnie w sensie, bo gdzieś zasłyszałam taki cytat, którego nie powtórzę dokładnie, że jeśli Twój cel, twoje marzenie Cię nie przeraża, to znaczy, że nie jest dostatecznie duże.
Tak, zgadza się. Absolutnie się z tym zgodzę. Chociażby przykładem jest ta moja wyprawa do północnej Szwecji, która była podatkowo przerażająca, ale tutaj właśnie z takich względów, jak to wszystko ogarnąć i co generalnie otoczenie moje na to. A później się okazała całkiem piękną i realną szansą na to, żeby faktycznie tutaj to marzenie spełnić. Natomiast takie pozycje, powiedziałabym, największe z tej listy są związane z odległością, ale też właśnie z takim aspektem finansowym. Są to rzeczy, które na chwilę obecną powiedziałabym, że nie są w moim zasięgu, ale ja uważam, że nawet lepiej mieć takie pozycje na swojej liście i dążyć do ich realizacji, bo załóżmy na tych 30 pozycji, które w tej chwili są, uda mi się zrealizować 70%, to jest zawsze te 70% więcej niż nie jest zrealizowanie żadnej. Tak więc tam np. można znaleźć też m.in. wyprawę na Wyspy Owcze, na którą wybieramy się w przyszłym roku, więc to będzie kolejna pozycja do skreślenia.
Rodzinnie.
Tak, Wyspy Owcze, rodzinnie. Ale są np. tam jeszcze też takie rzeczy, jak choćby wyprawa wokół Annapurny, czy przejście szlaku, który tutaj koleżanka od Was przeszła na Grenlandii, Arctic Circle Trail. Więc to są takie rzeczy, powiedziałabym, że bardziej w zasięgu ręki.
I też solo?
Tego jeszcze nie wiem. Bo to jest fajne w tej liście, że ona nie jest ograniczona czasowo. Tam też nie ma żadnych dat, które stoją za tymi rzeczami. Więc jak się pojawi okazja, to z tej okazji po prostu skorzystam. A czy to będzie solo, czy to będzie z mężem, czy zrealizujemy to we trójkę, to zobaczymy, myślę, że czas pokaże.
Patrzę tak na czas, mogłabym z Tobą rozmawiać jeszcze bardzo, bardzo długo o różnych wyprawach, o różnych wyjazdach i mam nadzieję, że będzie też taka okazja w przyszłości właśnie, żeby o kolejnych wyprawach porozmawiać albo Ciebie posłuchać na jakimś festiwalu. A na dziś, już tak kończąc naszą rozmowę, chciałam się Ciebie zapytać, jakbyś miała takie przesłanie sformułować do ludzi, którzy są gdzieś tam na początku tej swojej drogi w kierunku aktywnego realizowania marzeń i gdzieś więcej rzeczy ich blokuje, niż nakręca do tego, żeby tą drogą iść, to co byś im podpowiedziała, żeby te blokady usuwać i jednak iść tą niesamowitą drogą realizowania swoich marzeń?
Powiedziałabym, że należy zacząć od malutkich kroków i na początek ten pierwszy krok myślę, że jest najważniejszy. Nawet jeżeli ten pierwszy krok, to wyjście z domu jest przerażające, to tak naprawdę te blokady są tylko i wyłącznie w naszych głowach. I jak zrobimy ten pierwszy krok, to za pierwszym krokiem będzie kolejny, kolejny. Planowanie stanie się łatwiejsze, nasze bariery będą przełamane. Będziemy w stanie robić coraz więcej, coraz więcej szalonych rzeczy. I coś, o czym myślimy, że w tym momencie nie jest realne, za kilka lat może się okazać właśnie takim marzeniem w zupełności do spełnienia.
Tak że najistotniejsze jest mieć te marzenia i wierzyć w nie i przede wszystkim podejmować działania, żeby te marzenia realizować.

