NM 87: Filip Adamus – lekcje z podróży dookoła świata

  • 1:00:37
  • 11 lipca, 2023
  • 83,5 MB

Zapraszam na rozowę z Filipem Adamusem, który w lutym zakończył podróż dookoła świata. W ciągu 400 dni odwiedził 5 kontynentów, a na nich 27 państw. Jak zmieścić ogrom przygód, których Filip doświadczył w rozmowie trwającej kilkadziesiąt minut? Powiem wprost – nie da się.

Dlatego postanowiłam skupić się na emocjach, motywacjach, lekcjach, przemyśleniach, wnioskach. Chociaż początek rozmowy wcale na to nie wskazuje. Dość mojego gadania. Posłuchajcie Filipa

W odcinku „NM 87: Filip Adamus – lekcje z podróży dookoła świata” usłyszycie o tym:

  • Kiedy i dlaczego wyjechał w podróż dookoła świata;
  • ile zdjęć zrobił w podróży;
  • jaki był cel tej podróży;
  • czego dowiedział się o sobie;
  • co było największym zaskoczeniem podczas podróży dookoła świata;
  • jakie widzi podobieństwa i różnice miedzy krajami;
  • które miejsce uważa za najciekawsze;
  • gdzie było najmniej bezpiecznie;
  • jak Filip wybierał państwa, które odwiedził;
  • co jest dla niego najważniejsze w podróżowaniu?

 

Podobnie jak Filip, ja także czuję się nasycona i jednocześnie nienasycona. Bo w tej rozmowie padło wiele słów, przemyśleń, refleksji, które chciałabym przetrawić i pogłębić. Na dziś wychodzę z niej z jednym głównym przesłaniem. Żeby sobie ufać. Swojej intuicji, swojemu sercu. W ostatnim czasie, słowo zaufanie często padało w rozmowach, w których uczestniczyłam. Jednak zawsze w kontekście zaufania do innych osób. A myślę, że warto skupić się na budowaniu zaufania do siebie. Zastanowić się co je tworzy i aktywnie działać w tym kierunku. Podpowiadam, że jednym ze sposobów jest słuchanie swoich marzeń i aktywne działanie w kierunku ich realizacji. To jak, jaki będzie Twój pierwszy krok na tej drodze? Daj mi znać w mediach społecznościowych!

 

Dodatkowe linki:

Więcej o Oswaldzie i Bartku znajdziesz tutaj:

Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:

Cześć Filip!
Cześć Asiu.
Dzięki wielkie, że tu się pojawiłeś.
Bardzo jest mi miło, bo Twój podcast jest jednym z tych, którego wysłałem do największej liczby znajomych.
Wow!
Z Miłoszem Brzezińskim o pasji. I wysyłam go cały czas. Otworzył głowę. W trakcie tej podróży też słuchałem go chyba ze trzy razy tak naprawdę. Super sprawa. Pozdrawiam Miłosza, jeżeli nas ogląda, bo to fantastyczny człowiek.
Wielkie dzięki. Wiesz co, nie zdziwi Cię moje pierwsze pytanie, dlatego że bardzo mocno nawiązuje do tych kilku zdań, które przed chwilą zamieniliśmy przed rozpoczęciem nagrania, bo Ty jesteś ze świata piłki. Piłka to jest sport, w którym bardzo ważne są liczby, różne statystyki, wyniki. I przed chwilą podałeś jedną liczbę, 24 303, prawda?
Dokładnie tyle, tak.
Ja tak sobie wymyśliłam, że chciałabym zacząć naszą rozmowę przez pryzmat liczb, bo ja też bardzo lubię liczby. I pierwsze dwie liczby, które mam w głowie, to 36 18 (lat doświadczenia zawodowego). Czy dobrze odtwarzam ten moment w Twoim życiu, kiedy pojawiła się w Twojej głowie myśl o tym, żeby wybrać się w podróż dookoła świata?
Ona się chyba pojawiła troszkę wcześniej, ale faktycznie te dwie liczby dobrze do niej nawiązują. Ja od razu wytłumaczę, że te 24 303 to są zdjęcia, które zrobiłem w trakcie tych 400 dni w 27 krajach w ostatnim roku.
Na pięciu kontynentach, od razu dodajmy.
Na pięciu kontynentach, faktycznie. Chociaż właśnie miałem takie spotkanie z geografami i tam powstała dyskusja, czy Europa i Azja to jest jeden kontynent, czy to są dwa. Ustaliliśmy, że to są dwie części świata, więc niech będzie pięć części świata. Miałem 36 lat, gdy ruszyłem w tę podróż, i to jest ważne w kontekście tego wszystkiego i pewnie będę do tego często wracał, bo cieszę się z tego, że pojechałem dopiero wtedy, bo już miałem trochę doświadczenia życiowego, podróżniczego, które pozwoliły mi sprawić, że ta podróż była fajniejsza, niż byłaby, gdybym pojechał jako student w wieku 19–20 lat. To raz.
A dwa, to te 18 lat doświadczenia zawodowego, bo to było 18 lat odkładania kasy też m.in. na tę podróż, bo ja w trakcie tych 400 dni nie pracowałem, tylko wydawałem, niejeden powie, że głupio, wszystkie swoje oszczędności. Ja mam poczucie po tym okresie, że to były bardzo dobrze zainwestowane pieniądze.
I to była praca nie tylko w piłce, ale blisko sportu, zawsze blisko sportu, blisko marketingu, dziennikarstwa. Ostatnie trzy lata w Sztabie Reprezentacji Polski w piłce nożnej, czyli takie dojście do czegoś, o czym pomyślałem, jak miałem właśnie 18 lat.
Znowu się wracamy do tej jednej z tych trzech liczb, którą wspomniałeś. Wtedy jeden z polskich dziennikarzy nagrał wewnątrz Reprezentacji Polski taki dokument z Mistrzostw Świata w Korei i Japonii, odprawy, szatnie itd. Ja wtedy, pamiętam, jako niespełna 18-latek, pomyślałem sobie, że jak ja kiedyś chociaż przez chwilę, przez jedno zgrupowanie będę mógł być tak blisko reprezentacji, to będzie spełnienie moich zawodowych marzeń. I miałem tę przyjemność robić to przez trzy lata tak naprawdę, ale doszedłem troszkę do ściany w pewnym momencie. Zdałem sobie sprawę, że już tu chyba nic nowego nie zobaczę.

Miałem 36 lat, gdy ruszyłem w tę podróż, i to jest ważne w kontekście tego wszystkiego i pewnie będę do tego często wracał, bo cieszę się z tego, że pojechałem dopiero wtedy, bo już miałem trochę doświadczenia życiowego, podróżniczego, które pozwoliły mi sprawić, że ta podróż była fajniejsza, niż byłaby, gdybym pojechał jako student w wieku 19–20 lat.

