NM 67: Katarzyna Zawistowska – Trzeba robić rzeczy

  • 00:58:48
  • 21 czerwca, 2022
  • 26,9 MB

Czy pełnia życia to życie pełne zajęć, czy życie pełne uwagi? Co jest Tobie bliższe? Życie w duchu slow i uważności? Czy carpe diem i You Only Live Once, tak zwane YOLO? A może te podejścia wcale nie są wobec siebie w sprzeczności? 

Zapraszam Cię dziś na rozmowę z Kasią Zawistowską, która prowadzi bloga i media społecznościowe pod hasłem „Trzeba robić rzeczy”. Jak Kasia rozumie to sformułowanie? Dlaczego uważa, że trzeba robić rzeczy? Jakie rzeczy? Co jej daje realizacja bucket listy, czyli listy marzeń? Skąd bierze na to czas i pieniądze? O tym wszystkim w naszej rozmowie.

Zapraszam do słuchania!

W odcinku “Katarzyna Zawistowska – trzeba robić rzeczy” usłyszycie o tym:

  • jakie rzeczy trzeba robić;
  • czym dla niej jest motto trzeba robić rzeczy, które głosi;
  • skąd bierze swoje inspiracje
  • dlaczego wystartowała z blogiem;
  • skąd ma czas i pieniądze na podróże;
  • z jakimi decyzjami musiała się mierzyć;
  • co daje jej spełnianie marzeń;
  • które z marzeń wspomina najlepiej;
  • czy miała niedosyty;
  • jak planuje swoje marzenia;
  • jak przygotowywać się do spełniania marzeń.

Moje podejście do życia jest zgodne z podejściem Kasi, też uważam, że trzeba robić rzeczy lub inaczejwarto robić rzeczy, że warto żyć aktywnie, przy czym przyznam się, że łapie się na tym, że w tym swoim podejściu potrafię się zagalopować i wrzucić zbyt dużo rzeczy do swojego kalendarza, do swoich planów. A wtedy, zamiast czerpać z nich radość i przyjemność, rodzi się frustracja. Dlatego uczę się tego, jak wybierać to co chcę robić, jakie rzeczy chcę robić. Myślę, że świetnym narzędziem do tego jest bucket lista, czyli lista marzeń.

Może nie powinnam się do tego przyznawać, ale jeszcze swojej nie mam. Chyba najwyższy czas nadrobić. Dołączysz? Może wspólnie zrobimy wyzwanie polegające na stworzeniu listy marzeń? 

Daj znać jeśli ten pomysł Ci się spodoba! 

Do usłyszenia! 

Linki dodatkowe: 

Więcej o Kasi znajdziesz tutaj:

Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:

A jeśli spodobał Ci się ten odcinek, będę wdzięczna za komentarz i podzielenie się tym odcinkiem z innymi osobami, którym jego treść może być przydatna. Będzie mi też miło jeśli poświęcisz chwile i zostawisz krótką ocenę podcastu w iTunes – dzięki temu inne osoby łatwiej dotrą do tego podcastu.

 

Dzień dobry, cześć, Asiu.

O, Kasia, wielkie dzięki, że mnie wyratowałaś z tego startu rozmowy, bo właśnie przyznałam się, że pomimo tego, że przeprowadziłam już ponad 50 tych rozmów, to zawsze taki delikatny stres na początek mam.

65!

To wciąż jest ponad 50.

To prawda.

Jestem pod wrażeniem tego, że znasz tę liczbę, i bardzo Ci dziękuję za to, że możemy tutaj dzisiaj porozmawiać.

Również dziękuję za zaproszenie. Jestem bardzo zaszczycona, że tu jestem.

Nie będę mówić: cała przyjemność po mojej stronie, bo mam nadzieję, że ta przyjemność się rozkłada po równo, ale bardzo mnie cieszą Twoje słowa. I trochę mam wyrzuty sumienia, że moje pierwsze pytanie chcę zadać w taki sposób prowokacyjny – to tak pół żartem, pół serio mówię. Bo mówisz: „Trzeba robić rzeczy”, a ja zadaję sobie pytanie, że no dobra, trzeba chodzić do szkoły, trzeba pracować, trzeba sprzątać, trzeba myć zęby, trzeba płacić podatki… Tak dużo jest tych rzeczy, które trzeba, że sobie zadaję pytanie, czy naprawdę trzeba robić te rzeczy. Co Ty na to?

Mam dla Ciebie świetne odbicie, ponieważ jest to odbicie Twojej wypowiedzi z wczoraj. Bo poznałyśmy się z Asią wczoraj, tzn. pisałyśmy ze sobą już wcześniej, ale pierwsze nasze spotkanie było wczoraj i idąc za ciosem, umówiłyśmy się dzisiaj na nagranie – za co jeszcze raz dziękuję.

Potwierdzam.

I wczoraj na naszej kawie powiedziałaś coś takiego, że o co chodzi z tym „trzeba”, i sama też to pięknie podsumowałaś, co jest też w sumie moją odpowiedzią teraz, że trzeba robić rzeczy jako ja, a ludzie, którzy mnie obserwują, mogą to robić, zainspirowani tym, co robię ja lub nie – można się zainspirować lub nie, wiadomo, jak ze wszystkim. Wydaje mi się, a przynajmniej mam taką ogromną nadzieję, że nikt nie odczuwa takiej presji pod moim hasłem: trzeba robić rzeczy. Bo wiem też, że to hasło już się u niektórych osób w życiu przyjęło i jest to teraz ich motto.

I się go trzymają, bo z tym hasłem jest tak, że nie trzeba wyjeżdżać do Boliwii zbierać trujące kaktusy, jeżeli takie tam są, tylko można te rzeczy robić w swoim najbliższym otoczeniu. Jeżeli uwielbiasz hodować rzodkiewki w ogródku, to po prostu rób to. Jeżeli na razie nie masz większych możliwości, bo z tymi możliwościami to też jest osobny temat, to po prostu rób to, co robisz w przestrzeni, którą masz dookoła siebie.

I ta przestrzeń z mojego doświadczenia i myślę, że też z doświadczenia wielu odbiorców, którzy słuchają tego podcastu, się powiększa. Tak jak np. było w moim przypadku, gdy przebiegłam pierwszy bieg na 10 km, to myślałam, że po prostu amputuję sobie nogi. Schodziłam po 5-stopniowych schodach minutę, potem stwierdziłam, że no dobra, jak już zaczęłam, to kupiłam też buty i przebiegłam półmaraton.

I po pierwszym półmaratonie, pamiętam, jechałam autobusem z tym medalem i patrzyłam się na niego i sobie myślałam: Boże, jak super, przebiegłam półmaraton. I zadzwoniłam do mamy i powiedziałam: „Ja w ogóle nie rozumiem, jak ludzie mogą biegać maratony”. Czyli wyobraziłam sobie, że dobiegłabym do mety i musiałabym się odbić, jak pływacy w basenie, i przebiec jeszcze raz ten sam dystans. Dla mnie to było absolutnie nie do pomyślenia, po czym przebiegłam ten maraton, potem zrobiłam koronę maratonów i zaczęłam jeszcze biegać w biegach z przeszkodami.

Więc idąc od 10 km do 42 km i plus przeszkody, to ta moja przestrzeń znacząco się powiększyła. I wydaje mi się, że tak jest ze wszystkim, że jeżeli czegoś się doświadczy, to chce się więcej i nawet mówiąc, że nie ma się możliwości, środków i tej przestrzeni na to, żeby coś zrobić, to potem ona się po prostu znajduje. I my też sami ku temu dążymy.

