Więcej o Wioli znajdziesz tutaj:
Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:
Prowadząca:
Wiola, bardzo się cieszę, że się spotykamy na tej kanapie bo jesteś niezwykłą osobą, która w zeszłym roku przebiegła trasę dookoła Polski, ponad 4000 km, a jeszcze kilka lat temu właściwie prowadziłaś taki domowy, żeby nie powiedzieć kanapowy nawet może tryb życia. Jak do tego doszło, że taka duża zmiana zaistniała w Twoim życiu?
Wiola:
Zmiany mają to do siebie, że albo przychodzą nagle, albo są procesem, ale zazwyczaj jest jakiś wyzwalacz. I u mnie tym wyzwalaczem było to, że obiecałam dziecku, że zrobię Ironman, ale to nie była taka zwykła obietnica. Siedzieliśmy na kanapie z mężem, z synem i oglądaliśmy film „Ze wszystkich sił”. Ja raczyłam się winem, mąż piwem, syn niezdrowym napojem gazowanym. To były te czasy, kiedy ja jadłam, piłam, tak po prostu standardowo żyłam: co piątek impreza, piątek piąteczek piętunia i tak dalej. Walczyłam z nadwagą. Wcześniej miałam bardzo dużą niedowagę – to też jest ważne, żeby zaznaczyć – bo ta nadwaga po prostu spadła na mnie i „galopowała” i nie chciała odejść.
No i film „Ze wszystkich sił” jest o mężczyźnie, który na prośbę syna (ten syn jest niepełnosprawny) zgodził się zrobić z nim razem Ironmana. No i mój synek… Wtedy miał dziewięć lat, trzeci, najmłodszy. Pyta się: „Ja bym też tak mogła?”. Walnęłam, że tak. Rano się obudziłam i mówię: „Boże, co ja zrobiłam? Przecież ja nienawidzę biegać. Jakoś się utrzymuję w wodzie. Na rowerze uczyłam się jeździć dwadzieścia lat. Zobaczyłam, jak miałam dwadzieścia w ogóle. I ja mówię, ja i Ironman? Przecież to jest jakaś abstrakcja”. Ale sobie pomyślałam, że skoro próbuję zrobić wszystko, żeby zahamować proces tycia – bo to był ten etap, że ja nie chciałam jeszcze schudnąć, tylko chciałam zahamować proces tycia – to mówię: „To kurczę, może to jest to”.
No i na kacu człowiek robi różne rzeczy, więc dziwna też jeszcze… Wstałam, ubrałam się i poszłam na 10 km od razu, bo przecież dlaczego by nie? Czułam się sprawna, prawda? Oczywiście to był najgorszy błąd z możliwych, bo następnego dnia, kolejnego, nie mogłam się ruszyć, wszystko mnie bolało i załapałam swoją pierwszą – i chyba jedną z dwóch – kontuzję w życiu.
Pchana tą euforią, zapisałam się na zawody na 10 kilometrów dwa miesiące później, w Gdyni, 11 listopada. Więc ten wrzesień 2015 roku, kiedy obiecałam synowi, no… uratował wszystko, zmienił całkowicie moje życie. Bo ja później „popłynęłam”, zakochałam się całkowicie w bieganiu. Ironmana jeszcze nie zrobiłam, no ale tak to się zaczęło. A waga… waga spadła po prostu jakoś tak przy okazji.
Prowadząca:
A powiedziałaś, że właśnie zmiana może być nagła, może być procesem i ważny jest wyzwalacz. Czytam, że u Ciebie to był proces. I proces… Jak myślisz, dlaczego ile on trwał? I dlaczego tyle? I dlaczego potrzebny był wyzwalacz? Dlaczego wcześniej nie wstałaś z tej kanapy? O tak zapytam.
Wiola:
Bo wiesz, to jest tak, że człowiekowi jest wygodnie. I w sumie dobrze. To po co coś zmieniać? Wie, że chciałby gdzie indziej, że ma marzenia, że mógłby inaczej, no ale w sumie to nie jest źle, nie? No i musi naprawdę coś „zakuć”, „zaboleć”, żeby tak ruszyć się i wytrwać. Bo takich prób, żeby wstać z kanapy, ja miałam wiele, wiele nieudanych.
To tak samo jak kiedyś z rzucaniem palenia. Było mnóstwo takich prób, ale dopiero jak przyszedł taki „pstryczek”, to wtedy człowiek decyduje się, że jednak robię. I to jest… a proces… proces był w zasadzie odkąd się urodziłam, tak? No bo każdy z nas dochodzi do pewnych etapów rozwoju mentalnego, fizycznego, czasami do dna w danej dziedzinie, no i wtedy dopiero jest wyzwalacz i człowiek się budzi.
Prowadząca:
Czyli tutaj ten wyzwalacz w postaci zobowiązania wobec syna spotkał się z tą taką motywacją tu i teraz, w tamtym momencie, żeby schudnąć. I to uruchomiło już tak aktywnie ten proces, ale właśnie powiedziałaś, że ważna jest wytrwałość, ważne jest, żeby wytrwać w tym. Czy to było łatwe, żeby wytrwać? Czy to było trudne? Jeśli były trudności, to jak sobie z tym radziłaś?
Wiola:
Chyba sobie nie radziłam na początku, tak jak tak wspominam, bo na początku to była taka wielka sinusoida. Ja trochę biegałam, trochę nie biegałam, czasem poszłam na trening, czasem nie. Miałam takie zrywy, że „dobra, to już teraz zmieniam swoje życie i nie będę piła, będę zdrowo jadła” i tak dalej. Będę spała, wiadomo, 8 godzin… No i oczywiście tydzień później już wszystko wracało do starej normy.