No właśnie. À propos liczb, to czy pamiętasz ten dzień, tę datę, kiedy w Twojej głowie pojawiła się ta myśl?
Pamiętam okoliczności. To było w trakcie Mistrzostw Europy 2021. Selekcjonerem był Paulo Sousa. Pamiętam, że byłem wtedy w Sopocie. Mieliśmy tam swoje zgrupowanie. I takie właśnie uczestniczenie od środka w takim dużym turnieju Reprezentacji Polski było właśnie takim zawodowym marzeniem. I wtedy sobie pomyślałem, co dalej. A ja lubię robić w życiu nowe rzeczy. I zacząłem sobie analizować, czy więcej nowych rzeczy przeżyję, zobaczę, doświadczę w życiu, zostając w tym, co robię, albo zmieniając tylko troszkę to, co robię, czy jednak wrócę do pomysłu, który kołatał mi się w głowie od kilku lat, żeby wziąć plecak na plecy i pojechać gdzieś dłużej, zrobić sobie taki gap year. I ja też lubię, to chyba po tacie, symboliczne kwestie i zamknąć kółko dookoła świata, mniej więcej rok, patrząc na różnorodność tego, jak sobie ludzie żyją w wielu miejscach na świecie.
I wtedy w czerwcu postanowiłem sobie, że tak zrobię, we wrześniu poinformowałem pracodawców. Pierwszego stycznia wsiadłem do samolotu do Mombasy.
Pamiętasz, jakie emocje Ci wtedy towarzyszyły? Właśnie w tym pierwszym dniu, kiedy jechałeś na lotnisko?
To było wszystko bardzo chaotyczne. Ja nie planowałem tego jakoś bardzo dokładnie. Zresztą generalnie nie planuję bardzo skrupulatnie wszystkiego, co będę robił. Wiedziałem, że będę miał ten pierwszy lot do Kenii. Wiedziałem, że chcę, żeby to było dookoła świata, żeby to było około roku i żeby to było bardzo różnorodnie. Żeby też na każdym kontynencie zobaczyć bardzo różne miejsca. Bo pamiętajmy o tym, że w Grecji jest inaczej niż w Norwegii, a w Portugalii jest inaczej niż w Białorusi. A to jest tylko mała Europa, więc te kontynenty, które są od niej dużo, dużo większe, mają tę różnorodność jeszcze większą. Więc nie chciałem się skoncentrować na przykład w Afryce, tylko na Afryce Wschodniej, ale też pojechać na południe czy na zachód.
Ostatnie dni były intensywne, bo też musiałem opróżnić mieszkanie, które wynająłem na te 400 dni. Musiałem się szybko spakować. Ale bardzo, znów wrócę do tego, pomagało to takie doświadczenie, taki mój spokój, to, że miałem 36 lat (teraz już mam półtora więcej), to też pomagało w tym, żeby się z tym wszystkim nie spinać, tylko podejść do tego na zasadzie, że jakoś to będzie, że ja sobie poradzę.
Podrążę trochę te emocje. To była taka bardziej ekscytacja, że w końcu to jest ten dzień, zaczyna się ta wielka przygoda życia? Czy to była taka: Kurczę, co ja zrobiłem? Przecież miałem fajne miejsce pracy, w ogóle ustabilizowane życie i czy ja naprawdę chcę tam jechać?
Nie, to tak zupełnie… Na pewno nie to drugie, nie wiem, czy to pierwsze, chyba coś po środku. Miałem takie poczucie spokoju, że wszystko jest na swoim miejscu, że to ma sens, że to jest teraz u mnie spójne, bo ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że nie każdy sobie może na coś takiego pozwolić, a ja byłem w takiej sytuacji w życiu zawodowym, prywatnym, finansowym, że miałbym do siebie ogromne pretensje, jakbym tego nie zrobił teraz, że miałbym pretensje za dwa lata, za pięć lat, za dziesięć, że był taki moment, pamiętasz Filip, 2021, kiedy mogłeś ruszyć i zrobić to, co zawsze chciałeś i nie zrobiłeś. Więc nie… Była ekscytacja, chociaż ja nie jestem jakiś taki bardzo ekscytujący się, bardzo emocjonalny. Był naprawdę duży spokój. To był 1 stycznia rano, więc też było mało snu wtedy, tego dnia.
I symbolicznie też.
To prawda, tak wyszło, ale to nie dlatego, że chciałem tak symbolicznie, tylko tanie bilety do Mombasy były wtedy, bo nikt nie lata 1 stycznia rano, prawda? Więc nie, był spokój. Był spokój i taka pewność, że to ma sens. I ciekawość, co będzie dalej.
No właśnie, i powiedziałeś, że chciałeś wybrać się w tę podróż, żeby zobaczyć, jak żyją ludzie. Czyli celem głównym nie była przyroda, nie wiem, czy przygoda, ludzie.
Bardziej to, jak sobie ludzie organizują życie. Ja jestem po socjologii. I myślę, że człowiek z socjologii wyjdzie, a socjologia z człowieka nigdy. Zawsze mnie w trakcie jeżdżenia, gdziekolwiek, bliżej i dalej, bardziej interesuje to, jak działa transport, jak ludzie jeżdżą stąd, tam, co ludzie jedzą, gdzie się śpi, jak się przemieszczać, jak organizować sobie życie, żeby przeżyć po prostu niż właśnie takie przyrodnicze kwestie, natura.
Natura jest spoko, ale dla mnie natura jest zawsze jakby obok tego wszystkiego. Ja mam to troszkę odwrócone niż większość podróżników. Nawet z Kasią Zawistowską, o której dzisiaj rozmawialiśmy, mieliśmy taką dyskusję na ten temat i Kasia mi mówi, że dla niej…
Cześć, Kasia!
Cześć, Kasia! Pamiętaj, że trzeba robić rzeczy. I Kasia mi mówiła, że ale przecież to, co jest organizowane dookoła, to jest jakby tak obok tej pięknej natury. A ja Kasi powiedziałem wtedy, że no tak, ale dla mnie właśnie natura jest obok tego, jak sobie ludzie zorganizowali świat. I ja obserwowałem w trakcie tego swojego wyjazdu, to właśnie jak różnie ludzie organizują podobne rzeczy, jak inaczej się jeździ busikiem w Ugandzie niż w sąsiedniej Rwandzie nawet (to taki tylko jeden przykład).
Ja też wiele rzeczy w sobie zauważyłem, takie gdzieś spisane w swoim notatniku, z którego jestem mega dumny. Siedem wniosków à propos siebie. Jeden z nich jest taki, że jestem dużo bardziej obserwatorem niż uczestnikiem. No intensywność tej podróży też powodowała, że ciężko mi się było gdzieś zaczepić na dłużej i wejść głębiej. Ale ja bardziej tak sobie obserwuję z boku. To jest taka obserwacja lekko uczestnicząca tego właśnie życia.
Ta obserwacja mnie ciekawi. Czy miałeś na to koncept, że przyjeżdżasz, ja tak sobie wyobraziłam, że potencjalnie można było to tak rozegrać, że przyjeżdżam do danego kraju, nie jadę do stolicy, tylko do jakiejś średniej wielkości miasta, bo stolica wiadomo, jakaś tam zawsze specyfika, idę sobie do kafejki gdzieś tam na rynku, siadam, najlepiej tak z dużą szybą, żeby widzieć i co wewnątrz, i co na zewnątrz, i siedzę cały dzień, i obserwuję. To jest oczywiście jakiś wymysł, ale właśnie…
Mniej więcej tak, z tym że później przychodzą realia podróży intensywnej dookoła świata, kiedy nie masz nawet czasu się przygotować do danego kraju. Ja miałem takie momenty, że ląduję w Limie i miałem tak… Dobra, jaka tu jest waluta? Zero przygotowania. Ponieważ skakałem z kraju do kraju, to ja straciłbym wcześniej w Kolumbii, powiedzmy, dzień na przygotowanie się do Peru, a przecież jestem w Kolumbii, to szkoda nie poobserwować sobie życia w Kolumbii w tym czasie.
Więc zwykle ten pierwszy dzień u mnie to było takie, okej, otrzepanie się troszkę na lotnisku albo przekraczając granicę i złapanie gdzieś wi-fi, i ogarnięcie się, jak to tu wszystko działa. Waluta jest taka, hostel mam tam. Teraz jak się tam przemieścić? Okej, są busiki. Ale w tych busikach też jest zawsze różnie, bo czasem pieniądze pobiera pan kierowca, czasem jest taki konduktor, naganiacz, który pobiera pieniądze. Trzeba im powiedzieć, dokąd chcesz dojechać, co też nie jest takie oczywiste, bo wyobraźmy sobie, że chcemy w Warszawie dojechać na Rondo Dmowskiego, no ale możesz powiedzieć, że chcesz pojechać na Patelnię, i możesz powiedzieć, że chcesz pojechać do Centrum, albo że chcesz pojechać koło hotelu Forum, i zobacz, ile jest określeń na jedno miejsce, a w każdym kraju to wygląda zupełnie inaczej.
Wspomniałem o tej Limie. Ja im powiedziałem, że chcę do Centro, a dla nich Centro to jest ogromne tak naprawdę. Bo tam podałem, że jakiś Plaza de San Sebastián, cokolwiek. I nie mieli pojęcia, co to w ogóle jest. Tak jak nie każdy wie, że Rondo Dmowskiego to jest Rondo Dmowskiego, przykładowo. I dopiero później mi powiedzieli, że jakbyś powiedział Centro Urbano, to od razu byśmy wiedzieli. No ale skąd ja mam wiedzieć coś takiego, jakby wjeżdżając z danego kraju.
Więc pierwszy dzień jest zwykle taki, żeby się ogarnąć, a w drugi się zaczyna obserwowanie. I to jakby też mnie często wyluzowywało, zabierało mi takie FOMO, czyli takie poczucie, że cały czas coś przegapiam. Bo nie da się wszystkiego zobaczyć. Ale gdy jedziesz z założeniem, że chcesz po prostu obserwować, jak sobie ludzie żyją, to jakby nie martwi cię to, że jednego, drugiego zabytku, jednej, drugiej atrakcji turystycznej nie zobaczyłaś albo poszłaś gdzieś indziej.
Ja bardzo lubię łazić, poszwendać się, zabłądzić. I później się znaleźć. Pójść w prawo, pójść w lewo. I coś zobaczyć, co mnie zaskoczy. Pewnie dużo rzeczy pomijałem po drodze, takich jakby atrakcyjnych, powiedzmy obiektywnie, ale nie o to w tym wszystkim chodziło. Również założenie finansowe tego mojego wyjazdu, czyli około 100–150 złotych max na wszystko dziennie też sprawiało, że musiałem podróżować w niskim budżecie i troszkę dzięki temu żyć jak ci przeciętni mieszkańcy danego kraju. Czyli nie brać taksówki, tylko jednak komunikacja miejska. Nie stołować się w restauracjach, tylko jednak na street foodzie znaleźć sobie jakieś małe stoisko, gdzie coś serwują. I to bardzo dawało mi możliwość nie tylko obserwować, ale też troszkę poczuć takie codzienne życie danego miejsca.