I po pierwszym półmaratonie, pamiętam, jechałam autobusem z tym medalem i patrzyłam się na niego i sobie myślałam: Boże, jak super, przebiegłam półmaraton. I zadzwoniłam do mamy i powiedziałam: „Ja w ogóle nie rozumiem, jak ludzie mogą biegać maratony”. Czyli wyobraziłam sobie, że dobiegłabym do mety i musiałabym się odbić, jak pływacy w basenie, i przebiec jeszcze raz ten sam dystans. Dla mnie to było absolutnie nie do pomyślenia, po czym przebiegłam ten maraton, potem zrobiłam koronę maratonów i zaczęłam jeszcze biegać w biegach z przeszkodami.

Czyli przesuwamy ten horyzont. Na początku widzimy tę linię gdzieś, a jak pójdziemy w stronę tego horyzontu, to jest właśnie tak, że ona się oddala, oddala, oddala i ta przestrzeń się powiększa, tak jak mówisz.

Tak. I to jest też to, o czym mówiłam Ci wczoraj, odnośnie do mojej bucket listy i marzeń, że mam wypisaną długą tę listę, i niech ona sobie będzie długa, bo będę ją sobie realizować, ale nikt mi nie zabroni cały czas jej powiększać. Bo wyobraźmy sobie, że mamy listę marzeń i wszystkie spełniamy i co?

No właśnie.

I co? Siedzimy na kanapie, pijemy kawę – „jestem spełniona, zrobiłam wszystko”. No wcale nie. Bardzo często, jak życzę komuś czegoś na urodziny czy jakieś tam okazje, to mówię: życzę Ci, żebyś zawsze miał o czym marzyć. Bo to napędza do działania ze wszystkim. Jeżeli ktoś chce przebiec górski bieg, to np. musi zrzucić 10 kg, jeżeli ma za dużą wagę i trener wymaga tego, to do tego dąży. Jeżeli ktoś chce wyjechać do Stanów, to rozbija świnkę albo wypłaca pieniądze z komunii. Jeżeli ktoś potrzebuje pierwszy raz w życiu uszyć swoją sukienkę, to wynajmuje maszynę, woła sąsiadkę, która jest krawcową i mówi: „Naucz mnie”. Więc to wszystko się da zrobić, tylko kwestia chęci.

To teraz, skupiając się na Tobie: co dla Ciebie znaczy to sformułowanie „trzeba robić rzeczy”? Nie tak szerzej, tylko dla Ciebie, osobiście co ono oznacza? Jakie rzeczy i dlaczego?

Hmm… To jest strasznie długie pytanie, że tak powiem, bo można by o tym opowiadać na północ, południe, wschód, zachód, dookoła i na wprost, ale tak naprawdę można odpowiedzieć jednym zdaniem: Niefajnie w życiu jest się nudzić. I ja nie odpoczywa, leżąc, tylko odpoczywam, będąc w podróży. Mój mąż też się często śmieje: „Czy ty możesz chociaż trzy minuty poleżeć i po prostu nic nie robić?” Okej, mogę, ale to ja odpoczywam i ja mam dużo bardziej gąbczasty umysł, jeżeli jest on naładowany pomysłami, planami, wyjazdami.

Nawet jeżeli mamy bardzo dużo pracy albo nie mamy środków na jakiś wyjazd, bo przecież takie sytuacje zdarzają się chyba u każdego, to one jakoś tam się znajdują magicznie. Wydaje mi się, że to jest też kwestia pozytywnego myślenia, co bardzo też staram się wśród przyjaciół, znajomych i może też moich odbiorców motywować, że to dużo daje, dużo przynosi, czasem nawet samoistnie.

Nawet jeżeli mamy bardzo dużo pracy albo nie mamy środków na jakiś wyjazd, bo przecież takie sytuacje zdarzają się chyba u każdego, to one jakoś tam się znajdują magicznie. Wydaje mi się, że to jest też kwestia pozytywnego myślenia, co bardzo też staram się wśród przyjaciół, znajomych i może też moich odbiorców motywować, że to dużo daje, dużo przynosi, czasem nawet samoistnie.

Pozytywne myślenie – jestem absolutnie na tak. Pozytywni ludzie przyciągają innych pozytywnych ludzi, pozytywna energia generuje więcej pozytywnej energii, więc podpisuję się pod tym bardzo mocno.

Wracając do Ciebie, rozumiem, że coś tak ze środka Ciebie po prostu pcha, bo mówisz, że nie lubisz się nudzić. Pewnie są ludzie, którzy lubią tę nudę. Ja też próbuję zrozumieć, w jakim stopniu podejście do życia moich gości jest pochodną genów, wychowania, inspirowania się ludźmi wokół, książkami, czymkolwiek. Jesteś w stanie ocenić, jak to było w Twoim przypadku?

Asiu, Ty chyba teraz nawiązujesz do naszej dzisiejszej rozmowy przy kawie…

Troszeczkę.

…kiedy to powiedziałam Ci, że będąc dzieckiem, szukałam na strychu papierów adopcyjnych, bo stwierdziłam, że to jest absolutnie niemożliwe, że ja jestem z tej rodziny. Bo po pierwsze, wg mnie nie jestem do nikogo podobna, po drugie wszyscy u mnie w rodzinie noszą okulary, ja nie noszę, mam bardzo dobry wzrok, wszyscy mają umysły ścisłe, ja jestem totalnie odwrotna, jestem totalny human. I kiedyś zapytałam też rodziców, czy pokażą mi jakieś zdjęcia z chrztu, powiedzieli: „Kajtuniu – bo tak na mnie mówią w domu – bardzo chętnie Ci pokażę te zdjęcia, tylko cała klisza nam się naświetliła”. I wtedy stwierdziłam, że to jest niemożliwe…

Uważam, że nie mam po nich genów, bo oni zawsze się dziwią, czemu ja wyjeżdżam sama, czemu wchodzę do lasu sama w nocy, czemu skaczę na bungee, czemu biegnę w nocy przez błota (bo to też się zdarzało), czemu wchodzę do dżungli, gdzie tak naprawdę jesteśmy bez przewodnika i nie wiadomo, co się wydarzy, i czemu narażam się na tyle różnych rzeczy. Więc rodzice – nie. Z mamą mam taki deal, że jeżeli coś zrobię niebezpiecznego, to zawsze mówię jej o tym po fakcie. „Mamo, skoczyłam na bungee /ze spadochronem”, a ona na to: „okej, ale żyjesz i wszystko jest w porządku? A to cieszę się, że jesteś szczęśliwa”.

Ale nie mogę jej mówić tego przed, bo kiedyś miałam nawet taką sytuację (wiem, że odbiegam trochę od pytania, ale wrócę), że moje siostry pojechały na sylwestra do Włoch, zostałam sama z rodzicami i mówię: „Nie siedźmy tak w domu, pojedźmy w góry” i oni mówią: „Okej, jedźmy”. I jedziemy w te góry, ja niestety powiedziałam to na głos, że chciałabym sobie pójść na Rysy, a to była zima. I zapytałam taty, czy chce ze mną iść, powiedział, że nie, że zostanie sobie w bacówce z panem Staszkiem, moja mama była po operacji kolana, więc wiadomo, że nie, więc mówię: „dobra, to idę sama”. I to był mój największy błąd.

Pomijając fakt, że powiedziałam o tym mamie, i to już był błąd, bo ona wtedy zmówiła siedem różańców i chodziła w kółko przez cały dzień, martwiąc się, czy ze mną wszystko w porządku, to jeszcze zrobiłam straszną głupotę, bo poszłam sama zimą na Rysy, nie do końca jeszcze zaznajomiona z czekanem i z rakami, ale tak jak mówię: u mnie w życiu jest – odpukać – bardzo dużo szczęścia i spotkałam swoich dwóch aniołów stróżów (tak ich nazywam, bo byli to przypadkowi mężczyźni), którzy wzięli mnie pod swoją opiekę i traktowali mnie naprawdę jak księżniczkę.