Ale momentem kolejnym, takim wyzwalaczem przełomowym, był bieg pięć kilometrów w lesie. Zawody. I ja, bo tak sobie trochę trenowałam, ale zawsze po mieście, w parkach. I poszłam na te zawody w lesie, bo wcześniej bałam się w ogóle sama wchodzić do lasu. Jak ja poczułam tę atmosferę, tę energię lasu, to w tym momencie zakochałam się całkowicie i to był moment, kiedy już wszystko później było proste. Bo ja nie potrzebowałam kolejnej motywacji: „Hej, idź na trening”. Ja nie potrzebowałam kolejnej motywacji, żeby cokolwiek w życiu zmienić. Ja po prostu wiedziałam, że ja chcę iść na ten trening.
Czasami nawet mąż mnie wypychał. Wcześniej mnie bardzo hamował przed tym bieganiem, bo bał się o mnie, uważał, że bieganie szkodzi zdrowiu. Nie czytał właściwych artykułów.
Prowadząca:
Ale jak zobaczył Ciebie po tym pierwszym biegu…?
Wiola:
To może dlatego właśnie. Pewnie tak. No tak, człowiek… jak chodziłam do tego lasu, i on mnie czasami nawet wypychał, jak ja byłam taka nie do wytrzymania, nieznośna, bo mam latynoski temperament, potrafiłam rzucać talerzami, krzyczeć, kłócić się i tak dalej, więc on mówił: „Wiesz co, może idź pobiegaj”. Zauważył (mądry mężczyzna), że jak wracam, to jestem spokojna, zrównoważona, radzę sobie i z emocjami swoimi, i ze sobą, i w ogóle mam fantastyczne pomysły, nie? Więc wypychał mnie.
A ja też poczułam, że jednak bieganie powoduje, że zmieniam się, kocham się, biegam bez słuchawek, poznaję się… i no, to powoduje, że wtedy wszystko jest łatwe.
Prowadząca:
Czyli na początku biegam, żeby schudnąć i bo obiecałam synowi, potem biegam, bo w lesie jest pięknie. A co sprawiło, że podjęłaś się takich wielkich wyzwań? Na początku, nie wiem, czy to było pierwsze takie duże wyzwanie, ale już bardzo, bardzo duże, czyli bieg 1000 km wokół województwa pomorskiego, a później ten bieg, o którym na początku powiedziałam – 4000 km wokół Polski. Skąd pomysł na tak duże wyzwanie?
Wiola:
To ja przewinę, bo to faktycznie się nie pojawia często w internecie. I już wytłumaczę, żeby społeczność wiedziała w ogóle, kiedy wpadać na tak szalone pomysły. Któregoś dnia, jak sobie tak biegłam treningowo – ja rzadko startowałam w zawodach, uwielbiałam biegać po swoim Trójmiejskim Parku Krajobrazowym – to sobie tak myślę: „Kurczę, to bieganie całkowicie zmieniło moje życie. Uratowało małżeństwo, moje zdrowie, moją figurę, teraz mam 49 lat, czuję się dużo lepiej niż 10 lat temu”. I mówię: „Ja bym tak chciała coś zrobić dla innych ludzi. Pokazać im, że mogą. Mogą ruszyć się z kanapy, mogą zadbać o siebie, mogą zawalczyć o swoje marzenia, iść w tym kierunku, pomimo tego, co mówią inni ludzie”.
Bo przecież mi na początku też mówili, że „No jak to się… matka trójki dzieci… w ogóle zwariowałaś, sama do lasu chodzisz, nie? Jak ty się nie boisz”. A ja mówię: „No…”. Znam to, znam to. I to był chyba czterdziesty kilometr czy trzydziesty, bo ja takie treningi sobie dosyć długie robiłam. Myślę sobie: „Co ja bym mogła zrobić?” i wpadło mi do głowy, że obiegnij Polskę.
Więc zatrzymałam się, wygooglowałam… Mówię, na tamten moment znalazłam trzech mężczyzn, którzy obiegli Polskę, ale szybko sprawdziłam – oni mieli dużo mniej kilometrów, biegli po asfalcie, a ja miałam marzenie, żeby tak wzdłuż granic. Bodajże dwa lata temu Artur Kujawiński w bardzo podobny sposób obiegł dookoła Polskę, w drugą stronę, i on w wersji samodzielnej, więc miał trudniej, a ja musiałam z supportem, ponieważ jestem bezglutenowa, bezmleczna, więc tutaj nie było szans, żebym się stołowała u prywatnych ludzi bądź też w jakichś małych sklepikach czy stacjach benzynowych – no nie ma szans.
Więc biegłam z supportem, ale sobie tak pomyślałam: „Kurczę, obiegnij Polskę” i mówię: „No to będzie coś”. Górski jeży, bieg dla Monaru, a ja mogę powiedzieć „dla kobiet, dla kobiet, które w siebie nie wierzą”. Później to się też przerodziło „dla ludzi”, bo podczas biegu dookoła województwa pomorskiego mężczyźni do mnie pisali, dzwonili i mówili, że oni też się inspirują i że chcą, żebym ja mówiła, że ja dla nich też biegam, bo ja im też pomagam.
Ja mówię: „Dobra”. No i generalnie biegłam dla ludzi, żeby pokazać im, że warto zawsze iść w kierunku swoich marzeń i zawsze możemy zmienić swoje życie, dopóki żyjemy, łapiemy oddech – to jest jeszcze czas. I nie ma co się oglądać.
Prowadząca:
Czyli jest cel, jest plan, jest realizacja. A czy przy tej realizacji, już w trakcie samego biegu, miałaś jakieś takie momenty, że „Nie dobiegnę, nie wytrzymam, nie dam rady do końca”?