Ja bardzo lubię łazić, poszwendać się, zabłądzić. I później się znaleźć. Pójść w prawo, pójść w lewo. I coś zobaczyć, co mnie zaskoczy. Pewnie dużo rzeczy pomijałem po drodze, takich jakby atrakcyjnych, powiedzmy obiektywnie, ale nie o to w tym wszystkim chodziło. Również założenie finansowe tego mojego wyjazdu, czyli około 100-150 złotych max na wszystko dziennie też sprawiało, że musiałem podróżować w niskim budżecie i troszkę dzięki temu żyć jak ci przeciętni mieszkańcy danego kraju. Czyli nie brać taksówki, tylko jednak komunikacja miejska. Nie stołować się w restauracjach, tylko jednak na street foodzie znaleźć sobie jakieś małe stoisko, gdzie coś serwują. I to bardzo dawało mi możliwość nie tylko obserwować, ale też troszkę poczuć takie codzienne życie danego miejsca.

A kontakt z autochtonami, lokalsami?
Jakiś był. Myślę, że taki właśnie kontakt, relacje to jest jedna z rzeczy, które były najbardziej odpuszczone przeze mnie w tej podróży, co też może zaskakujące, ale pamiętajmy o intensywności. To jest 400 dni, 27 krajów, więc Ci wychodzi przeciętnie dwa tygodnie na kraj. I to też niesiedzenie w jednym miejscu, tylko ja mam takiego troszkę szwendacza w sobie. U mnie nie jest slow travelling, tylko jest wszystko fast, fast, fast, intensywnie. Co swoją drogą wydaje mi się, że „uratowało” trochę tę podróż, bo wiem, że często po pół roku przychodzi takie troszkę zmęczenie podróżowaniem i chęć powrotu do swojego, tak naprawdę, do swojej bazy. A u mnie przez to, że cały czas działo się coś nowego, to nie miałem kiedy sobie nawet pomyśleć o tym, że mi czegoś brakuje.
Pamiętam taką rozmowę po moim pół roku ze swoim kumplem Darkiem, który też podróżuje i też mnie pytał, czy ja po pół roku cały czas chcę, czy mi się chce cały czas jeździć. A ja mówię: Ale Daro, ja teraz jestem w Paragwaju, zaraz będą wodospady Iguazú, później będzie Buenos Aires, które jest zupełnie inne, później taki mocno rolniczy Urugway, wjeżdżam do Brazylii, Rio, zupełnie inne, Amazonia, znowu inny świat, przeskakuję przez Hawaje, inny świat, do Australii, inny świat. Ja nie mam kiedy się tym zmęczyć tak naprawdę. Więc to było na pewno naprawdę bardzo dla mnie potrzebne, ale też wiem, że każdy ma inaczej. I też rozumiem ludzi, którzy wolą zostać w jednym miejscu i się bardziej w nie zagłębić. Ja tak bardziej obserwuję, rzucam okiem.
Też ten rok był po to, żeby troszkę porównać i skontrastować różne miejsca na świecie. Na maturze na angielskim jest zawsze takie zadanie. Compare and contrast, porównaj dwa zdjęcia. Coś tego typu. A przez tę moją intensywność mi było łatwo porównywać, patrzeć, co jest podobne tutaj do tego, co było w kraju wcześniej, co jest inne na tym kontynencie w stosunku do poprzedniego. Gdybym zostawał tam dłużej, to do pewnych rzeczy bym się pewnie przyzwyczajał i ciężko mi by było takie różnorodności dostrzegać.
Ale nie ukrywam, że kolejna podróż pewnie będzie troszkę inna, będzie troszkę spokojniejsza i może troszkę bardziej dogłębna. Może troszkę bardziej będzie poznawanie miejsca i autochtonów tak na spokojnie.
Masę wątków poruszyłeś, które ja gdzieś tutaj mam w swoich pytaniach, że chciałabym je pogłębić. Powiedziałeś o tym porównywaniu i o to bym chciała tutaj zahaczyć. Czy wydarzyło się coś takiego, co było dla ciebie jakimś zdziwieniem, zaskoczeniem?
No pewnie. W każdym kraju, w każdym tygodniu.
To top trzy.
To, o kurczę, te topy są zawsze trudne. Ja mam nawet taką listę też w swoim rzeczonym notatniku i miałem takie rozpoczęcie: Nie miałem pojęcia, że… i w każdym kraju, na przykład nie miałem pojęcia, że Uganda jest tak zielona. Miałem w głowie Afrykę: pustynia, gorąc i biedne chatki. A jedziesz do Afryki i nagle się orientujesz, że nasze wyobrażenie z geografii zupełnie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Albo ma bardzo niewiele. Ja w Afryce pustyni musiałem szukać.
Pamiętam, że ostatnim moim krajem w Afryce był Senegal. I już były ostatnie dni. I ja sobie zdałem sprawę, że jestem w Afryce od czterech i pół miesiąca. I nie byłem na pustyni żadnej. I zacząłem googlać wtedy i znalazłem taką niewielką pustynię Lompoul na północ od Dakaru i pojechałem tam specjalnie, żeby być na pustyni w Afryce. Więc Afryka zdecydowanie zaskoczyła swoją zielonością i różnorodnością.
Co mnie jeszcze zaskoczyło? Zaskoczyły mnie niesamowicie Indie. Jakby mnie ktoś pytał o najciekawsze miejsce na świecie, to nie mam wątpliwości, że Indie są najciekawsze, bo są najbardziej wymagające i najbardziej odmienne niż nasz świat. Tam jest wszystko bardzo inaczej. I tam zaskoczyło mnie to, że ja nawet sam siebie, mimo że byłem już po 380 dniach w podróży i widziałem wiele różnych dziwnych rzeczy, w cudzysłowie dziwnych oczywiście, no to w Indiach musiałem sam siebie przekonywać, obserwując, jak oni żyją, w co wierzą, jakie rytuały stosują na co dzień. Musiałem mówić sobie: Adamus, nie możesz tego źle oceniać. To nie jest żadne gorsze, złe, tylko to jest po prostu bardzo inne.
Pamiętam taki moment w Waranasi. To jest święte miasto dla nich, nad świętą rzeką Ganges. Tam w wierzeniach hinduistycznych naprawdę możesz zobaczyć i dotknąć i poczuć, bo idziesz nad tym Gangesem, który jest dla nich świętą rzeką i widzisz, że oni się w tym Gangesie kąpią. Oni wierzą w to, że te rytualne kąpiele w Gangesie zbliżają ich do zbawienia, ale idziesz chwilkę dalej i widzisz, że pani wrzuca do tego Gangesu śmieci, bo nie ma ona za bardzo co ze śmieciami zrobić. System społeczny nie działa, więc MPO nie przyjedzie. Widzisz, ja też takie rzeczy analizuję, zupełnie bez sensu. Więc co ona by miała z tymi śmieciami zrobić?
Idziesz 100 metrów dalej, a tam pan sprzedaje takie małe baniaczki, do których można sobie wodę z Gangesu nalać do picia. Też wierzą, że to jest zdrowe i że to daje ci zbliżenie do Boga. Okej, już masz takie: dobra, fajnie. I w końcu dochodzisz do miejsca, gdzie są takie paleniska, ogniska.
Pamiętam taki moment, jak zobaczyłem taki ładny kadr, że taki stos się pali i tam taka łódeczka, jakieś namioty w tle i mnie zatrzymał miejscowy i mówi: Przepraszam, ale szanuj to, nie rób zdjęć tutaj. Ja wtedy miałem takie: aha, to ja jestem tutaj i przyjrzałem się temu stosowi i tam wystawały stopy. Nad Gangesem toczą się rytualne kremacje. Wierzy się, nawet wiele ludzi w starszym wieku wyjeżdża do Waranasi, żeby tam skończyć swój ziemski żywot i przez kremacje, spalenie swoich zwłok nad Gangesem i wrzucenie prochów do tego samego Gangesu, w którym się kąpią, z którego się nalewa wodę do baniaczków do picia, żeby do niego wrzucić te prochy. I wtedy jest przerwany krąg reinkarnacji i takie już pojednanie z Bogiem raz na zawsze.
I obserwujesz te stosy i przypominasz sobie, co było przed chwilą, co widziałeś, te dzieci i myślisz sobie: dobra, dobra, to jest bardzo inne, bardzo nie nasze, ale to nie znaczy, że to jest złe. Po prostu o nich w to wierzą i nikomu nie robią krzywdy tak naprawdę, więc mają do tego prawo. No takie kwestie właśnie racjonalizowania rzeczy, wierzeń różnych, które z pozoru oceniamy jako bardzo nienormalne… – bardzo nie lubię tego słowa, nie ma czegoś takiego jak normalne. Dla każdego normalne jest coś innego. Wielu ludzi ze świata przyjechałoby do Polski i by mówiło, że to są wiele rzeczy dla nich nienormalne.