Nauczyli mnie wszystkiego. Mówią np.: „Kasia, a czy wiesz, co zrobić, jeśli np. teraz źle wbijesz czekan i spadniesz?”, a ja mówię: „Ale przecież nie będzie takiej sytuacji”, oni mówią: „A jeżeli będzie?”. I wtedy pokazali mi, co zrobić. Więc ja byłam przez nich poprowadzona, weszłam na ten szczyt, zeszłam z nimi, nikomu tego nie polecam, bo było to bardzo nieodpowiedzialne, więc mówię to ku przestrodze i nie róbcie tego w domu i nie róbcie tego sami – tak jak na napisach na filmach. Ale. Była zima, mój telefon się rozładował, moja mama próbowała do mnie dzwonić, nie miała w ogóle ze mną kontaktu, więc myślała, że odfrunie. I jeszcze raz mówię: to nie było do końca mądre.

Więc reasumując, w rodzinie takiego szalonego wsparcia nie mam, w sensie nie skoczę sobie razem z całą rodziną w święta Bożego Narodzenia na bungee, raczej im potem o tym opowiadam i pokazuję zdjęcia. A jeżeli chodzi o inspirację innymi osobami, myślę, że to niesamowicie działa. Nie tylko w podróży, ale to, wydaje mi się, pokazało też nam ostatnio podczas tej okropnej sytuacji wybuchu wojny w Ukrainie, że jeżeli ktoś wrzucił informację, że komuś pomógł, to wtedy my czytamy ten post i myślimy: o kurde, ja jeszcze nikomu nie pomogłam, a przecież powinniśmy się jednoczyć. Dobra, to pakuję rzeczy i pomagam. Bo nawet, jeżeli to było tylko i wyłącznie po to, żeby się pochwalić pomocą na swoich social mediach, myślę okej, to jest akurat ten jedyny przypadek, ważna sprawa. Niech to robią ku chwaleniu się i ku chwale. Ale wydaje mi się, że to inspirowanie się innymi (tymi dobrymi wzorcami, oczywiście) jest niesamowicie ważne.

Więc to robię też na swoim kanale na Instagramie, że pokazuję, w jaki sposób pokonałam swoje słabości. Bo mam ich bardzo dużo. Jak każdy normalny człowiek. I to też jest bardzo ważne, że jeżeli ktoś wszedł na najwyższą górę świata albo najwyższą górę Europy, albo cokolwiek zrobił super ekstra, to nam się podświadomie wydaje: o kurde, ten człowiek nie ma lęku wysokości, nie ma lęku samotności, nie ma lęku przestrzeni, lęku ciemności i wszystkich innych, a bardzo często te lęki są. Np. wielka podróżniczka, Kaja z Globstory niesamowicie boi się latać samolotem, a latała pewnie setki razy.

Ja też się boję latać samolotem i zawsze sobie w myślach śpiewam dwie piosenki, które mi pomagają. Jak mam kogo, to po prostu trzymam go za rękę, bo mi to mega pomaga, a nawet jak latam sama, to zdarzyło mi się kogoś po prostu ścisnąć za ramię i powiedziałam: „Przepraszam, ale ja muszę kogoś trzymać, bo to mi pomaga”. Więc pokonywanie tych barier i słabości to jest taki klucz do życia… bo potem jak się obudzi na drugi dzień po zrobieniu tego czegoś, czego się zazwyczaj w życiu bało, to jest takie „teraz mogę umierać”.

będąc dzieckiem, szukałam na strychu papierów adopcyjnych, bo stwierdziłam, że to jest absolutnie niemożliwe, że ja jestem z tej rodziny.

Odpowiedziałaś tym samym na kilka pytań, które mam zawarte, a ja bym chciała jeszcze podrążyć pytanie, od którego wyszłyśmy: czy Ty pamiętasz z dzieciństwa film, książkę, postać, bohatera, dobranockę, która Cię zainspirowała do takiej postawy życiowej?

Tak, myślałam o tym, żeby przychodząc tu, przygotować się ze wszystkich swoich pomysłów, przeżyć itd., ale się nie da. I teraz jak o tym powiedziałaś, to przypomniałam sobie, z czym tak strasznie męczyłam swoich rodziców i w ogóle, obraziłam się, że nie mogę działać tak jak ta osoba, o której za chwilę powiem. I nie rozumiałam, czemu tego nie mogę robić. Była to Neri – dziewczyna z oceanu. Australijski serial, z tego co pamiętam, z Polką, która gra główną rolę – piękna dziewczyna. Ciężko już teraz znaleźć ten serial gdzieś w internecie, ale myślę, że można jakoś pokątnie sobie go pobrać.

I to była dziewczyna, która po prostu pływała w oceanie razem z delfinami. Ja kocham i już jako dziecko kochałam wodę na amen. Mama nas zawsze zawoziła starym maluchem do miasta obok, żeby nauczyć nas pływania, więc ja tam po prostu lawirowałam ze szczęścia. I myśląc o tej Neri, która nurkowała sobie w oceanie, stwierdziłam, że ja tak chcę. Chcę pod wodą eksplorować wodne życie i chcę być taka, jak ona.

I w ogóle, w wannie napuszczałam sobie dużo wody i próbowałam jak najdłużej utrzymać się pod wodą, żeby nie oddychać, i chciałam się przyzwyczaić do tego momentu pływania na stałe pod wodą. I moja mama mi tłumaczyła, że to nie jest możliwe, że to mi się nigdy nie uda, a ja się obruszałam na to: „Jak to mi się nie uda?! Ja będę próbować! W wannie próbuję i mi się uda!”, więc ona mnie zainspirowała do eksplorowania świata. W sensie, że będąc w małym domku w małej miejscowości jako dziecko, oglądałam sobie tylko na ekranie telewizora, jak piękny jest świat i stwierdziłam, że chcę zobaczyć te wszystkie miejsca, w których bywała Neri. Więc tak, myślę, że to była moja bohaterka. Pamiętam też, że na któreś urodziny dostałam koszulkę z jej wizerunkiem, tzn. jej postać, a twarz była wklejona moja.

Ja kocham i już jako dziecko kochałam wodę na amen. Mama nas zawsze zawoziła starym maluchem do miasta obok, żeby nauczyć nas pływania, więc ja tam po prostu lawirowałam ze szczęścia. I myśląc o tej Neri, która nurkowała sobie w oceanie, stwierdziłam, że ja tak chcę. Chcę pod wodą eksplorować wodne życie i chcę być taka, jak ona.

To jest niezwykłe, jak przypadek – film, który zobaczyłaś – może wpływać na nasze życie. Chociaż pewnie gdyby nie ten film, to coś innego.

Na pewno. Wychowałam się też na bajce „Król Lew”. Nawet jeździłam na kolonie, które tłumaczyły nam zachowanie i postawę do świata przez pryzmat „Króla Lwa”, więc ja już prawie na pamięć znałam każdą sytuację, która się tam wydarzyła, i co było straszne – oni nam puszczali tę bajkę i mieliśmy do przetłumaczenia na zajęciach jeden fragment z tej bajki, np. kończyli w momencie, w którym za chwilę miało się wydarzyć coś ważnego, i następny fragment puszczali dopiero jutro.

Spełniłam trochę swoje marzenie odnośnie do „Króla Lwa”, będąc na 2-miesięcznym pobycie w Afryce na przełomie poprzedniego i tego roku. Odwiedzenie safari – to też było na mojej bucket liście – wejście na Lwią Skałę – bo znalazłam takie piękne miejsce i poczułam się jak Simba, który był wzniesiony przez Rafikiego i zobaczyłam ten cały świat z czerwoną ziemią, który widzieliśmy w bajce.

I to już był taki świadomy etap realizacji bucket listy? Bo to było na przełomie poprzedniego i tego roku, a bucket lista powstała wcześniej, więc co było tym momentem, że postanowiłaś ją po prostu spisać, a potem, jak rozumiem, zaprezentować ją nam wszystkim na swoim blogu?