Powiedziałabym, że należy zacząć od malutkich kroków i na początek ten pierwszy krok myślę, że jest najważniejszy. Nawet jeżeli ten pierwszy krok, to wyjście z domu jest przerażające, to tak naprawdę te blokady są tylko i wyłącznie w naszych głowach. I jak zrobimy ten pierwszy krok, to za pierwszym krokiem będzie kolejny, kolejny. Planowanie stanie się łatwiejsze, nasze bariery będą przełamane. Będziemy w stanie robić coraz więcej, coraz więcej szalonych rzeczy. I coś, o czym myślimy, że w tym momencie nie jest realne, za kilka lat może się okazać właśnie takim marzeniem w zupełności do spełnienia.

A ja do tego dodam, obserwować takich ludzi jak Ty, Kasia.
Tak, otaczać się w ogóle takimi ludźmi.
Tak, dokładnie, bo to inspiruje, motywuje, daje praktyczne wskazówki i porady, właśnie jak te kolejne kroki na tej drodze realizować.
Dziękuję Ci serdecznie za naszą rozmowę. Ja będę Cię obserwować na pewno i zachęcam Was wszystkich też, żebyście to robili.

Dziękuję.
Okazało się, że tu jest jeszcze sporo pytań, których ja nie zadałam Kasi, więc jeszcze kilka, dogrywka dla chętnych, dla tych bardziej wkręconych.
No właśnie, Kasia, bo Ty tych wypraw zrobiłaś dużo więcej, niż myśmy opowiedziały. Tak w ogóle nie padło w naszej rozmowie, że zrobiłaś główny szlak Beskidzki, główny szlak Sudecki, że byłaś na trekkingu konnym w Kirgistanie i pewnie cała masa rzeczy, o których ja w ogóle nie wiem. Ja się Ciebie chciałam zapytać, która z tych wypraw dała Ci najwięcej satysfakcji, czy dumy, radości?

Ja myślę, że mimo wszystko ta ostatnia, Kungsleden, dlatego że to była cała taka ścieżka, można powiedzieć, wykorzystanie wcześniejszych doświadczeń, właśnie tych z głównego szlaku beskidzkiego, głównego szlaku sudeckiego, zdobywania korony, tych wszystkich moich górskich doświadczeń.
Właśnie, zdobycie korony gór polskich?
Tak. I też przełamywanie takich właśnie wcześniejszych barier. Bo to w ogóle, o czym chyba ja bardzo się nie chwalę, bo też nie ma czym, ale niektórzy wiedzą. Wiesz, ja mam lęk wysokości. A mimo wszystko chodzę po górach, mimo wszystko byłam w takich miejscach, które wymagały ode mnie przełamania właśnie tego lęku wysokości. I tutaj też właśnie w trakcie tego Kungsleden, np. zdobywanie Kebnekajsa, najwyższego szczytu Szwecji, całej strefy arktycznej, całej Laponii, to też było połączenie tych wcześniejszych doświadczeń i częściej przełamanie takich barier.
To była najbardziej wymagająca wyprawa, jaką zrealizowałam do tej pory. Przede wszystkim też, gdzie musiałam sama odpowiadać za siebie, gdzie sama musiałam siebie motywować, bo nie było tej drugiej osoby, która byłaby obok i szła ramię w ramię, więc tej motywacji takiej musiałam szukać w sobie. Więc tak myślę, że właśnie ta wyprawa dała mi najwięcej satysfakcji, aczkolwiek uwielbiam nasze rodzinne też wyprawy, bo na początku, kiedy zaczynam planować, wydaje się, że jest wiele trudności przed nami, a później się okazuje, że robimy tak fantastyczne rzeczy, będąc gdzieś na miejscu i za każdym razem czegoś nowego się uczymy.
Np. będąc na Islandii, pierwszy raz chodziliśmy w rakach. Będąc w Kirgistanie z kolei, w czasie naszych konnych trekkingów to mój mąż pierwszy raz siedział w siodle. Tak więc zawsze to jest coś takiego nowego, budującego i zupełnie nowe doświadczenia.
I tutaj też dużo rozmawiałyśmy o wartościach w życiu. Dla mnie ważniejsze są doświadczenia, przeżycia niż te wszystkie dobra materialne, które nas otaczają na co dzień.