A doszedłeś do tego w trakcie tej podróży?
Już wcześniej, po socjologii miałem bardzo otwartą głowę, ale na pewno to się zintensyfikowało jeszcze bardziej.
Właśnie, à propos takich odkryć, to czy miałeś takie olśnienie w trakcie podróży, że coś zrozumiałeś, coś do ciebie w końcu dotarło i że dzięki temu teraz inaczej patrzysz na świat, na innych ludzi?
Chyba na siebie, ale to będzie troszkę egocentryczne, co teraz powiem. Zdałem sobie sprawę, że sobie dam radę w życiu. Miałem taką sytuację, gdzie w Kolumbii straciłem wszystko, co miałem przy sobie wtedy, a miałem paszport, dwa telefony, dwie karty bankomatowe, jakiś tam czytnik e-booków itd. I udało się to ogarnąć, nie przerywając mojej podróży, a ja byłem w połowie podróży na drugim końcu świata. I później miałem taką refleksję, że kurczę, jak ja się ogarnąłem na drugim końcu świata, tracąc tak ważne rzeczy, to ja sobie chyba w życiu poradzę.
Dużo takich refleksji à propos siebie, nie jakichś bardzo górnolotnych, ale potwierdziło mi się coś, co wcześniej czułem, że tak mam, a teraz już jestem przekonany, że np. bardzo lubię wyrywać siebie ze strefy komfortu, rzucać sobie wyzwania, że na przykład potrzebuję mieć taki ramowy plan, a jednocześnie nie mam zupełnie problemów ze zmienianiem tego planu w trakcie, albo uzupełnianiem go na bieżąco, że nie mam problemu, albo wręcz lubię podejmowanie decyzji i branie odpowiedzialności za te decyzje. Więc sporo takich rzeczy, o których myślałem, ale nie miałem ich tak skonkretyzowanych i zdefiniowanych wcześniej à propos siebie.
A à propos świata, to główny wniosek chyba taki, w jak fajnym miejscu mieliśmy szczęście się urodzić. No, to jest chyba taki najmocniejszy wniosek.
Ale w sensie, że na kuli ziemskiej?
Nie, my w Polsce. Ja sobie liczyłem, że z tych 27 krajów mieszkańcy 23 albo 24 się z nami od kopa zamieniają na miejsce urodzenia. My siłą rzeczy, niezbyt często doceniamy to, że się urodziliśmy bodajże w 15% najbogatszego świata w centrum Europy, w kraju, który się tak bardzo dobrze rozwija, jest tak uporządkowany i jest dostęp do wielu rzeczy bardzo prosty, a takie podróże, chyba nawet w jednym z ostatnich podcastów u was to też padło tutaj, że właśnie Polska jest spoko. Ona nie jest idealna, oczywiście, ma swoje minusy, ale inne kraje też mają.
Czy jest coś takiego w Polsce, na co przedtem nie zwracałeś uwagi albo nawet Cię denerwowało, a teraz doceniasz?
Pory roku są super. To jest świetne, że my mamy bardzo takie książkowe cztery pory roku i możemy je przeżywać. Ja wiem, że jesień wkurza, że jest tak szaro, że zimą jest zimno, ale z drugiej strony, no my przeżywamy w tym naszym klimacie cały taki cykl pogodowy i to jest fajne. Lato i wiosna są super w Polsce. Troszkę się dziwię sobie, że czasem latem szukałem destynacji na innym kontynencie, jak w Europie lato jest naprawdę mega. Więc to jest taka zaskakująca obserwacja.
Faktycznie, bo wiosna to jest powód do radości. Było zimno, jeszcze te zimy ostatnio. I gdyby cały czas była wiosna, to byśmy nie zauważali tego. A tak, była ta przykra zima, to można się uśmiechnąć.
No są takie cykle, takie zmiany w życiu też są ważne. Ja lubię też, jak się w życiu dużo dzieje i może dlatego też mi nie przeszkadzają te pory roku. Wcale nie jestem w zdaniu, że jakby to było 35 stopni codziennie, to byśmy byli tak bardzo szczęśliwi. Może jak było więcej słońca, to może byśmy się częściej uśmiechali, bo to naprawdę widać faktycznie, jak się wróci ze świata, że my tacy jesteśmy troszkę wewnętrznie wkurzeni i tacy smutni. Ale z drugiej strony ja sobie też to tłumaczę tak, że być może jakbyśmy nie byli tacy wkurzeni na Polskę, to byśmy tak szybko się po tym okresie innego ustroju nie rozwinęli. Może to też troszkę dzięki temu tak błyskawicznie nadrobiliśmy ten dystans do zachodniego świata, który w wielu względach już wcale nie wygląda tak bardzo lepiej niż nasz. Polska jest spoko, tak to podsumuję.
Fajnie, że to mówisz, że Polska jest spoko, a chciałabym wrócić do tych 27 krajów, bo wszystkich niepodległych państw według oficjalnych statystyk jest 194. A z uwzględnieniem tzw. quasi państw i terytoriów zależnych 269.
To daleka droga jeszcze.
No właśnie, więc twoje 27 do tych 269 to jest mniej więcej 10%, więc to nie jest tak łatwo zdecydować, które z tych państw chcesz odwiedzić. Jak do tego podchodziłeś?
To było duże wyzwanie faktycznie, jak masz nagle „nieograniczony czas i nieograniczoną przestrzeń”, możesz pojechać wszędzie i siadasz przed tą mapą i przed tym Skyscannerem i nawet nie wiadomo, jakie daty wpisać lotów, bo w sumie wszędzie możesz. Więc w pewnym momencie zauważyłem po sobie, że mi się zaczyna podobać, że do jakiegoś kraju nie mogę pojechać, bo jest jakaś sytuacja społeczna niepewna albo proces wizowy jest troszkę bardziej skomplikowany.
Nie miałem tak, że kurczę, szkoda, że do Namibii nie, bo tam trzeba teoretycznie wniosek wizowy wypełnić w Berlinie, w ambasadzie. Pewnie by się dało wjechać tam i na granicy to ogarnąć, ale miałem takie, dobra, to Namibia, nie, no to szukamy dalej. Jakby odkreśliłem jedną z tych descynacji bez problemu.
Ten plan powstawał na bieżąco i to było spoko. Np. jak byłem w Indiach, to chciałem wjechać najpierw do Bangladeszu. Okazało się, że w Kalkucie wizy nie dostanę, trzeba jechać do Deli. To już mi się nie podobało. No to myślę, może Pakistan, ale tam w Punjabie jest niepewna sytuacja społeczno-polityczna teraz, ja się nie lubię też pakować do takich ekstremalnych przeżyć sam z siebie. One same czasem przychodzą zupełnie przypadkiem, ale sam nie będę jakby sprawdzał się w takich okolicznościach. I uznałem, że dobra, no to może Nepal w takim razie. A Nepalu nie brałem pod uwagę, bo myślę sobie, że styczeń, zima, pakować się w góry zimą, ale zobaczyłem szybko na prognozie, jaka jest pogoda teraz w Katmandu i uznałem, że dam radę i miałem dużo szczęścia, widoczność była piękna.
Z Sarangkot zobaczyłem Annapurnę i z Nagarkot z takiego punktu widokowego zobaczyłem w oddali Mount Everest. No mocne przeżycie, takie wewnętrznie mocne. Pytałaś o takie zaskakujące rzeczy, to ja byłem zaskoczony tym, że ja się potrafię też rozemocjonować, rozkleić nawet momentami, bo ja się rzadko emocjonuję rzeczami i w jedną i w drugą stronę, a tu miałem kilka takich momentów, że łezka pofrunęła troszkę z oka, bo tak sobie zdałem sprawę, że kurczę, nawet tu dotarłem. I to było takie fajne poczucie dużej satysfakcji, bo to też nie był jakiś bardzo łatwy przejazd. To nie była taka przejażdżka, hop siup, że tutaj, bach, bach i jestem, fajne hotele i tak dalej.
Tym bardziej że Nepal jest dość trudny w podróżowaniu, szczególnie takimi busikami. Indie też są trudne w podróżowaniu. Wszystkie zmysły tam atakują Cię w każdym momencie. Więc to było fajne zaskoczenie.