To jest super, w ogóle, o co pytasz, bo przez przypadek dowiedziałam się, że wczoraj, w dzień dziecka, w dniu naszego pierwszego spotkania, miałam swoją rocznicę powstania mojego bloga.

Wow.

I owszem, blog był takim pierwszym publicznym pokazaniem moich marzeń, ale pamiętam też kiedyś, że mój kolega mnie zapytał: „Kasia, a jakie są Twoje marzenia?” i ja wtedy pomyślałam sobie, że przecież ja je mam w głowie, ale w ogóle sobie ich nie spisałam. I teraz się publicznie do tego przyznam, że powiedziałam: „Jasne, że mam!” i siadłam i w 15 minut napisałam mu wszystko. I to było takie moje pierwsze wyjście do człowieka z tą moją bucket listą. A później na blogu napisałam to – tak, jak mówisz – świadomie. I uważam, że takimi rzeczami trzeba się dzielić, bo one, wracając do Twojego poprzedniego pytania, bardzo inspirują.

Bo ja sama się przyznaję, że wielokrotnie zobaczyłam, że coś się da zrobić, i to też jest bardzo ważne, rozmawiałyśmy też o tym wczoraj, że do mojego hasła można dorobić synonim „trzeba próbować”. I to jest historia związana z Tanzanią, z domkiem na szczycie góry, wyższej niż nasze Rysy. Tak, tylko przypominając tę historię, zobaczyłam kanał podróżniczki Kai na You Tubie i tam tytuł: „Zamieszkałam na szczycie góry w Tanzanii”. Mówię: „ Wow! Ale super! Zazdroszczę…” (tak pozytywnie, bo to słowo też może mieć pozytywny wydźwięk).

I fajnie, że tam się osiedlili, tam sobie mieszkają i żyją. I tak pewien czas żyłam z tym przeświadczeniem, ale będąc już tam na miejscu i planując swoją pierwszą większą solo podróż, bo właśnie w Afryce właśnie tego doświadczyłam, stwierdziłam, że muszę sobie znaleźć jakieś fajne miejsce, do którego pojadę. I przypomniał mi się ten ich domek i stwierdziłam, że może to jest ich, a może to nie jest ich, więc napiszę, zapytam i zobaczymy, co się wydarzy. Z jednej strony jest to wielka podróżniczka, która pewnie ma 800 tys. wiadomości dziennie, ale z drugiej strony: a nuż może przeczyta moją. Napisałam, chyba kilka godzin później mi odpisała, z całą instrukcją, do kogo dzwonić, jaki to jest adres i w ogóle, co mam zrobić, żeby tam dojechać. I nie było łatwo tam dojechać.

Więc reasumując, pojechałam tam na trzy dni, zostałam ponad tydzień, po czym z menedżerką tego miejsca się tak zaprzyjaźniłyśmy, że spędziłyśmy kolejne dwa tygodnie razem, podróżując dalej po Tanzanii. Więc trzeba próbować.

Dokładnie.

Gdybym nie napisała do Kai, gdyby mi nie przeszła w głowie ta myśl, że – kurde, może się uda – to myślę, że wielu rzeczy i ja i inne osoby w swoim życiu by nie dały rady zrobić.

Tak, ja bardzo się też pod tym podpisuję, bo myślę, że jak patrzymy na te media społecznościowe, w szczególności właśnie na influencerów, którzy mają dziesiątki czy setki tysięcy fanów, a czasami może i miliony, to myślimy sobie: dla mnie to jest niedostępne, niemożliwe, ta osoba ma inne możliwości. I w ogóle nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy przeżyć coś podobnego, podczas gdy wystarczy tylko spróbować – dokładnie tak, jak mówisz.

Bo też nie znamy trochę drugiej strony tych wydarzeń. Czasem coś mamy dostępne, bo to nasz znajomy, bo wszedł w to jakiś barter, bo śpimy na podłodze i jemy ryż z masłem, ale np. jesteśmy w tak pięknym miejscu, że… no ludzie nie wiedzą, jak do tego doszło. Po prostu. A można to robić w przeróżny sposób. Niskobudżetowo bardzo często również. A jeżeli nie jest to niskobudżetowe – bo się nie da, np. wejść na Kilimandżaro nigdy nie będzie tanie, bo trzeba opłacić przewodników i tak naprawdę całą ekipę, która z Tobą idzie, trzeba opłacić każdy dzień pobytu w tym parku narodowym – to trzeba się spiąć w sobie i po prostu na ten wyjazd zarobić.

Poruszasz taki temat, o który chciałam Cię zapytać. Bo na Twojej bucket liście jest bardzo dużo marzeń podróżniczych w dalekie części świata. Część z tych marzeń już zrealizowałaś. I myślę, że osoby, które nas słuchają, śledzą Cię w mediach społecznościowych, też mogą sobie zadawać takie pytanie, skąd Kasia bierze na to czas, pieniądze. Bo jak ja pracuję, mam pieniądze, to nie mam czasu. A jak mam czas, bo nie pracuję, to skąd na to pieniądze? Jak Ty jesteś w stanie wybrnąć z tego dylematu?

To jest właśnie zawsze coś, co ja przez jakiś czas sobie wkładałam do głowy, że kurcze, studiowałam, miałam tyle czasu… ale nie miałam pieniędzy. Teraz pracuję i powiedzmy, że mam te pieniądze, ale nie mam czasu. I idziemy dalej w to, co już wcześniej też nakreśliłam, że trzeba próbować. Ja jestem z wykształcenia dziennikarką, ale po pięciu latach studiów i przepracowania w tym zawodzie (to jest osobny temat) rzuciłam ten zawód i trochę przez przypadek, a może tak właśnie miało być, zostałam kierownikiem produkcji filmowych. Przeróżnych. I jak to w tej branży bywa – nie ma się czasu w ogóle. Więc wracając do Twojego pytania – jak to możliwe, że znalazłam czas na wyjazdy chociażby miesięczne – trzeba próbować. Po prostu.

Poszłam do mojej szefowej – najlepszej szefowej, jaka może być. Może Cię totalnie opieprzyć i może z Tobą napić się wina, popłakać…

To jest właśnie zawsze coś, co ja przez jakiś czas sobie wkładałam do głowy, że kurcze, studiowałam, miałam tyle czasu… ale nie miałam pieniędzy. Teraz pracuję i powiedzmy, że mam te pieniądze, ale nie mam czasu. I idziemy dalej w to, co już wcześniej też nakreśliłam, że trzeba próbować.

I zgodzić się.

… i zgodzić się, tak. Ona doskonale wiedziała, jak ja funkcjonuję, znała mnie już trochę i mojego męża, wiedziała, jak działamy w życiu i po prostu jej powiedziałam: „Kasia, przepracowałam cały rok tak, że prawie tutaj nocowałam, wypiłam hektolitry kawy, żeby zrobić wszystkie projekty i ja na cały grudzień uciekam, nie ma mnie, zrobiłam wszystkie projekty, zamknęłam całą bazę wycen, jestem na czysto, nie ma mnie w grudniu, wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku, wyjeżdżam”. I oczywiście ona się na to nigdy nie zgadzała, i może nie to, że ją zaszantażowałam, że odejdę, ale finalnie musiałam ją bardzo porządnie przekonać.

I wydaje mi się, że w każdej pracy jest tak, że można ten urlop wziąć, ale jak słyszę, że ktoś przez osiem lat nie wziął ani jednego dnia urlopu, to wydaje mi się, że to też jest świadoma decyzja. Bo ten urlop zawsze można sobie znaleźć. Pracować superciężko przez ten czas przedurlopowy, żeby wszystko nadrobić. Ja rzeczywiście tam prawie nocuję, żeby wszystko pozamykać i pojechać z czystą kartką. Zdarzyło mi się też brać laptopa na wyjazd, bo chciałam być fair ze wszystkimi sprawami, żeby potem ktoś mi nie zarzucił, że wszystko rzuciłam i sobie wyjechałam na wakacje, zostawiając swoje sprawy.