Wspomniałaś o tym lęku wysokości. Czy masz tak, że identyfikujesz w sobie dobre? Boisz się czegoś i decydujesz się zrobić coś, co ma ten lęk w Tobie zweryfikować, zniwelować?
Właśnie tak jest. Z tym lękiem wysokości, ja już go mam od wiele lat, natomiast nie chciałam, żeby to było coś, co mnie ogranicza. I pamiętam początki. Ja świadomie poszłam z moim dzieckiem na park linowy. Zaczynałam od trasy najniższej, potem weszłam na trasę średnią. Ale to też nie było tak, że ja od razu byłam w stanie tam wejść. To było wiele frustracji, kiedy mój syn faktycznie sobie z tą trasą radził, a ja stałam na dole i obserwowałam, jak on jest u góry i nie byłam w stanie tego kroku naprzód zrobić. Byłam cała sparaliżowana.
Natomiast zależało mi na tym, żeby nie było takich rzeczy, które mnie ogranicza. Ja wiedziałam zawsze, że chciałabym chodzić po górach, chciałabym robić więcej, I świadomie eksponowałam się na tę rzecz, której najbardziej się boję. I takimi właśnie malutkimi krokami szłam do przodu. Tak więc uważam, że to jest bardzo ważne, żeby starać się, pomimo tego, że się boimy, faktycznie takie kroki podejmować i nie pozwolić tym lękom nas pochłonąć.
Bardzo się cieszę, że dogrywamy ten kawałek naszej rozmowy, bo tu ważne słowa padają. Ja też tak staram się robić, ale ja to odkryłam niedawno, że tak warto. Kiedyś, myślę, że może opowiem.
Chciałam Cię jeszcze zapytać o takie podpowiedzi, jak sprawić, żeby dzieci chciały z nami jeździć, robić te fajne rzeczy. Wiem, że nie wszystko zawsze się udaje, ale przynajmniej można zwiększyć nasze szanse na to, żeby tak aktywizować dzieci, w szczególności w tych dzisiejszych trudnych czasach, gdzie mamy dużą konkurencję w postaci różnego rodzaju sprzętów.

Myślę, że w ogóle takie aktywności ruchowe, jak odpowiednio dzieciaki zachęcimy, one są ciekawe, bo kto by nie chciał np. jechać sobie skuterem śnieżnym, czy kto by nie chciał wejść sobie na jakąś ściankę lodową. Tylko właśnie zależy, w jaki sposób my to przedstawimy, w jaki sposób my się też sami zaangażujemy. I tu myślę, że jako rodzice szczególnie jesteśmy obserwowani przez nasze dzieci, więc jeżeli nie jesteśmy konsekwentni w tym, co my robimy i sami tego nie chcemy, to trudno zachęcić dzieci, żeby poszły na naszymi śladami.
Czyli własny przykład.
Tak, jak najbardziej.
Ja do tego dokładam jeszcze, żeby zaczynać tak wcześnie, jak się da. Bo myślę, że im trudniej, tym bardziej dzieci gdzieś tam mają w głowach.
Mają swoje przyzwyczajenia później też. Tak że faktycznie trudno jest to odmienić.
Z takich ważnych pytań, które miałam tutaj na liście i w tej naszej głównej rozmowie ich nie zadałam, to jest jeszcze taki aspekt radzenia sobie z krytyką, ocenami otoczenia, które mamy wielkie szczęście, jeśli jest wspierające. I nie mówię tu o rodzinie, ale nawet o takim szerszym otoczeniu. A jednak często nie bywa wspierające. I co Ty tutaj powiesz na ten temat?
Ten brak wsparcia podzieliłabym na dwa aspekty. Bo z jednej strony brak wsparcia może wynikać z troski, tak jak bywa to w przypadku rodziców. Ja, kiedy ruszałam na tę wyprawę do Szwecji, dzieliłam się, można powiedzieć, namiastkami tego, co będzie mnie czekało, bo wiedziałam, że moja mama bardzo się martwi, bardzo się boi, więc tak naprawdę jak ta wyprawa całościowo wyglądała, dowiedziała się dopiero już po fakcie. Bo nie wiedziała np. tego, że będę musiała przekraczać jeziora, sama tam wiosłować, ile to będzie kilometrów. Wiedziała, że będę spała w namiocie, ale nie wiedziała, że mogą być jakieś ryzyka w postaci dzikich zwierząt. Tak więc starałam się nie pokazywać od razu całego tego obrazu tej wyprawy, która mnie czeka.