Tak że cały czas się trzymałem tych swoich założeń, żeby to było różnorodne. W Rwandzie siadłem na Skyscannerze i już wiedziałem, że dobra, Tanzanię odpuszczam, bo już jestem dwa miesiące w Afryce Wschodniej, więc już mniej więcej wiem, jak to wszystko funkcjonuje, to przeskakuję do Afryki Południowej, przeskoczyłem do Zimbabwe, później Botswany, RPA i na Madagaskar. Jak byłem na Madagaskarze, to uznałem, dobra, ale to jeszcze jest Afryka Zachodnia, więc szukałem połączenia do Ameryki Południowej z Senegalu, właśnie, żeby polecieć i troszkę zobaczyć ten zupełnie inny format kontynentu, czyli taki bardziej już muzułmański rejon Afryki.
Tak samo w Ameryce Południowej czy w Azji, no w Azji jakbym Indie odpuścił, to bym nie wiedział nic o tamtym kontynencie. Cały czas mam na mapie takie blind spoty, typu właśnie te postradzieckie republiki, typu Korea, Japonia, czyli miejsca, w których trudno mi sobie jeszcze wyobrazić, jak wygląda życie. Bo to była jedna z takich grubszych motywacji przed tym wyjazdem, że ja niby wiem, jak się ludzie żyją w tym Peru, widziałem zdjęcia, widziałem, jak to Machu Picchu wygląda, ale jak się tam dochodzi albo jak oni sobie żyją na co dzień, czy oni się szybko poruszają na mieście, czy busiki mają nowoczesne, czy nienowoczesne, to chciałem zobaczyć na własne oczy.
I mam teraz po tych 400 dniach takie poczucie, nie lubię słowa spełnienia, bo to brzmi jakby już zrobione i do grobu, ale mój kumpel Piotrek mnie spytał i trzymam się tego słowa mocno, czy jestem nasycony. I chyba to jest fajne słowo, że jestem w tym momencie nasycony, ale no też nasycenie wiąże się z tym, że w końcu się łapie coraz większy i większy głód i trzeba się znowu nasycić, więc nie wykluczam, że za jakiś czas znowu będę się sycił jakimś innym rejonem świata.
Wspomniałeś o tych trudnych sytuacjach i różnych jakichś takich niewygodach. Przykładowo jakie to są sytuacje?
Od razu mi przychodzi do głowy, bo wspomniałem teraz o Nepalu i Indiach na granicy Indii z Nepalem. Dojechałem do takiej małej miejscowości Raxaul, zwykle te miejscowości przygraniczne to nie są zbyt fajne miejsca na świecie, jacyś przemytnicy, jakieś takie szemrane typy itd. Pociąg indyjskich kolei się opóźnił o jedyne 5,5 godziny, więc zamiast o 20 przyjechałem tam o 1.30 w nocy, nie mając noclegu zupełnie.
Myślałem, żeby spać na dworcu, ale tam tak nieprzyjemnie, jakaś ekipa, więc uznałem, że dobra, no to widzę na Google Maps, że są trzy hotele, jakieś miejscowości. Zacząłem chodzić nocą po takim niefajnym miejscu i w jednym tam obudziłem stróża, który nic nie mówił po angielsku, oczywiście zupełnie powiedział, że nic absolutnie nie ma wolnego.
W drugim hotelu mi stróż powiedział mówiący po angielsku, że on bardzo chętnie mnie przyjmie, ale nie ma licencji na przyjmowanie obcokrajowców, więc no przykro mi bardzo. Ma wolne pokoje, ale nie może, ale jest jeden hotel tam 300 metrów dalej, który ma jako jedyny tutaj licencję.
I tam poszedłem, zapłaciłem tam sporo, jak na mój budżet, bo to z 80 złotych i to była taka, kurczę, cela, naprawdę. Czułem się tam, jakbym na pryczy leżał, takiej, no nieprzyjemnej, tam taka toaleta na lekkim wzniesieniu, obok niej takie duże wiadro i małe wiaderko, żeby się oblać wodą i pamiętam, jak się oblewałem tą wodą i tak sobie myślałem: Adamus, po co ty to sobie robisz tak naprawdę, po co? Przecież mogłeś wydać tam 20 złotych więcej, zabukować sobie coś na bookingu i tak sobie postanowiłem wtedy, pamiętam wieczorem, że dobra, następnego dnia sobie bukuję lepszy nocleg. Ale wstałem rano, znowu się oblałem tą wodą, wyszedłem i miałem takie, kurczę dałem radę, fajnie, fajnie. Jutro szukam czegoś takiego samego, takie znowu to wyrwanie sobie ze strefy komfortu po raz kolejny.
Były takie momenty poczucia niebezpieczeństwa, których ja nie lubię, jak na przykład w RPA, gdzie słyszysz co chwila, że nie, tam nie idź, tam jest niebezpiecznie, tam lepiej pojedź taksówką, bo jest średnio bezpiecznie. Z drugiej strony w Pretorii wsiadam do taksówki i mówię, że chcę jechać na dworzec, a pan taksówkarz tak patrzy na dworzec autobusowy, to ja tam nie jadę, tam jest zbyt niebezpiecznie, ja cię wysadzę 300 metrów od i sobie dojdź. Takie poczucie, tak jak wspomniałem wcześniej, ja lubię swobodę, takie łażenie, takie szwendanie się tu w prawo, tu w lewo, bez konieczności zastanawiania się, czy tam warto wejść, czy może lepiej nie. A w RPA, czy w Brazylii, czy w Kolumbii jednak tej refleksji nad tym, czy warto się gdzieś pakować, musi być niestety sporo.
Ale ja chcę to mocno zaakcentować, że naprawdę 99,999% ludzi na świecie chcą Ci pomóc, są serdeczni, chcą zrobić wszystko, żebyś Ty jako turystka dotarła tam, gdzie chcesz, jak najtaniej, jak najwygodniej. Zdarza się i można trafić na ten 0,001% ludzi wszędzie, ale naprawdę ludzie są spoko na świecie i trzeba mieć dużo pecha, żeby stało się coś złego, tak że absolutnie bym o tych niebezpieczeństwach nie myślał, warto być ich świadomym.
Bo czasem zdarzało mi się być też nieświadomym. Miałem taką historię na Madagaskarze, na który przeskoczyłem z RPA, z tego właśnie takiego poczucia troszkę osaczenia, gdzie są mury, druty kolczaste i cały czas słyszysz, że czegoś nie można robić. Przeskoczyłem na Madagaskar i w tym Antananarivo nagle kolorowo, piękne targowiska, się poczułem taki swobodny i pamiętam, jak z wybrzeża wschodniego wróciłem do stolicy właśnie i mój busik nie dojechał o 7 rano, tak jak myślałem, tylko jakoś szybko przyjechał bardzo i dojechaliśmy 2.30.
I dojechaliśmy na ten dworzec, który nie był usytuowany jakoś w centrum, tylko troszkę dalej od centrum Antananarivo i dojechaliśmy, i wszyscy siedzą, kierowca siedzi, wiedziałem, że to jest ostatnia stacja, że nigdzie dalej nie jedziemy, pasażerowie siedzą. No to ja tak 2.30, 3 km do przejścia, no to plecak na plecy, no i idę. Tam taksówkarz mnie zatrzymał na chwilę, ale było za drogo. No i przeszedłem tam 40 minut przez centrum Antananarivo do hostelu. I 3 dni później przeczytałem reportaż Polki, która pisała o Madagaskarze generalnie. I napisała: Pamiętajcie o tym, że tam jest taka zasada, szczególnie w stolicy, że jeżeli się dociera w nocy, to nikt z busika nie wysiada, bo jest zbyt niebezpiecznie, żeby o zmroku chodzić po ulicach tego miasta i nawet kierowca czeka do świtu, do wschodu słońca. A ja sobie poszedłem bez sensu trochę, ale nic się nie stało na szczęście. Ale jakbym wiedział, to bym nie szedł.
Więc czasem się zrobi głupie rzeczy, nic się nie stanie, a czasem się ma pecha i się coś stanie, ale generalnie świat jest spoko, ludzie są okej.
Właśnie à propos takich sytuacji, czy można powiedzieć, że to był pewnego rodzaju błąd, ale bez konsekwencji, to co zrobiłeś, o czym opowiedziałeś. A czy były jeszcze jakieś inne błędy, które popełniłeś i które z perspektywy naszych widzów i słuchaczy fajnie byłoby, żebyś się nimi podzielił, bo mogą wnieść coś cennego dla osób, które też planują wybranie się w taką podróż.
Jak ktoś ma taką podróż w głowie, to ja mam trzy rady, ale do nich przejdę za chwilę. Były błędy, oczywiście, że były, ale też to, że pojechałem późno, znowu do tego wracam, mając już jakieś takie obycie, doświadczenie i niespinanie się rzeczami, sprawiało, że z tych błędów wychodziłem łatwo.