Wiola:
Wielokrotnie bałam się, czy wytrwam, czy dam radę, bo były górki, było ciężko. I nie mówię o górkach w Tatrach i tak dalej, bo to tak, to było, ale tam akurat było pięknie, tam nie było ciężko, tam było długo tylko. Ale… Były takie momenty, kiedy bałam się, że moje ciało nie da rady, kiedy bałam się, że zostanę sama, bo support już nie miał czasu i możliwości być ze mną. I były już takie ostatnie dni, kiedy support tylko na noc przyjeżdżał, a w ciągu dnia biegłam sama.
No, ale tak, były dni, jak zachorowałam tam pod Szczecinem, dostałam gorączki… no to mogło być albo w jedną, albo w drugą stronę. Wiedziałam, że już czasu nie mam, żeby się położyć i odpocząć, więc generalnie biegłam. Ale mogło się to… Następnego dnia mogłam się obudzić z mocnym zapaleniem płuc, bądź intensywną gorączką, być w szpitalu, więc no – nie dobiegłabym. Więc tutaj tak, były takie momenty, że się bałam, że coś się wydarzy takiego, że ciało odmówi posłuszeństwa, nie?
Prowadząca:
I co Ci wtedy pomagało?
Wiola:
Cel. Cel i po co ja to robię. Mówię: „Kurczę, jak ja się poddam teraz, przecież jeszcze mogę ruszyć nogą, to pójdę trochę, nie? Mogę trochę zmodyfikować trasę, bo przecież sama sobie ją wyznaczyłam, to sama mogę sobie ją zmienić. Ale zrobię to, bo przecież chcę zainspirować ludzi, że nawet jak będzie bardzo, bardzo ciężko, to dopóki możesz wziąć oddech, to po prostu to zrób. Połóż się, jak potrzebujesz, odpocznij, przeanalizuj, zmień zasoby, dostosuj wszystko, ale nie rezygnuj z siebie”.
Prowadząca:
No właśnie, zmień trasę, bo… Nie musisz pobiec 50-70 kilometrów dziennie. Możesz 10, a możesz zrobić dzień przerwy, jeśli potrzebujesz dla regeneracji. Także myślę, że taka myśl też jest bardzo ważna.
Wiola:
Dlatego nie przebiegłam w 49 dni, tak jak sobie pierwotnie bardzo ambitnie wyznaczyłam. Gdyby wszystko szło po mojej myśli, jeśli chodzi o sytuacje techniczne, bo tam 10 dni w sumie nie biegłam ze względów różnych, technicznych, no to jest szansa, żebym się wyrobiła, ale te 10 dni pewnie byłyby potrzebne, żebym się mocniej zregenerowała.
Więc biegłam 66 dni, ale tak, cieszę się, że to zrobiłam.
Prowadząca:
I myślę, że to jest bardzo ważny fragment naszej rozmowy, bo ja tak z doświadczenia widzę, że ludzie rezygnują w momencie, kiedy nie dają rady realizować swojego bazowego planu. A przecież plan można modyfikować i to nie jest wstyd. To nie jest żadna ujma na honorze, że nie 49, a 66. To jest sukces, bym powiedziała, i dodatkowa duma, że było tak trudno, że nie byłam w stanie zrealizować tego bazowego planu, a zrobiłam to.
Wiola:
Wiesz co, kiedyś usłyszałam od Kamili, bodajże Rawińskiej – ona to też od kogoś innego usłyszała – że nieważne, czy zrealizujesz swój cel miesiąc, rok później, dwa, dziesięć lat – ważne, że go osiągniesz. Ja wiem, że ten cel, gdybym biegła przez rok, to już nie byłoby to wyczynem, inspiracją, ale…
Prowadząca:
Ale dla Ciebie też by to dużo znaczyło.
Wiola:
Oczywiście, że by dużo znaczyło. Dla mnie – i to też jest ważne – celem nie było obiegnięcie Polski w 49 dni, tylko celem było obiegnięcie Polski. Ale po co? Po to, żeby właśnie zainspirować ludzi. Bo dla samego ego, no bez sensu. Tak się męczyć, nie?
Prowadząca:
Dokładnie. Takie trywialne pytanie po takich ważnych tutaj słowach: to Ci się nie nudzi tyle dni pod rząd biec? Jeszcze mówisz właśnie, że bez słuchawek, czyli tak słuchając siebie?
Wiola:
Nie.
Prowadząca:
A co tak sprawia, że jest ciekawie?
Wiola:
To jest trudne pytanie. Bardzo ciężko na to odpowiedzieć, dlatego że jak biegnę… To na początku tak, pierwsze kilometry to zawsze ze sobą, w cudzysłowie, „gadam”. No bo przychodzą różne myśli, projekty, tutaj biznes, dzieci, plany, rodzina, normalne życie. Przerabiam życie w głowie – każdy z nas ma tam swoje „gaduły” w głowie i przerabiam. Później wpadają jakieś pomysły do głowy i później… Po kilkunastu, kilkudziesięciu kilometrach, to zawsze zależy od dnia, przychodzi taki piękny moment ciszy.
I ta cisza, to jest spokój, tak to sobie wyobrażam, że cisza to jest taki reset, to jest odpoczynek, oddech. Wiesz co, to jest taka głęboka medytacja. Ja wtedy mam wrażenie, że ja staję się przyrodą, staję się jednością. Ja po prostu biegnę. Ktoś mi się pyta – nieraz ludzie mi się pytają – „ale nie dłuży ci się?”, a mi to tak mija. Ja jestem w każdym kroku. I stąd pewnie tytuł książki „Zrób tylko jeden krok”, zresztą z innych też powodów, ale dla mnie wtedy jest istotny jeden krok. Po prostu biegnę i jestem w danym momencie. Słyszę przyrodę, słyszę wszystko, to, co jest wokoło, a myśl czasem coś tam przypłynie, ale rzadko kiedy, nie? I to jest fajne.