Tak więc to jest ta kwestia właśnie rodziny i kwestia właśnie dbania bardziej o bezpieczeństwo, o to, żeby nic się nie stało temu dziecku, które mimo wszystko jest już dorosłe. A drugi aspekt to jest taki faktycznie brak wsparcia wynikający z braku zrozumienia czy marzeń, czy potrzeb, traktowania tego jako jakąś fanaberię, czy nawet gdzieś kwestia zrozumienia mojej sytuacji jako kobiety przez moich męskich kolegów. Ja pracuję w takiej branży, gdzie faktycznie mam dużo styku z mężczyznami, bo to jest po prostu branża motoryzacyjna. Więc faktycznie spotkałam się z czymś takim, że ojeju, baba sama w dziczy, z ciężkim plecakiem, kilkanaście kilogramów. Gdzie ty kobieto chcesz robić 30 kilometrów? Sama będziesz wiosłowała i całe jedzenie będziesz miała ze sobą?
I nie dasz rady.
I jeszcze w ogóle w 17 dni chcesz przejść ten szlak i jeszcze gdzieś schodzić poza ten szlak? No nie, wiesz co, to odpuść sobie. I we mnie to powodowało bardziej takie poirytowanie, niż faktycznie racjonalną próbę zrozumienia tych komentarzy. Więc jedyny sposób to jest po prostu zignorowanie tego typu wypowiedzi i koncentracja na tym, co dla Ciebie jest istotne, i w tym momencie po prostu realizacji tych planów, bo to absolutnie nie miało żadnego uzasadnienia.
Albo pytania, które nie wnoszą nic tak naprawdę, czy się nie boisz. No w pewien sposób tak, bo każdy z nas czegoś się boi. Tylko pytanie, co z tym lękiem zrobimy? A jeżeli słyszysz takie pytanie już po raz setny, to znowu pojawia się bardziej irytacja niż jakaś klapka, która, powiedzmy, otwiera się u Ciebie w głowie i mówi, może faktycznie tu jeszcze muszę o coś zadbać.
Bo jeżeli podejmuję kroki do tego, żeby się przygotować, żeby mieć pod kontrolą absolutnie wszystko, co mogę mieć, żeby zadbać o ten aspekt fizyczności, żeby być gotową, no to co ja mogę więcej zrobić? Czy ja mam w tym momencie powiedzieć: okej, koniec, dobra, nie jadę, bo przecież tak się boję, że nie jadę? Nie, to po prostu jest mimo wszystko walka o to swoje marzenie.
Czyli trzeba się mentalnie przygotować, że krytyka będzie i ją odstawić na bok i koncentrować się na tym pierwszym kroku i znowu pierwszym i pierwszym, czyli innymi słowy, też kolejnym, kolejnym, kolejnym, który nas przybliży do realizacji marzenia.
Dokładnie tak. Walczmy o marzenia.
Dzięki wielkie raz jeszcze i do zobaczenia.
Dzięki i do zobaczenia oczywiście.
Ja już po samej rozmowie z Kasią czuję, że mogę więcej, niż mi się wcześniej wydawało. Wyobrażam sobie, że po zrobieniu czegoś, co wcześniej mnie przerażało, np. samotnym przejściu 600 km, w dużej części poza kołem podbiegunowym, poczucie pewności siebie, własnej siły i możliwości rośnie niebotycznie. Jestem przekonana, że warto nieustająco podwyższać sobie poprzeczkę, bo przekraczanie swoich granic i strefy komfortu to sposób na rozwój i doświadczanie satysfakcji z życia.

Jeśli myślisz podobnie, daj znać w komentarzu w mediach społecznościowych Napędzanych Marzeniami. A ja już wkrótce zapraszam Cię na kolejną rozmowę o marzeniach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top