W Asunción w Paragwaju wlazłem w slums, tak przypadkiem, bo sobie spojrzałem po prostu na mapę, że tutaj przejdę przez park, po schodkach i będę nad rzeką Paragwaj, ale okazało się, że jak szedłem po tych schodkach, to wyszedłem w środku faweli takiej i widziałem, że spotykam się z zainteresowaniem miejscowych, którzy byli zaskoczeni moją obecnością tam, bo tam się raczej nikt obcy nie zapędza. Ja szedłem wtedy dość pewnym krokiem przed siebie i idąc, miałem refleksję, że dobra, no to ja włażę coraz głębiej i co teraz, nie? I wtedy pomogło takie doświadczenie troszkę, bo kusiło, żeby zawrócić i wyjść po tych schodkach do tego parku znowu, ale miałem w głowie, ok, ale oni z tyłu już wiedzą, że ja tu jestem, już mieli szansę się zastanowić nad tym, że tu łazi jakiś gringo i może zapytamy go, co ty tu, kurczę, robisz.
Więc uznałem, że dużo bezpieczniejsze i mądrzejsze jest pewnym krokiem przejście do końca, mimo że było dalej. I wyszedłem z tego spokojnie, ale właśnie zachowałem spokój, takie nerwy na wodzy. I to jest pierwsza moja rada przy takim wyjeździe. Ja to nazywam wiedzieć kiedy, czyli nie pojechać za szybko w taką podróż dookoła świata. Dostawałem sporo pytań na moim koncie na Instagramie, bo stosunkowo wiele osób, dla mnie wiele, ale w skali Instagrama to niedużo, zaczęło śledzić i pytali, kiedy pojechać, np. on chce pojechać, jestem studentem, kończę studia i chcę pojechać dookoła świata. To ja zawsze pytam, no a podróżowałeś tak z plecakiem? Byłeś w Polsce, na Słowacji? No nie, nie, ale ja bym chciał do Peru.
No to ja radzę nie. To ja radzę najpierw się spróbować, czy taki styl podróżowania Wam pasuje. Ja nawet mimo tego, że już prawie w 50 krajach byłem przed tą podróżą, czyli miałem jakieś doświadczenie podróżniczo-turystyczne, to i tak sobie zrobiłem testowy wyjazd na Bałkany pół roku przed wyjazdem, żeby zobaczyć, czy ja w takim stylu, właśnie z plecakiem na plecach, busikami, jeszcze potrafię podróżować, czy mi to będzie sprawiać przyjemność spanie w hostelu z 12 innymi osobami, bo może nie. Więc warto sobie taki testowy wyjazd zawsze zrobić i mieć takie obycie życiowe.
I tu przechodzę do drugiej rady i znów pozdrawiamy Kasię Zawistowską. Robić rzeczy w życiu, i to nie tylko podróżniczym, tylko po prostu łapać się różnych doświadczeń, bo to bardzo pomaga później w podróży, bo łapiesz taką pewność siebie i zaufanie do własnej intuicji, tak mi się wydaje, że to ułatwia i sprawia, że unikasz wielu niebezpiecznych sytuacji, które mogłyby nadejść, bo potrafisz przewidzieć, co się stanie dalej.
Dla mnie nie było problemem, żeby sobie wysiąść gdzieś wieczorem w Boliwii i nie mieć noclegu. To była sytuacja taka nieraz, że miałem trzy rozwiązania, z którego każde było średnio dobre, ale mając to takie obycie, to wiesz zawsze, że każda decyzja jest lepsza od braku decyzji, więc idziesz, dobra, najbardziej czuję opcję A, idziesz w opcję A i wychodzi okej. Nie ufasz ludziom przypadkowo napotkanym na dworcu, mimo że pewnie większość chciałby ci pomóc, ale jest to jednak związane z jakimś takim ryzykiem.
I trzecia rada to mieć dokąd wracać. Uwielbiam cytat z Tomka Michniewicza, polskiego podróżnika, który na Woodstocku 7 lat temu powiedział takie słowa mniej więcej, że w podróżowaniu najważniejsze jest to, żeby mieć dokąd wracać. I to jest bardzo nieoczywiste zdanie, na pierwszy rzut oka, ale bardzo ważne według mnie, bo się spotyka sporo podróżników takich, którzy już podróżują 6–7 lat, mają mnóstwo wspomnień, pamiątek, zrobili miliony zdjęć, ale nie mają komu ich pokazać. I już tak podróżują, 6–7 rok.
Spotkałem taką Holenderkę w Botswanie czy takiego Anglika w Paragwaju i widać, że oni już nawet nie mają takiej dużej motywacji do tego, żeby jechać dalej, że nawet nie mają do czego wrócić do siebie, do własnego kraju. Tak jak ja bardzo dbałem o to, żeby mieć dokąd wrócić do Polski, bo tutaj wiem, że jest spoko, do czego doszliśmy. I tylko się to potwierdziło, bo tu mam swoich ludzi, bo tu mam swoje miejsce. I to bardzo też ułatwiało jakby to, że była jakaś meta, że ja wiedziałem, że to do czegoś wszystko zmierza, że ja mam coś tutaj do zrobienia w trakcie tego ponad roku, ale że to się w pewnym momencie jakoś fajnie skończy. I się skończy i znowu kolejne wyrwanie siebie ze strefy komfortu i ogarnięcie sobie życia zawodowego i prywatnego na nowo po ponad roku przerwy. Więc ciekawe. Tak że polecam robić dużo rzeczy i jednak pamiętać, żeby była gdzieś jakaś meta.
Bardzo inspirujące i bardzo motywujące. Ja myślę, że post, który będzie zapowiadał tę naszą rozmowę, będzie bardzo długi. I znowu poruszyłeś masę tematów, które ja bym chciała uciągnąć.
Przepraszam za chaos w moim opowiadaniu, ale tu jest dużo rzeczy faktycznie. Tak zebrać w myślach nawet tych 400 dni i te wszystkie przeżycia i doświadczenia, to nie jest łatwe. To jest duże wyzwanie.
Ja chaosu nie widzę. Widzę mnogość interesujących tematów, ale właśnie à propos zebrania. Czy jakaś książka, a może cykli takich rozmów, czy Twoich własnych wspominek, czy jakaś inna forma uwiecznienia – planujesz coś?
To pytanie się pojawia często, ale kurczę, nie po to była ta podróż dla mnie. Ona nie miała być po to, żeby o niej opowiadać. Ja wiem, że to może być ciekawe i pewnie dla mnie też by było, jakby ktoś mi coś takiego opowiadał, ale ja też znam siebie i nie wyobrażam sobie siebie teraz siedzącego parę tygodni przed kompem i spisującego swoje wspomnienia z tego wszystkiego.
Wiem, że książka mogłaby być taką formą swojej własnej pamiątki, uwiecznienia tego, co się stało przez ten ostatni rok, ale ja mam swój notatnik, który jest świetną sprawą, jest taką bardzo prywatną. On nie jest takim pamiętnikiem, w którym piszę o każdym dniu, że wstałem o tej porze, robiłem to, to, to, tylko tam są bardziej takie dość chaotyczne wpisy, jakieś cytaty, imiona, nazwiska, miejsca, wklejki, bilety, liście, jakieś tam kawałki ulotek, dzień po dniu. Więc ja teraz otwieram sobie tam 324 dzień, rzucam okiem i ja sobie przypominam, co się działo tam tego dnia i wiem, że ta pamiątka będzie jeszcze bardziej wartościowa dla mnie w kolejnych latach. Więc taką swoją osobistą pamiątkę też mam.
Ja bardzo chętnie o tym opowiadam, ale też nie chcę przesadzić, żeby sobie też samemu troszkę tej podróży nie zohydzić, bo już mam doświadczenie z przerobienia pasji w pracę. Miałem tak z piłką nożną, że dotarłem do momentu, kiedy już byłem tak blisko i tak długo w tym, że to przestawało być pasją, zaczęło być tylko pracą i nie chcę sobie kolejnej pasji zepsuć w ten sposób, więc też polecam, że pracowanie w pasji jest mega spoko, ale trzymajmy sobie zawsze coś na boku, co jest tylko i wyłącznie pasją. Swoją drogą, Miłosz Brzeziński o tym wspominał w Waszej rozmowie tutaj, żeby faktycznie, że jeżeli coś zaczyna być związane z zarabianiem kasy, to od razu to przestaje być taką przyjemnością, takim typowym hobby.
Więc nie wiem. Na razie wydaje mi się, że nie, ale kto wie, czy mi się to za parę tygodni nie zmieni. Na razie bardzo chętnie przechodzę na takie spotkania jak to z Tobą dzisiaj i o tym opowiadam cały czas z dużym entuzjazmem. Super sprawa. Ściemniałbym bardzo, jakbym powiedział, że nie mam w sobie jakiejś takiej dużej satysfakcji po tym, jak to wszystko wyszło, bo wyszło pięć razy bardziej intensywnie, niż myślałem, że wyjdzie. Przeżyłem i doświadczyłem pięć razy więcej rzeczy, niż myślałem, że przeżyję i zobaczę.