Więc bardzo to godziłam. Jestem w swojej pracy kierownikiem produkcji. Mój mąż też się ze mnie śmieje, że ja w życiu też jestem trochę kierownikiem produkcji i organizuję wiele naszych wyjazdów. I gdy go poznałam, to po jakimś roku mu powiedziałam, że nie wiem, skąd on te pieniądze zdobędzie, ale pod koniec roku wylatujemy do Azji na miesiąc, do Tajlandii i po prostu musimy jakoś na to zarobić.

Więc wracając do pieniędzy, wydaje mi się, że to wszystko jest kwestia mobilizacji. Bo nawet jeżeli zarabiamy x, to jesteśmy w stanie jeszcze zarobić trochę y w różnych innych miejscach i nie wydawać na te wszystkie rzeczy, które trochę nam odbierają tego budżetu.

Kiedyś też napisałam taki post: na co wy wydajecie pieniądze? I miałam tyle komentarzy, że mówię WOW, trzeba zadawać ludziom pytania, bo naprawdę chcą rozmawiać. I to było takie przepiękne zdjęcie z Afryki w totalnie błękitnej wodzie z jakąś naszą pozycją z akro jogi z Kubą i tam się posypała lawina rzeczy: że ktoś uwielbia wydawać pieniądze na samochody, ktoś wydaje na rośliny, które sadzi sobie w ogródku, i to mi pokazało, że niekoniecznie wszyscy na świecie lubią podróżować, niekoniecznie wszyscy tego potrzebują. I ciśnięcie całego świata w tę stronę nie ma sensu.

Bo ktoś lubi pracować na etat, ktoś lubi czytać książki w swoim ogródku, a ktoś po prostu boi się pewnych rzeczy i nie chce tego przełamywać. Bo ja np. boję się rzeczy, ale chcę je przełamywać. Chociaż nie wiem, czy kiedyś w życiu wezmę karalucha do ręki, a strasznie się tego boję, ale reasumując, nie każdy potrzebuje tego, czego ja potrzebuję. Więc każdy ma inne swoje źródełko do wydawania i trwonienia swoich pieniędzy, ja trwonię to w podróże.

I teraz, po Afryce, po moim powrocie po 2-miesięcznym pobycie i po podróżowaniu samej i nie tylko, po wejściu na Kilimandżaro i po przepracowaniu się w pracy dosyć hardcore’owo, do tego stopnia, że mój mąż odwiedzał mnie w pracy, żebyśmy się jakkolwiek widywali, gdzie wychodziłam po północy i wstawałam mega rano, żeby być na planie czy w biurze, stwierdziłam, że mając tyle lat, ile mam, nie za dużo, ale też już nie za mało, nie do końca chcę tak żyć. Że potem sobie siądę w tym wiklinowym bujanym fotelu i zapytam siebie: „Hmm… co ja zrobiłam w życiu?”. I co ja sobie odpowiem? Dużo pracowałam? Nie! Chcę mieć trochę inne wspomnienia. I podjęłam to, wydaje mi się, duże ryzyko, może nie rzucając pracę, ale w 80% z niej rezygnując, w sensie z projektów, które mam. A wiadomo, za projektami idzie wypłata. Więc podjęłam to ryzyko, że będę zarabiać dużo mniej, żeby właśnie rozwijać się w innych aspektach i żeby mieć tego czasu więcej.

stwierdziłam, że mając tyle lat, ile mam, nie za dużo, ale też już nie za mało, nie do końca chcę tak żyć. Że potem sobie siądę w tym wiklinowym bujanym fotelu i zapytam siebie: „Hmm… co ja zrobiłam w życiu?”. I co ja sobie odpowiem? Dużo pracowałam? Nie! Chcę mieć trochę inne wspomnienia. I podjęłam to, wydaje mi się, duże ryzyko, może nie rzucając pracę, ale w 80% z niej rezygnując, w sensie z projektów, które mam. A wiadomo, za projektami idzie wypłata. Więc podjęłam to ryzyko, że będę zarabiać dużo mniej, żeby właśnie rozwijać się w innych aspektach i żeby mieć tego czasu więcej.

No właśnie, podjęłaś ryzyko, czyli podjęłaś decyzję. Czyli to też jest kwestia wyboru. I tak jak mówisz, że jedna osoba chce podróżować i wydawać pieniądze na podróże, druga na samochody, trzecia na kwiatki czy książki. Wydaje mi się, że to, co jest istotne, to żeby tę decyzję podjąć świadomie, bo w przeciwnym wypadku sobie myślimy: okej, chciałabym podróżować, ale nie mam pieniędzy. A w sytuacji, kiedy podejmuję decyzję: chcę podróżować, to tak ukierunkowuję swoje działania, zarabianie, oszczędzanie, żeby na tę podróż po prostu odłożyć.

Dokładnie. Ale są też decyzje, które wydarzają się poza naszą kontrolą, na tym też czasem niestety polega życie. Ale nawet jeżeli ta decyzja została podjęta w niekontrolowany sposób, to później naszą kolejną decyzją jest to, żeby sobie w taki, a nie inny sposób z nią poradzić, np. jeżeli ktoś ma nieplanowaną ciążę i urodzi się to dziecko, które w większości umysłów jest przeszkodą w realizacji wielu rzeczy, to wracając znowu do jednego z Twoich pierwszych pytań, to jest inspiracja innymi.

Zajrzyjmy na kanały, jak ludzie podróżują z dziećmi. Zajrzyjmy na kanały, jak ludzie podróżują z dziećmi, śpiąc z nimi w namiocie, w kamperze, jeżdżą rowerami i robią tak niesamowite rzeczy, że jeżeli ta decyzja przyniosła nam taką konsekwencję w postaci Twojego dziecka, Twojej kopii Ciebie i drugiej osoby, to też pokażmy jej świat. To jest namiastka jakiejś decyzji, która była albo nie była nasza, ale to róbmy w takim razie rzeczy z tym czymś, już nie mówię tylko o dziecku, co nam przyniosło życie.

Uśmiecham się, bo podałaś mój przykład.

Aha…

Ale to jest też temat na inny podcast i na inną rozmowę.

W podcaście, który trzeba będzie przeprowadzić kiedyś z Asią. Po tej stronie będzie siedzieć Asia, a po tamtej Twój interlokutor. I będzie zadawać CI pytania, bo znam Cię krótko, ale wiem, że robisz bardzo dużo fajnych rzeczy i myślę, że też fajnie byłoby o nich porozmawiać.

To kiedyś myślę, że się na pewno wydarzy.

Umówione?

Umówione.

Jest! Super!

Wracając do Ciebie i do Twojej bucket listy, żeby nasi słuchacze, widzowie mogli poczuć, co na niej jest, to które z dotychczas zrealizowanych marzeń (nie musi być jedno) wspominasz najcieplej?

To ja może zacznę trochę od jeszcze jednej rzeczy, która nie chcę, żeby mi umknęła i którą chcę przekazać dalej, która jest też o bucket liście, ale na Twoje pytanie o bucket listę na pewno jeszcze odpowiem. Ja kiedyś, zakładając bloga, powiedziałam mojej siostrze: „Ale co ja na tym blogu napiszę? Przecież ja nie byłam jeszcze na wszystkich kontynentach, nie zwiedziłam tyle jeszcze, co inni zwiedzili, nie zrobiłam tylu rzeczy, co inni zrobili. I pewnie spotkam się z jakimś hejtem, że otwieram bloga podróżniczego, jak nawet w ogóle nie byłam w Australii czy na Grenlandii”.