Prowadząca:
Ja się staram… Ja chodzę prawie codziennie na spacer z psem rano i faktycznie raczej częściej niż rzadziej ze słuchawkami w uszach, gdzieś sobie słuchając audiobooków czy podcastów, ale raz na czas faktycznie idę bez niczego i to jest zupełnie inne wrażenia, odczucia. Mam taki plan, żeby stopniowo zwiększać takie…
Wiola:
Polecam! Spacery w ciszy właśnie.
Prowadząca:
Myślę, że one są za krótkie, żeby poczuć to, o czym mówisz, ale może tak się zobowiążę na antenie, bo mam taki plan na ten rok.
Wiola:
Polecam i naprawdę każdemu z Was polecam. Na początku to może być nieznośne. Naprawdę nieznośne. Ja nieraz miałam ochotę sobie coś tam włożyć, żeby nie słyszeć siebie, ale… bo my siebie często nie lubimy i też boimy się usłyszeć tego, co tam gada. A przecież to my jesteśmy.
Prowadząca:
Dokładnie, bo to męczy człowieka. No. Tak zrobię. Opowiem o tym w którymś z kolejnych odcinków. Wiola, dzisiaj masz… Jesteś bogatsza o 10 lat doświadczeń biegowych i chciałam się tak Ciebie zapytać, jakbyś miała porównać samą siebie dzisiaj do tego okresu, zanim zaczęłaś biegać, to jak byś nazwała te różnice?
Wiola:
Ojejku, dwie różne „Wiolki”!
Prowadząca:
No właśnie, ale od jakiej strony? Od fizycznej – to powiedziałaś właśnie, że ten spadek wagi był taki przy okazji, ale to mówię czysto o takim aspekcie wagi. Ale przecież kondycja, przecież umysł…
Wiola:
Przede wszystkim umysł. Ja bym określiła siebie kiedyś jak… wściekłe zwierzę w klatce, które jest totalnie nieogarnięte. Niby dojrzała kobieta, trójka dzieci, mąż, praca, ale miotające się w tej klatce, szukające swojej przestrzeni, wyjścia. Nie bardzo wie, gdzie – nawet jak jej otworzą drzwi, to ona nie wie, gdzie wyjść, no bo skąd ma wiedzieć, jak siebie nie zna i nie wie, czego chce od życia. Nagle… do „Wiolki”, która jest spokojna, zrównoważona, która nawet jak się gubi, nawet jak ma problemy, to potrafi ze sobą porozmawiać jak z przyjaciółką, bo przecież do końca życia sami ze sobą będziemy.
To jest jedyne pewne coś na tym świecie, nie? Na ten moment, bo może kiedyś to się zmieni, nauka idzie bardzo mocno do przodu, ale na ten moment wszystko się zmienia – praca, znajomi, środowisko – ale to, że ja będę sama ze sobą do końca życia, to się nie zmieni. Do ostatniego tchnienia. Więc warto być swoim przyjacielem. I dzisiaj „Wiolka” taka jest. Kiedyś nie była. Ja byłam swoim wrogiem, swoim największym przeciwnikiem, niszczyłam ciało, niszczyłam umysł, niszczyłam wszystkie relacje wokół siebie, a teraz nie.
Prowadząca:
A jak ja bym chciała, albo któraś z naszych słuchaczek, właśnie tak się zmienić? Bo rozmawiałyśmy na początku o tym, że czujemy taką niewygodę, że nie jest nam dobrze w życiu, chcemy coś zmienić, ale brakuje tego wyzwalacza, który by spowodował, że faktycznie podejmiemy to działanie. Albo nawet podejmujemy, ale na krótko, a potem znowu siadamy na tej przysłowiowej kanapie. Od czego można taką zmianę zacząć i ją utrzymać, co ważniejsze – żeby faktycznie była trwała i żeby dojść do takiego etapu, na którym Ty dziś jesteś?
Wiola:
Wiesz, ja mam poczucie, i powiem to do wszystkich, że żeby utrzymać jakąkolwiek zmianę, to potrzebujemy chcieć ją utrzymać, nie? Potrzebujemy czuć wewnętrznie, że to jest to, co chcemy robić. I teraz jak do tego dojść? Przede wszystkim po prostu ze sobą gadać. Testować, bawić się, jak małe dziecko. Ono się nie zastanawia, czy ono piasek z piaskownicy lubi. Ono bierze rękę i sprawdza, i mówi: „No nie, dobra”. I już więcej nie będzie, bo są dzieci, którym to smakuje i pasuje, nie?
Ale niekoniecznie dlatego, że im smakuje, to też z innych psychologicznych powodów, ale mam takie poczucie, że jak staniemy się swoimi przyjaciółmi, no to wtedy, w tym momencie, nie potrzeba nam żadnych coachów, motywacji, tylko robimy sobie dobrze. Nie bójmy się robić sobie dobrze.
Prowadząca:
Ja pamiętam, jak kiedyś chodziłam do dietetyczki i na pierwszym spotkaniu właśnie pani dietetyk zapytała mnie: „A dlaczego pani chce schudnąć?”. No i coś jej odpowiedziałam, ona mówi: „Proszę się jeszcze zastanowić i właśnie zapisać sobie gdzieś na kartce, zrobić notatkę, jakie są te motywacje, te powody. Bo na pewno w tym całym procesie będzie trudno i dobrze jest mieć właśnie gdzieś zapisane czarno na białym, dlaczego ja to chcę zrobić”.