Ja bardzo chętnie o tym opowiadam, ale też nie chcę przesadzić, żeby sobie też samemu troszkę tej podróży nie zohydzić, bo już mam doświadczenie z przerobienia pasji w pracę. Miałem tak z piłką nożną, że dotarłem do momentu, kiedy już byłem tak blisko i tak długo w tym, że to przestawało być pasją, zaczęło być tylko pracą i nie chcę sobie kolejnej pasji zepsuć w ten sposób, więc też polecam, że pracowanie w pasji jest mega spoko, ale trzymajmy sobie zawsze coś na boku, co jest tylko i wyłącznie pasją.

Właśnie, bo od samych tych konkretnych przeżyciach – o kilku padło kilka słów przy okazji różnych pytań, ale ja bym chciała zapytać też Ciebie o takie highlights, takie nieoczywiste, bym powiedziała, highlights. Nie z każdego kraju, ale może z każdego kontynentu?
Faktycznie z każdego kraju bez problemu mogę wymienić te trzy takie bardzo nieoczywiste dni, momenty, przeżycia. Ale może powiemy o tych, które były związane z jakąś taką moją emocjonalnością mocną, coś tego typu, że łezka się zakręciła w oku, mimo że ja, tak jak wspomniałem, nie jestem bardzo emocjonalną osobą na co dzień.
Więc w Afryce to był na pewno Boulders Beach pod Kapsztadem. W RPA, którego nie zareklamowałem zbyt dobrze, ale RPA jest mega. Abstrahując od tych kwestii społecznych, które tam cały czas są żywe, to od strony takiej przyrodniczo-geograficznej to jest wow. I Boulders Beach to jest miejsce, gdzie jest kolonia pingwinów afrykańskich. A ja uwielbiam pingwiny. To są takie bardzo sympatyczne stworzenia, trochę głupiutkie, ale zawsze do nich miałem dużo sympatii.
I pojechałem na tą Boulders Beach specjalnie rano, spałem w aucie na takim kempingu tuż przy niej, żeby być tam pierwszym, zanim jeszcze z Kapsztadu (to jest godzina drogi od Kapsztadu) przyjadą te hordy turystów. I faktycznie tam przeszedłem jako pierwszy, można wejść na taką plażę i te pingwiny tak łażą obok. I one tak po minucie już zapomniały, że ja w ogóle istnieję. Siadłem sobie, one myślały, że jestem pewnie jakąś kolejną skałą i tak biegały sobie koło mnie.
Oczywiście to nie są zwierzęta, które możesz pogłaskać czy coś tego typu, ale samo obserwowanie tego, jak one się tam gryzą, czy tam jakiś akt seksualny gdzieś odbywał się obok, to było przeciekawe doświadczenie. Miałem godzinę sam na sam z pingwinami. To było bardzo, bardzo, bardzo mocne.
Jest w Afryce też super sprawą. W Botswanie przelot helikopterem nad deltą Okawango Chore pieniądze na to wydałem, biorąc pod uwagę mój budżet. Później trzeba było jeść ryż przez parę dni. 15-minutowy lot i widzisz z góry żyrafy, zebry, bawoły afrykańskie, bizony, krokodyla, hipopotamy. No niesamowite przeżycia. Więc to jest Afryka.
W Ameryce Południowej zdecydowanie Machu Picchu ma coś w sobie. Oczywiście jest to takie troszkę obleciane, brzydko mówiąc, ale jednak samo to, jak tam trudno dotrzeć, szczególnie, jak szedłem taką czterodniową trasą przez dżunglę inkaską, szlakiem Inków częściowo, później wzdłuż tego toru kolejowego, bo tam nie dojeżdża żadna droga pod Machu Picchu, później się trzeba o świcie wspiąć po schodach, to też pokazuje Ci, jakie to jest miejsce i dlaczego oni to tam akurat zbudowali.
Chociaż dużo bardziej emocjonalnie było na tęczowej górze Vinicunce, Rainbow Mountain, która jest niedaleko Cusco, troszkę z innej strony, jak ktoś sobie wpisze tęczową górę w Google, to zobaczy coś, co wydaje się, że wygląda tak ładnie tylko na zdjęciach, ale nie, jak się tam dotrze to faktycznie, to jest ponad 5000 m n.p.m., więc tam zadyszka łapie mocno, ale tam dotarłem i miałem taką pierwszą refleksję grubą, że kurczę, to nie jest łatwe, cała podróż, ale warto było, po to, żeby zobaczyć takie rzeczy na własne oczy, więc to jest super.
Dla mnie wielkim przeżyciem w Argentynie były mecze piłkarskie, siłą rzeczy, na stadionie Buenos Aires, La Bombonera, jak usłyszałem, jak Argentyńczycy zaczynają razem śpiewać na stadionie, na trybunach, to nawet biorąc pod uwagę to, że w piłce pracowałem i sporo już w niej widziałem i przeżyłem i byłem pewny, że już mnie nic nie zaskoczy, nie zachwyci, no to tam ciary, zdecydowanie.
Później Hawaje, na Hawajach Stairway to Heaven, takie schody do nieba, to się nazywa Haiku Stairs, schody Haiku, do takiej radiostacji na szczycie góry niedaleko Honolulu, to też warto sobie zobaczyć w Google i to jest jedno z miejsc, czasem tak mamy, że widzimy coś w internecie i myślimy sobie, że kurczę, fajnie by było tam kiedyś być. Ja miałem tak ze schodami Haiku, ciężko było tam dotrzeć, było to też troszkę nielegalne, ale cicho, poszedłem od drugiej strony, tam jest taki dość trudny szlak, taki po błocie, ja w swoich adidaskach linami się trzeba było pociągać, no głupie to było. Naprawdę, schodziłem o 17, już zaczynał się zachód słońca i pomyślałem, że ja stąd schodzę ostatni, nie ma zasięgu, przecież jak sobie skręcę nogę tutaj, to już co, do rana muszę czekać, aż będą kolejni turyści. A już miałem lot tego samego wieczoru do Australii swoją drogą, więc to widzisz wszystko dość intensywnie.
Australia – wow, zdecydowanie fajnie zobaczyć, jak sobie skaczą kangury obok drogi, jak sobie tak jedziesz samochodem.
Ten jeden widok widziałam, więc podpisuję się.
Super sprawa, Australia, świetne miejsce do życia, ale znów, czy ja bym się z Polski tam przeprowadził, no nie mam takiego przekonania, bo to jest strasznie daleko od całego świata, tam nawet będąc w Belburn, do najbliższego dużego miasta masz strasznie daleko. No nie, troszkę nie dla mnie. Może dlatego, że jestem z Polską związany emocjonalnie i z ludźmi tutaj.
A Azja, takie najmocniejsze wspomnienie to na pewno to Waranasi, o którym wspomniałem wcześniej. Na pewno zobaczenie Himalajów w Nepalu będzie czymś takim. I Filipiny, troszkę ze względu na moje imię, zawsze tam chciałem dotrzeć. Filipiny stały się krajem, w którym w tej podróży byłem najdłużej, bo 35 albo 37 dni łącznie, tylko 10 wysp, z tych 7641, których jest sporo na Filipinach. Ale tam sporo takich wspomnień, takich aktywności.
Pierwsze nurkowanie w życiu, zupełnie pierwsze. I to nie, wiesz, z treningiem w jakimś basenie, tylko od razu, że zeszliśmy na tam 5 metrów w rafę koralową. Pewnie jak słucha to ktoś, kto jest odpowiedzialny za uprawnienia nurkowe, to zaraz powie, że jak, skandal. Ale tam się na to zgodzili, wszystko było bezpieczne, więc też bardzo mocne przeżycie. No dużo, no można by gadać i gadać o tym. Naprawdę, mam takich wspomnień mnóstwo.
I nawet ostatni dzień w Azerbejdżanie, czterechsetny dzień, kiedy już wiedziałem, że kończę tę podróż. I też miałem pytania, jakie to są uczucia, czy ty byś chciał pojechać dalej, czy już jesteś zmęczony i chcesz wrócić. A ja miałem takie poczucie zrobionej roboty, takie, że wszystko wyszło lepiej, niż myślałem, i że wszystko idzie zgodnie z planem, takim ogólnym ramowym. I że cieszę się na to, że wrócę i że będę sobie ogarniał życie jeszcze raz na nowo, spełniając jakiś swój cel. Ale to na pewno nie ostatni cel związany z podróżami.
I znowu masa bardzo ciekawych wątków. Ja chyba sama będę musiała trzy razy przesłuchać tę naszą rozmowę, żeby wszystko do mnie dotarło. Chciałabym, już zapowiem, pod koniec naszej rozmowy wrócić do czegoś, o czym mówiłeś wcześniej. Mówiłeś, że siedem lekcji…
Siedem takich spostrzeżeń à propos siebie.
Dokładnie. Ja wiem, że to mogą być bardzo intymne rzeczy…
Nie, nie, spokojnie. Możemy to jakoś podsumować. Tylko że muszę sobie spojrzeć w notatki, bo już nie wszystko pamiętam. O części już wspomniałem. Pierwsza to jest to wyjście właśnie ze strefy komfortu. To, że ja lubię rozwalić coś, co mam takiego ułożonego. Tu mi się od razu przypomina sytuacja z Cali , gdzie byłem ze wspomnianym wcześniej kumplem, Darkiem, który teraz mieszka ze swoją kolumbijską dziewczyną w Bogocie. I wtedy byliśmy w Cali , ja byłem tam tylko trzy dni, jeszcze jedna noc nam została, i po dwóch nocach ja mówię Darkowi: Daro, może byśmy zmienili hostel? On na mnie patrzy, Przecież ty jutro jedziesz, po co? Przecież leci tutaj, mamy swój pokój, płacimy 21 zł, źle ci? Ja mówię: Właśnie jest mi tu dobrze i dlatego bym zmienił. I zobaczyłem, że u mnie nie chodzi o to, że musi być lepiej wszędzie, tylko żeby znowu rozwalić i się zorganizować, ułożyć w jakimś innym miejscu, sprawdzić, czy tam gdzieś indziej też mi będzie dobrze. Więc to jest takie ciekawe.
I w takiej podróży wychodzenie ze strefy komfortu jest rzeczą absolutnie codzienną i dlatego pewnie mi się tak dobrze w tym wszystkim żyło. Ja miałem na początku taką refleksję, że może taki spróbuję slow life, hamak, plaża, jakiś mały domek i posiedzę tam trzy tygodnie, ale bardzo szybko po dwóch dniach już się zorientowałem, że ja się męczę, że ja mam takie poczucie tracenia czasu, marnowania czasu i że ja dużo lepiej się czuję, jak się codziennie dzieje coś nowego. To jest męczące fizycznie, ale ja się szybciej męczę psychicznie właśnie nudą albo taką stabilnością, niż robiąc wszystko szybko i intensywnie. To się niestety też przejawia w życiu zawodowym czy prywatnym, takie wywalanie strefy komfortu cały czas.