I pamiętam nawet, w którym miejscu w pokoju ona stanęła, w co była ubrana i jak na mnie spojrzała i powiedziała do mnie: „Kasia, jeżeli będziesz tak myśleć, to Ty i inni, którzy tak myślą, nigdy niczego nie osiągną. Zawsze będzie ktoś, kto będzie podróżował więcej, dalej, wyżej, będzie ładniejszy, wyższy, szczuplejszy i wszystko bardziej od ciebie, bo mamy tyle ludzi, że zawsze znajdzie się ktoś lepszy”. I inspirowanie się to jedno, a porównywanie się to drugie. Jeżeli bym w ten sposób dalej myślała, jeżeli moja siostra nie stanęłaby wtedy w tych drzwiach, to pewnie też nie byłoby mnie tutaj dzisiaj u Ciebie.

Czyli jakaś spójność genowa jednak jest.

Coś jest. Nie no, ja kocham bardzo swoją rodzinę, tylko że szaleństwa dawkuję im w opowieściach. A jeżeli chodzi o moją bucket listę, to mam takie trochę hardocre’owe też czasami marzenia, bo Korona Ziemi, o której też wczoraj mówiłyśmy, oczywiście, że też jest na mojej liście, ale nie jest to tak, że muszę to zrobić teraz, za chwilę i że całe życie ku temu teraz poświęcam. Ale zdobyłam już pierwszy szczyt do Korony Ziemi, czyli najłatwiejszy z nich, Kilimandżaro. Korona Tatr również jest na mojej liście, ale również jest trochę kosztowna, ale coś się wymyśli.

A co jest w Koronie Tatr? Rysy – okej, najwyższy szczyt po polskiej stronie, Gerlach – Słowacja. Co jest jeszcze w Koronie Tatr?

Nie pamiętam dokładnie, ile jest szczytów w Koronie Tatr, ale ja chcę to zrobić, nie schodząc prawie w ogóle na dół, tylko iść granią i kolejnymi szczytami, tylko że do tego jest potrzebny przewodnik i dlatego to jest kosztowne.

Ale to nie jest tak, że przez jeden dzień to się uda?

Nie, chcemy to zrobić w tydzień. I dlatego to jest kosztowne, bo po pierwsze ci przewodnicy, a po drugie, też musimy jakoś o siebie zadbać. Więc może jakiś fizjoterapeuta, ktoś, kto nam pomoże te zmaltretowane nogi rozmasować. I chciałabym też to w jakikolwiek sposób nagrać, żeby potem to pokazać światu. Był taki mały projekt zrobienia tego najszybciej w amatorski sposób, z moją znajomą i chciałybyśmy to zrobić właśnie w siedem dni. Nie pamiętam teraz, jaki jest oficjalny rekord w sposób profesjonalny, ale do tego pytania się nie przygotowałam.

Spokojnie, podlinkujemy, uzupełnimy.

Podlinkujemy, uzupełnimy, wszystko powiem i jeżeli to zrobię, to na pewno się pochwalę. Ale wszystkie te marzenia, tak jak mówisz, są bardzo kosztowne. A te, które zrealizowałam, również były kosztowne, ale po prostu, albo były uzbierane, albo były jakoś tam dogadane. Myślę, że takie jedno z bardziej, to po pierwsze pływanie z dzikimi delfinami. Nie w delfinarium lub jakiejś zamkniętej przestrzeni, gdzie one są nieszczęśliwe.

Ono jest przed Tobą czy za Tobą?

Za mną. Było to zawsze numer jeden i udało mi się to zrobić teraz w Afryce. Płynęliśmy takim statkiem wycieczkowym z ilomaś osobami i ja, jak się umawiałam z ludźmi, którzy też nas trochę oszukali, tacy na plaży, którzy mówili: „My Friend, chodźcie z nami, popływamy z delfinami, będzie prywatna łódka itp.”. Dogadaliśmy cenę, idziemy o 6 rano, po czym wchodzimy na wycieczkowy statek pełen ludzi. Mówię: „Kurde! To miało być moje marzenie… A teraz się okazuje, że pewnie nawet nie będę mogła dotknąć wody”.

No i poszłam do tego kapitana i mówię mu, że ja bardzo bym chciała być w tej wodzie. I on do mnie mówi, że to tak nie bardzo, bo potem mogą stracić jakieś uprawnienia, że to tylko się ogląda z łódki itd. I zobaczył wtedy prawie moje świeczki w oczach, że to jest takie naprawdę moje marzenie, że przeleciałam pół Ziemi, żeby to zrobić (między innymi, oczywiście) i on mówi: „Dobra. To siadaj na kadłubie i powiem Ci, w którymś momencie trzeba wskoczyć do wody i one tam będą koło ciebie”. I nikomu innemu nie pozwolił wskoczyć do tej wody. Zobaczyłam je wtedy i usłyszałam je pod wodą, bo one się komunikują ze sobą w taki cudowny sposób, w ogóle, to są niesamowite ssaki. I po prostu zrobiłam to. Wyszłam z tej łodzi i po prostu się poryczałam jak dziecko. Zrobiłam to.

Mam jeszcze swoją Nową Zelandię na szczycie bucket listy, ale to też jest „jeszcze”.

Jeszcze, w sensie przed Tobą.

Jeszcze, jeszcze. Trzeba uzbierać.

Patrz, nawiązałaś nieświadomie do mojego pytania, bo chciałam Cię zapytać o to, czy są takie sytuacje, że po zrealizowaniu marzenia czujesz pewien niedosyt, rozczarowanie? I dlaczego mówię, że nawiązałaś… Bo właśnie miałaś obawy, czy przy realizacji tego marzenia nie będzie tego niedosytu, a rozumiem, że ono się skończyło bardzo pozytywnie. A czy są jakieś takie inne sytuacje, że z różnych względów to nie było to?

Myślę, że na pewno wielokrotnie, ale to, co mi przyszło pierwsze na myśl, to może Cię teraz bardzo zaskoczę, ale trochę tak było z wejściem na Kilimandżaro. Bo idziesz tam ileś dni, ja miałam w ogóle dwa takie kryzysy, że się rozpadłam na malutkie kawałki z płaczu, ze strachu, z bólu i w ogóle, ze wszystkiego.

Fizyczny kryzys, tak?

Tak, ale też wydaje mi się, że trochę psychiczny, bo to było w momencie, w którym pokonaliśmy jednego dnia prawie 1000 metrów przewyższenia, chyba nawet ponad, doszliśmy do campu Lava Tower. I to jest camp, który jest tak naprawdę u podnóża tej góry i widać ogrom tego, co nas jeszcze czeka. Do tego szliśmy we wszystkich opadach, jakie tylko istnieją, czyli w deszczu, śniegu i w gradzie. Padało strasznie. Szliśmy takim tempem, że Kuba nazywa ten film „Najsmutniejszy film świata” i ludzie mnie pytają, czy to jest nagrywane w slow motion, bo po prostu ja szłam tak strasznie wolno, że to nie da się tak chodzić. Wydaje mi się, że za przeproszeniem, starsi ludzie chodzą szybciej, bo naprawdę robiłam takie tiptopki, bo nie byłam w stanie iść szybciej, do tego jeszcze cały czas walczyłam z oddechem, strachem, z płaczem.

Wszyscy w grupie się mnie pytali: „Kasia, jak tam?”, bo w grupie się o takie rzeczy zawsze pyta, w grupie zawsze też było fajnie, rozmawialiśmy, śmialiśmy się, wygłupialiśmy się. I w pewnym momencie ktoś powiedział: „Oho, Kasia nic nie mówi”. I pytają się mnie, czy jest okej, i ja tylko wystawiam kciuka i mówią: „O Boże, jest źle”. I jeszcze jak to usłyszałam, to mnie jeszcze bardziej podbiło i powiedziałam sobie, że nie mogę płakać, bo jak człowiek płacze, to się po prostu zanosi. Tam nie było w ogóle na to opcji, więc ja walczyłam z oddechem, walczyłam z tym, żeby nie płakać, ale strasznie chciałam płakać, bo wiadomo, jak się człowiek wypłacze, to jest lepiej. A ja tego nie mogłam tam zrobić, bo nie dość, że tak wolno szłam, nie mogłam oddychać, było mi źle i pamiętam, że jak doszłam na miejsce, to wszyscy rzuciliśmy się do tego znaku, że jesteśmy w tym campie i wszyscy super, super, super, a jak tak tylko zacisnęłam zęby, jak do pokazywania szczęki, super zdjęcie i poszłam za kamień.