Wiola:
To jest dobre, co mówisz, ale warto wejść w to głębiej i trzeba też pamiętać, że wszystko jest dla nas – wszystko, co nas spotyka, bardzo trudne sytuacje, tym bardziej są dla nas. I te powody „dlaczego” to jest takie, no bo chcę fajnie wyglądać, no ale dlaczego chcesz fajnie wyglądać? I dlaczego? A co to Ci da? I dopiero jak wewnętrznie poczujesz, że wszystko w Tobie drga, aż czujesz taką… albo strach, albo ekscytację, ale czujesz głębokie emocje w sobie, to wiesz, że to jest to Twoje głębokie „dlaczego”.
Prowadząca:
No dobra, ale ja podrążę. Załóżmy, że ja doszłam „dlaczego”, ale wciąż mi trudno wstać z tej kanapy. No mówię sobie: „Nie mam czasu, przecież zajęta jestem, przecież mam tę trójkę dzieci, mam pracę, muszę ugotować, posprzątać…”.
Wiola:
Bardzo trudne rzeczy pytasz. O bardzo trudne rzeczy pytasz, ponieważ to jest cały wielki, wielki worek psychologii, psychiatrii i totalnej biologii, i Hellingera, i przodków, i wzorców, i przekonań itd. Generalnie my zachowujemy się na automacie. Żyjemy na automacie, bo gdybyśmy mieli analizować każde nasze działanie, no to umysł by zwariował, pewno byśmy się wyłączyli.
Więc mnóstwo procesów jest na automacie i mózg ma za zadanie jedno: przetrwać i się rozmnożyć, więc przetrwać – po prostu przetrwanie gatunku. Nam nie ma być „pięknie, szczęśliwie, cudownie i fantastycznie” z założenia. To my świadomie chcemy, żeby nam było fajnie. My świadomie mamy jakieś marzenia, ale mózg mówi: „hola hola, to, co działo się do tej pory, jest ekstra, działa, bo żyjesz”.
Prowadząca:
No właśnie. To jak Ty chcesz zmieniać, to będzie trudno. Czyli Ty mi mówisz, że nie ma co liczyć na łatwe rozwiązania?
Wiola:
Nie ma łatwych rozwiązań, tak że w ciągu takiej krótkiej rozmowy tego nie rozwiążemy i myślę, że to jest szczere, prawdziwe i nie ma co ściemniać, że właśnie jest magiczny sposób, że teraz Ty powiesz jakieś jedno zdanie, słuchacze je zapamiętają: „Tak, idźcie biegać, Wasze życie się zmieni” – no nie. Właśnie, czyli trzeba wykonywać pracę nad sobą. Poznać się, poznać się, dawać mózgowi inne wzorce, pokazywać mu, że „hej, ale jak ja wezmę świeczkę w czymś, w jakimś naczyniu, to się nie poparzę, to jest bezpieczne, tak? Jak wezmę ogień do ręki, to się poparzę”. Więc na początku dziecko się boi wziąć tę świeczkę przez naczynie.
Prowadząca:
I wracając do Twojej analogii, że może po asfalcie to ja nie lubię biegać, ale w lesie jest super, że może sama nie lubię biegać, ale jak dołączę do jakiejś grupy, to mi będzie łatwiej. Czyli szukać też tej swojej drogi, na której lepiej się czuję, w kierunku tego celu, który mnie przyświeca.
Wiola:
Wiesz co, szukać drogi, szukać rzeczy, które Cię „jarają”, które Cię kręcą. Jest tak mnóstwo możliwości na świecie. Jeżeli właśnie na asfalcie nie, no to idź pobiegaj do lasu. Uwaga, w lesie jest bardzo bezpiecznie, szczególnie jak jest straszna pogoda, no bo jaki psychopata będzie w lesie podczas zamieci czy ulewy szukał ofiary? No sobie pójdzie pod klatkę, a dziki są w mieście. Dziki są w mieście, poza tym w lesie dziki doskonale wiedzą, jak się zachować. Dzik nie zaatakuje człowieka, jeżeli nie czuje się zagrożony, bo dla niego to jest zero-jedynkowe. On nie będzie ryzykował utraty życia, bo co – bo człowieka zobaczył? A jeszcze instynktownie ma zakorzenione, że ma się ludzi bać, bo ludzie mają strzelby i zabijają, więc dziki w lesie, jeżeli tylko my, ludzie, wiemy, jak się zachować, to nie zaatakują.
Ja nawet jak z moim psem biegam po lesie, to dzik nigdy psami nie zaatakował, a mawia się, że „no z psem to dzik zaatakuje”, no nie. Bo widziałam kiedyś taką akcję, że dzik sobie szedł drogą, taki wielki, wielki knur, zobaczył nas – mnie i psa – stanął jak wryty. Ja mówię… Mój to jest foksterier, pies do polowań, a więc teoretycznie dzik mógłby się na niego rzucić. Wzięłam, zeszłam troszeczkę, obeszłam łukiem tego dzika i dopiero jak dzik zobaczył, że my jesteśmy już tak poza zasięgiem, to on się otrząsnął z emocji, ze strachu i dopiero poszedł dalej. Czyli on był w tym stanie, jak się mówi „zastygnij, uciekaj albo walcz”, to on był w tym stanie „zastygnij”. Jeśli biegamy na przykład tam, gdzie są niedźwiedzie, no bo pewnie oglądają nas osoby z różnych obszarów Polski, nie tylko Polski, to warto mieć ze sobą dzwoneczek, bo w ogóle dzikie zwierzę, jak słyszy hałas z daleka, no to wybiera zazwyczaj inną drogę, dlatego że nie chce kontaktu z człowiekiem, słyszy hałas, a jeżeli my nagle krzykniemy, zapiszczymy, zadzwonimy, no to mamy dwie opcje – albo nas dzikie zwierzę zaatakuje, albo ucieknie, nie? Więc po co dawać mu wybór?