I w takiej podróży wychodzenie ze strefy komfortu jest rzeczą absolutnie codzienną i dlatego pewnie mi się tak dobrze w tym wszystkim żyło. Ja miałem na początku taką refleksję, że może taki spróbuję slow life, hamak, plaża, jakiś mały domek i posiedzę tam trzy tygodnie, ale bardzo szybko po dwóch dniach już się zorientowałem, że ja się męczę, że ja mam takie poczucie tracenia czasu, marnowania czasu i że ja dużo lepiej się czuję, jak się codziennie dzieje coś nowego. To jest męczące fizycznie, ale ja się szybciej męczę psychicznie właśnie nudą albo taką stabilnością, niż robiąc wszystko szybko i intensywnie. To się niestety też przejawia w życiu zawodowym czy prywatnym, takie wywalanie strefy komfortu cały czas.

Druga rzecz to jest ten właśnie fast life, że ja muszę intensywnie i też właśnie, jak wspomniałem wcześniej, myślę, że ta intensywność uratowała tę podróż, że nigdy nie miałem takiego zmęczenia czy takiego homesickness, jak już używamy języka angielskiego, takiego tęsknienia za swoją bazą. Bo też pamiętajmy o tym, że egzotyka jest super zawsze, tylko ona jest super przez trzy tygodnie, a później się dużo rzeczy zaczyna wkurzać. My często mówimy o tym, że chciałbym żyć na Mauritiusie. No to wtedy warto sobie tam pożyć przez dwa miesiące, nie tylko dwa tygodnie wakacji, kiedy jest wszystko takie kolorowe, ładne, słoneczne itd.
O trzeciej rzeczy też mówiłem. Lubię podejmować decyzje i nawet jak to są trudne decyzje, to nie mam problemu z braniem odpowiedzialności za nie. I nieraz się przekonałem, że każda decyzja jest lepsza od braku decyzji, od zostawienia tego wszystkiego, że jakoś to będzie. No nie, ja jestem zdecydowanie fanem podjęcia decyzji i pójścia w to dalej. Więc też ja lubiłem mieć te ramy właśnie, ale lubiłem takie codzienne wypełnianie tych ram różnymi decyzjami i zmienianiem ich często.
Lubię mieć bazę, to, że wiem, że jest jakaś Polska, jest jakiś dom, są jacyś przyjaciele, jakaś rodzina, do których zawsze będę chciał wrócić i mógł wrócić. To jest dla mnie bardzo, bardzo ważne. Punkt piąty to jest doświadczenie podróży właśnie, które dużo daje i pomogło mi bardzo w trakcie tej mojej przejażdżki czterystudniowej. Mam już właśnie te 36, 37 lat, miałem w trakcie, teraz już 38 w tym roku. Ale często mi ludzie mówili, że wyglądam na młodszego, a na pewno się zachowuję na młodszego, szczególnie jak przefarbowałem włosy na blond, albo później w Kalkucie ogoliłem się na łyso.
Ktoś powie, że głupi, no kryzys wieku średniego. Ale ten rok był skoncentrowany na robieniu rzeczy, które zawsze chciałem, ale nie zawsze sobie mogłem pozwolić, więc teraz nawet doszło do ogolenia łysej pały, tak naprawdę.
I à propos pały, no to mam szósty punkt, otwarty łeb. W sensie, że zawsze miałem otwartą głowę, ale teraz na pewno jeszcze bardziej. I zauważyłem, że ja rzadko używam określeń, że coś jest piękne albo najlepsze, ale bardzo często używam, że coś jest ciekawe, albo jakieś takie mocne przeżycie, takie bez bardzo mocnego wartościowania, że to jest lepsze, gorsze, tylko po prostu ciekawe w jakiś sposób.
I ostatni, siódmy punkt, to mam napisane „robota”, że ja potrzebuję mieć poczucie obowiązku troszkę, nawet w takiej podróży, nie potrafię się rozwalić na hamaku i tak nic nie robić, tylko nawet ten mój notatnik, który wypełniałem codziennie, czy rzeczy, które wrzucałem na Instagrama, które były nie tylko opowiadaniem o tym, gdzie jestem, ale bardziej o ciekawostkach z danego miejsca na takim tle społeczno-sportowym, społeczno-piłkarskim zwykle. To też mi dawało jakieś takie poczucie obowiązku, poczucie, że coś powinienem zrobić i trzymało mnie w jakichś takich ryzach, a nie takie po prostu leżenie i sobie przeżywanie dnia. To zupełnie nie jest moje, więc ciekawe są takie refleksje, ale żadna z nich mnie jakoś tak strasznie nie zaskoczyła. Bardziej mi to ułożyło w głowie to, co tak czułem wcześniej.
Przez wiele lat żyłeś hasłem „łączy nas piłka”.
Zdecydowanie.
Czy po tych 400 dniach jesteś w stanie też powiedzieć „łączy nas na całym świecie…” i coś innego?
Na pewno. Ale my jesteśmy bardzo podobni na całym świecie. Łączy nas bardzo wiele podobnych rzeczy, bo niezależnie od sytuacji finansowej, czy miejsca na świecie, ludzie chcą tego samego. Chcą być szczęśliwi, bezpieczni, chcą, żeby ich dzieci się rozwijały i uśmiechały, i żeby każdy dzień był jakiś ciekawy. Więc jesteśmy tak naprawdę bardzo do siebie podobni. Łączy nas człowieczeństwo. Zabrzmi to górnolotnie, ale miałem okazję być w Botswanie na wyspie Kubu, gdzie ponoć, wg wielu naukowców, zaczął się nasz ludzki rodzaj. Więc to też takie bardzo symboliczne miejsce. Jesteśmy bardzo podobni i chcemy sobie pomagać. Nawet jak nie znasz języka, a ja nie znam hiszpańskiego, musiałem sobie poradzić jakoś, i ludzie chcą Ci pomóc, naprawdę. Więc to jest super.
To bardzo ciekawe w kontekście tego, o czym mówiłeś wcześniej, że jest tak dużo rzeczy, z którymi się spotkałeś, co do kórych użyłeś tego słowa „nienormalne.
Ale w bardzo dużym cudzysłowie.
Tak, bo to jest po prostu inne. To jest normalne dla tamtych ludzi i jednocześnie tych podobieństw jest tak wiele.
Masa myśli, masa tematów, masa inspiracji, masa motywacji. To będzie trudne pytanie: gdybyś miał z jedną myślą zostawić naszych słuchaczy, widzów, tak na koniec, to co by to było?

Górnolotnie, ale: ufajcie sobie. Jeśli coś czujecie, to róbcie. Nieważne, że przewodnik jakiś podaje coś inaczej, albo ktoś inaczej podopowiada. Na koniec dnia jest ważne to, żeby być szczęśliwym samemu ze sobą. I tylko my odpowiadamy za swoje życie, nikt inny naszego życia za nas nie przeżyje. I wiem, że z wielu perspektyw ta moja decyzja o rzuceniu pracy zawodowej, która naprawdę była spoko, była nieoczywista, absurdalna, nieracjonalna. Może była, ale ja czułem, że tak chcę i że potrzebuję to zrobić. Jak mi ktoś teraz mówi, że to było bardzo odważne, to ja się nie zgadzam i mówię, że dużo bardziej odważne / głupie byłoby nie zrobić tego i przez kolejne lata żałować, że tego wtedy nie zrobiłem, i żyć z tym. A ja zdecydowanie polecam, że lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż że się czegoś nie zrobiło. Więc może to jest troszkę taka nieoczywista, ryzykancka myśl, ale jak coś czujecie, to róbcie.
Dzięki wielkie za tę rozmowę, za to spotkanie. I trzymam kciuki za to, żeby apetyt spełniał się zawsze do momentu nasycenia.
Dziękuję również. Sytość jest chwilowa tylko, zaraz będę głodny znowu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top