I wtedy mój mąż się wystraszył, że idę dalej, a przecież mieliśmy odpocząć. A ja musiałam pójść za kamień i po prostu wszystko się ze mnie wylało. I od razu przyszedł też do nas nasz przewodnik i spytał, co się dzieje, a ja wtedy po prostu wywaliłam im wszystko. Że się boję, że nie dam rady, że boli mnie głowa. Teraz wydaje mi się, że bolała mnie bardzo delikatnie, ale jak tam boli, to już się obawiasz, że jest to choroba wysokościowa, że ona Cię wróci i że poświęciłaś ten czas, te ciężko uzbierane pieniądze i że nie dasz rady spełnić tego marzenia, co się wielokrotni ludziom przytrafia, i to nie jest tragedia. Tylko że w tamtym momencie miałam taki kryzys, że stwierdziłam, że wszystko będzie nie tak.

Ale co, wypłakałam się, potem poszłam, zjadłam ciepły posiłek, posiedzieliśmy i już wszystko było okej. Ale dochodząc do szczytu, wstaliśmy o 23, żeby atakować szczyt. Tak naprawdę od 19 do 23 mieliśmy spać. Nie spałam ani minuty. „Obudzili mnie” o tej 23, było tak strasznie zimno na zewnątrz, wiatr był taki, że ten namiot aż chodził. Mieliśmy jeszcze odprawę, ile warstw na siebie zakładamy, więc ja pierwszy raz w życiu miałam na głowie pięć warstw. Miałam buffa, buffa, czapkę, czapkę i dwa kaptury. To sześć.

Więc ja chodziłam po prostu jak taki bałwan. Jak widzę zdjęcia z tego dnia, to jestem takim małym wielkim krasnoludem. I wchodzimy. I to było takie bardzo monotonne wchodzenie. Po takim kamienio-piasku, więc te nogi się jeszcze trochę osuwały. I w tej ciemności, gdzie tylko te czołówki, nikt nic nie mówił, bo wiadomo – ciemno, zimno, źle i wszyscy próbują oddychać. Bardzo się wszyscy baliśmy, że będziemy sikać. A sikanie tam to jest wyzwanie. Moja znajoma, która, za przeproszeniem, ściągnęła spodnie, wysikała się i wykrzyczała: „Błagam, pomóżcie mi, bo jeżeli nie podciągniecie mi tych spodni, to będę wchodzić na Kilimandżaro z gołym tyłkiem!”.

Było tak zimno, tak strasznie przenikliwy wiatr dawał nam w kość, że naprawdę była walka. Trzyminutowa przerwa to było dla mnie już za długo. Ja już po prostu wszystkich masowałam, oni mnie, przytulaliśmy się, żeby nie robić tych przerw takich długich, bo źle to na nas wpływało i w tych wielkich mozołach wchodzimy taką trochę nudną trasą i w tych wielkich ciemnościach w końcu zaczęło wschodzić słońce. Pojawiały się jak w „Królu Lwie” wszystkie kolory na niebie. Wiadomo, kto mógł, to wyjmował aparaty, telefony, robił zdjęcia, bo to była taka magiczna chwila, że pamiętam ją w ogóle, jakby była wczoraj.

I idziemy, jesteśmy już przy Stella Point. Stella Point to jest moment, w którym albo schodzisz, bo odpływasz, albo podejmujesz ze swoim przewodnikiem decyzję – idziemy dalej. Wchodzimy do Stella Point, wszyscy się dobrze czują, idziemy dalej. Tam jest prawie płasko, tam się pokonuje około pół godziny marszu, ale tak jak mówię, nie ma tam żadnych większych przewyższeń. Dochodzimy do znaku. Tak wiało, że dosłownie ciężko było stać i w tym momencie krzyczy nam przewodnik: „Macie maksymalnie siedem minut, potem jest choroba wysokościowa i schodzimy!”.

Bardzo się wszyscy baliśmy, że będziemy sikać. A sikanie tam to jest wyzwanie. Moja znajoma, która, za przeproszeniem, ściągnęła spodnie, wysikała się i wykrzyczała: „Błagam, pomóżcie mi, bo jeżeli nie podciągniecie mi tych spodni, to będę wchodzić na Kilimandżaro z gołym tyłkiem!”.

Na samym szczycie już, tak?

Na samym szczycie już, jak już dotknęłam tego znaku, już się popłakałam, juz prawie uklękłam ze szczęścia i on wtedy mówi do nas, że mamy te siedem minut, więc wiadomo, uściski, zdjęcia. Ja wiem, że to pewnie tak wygląda na większości tych zimnych szczytów, ale ja tak się poczułam… kurde, robiliśmy tydzień wysiłku po to, żeby być tam na szczycie i nawet nie móc tych 30 sekund być w ciszy, kontemplować, że jestem tu i osiągnęłam to, co chciałam, tylko trzeba było szybko uciekać. Nawet ściągnęłam rękawiczkę na chwilę, żeby tą ręką dotknąć tego znaku i pamiętam, wtedy wszyscy mnie okrzyczeli, że czemu zdejmuję tę rękawiczkę, możesz dostać odmrożeń. I uciekłam stamtąd. Po prostu. Dla mnie to była minuta, to nie było siedem minut.

Zeszliśmy na dół tacy totalnie zmęczeni, padliśmy tak, jak siedzieliśmy i tak mówimy: a, to tyle. I wtedy był ten moment, jak już tych kilka godzin przespałam i mówię: „Zrobiliśmy to. Udało się”. Ale to nie było na tym szczycie wtedy. Ale tak jak mówię, pewnie jak porozmawiam z kimś, kto tych zimnych szczytów zdobył więcej, to pewnie to wygląda zawsze tak samo.

Czyli z tego, co opowiadasz, to wcale tak nie jest, że im większe marzenie, tym większa satysfakcja, bo im większe marzenie, tym większe pewnie oczekiwania…

Przepraszam, że Ci przerwę. Satysfakcja jest ogromna, tylko w tym momencie realizacji tego marzenia, tam na szczycie, to była taka chwila, która nie wiedziałam, że będzie aż tak krótka. I po prostu nie byłam na to przygotowana.

No właśnie. Czyli te oczekiwania vs rzeczywistość.

Tak. Ale to często tak jest.

I dlaczego też o tym mówię, bo na bucket liście masz takie duże rzeczy, jak właśnie wysokie szczyty, ale masz też nieduże rzeczy. Takie, które myślę, są w zasięgu ręki zdecydowanej większości z nas. Na przykład lot szybowcem. To jest kwestia, nawet patrząc na same pieniądze, po prostu małych kilkuset złotych. Jeśli chodzi o czas, dostępność – nie trzeba nigdzie jechać daleko, w Polsce jest masę tych miejsc, więc myślę, że warto o bucket liście myśleć szeroko. W sensie i takich dużych marzeń, ale i takich mniejszych przeżyć.