Prowadząca:
Dokładnie. Tak sobie myślę, jak tu Cię jeszcze podrążyć o te właśnie sposoby, które mogą pomóc, ale też nie chcę tak naprawdę pytać o za dużo w tym kontekście, bo z moich doświadczeń z kolei wynika – może skontruję – że właśnie jak się za dużo dostaje porad naraz, to potem nie wiadomo właściwie, której się zastosować, więc…
Wiola:
Z tej całej wypowiedzi, którą mówiłam, to jest takie jedno clue: że słuchaj się, poznaj siebie. Ale żeby zmotywować się na tu i teraz, bo ktoś może powiedzieć: „Jezu, ja będę siebie poznawała teraz przez 10 lat i co? I dalej będę miała takie życie, jakie mam”. No właśnie. No poznając siebie, będziesz już zmieniać różne rzeczy, no bo będziesz odkrywać, nie? Czyli jeżeli na przykład ja pierwszy raz w życiu jadłam sushi, no to poznawałam, jak smakuje sushi i nagle weszło do menu, bo stwierdziliśmy, że jest fajne i dobrze smakuje. Tak samo jest z innymi rzeczami.
Ale dobra rzecz na tu i teraz: jak masz jakiś plan zrobiony, sobie założyłaś, że dobra, trzy razy w tygodniu idę na siłownię albo idę biegać, to jak Ci się nie chce, leje, wieje, to nie gadaj ze sobą, tylko jeśli już musisz, to zadaj sobie pytanie: „Dobra, jak się będę czuła, jak zostanę w domu, w ciepełku, pięknie, ale jak się będę czuła jutro i za trzy godziny? A jak się będę czuła, jak ja jednak pokonam ten dyskomfort i ruszę tyłek i wyjdę?”. I umówmy się, gadasz ze sobą, że „tylko wyjdę”. Ubieram się jak na bieganie, ale tylko wyjdę. Nie mówisz sobie, że „idę i zrobię 20 kilometrów”, bo to nie przejdzie. Mózg zrobi wszystko, żeby się w tym domu zatrzymać, bo powie Ci: „Wariatka, leje, wieje, a na 20 kilometrów?”. Trzeba mu ułatwić.
Prowadząca:
Tak, trzeba mu ułatwić, żeby ten gremlin się tam zamknął.
Wiola:
Tylko wyjdę. I wtedy to wiesz… Ale jak zaczniesz zadawać sobie pytanie „jak się będę czuła?”, to to ma dwa takie fajne przełożenia: pierwsze – przestajesz myśleć, że Ci się nie chce. Więc już nie gadasz ze sobą, że „chcę, o Boże, lepiej może posiedzieć, a nie, a ten…”, nie ma tych argumentów i kontrargumentów, tylko jest „jak się będę czuła… no może tak, może tak”, nie? I zaczynasz sobie odpowiadać i nagle orientujesz się, że jesteś na dworze.
Prowadząca:
A Ty do tego wszystkiego dochodziłaś sama, czy właśnie słuchałaś podcastów, słuchałaś wywiadów, czytałaś książki, chodziłaś na warsztaty, szkolenia? Jaka była Twoja droga?
Wiola:
Wszystko.
Prowadząca:
Okej.
Wiola:
Wszystko. Ja poznawałam siebie, więc oczywiście dużo ze sobą rozmawiałam, odkrywałam, co się dzieje. Z wieloma rzeczami, które gdzieś tam słyszałam, się nie zgadzam. Jestem fanką testowania, więc jak coś słuchałam, to sprawdzałam: „Dobra, zobaczę, jak to się dzieje, nie?”. Czyli te „5, 4, 3, 2, 1, go” Mel Robbins – sprawdzałam. Nie, u mnie nie działa. Ale u wielu ludzi działa. Więc no, rozwijałam się i szukałam i… wszystko.
Prowadząca:
Mhm, czyli to poznawanie siebie to nie jest takie tylko gadanie ze sobą, ale właśnie podejmowanie różnego rodzaju działań – czy te książki, podcasty, warsztaty, szkolenia?
Wiola:
Zawsze działania, zawsze działania, bo nie można siebie poznać, siedząc na kanapie. No bo co ja poznam? Ja nie wiem, czy ja wolę nad morzem, czy ja wolę nad Wisłą biegać. Wiem, że nie wolę, bo sprawdziłam – w Krakowie też nie było fajnie.
Prowadząca:
Nad Odrą, po granicy Polski to Odra…
Wiola:
Nie, nie, ale w Warszawie nad Wisłą też biegałam, właśnie o to chodzi. Dwa razy miałam tę przyjemność, w parku wilanowskim też. No nie, to nie moje klimaty. Ale tak notabene, ja się urodziłam pod Warszawą i pierwszy roczek mieszkałam tutaj w Zielonce Bankowej. W Warszawie nie chciałam się urodzić i rodzice się wyprowadzili na wybrzeże ze względu na moje zdrowie. Ja tu po prostu bardzo źle się czułam, non stop miałam zapalenie płuc – i to dosłownie, bo znikała mi temperatura i za chwilę wracało zapalenie płuc – więc lekarz powiedział, że „jak chcecie, żeby żyło, to albo morze, albo góry”. No i nad morzem… pojechali, następnego dnia nie miałam gorączki. Widocznie tak było pisane. No więc nad morzem.
Prowadząca:
A czy Ty masz teraz jakieś marzenia czy cele, o których myślisz, że one są jednak niemożliwe? One są gdzieś tam poza horyzontem?
Wiola:
Niemożliwe nie istnieje. Niemożliwe nie istnieje. No, mój syn mówi wtedy, jak ja mu tak mówię, to mówi: „No ale przecież nie polecę jutro na księżyc”. Czyli jak sobie wymyślę, że ja mam takie marzenie, żeby jutro polecieć na Księżyc, no to ono jest niemożliwe.
Prowadząca:
Mam takiego syna, który racjonalnie tak bardzo ze mną rozmawia.
Wiola:
Dla niego w tym momencie tak, bo decyduje, że to jest niemożliwe. No ale obiektywnie też można powiedzieć „na jutro na Księżyc”, bo jeszcze jakbym powiedział, że w ogóle… pojedźmy teraz science fiction, nie? Wyobraźmy sobie, że nagle ktoś odkrywa podróże w czasie i co z tego, że Twój syn już ma 60 lat? Ale odkryto podróże w czasie, więc on się cofa i jednak tego dnia poleciał na Księżyc.
Prowadząca:
No widzisz. Dobra, dzięki za argument.
Wiola:
Proszę, bo „niemożliwe nie istnieje”. Na ten moment, na naszą naukę, na to, co wiemy, pewne rzeczy teoretycznie są niemożliwe, ale nie wiemy, co będzie za 5-10 lat. Trzy lata temu nie mieliśmy pojęcia, że będzie tak rozwinięta sztuczna inteligencja.
Prowadząca:
To prawda.
Wiola:
Nie? A dzisiaj?
Prowadząca:
Czyli dziś, jak coś Ci wpada do głowy – właśnie jakieś takie marzenie, cel, które nie myślisz, że jest niemożliwe, ale myślisz „nie wiem jak” – to co robisz?
Wiola:
Tak jak z Polską. Nie wiedziałam jak, nie miałam pojęcia. Ja biegałam maksymalnie 60-70 kilometrów na dobę. I… no to stwierdziłam: dobra, to robię testy, no sprawdzę, co mogę, co umiem, nauczę się. Więc na początku nauczyłam się, jak wykreślać w ogóle mapę, bo ja nie miałam pojęcia, ja nie miałam jeszcze zegarka nawet takiego, więc trzeba było się wszystkiego nauczyć po kolei. Czytałam, napisałam do tych mężczyzn, którzy obiegli Polskę, jakie mają rady dla mnie. Rozmawiałam z innymi biegaczami, którzy robią ekstremalne rzeczy. Też właśnie oni mi pokazywali aplikacje, w których można monitorować i siebie, i rysować te trasy, i nawigować się, więc ja sprawdzałam, testowałam i dlatego najpierw obiegłam Gdynię, bo mówię: „Jak się zgubię, to u siebie, to się znajdę”. Później obiegłam województwo, żeby sprawdzić logistykę, support i też jak ogarniamy na dłuższym dystansie. No i finał: Polska.
Jak nie wiem, to się dowiem, na pewno są ludzie, którzy wiedzą, a jak nie, to wymyślę.
Prowadząca:
Ja widzę, że dla Ciebie to jest takie oczywiste, ale właśnie bardzo dobrze, że to powiedziałaś, bo ja myślę, że dla wielu osób to wcale nie jest oczywiste. Jak wpadają na pomysł i myślą o sobie „nie wiem jak, no nie wiem jak, no niestety, nie zrobię tego”.
Wiola:
Ale to do dzisiaj byśmy żyli w jaskiniach, jakby wynalazcy mówili: „no nie wiem”. Ale jeżeli o czymś potrafimy pomyśleć, coś nam wpada do głowy, to to już jest w naszej głowie, w naszej wyobraźni. No przecież kiedyś słyszałam takie fajne, dosyć proste, prozaiczne, ale fajne porównanie, że artysta malarz, jak rysuje kubek na przykład – ma powstać w zakładzie nowy model, wzór kubka – no to on jeszcze nie istnieje, nie? Najpierw się urodził w czyjejś głowie, później w jakimś programie, dzisiaj komputerowym, bo kiedyś to tam rysowano, ale teraz w programie komputerowym i później bach. Powstaje i jest. I tak samo we wszystkim. Coś namacalnego.
Prowadząca:
A czy jest podobnie z dziećmi? Już tłumaczę, o co mi chodzi, bo chciałam zapytać, czy ta Twoja przemiana, zmiana, wpłynęła na Twoje dzieci i jak na nie wpłynęła?
Wiola:
Przede wszystkim… To, co zauważam u moich chłopców, bo mam trzech chłopaków, to oni faktycznie nie mają takich jakichś obaw, że coś jest niemożliwe. Oni wiedzą, że no… coś chcą, coś pragną, to to robią. Średni syn wrócił właśnie z wakacji gdzieś tam w Tajlandii – nie, nie Tajlandia, przepraszam, jakieś tam Chiny i tam w dół, bo ja z geografii kiepska jestem, nie? Tam poniżej Japonii, coś tam, no ale generalnie takie egzotyczne kraje. Uwaga, on ma 25 lat. Niemożliwe nic nie jest. Zamarzył, więc pojechał do Szwajcarii zarobić. Pojechał gdzie indziej, jest szefem kuchni, więc świetnie mu to idzie, ale rzucił szkołę, jak miał lat 17.
Prowadząca:
No proszę.