I tutaj znowu wrócę do mojej mądrej siostry, która przeczytała tego bloga, moją bucket listę i mówi: „Kasia, czemu Ty masz tylko takie duże rzeczy? Przecież jak ktoś to zobaczy, to powie, że to w ogóle nie na jego możliwości i nie będzie chciał się tym inspirować, bo stwierdzi, że tu nie ma w ogóle nic dla niego”. I pomyślałam, że rzeczywiście, mam też małe marzenia i trzeba je dopisać. I siadłam wtedy i wysypałam ze swojej głowy to, co miałam, ale co wydawało mi się, że jest tak małe, że się tego nigdy nie uda zrobić, np. chodzenie na rękach. To nie wymaga nawet pieniędzy, tylko trochę wysiłku.

Więc rzeczywiście masz absolutną rację w tym, co mówisz, i to też jest w moim podejściu do życia, że po pierwsze trzeba się cieszyć z małych rzeczy, które potem może Cię zaniosą do większych, lepszych, dalszych, głębszych. Chyba o to w życiu chodzi, żeby stawiać sobie małymi kroczkami duże cele.

Ta bucket lista, jej realizacja, to jest bardziej plan czy spontan? Czy masz rozplanowane punkt po punkcie, co chcesz zrealizować w tym roku? Czy to spontan?

Myślę, że trochę to, trochę to – jak chyba zawsze u każdego. Ale jeżeli nie masz planu, to to nie wyjdzie. Tak jak z tym językiem włoskim, o którym Ci mówiłam, że moja znajoma postanowiła sobie, że nauczy się języka włoskiego. I słuchajcie, zrobiła to w dziewięć miesięcy. Wzięła się za jakąś pierwszą aplikację, po czym zaczęła oglądać seriale po włosku z polskim tłumaczeniem, zaczęła się spotykać z ludźmi z Włoch, zaczęła z nimi rozmawiać, rozplanowała sobie na całej ścianie gramatykę, słówka. I przez dziewięć miesięcy skupiła się na tym, że teraz mówi płynnie po włosku.

Więc gdyby tego planu nie miała, gdyby sobie mówiła: „Ale bym chciała mówić po włosku”, to by pewnie tak mówiła do dzisiaj. Ale jeżeli wdrożyła to w życie, to zaczęła to robić. I gdybym ja tego planu nie miała, to pomyślmy sobie w ten sposób: jest poniedziałek. Potem jest wtorek, środa, czwartek i tak mija nam tydzień i tak sobie mijają kolejne tygodnie i kiedyś musi być ten dzień, żeby to zacząć.

Ja mam na ten rok plan. Nie powinno się zapeszać, ale co tam. Mam plan rowerowy. Chciałabym objechać Polskę, albo chociaż przejechać dolną granicę górską. Zaczęło się od morskiej, ale jak rozmawiałam już z jednym miejscem, które może mnie wspomóc w tym, to spytali, czemu morze, morze jest takie proste, idźmy do czegoś bardziej hardcore’owego, przejedźmy góry.

Więc jak już pchnęli mnie do wyzwania, to pomyślałam, że a może okrążyć Polskę, może zrobić coś większego. I mam na ten rok plan rowerowy, chciałabym zrobić Koronę Tatr i pod koniec roku zrobić minimum miesięczny wypad gdzieś w świat. Myślę też o jakimś solo wypadzie. Mam rozplanowane to jeżeli chodzi o kolejne miesiące i też trochę lata, ale czasem te marzenia wychodzą totalnie spontanicznie, np. będąc na Zanzibarze odwiedziłam dom Freddiego Mercury’ego, którego uwielbiam i jakby zapomniałam o tym, że tu jest ten dom.

Nie odhaczyłaś jeszcze na blogu. To marzenie widnieje jako do spełnienia.

No właśnie muszę to zaktualizować (po roku). I właśnie byłam tam, zrobiłam sobie taki prezent na urodziny, po czym mówię: „Kurde, przecież to było na mojej bucket liście”. Więc czasem wychodzą takie rzeczy bardzo spontanicznie, albo po prostu jest ku temu okazja, np. na swój wieczór panieński miałam lecieć szybowcem, z różnych powodów to się nie udało, ale mam kolegę, który właśnie zrobił patent, więc muszę się z nim dogadać. Kurde, szybowiec. Pomyśl sobie, że tam nie ma żadnego silnika. I po prostu niesie Cię powietrze.

Tak… szybowcem jeszcze nie leciałam, leciałam balonem, który też widziałam, że masz na swojej bucket liście i balon też jest dla mnie taki niezwykły. Jest tam „napęd”…

Tak, tam jest jakikolwiek napęd. A w szybowcu nie masz nic…

No właśnie. Musi być niesamowite. Trzeba!

Trzeba to zrobić, tak. Można.

I trzeba i można. „Trzeba” mówię do siebie, tak jak ustaliłyśmy.

Tak, „trzeba” do siebie – żeby się motywować. Ale reasumując, myślę, że marzenia to trochę plan, harmonogram. To bycie takim swoim wewnętrznym kierownikiem produkcji. Bo kiedyś trzeba wstać z krzesła i pójść pobiegać, żeby potem zrobić ten maraton. Bo można to zrobić bez przygotowania, ale nie polecam. Można wejść na Rysy bez przygotowania, nie polecam. Trzeba sobie zrobić punkty. Najpierw kupuję namiot, po czym sprawdzam, gdzie można spać w ciemnym lesie samemu w miarę, żeby była jakaś przestrzeń, i to zrobić. Żeby się do tego przygotować, może zacznij najpierw od swojego własnego ogródka. Tam się prześpij, sprawdź, jak się z tym czujesz. Po czym idź dalej, w busz, w jakąś tam przestrzeń i jeżeli to jest Twoje marzenie, a to jest też moje, to to po prostu rób, tylko to trzeba przekuć w działanie. Więc spontan – okej, jak to często w życiu bywa, ale gdyby nie działanie, nic by się nie wydarzyło.

Ale reasumując, myślę, że marzenia to trochę plan, harmonogram. To bycie takim swoim wewnętrznym kierownikiem produkcji. Bo kiedyś trzeba wstać z krzesła i pójść pobiegać, żeby potem zrobić ten maraton.

Chciałam Cię teraz zapytać o przesłanie, jakie masz dla naszych widzów i słuchaczy i właśnie tak zadaję sobie pytanie, czy to przesłanie przed chwilą nie padło.

Myślę, że padło wielokrotnie.

No dobra, ale to jeszcze tak skonkludujmy, ta myśl, która Twoim zdaniem jest najważniejsza na tej drodze do realizacji swoich marzeń. Jaką myślą byś wsparła naszych słuchaczy, widzów, żeby tą swoją drogą byli w stanie podążać?

Myślę, że po pierwsze inspirujmy się, ale nie porównujmy, bo to są dwie zupełnie różne rzeczy. I nie bójmy się działać. Bo jak nam coś nie wyjdzie, to jest to totalnie wpisane w harmonogram tego, co chcemy zrealizować i co więcej – to nas bardzo dużo uczy. Miałam w swoim życiu i w swoich podróżach i w swoich działaniach tyle porażek, tyle nieraz pieniędzy też straciłam przez niedopatrzenie, niedogadanie lub jakieś jeszcze inne rzeczy, których po prostu nie zdążyłam zrobić…Kiedyś nawet wróciłam się z lotniska i przepadły nam bilety do Wietnamu. Ale to nauczyło mnie dużo wszystkiego. Więc nawet jeśli nam coś nie wychodzi, to potraktujmy to jako lekcję, a nie jako porażkę. I róbmy rzeczy, bo trzeba.

Myślę, że po pierwsze inspirujmy się, ale nie porównujmy, bo to są dwie zupełnie różne rzeczy. I nie bójmy się działać. Bo jak nam coś nie wyjdzie, to jest to totalnie wpisane w harmonogram tego, co chcemy zrealizować i co więcej – to nas bardzo dużo uczy.

Róbmy rzeczy. Rozmawiajmy. Inspirujmy się. Wielkie dzięki za rozmowę. Trzymam kciuki za dalszą realizację rzeczy przez Ciebie.

Dziękuję bardzo.

Dzięki!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top