Wiola:
Bo szkoła go nie uczyła tego zawodu, bo był w gastronomiku, a on zawsze miał talent kulinarny. Tak czy owak, no i uwaga, mamusia go do tego popchnęła, nie? Mówi: „Weź to rzuć tę szkołę, bo to jest bez sensu”. No tak czy owak, jeżeli oni o czymś chcą, czegoś chcą, czegoś pragną, to oni to robią. I to jest fajne. Pewnie mają mnóstwo w głowie swoich jeszcze „gremlinów” obaw. A i co mi się jeszcze podoba, to to, że oni wiedzą, że mają odpowiedzialność za swoje życie. Że to oni decydują, jak ich życie wygląda, jak ich ciało wygląda, jakie mają relacje. Nie świat, nie polityka. To są tylko fakty, które są wokoło, ale oni decydują, jak z nich korzystają.
Prowadząca:
Przychodzi mi do głowy sprawczość, wiedzą, że właśnie funkcjonują w jakichś realiach, ale to oni podejmują decyzje i od tych decyzji zależy, jakie to życie jest dalej. Myślisz, że gdybyś z tej kanapy nie ruszyła się te 10 lat temu, to też by tak było, czy jednak taki przykład ma znaczenie?
Wiola:
Ma bardzo duże znaczenie, bo ja pamiętam, jak było wtedy. I wtedy my wszyscy byliśmy jak takie zwierzęta w klatce, miotające się. Dzisiaj powiem: patologiczna rodzina, bo przyznam się do tego, bo to tak faktycznie wygląda. Reklamy pokazują, że idealna mama, coś tam i tak dalej, idealny tata i spokojny dom, fantastycznie, ale w dzisiejszym świecie tyle bodźców, tyle informacji, tyle wymagań… Ja sama ze sobą nie radziłam, gdzieś te emocje trzeba wyładowywać, a jak ktoś nas nie nauczył, jak wyładowywać emocje, jak je uwalniać, no to wyładowujemy je na sobie, nie? 47 metrów, 5 osób. Nie da się nie pokłócić, nie da się nie pokłócić. I gdybyśmy dalej trwali w takiej sytuacji, to różnie to mogłoby się skończyć. Chłopcy mogliby szukać gdzie indziej uwalniania emocji własnych, tak? Na pewno by nie było takich fajnych kontaktów mama-syn, tata-syn, a teraz jest naprawdę fajnie. Takie są partnerskie relacje, nie? Potrafią ze wszystkim zadzwonić, powiedzieć. Więc…
Do czego zmierzam? Do tego, żebyśmy byli sami ze sobą, wtedy inni też się będą inspirować. Nie zmieniajmy ludzi. Ludzie się zainspirują. My zmieniajmy siebie. Bo ja nie zmieniałam moich synów. Ja ich nie uczyłam, jak żyć: „Siadaj, synek, na kanapie, ja ci teraz powiem”. Nie.
Prowadząca:
Wiola, ja zazwyczaj na koniec rozmowy pytam gościa o właśnie takie przesłanie, które chce, żeby zapadło w naszych słuchaczach, i myślę, że to są właśnie piękne słowa takie podsumowujące. Ale to nie jest ostatnie pytanie, tak zupełnie na koniec – koniec naszej rozmowy. A może jeszcze wrócę, bo może chciałabyś jeszcze raz powiedzieć to przesłanie właśnie do naszych słuchaczy, żeby nie zmieniajmy innych, niech ono wybrzmi, niech ono zapadnie w głowach, w sercach?
Wiola:
To powiem tak coachingowo, chociaż jestem trenerką personalną, nie coachem, ale: jedyne, na co macie w życiu wpływ, ty masz na to wpływ, to na siebie. Tak. Tylko i wyłącznie na to, jak reagujesz na rzeczywistość, na to, co robisz każdego dnia i na to, czy słuchasz siebie, swoich myśli, czy decydujesz o tym, jak wygląda twoje życie. Nie masz absolutnie wpływu na to, jak zachowują się inni ludzie. I nie dawaj sobie prawa też na to, żeby ludziom mówić, co jest dla nich dobre. Jeśli chcesz komuś pomóc, to po prostu zapytaj, co potrzebuje. I to tylko tyle.
Prowadząca:
Dzięki wielkie. Dzięki wielkie. Ta myśl zostanie też ze mną. A na koniec chciałam się Ciebie zapytać, jakie jest Twoje marzenie, takie kolejne marzenie, cel, plan do realizacji na ten rok, czy na najbliższe lata?
Wiola:
Na ten rok to ja bym bardzo chciała powrócić do intensywnego biegania, bo moje ciało ewidentnie się na razie buntuje i jak ja próbuję wrócić do biegania, to mówi: „Hola, hola, ja się boję, stop”. Niemożliwe. Jakoś tak potrzebuję chyba się jeszcze trochę poopiekować sobą, więc chciałabym wrócić do intensywnego biegania. Co mam na myśli? Na 50. urodziny chciałabym powrócić do Transylwanii, 100 kilometrów, czyli w przyszłym roku. Coś mąż mi tu już podsuwa pomysł, żeby pewne rzeczy też obiec, ale na razie ich nie będę mówiła.
Z ważnych dla mnie, bardzo ważnych projektów, to chcę ukończyć książkę „Zrób tylko jeden krok”, która jest podsumowaniem mojej drogi do biegu dookoła Polski i biegu. Czyli to będzie dosyć duża książka. No i rozwinąć na tyle mój biznes, żeby już nie musieć szukać sponsorów do kolejnych projektów.
Prowadząca:
Trzymam kciuki, będziemy obserwować, śledzić, zachęcać Was również, żebyście obserwowali Wiolę i bardzo dziękuję Ci za naszą rozmowę.
Wiola:
Dziękuję Ci bardzo.