Z każdej rozmowy z moimi gośćmi staram się zabrać dla siebie dwie, trzy myśli i wrażenia. Z tej biorę sobie właśnie tę o łączeniu oraz myśl o tym, że wszystko jest w naszych rękach. Że to my sami jesteśmy autorami naszej biografii i że trzeba o tym pamiętać i aktywnie z tego korzystać.
A Ty? Co Ty sobie bierzesz z naszej rozmowy? Daj znać, na przykład w komentarzu w mediach społecznościowych Napędzanych Marzeniami. A tymczasem dobrego dnia i do usłyszenia wkrótce w kolejnym odcinku!
Dodatkowe linki:
Więcej o Oli znajdziesz tutaj:
Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:
Cześć, Ola!
Cześć!
Dzięki wielkie za przyjęcie rozmowy do Napędzanych Marzeniami. Słuchaj, tak na start chciałam powiedzieć, że ja miałam kilkoro tutaj gości na tej kanapie, którzy taką mieli wspólną cechę trochę z Tobą, w tym sensie, że zaczynali swoją przygodę życiową, zawodową z korporacją i potem ją rzucili, zmieniając to zawodowe życie o 180 stopni. I tak najczęściej to było w ten sposób, że Ten pierwszy wybór drogi zawodowej był takim głosem rozsądku, a później gdzieś tam ten głos serca jakoś przeważał i ta zmiana była właśnie tym spowodowana. Czy u Ciebie też tak było, że ten wybór prawniczej drogi był podyktowany rozsądkiem?
Chyba nie odpowiem standardowo na to pytanie, bo chyba było dokładnie odwrotnie, tak jak się teraz zastanawiam i z perspektywy lat coraz jakieś tam mam inne wnioski i trochę zaczynam się zgadzać z moją mamą, która od zawsze twierdzi, że ja po prostu nie do końca wiem, co będę robić za rok, dwa i pięć i się rzucam na to, albo na tamto, albo na to, na co akurat mam ochotę, albo mi życie przyniesie, co ma plusy i minusy.
Ale odpowiadając na pytanie, wiesz co, powiedziałabym odwrotnie, bo ja nie mam tradycji prawniczych w rodzinie. Często jest tak, że prawnikami są ludzie, którzy tam z dziada, pradziada w rodzinie mają prawników, wychowują się przy kodeksach i gdzieś tam to w cudzysłowie z mlekiem matki wyssali. U mnie zupełnie nie, ani prawniczych, ani motocyklowych, ani nic. Natomiast za młodych lat oglądałam się filmów typu Firma, naczytałam się książek, Raport Pelikana itd. i jakoś mi się tak w głowie poukładało, że to jest takie fajne i chciałabym tak na tej sali sądowej właśnie jak oni na filmach.
Ponieważ nie miałam jakichś takich rodzinnych czy wrodzonych ciągot do konkretnego zawodu, kilka miałam wymarzonych, ale to Ci zaraz powiem, to te filmy w takim odpowiednim momencie się pojawiły i za ciosem poszłam na prawo. Potem jak już skończyłam studia, zaczęłam pracować w kancelarii, oczywiście się okazało, że realia życia prawniczego, a to, co widziałam na filmie, to są dwa kompletnie różne światy.
I być może wybrałam złą gałąź prawa do pracy, bo prawo to jest bardzo szerokie pojęcie i nie ma teraz prawników od wszystkiego, już od wielu lat trzeba się w czymś konkretnym wyspecjalizować i pewnie są prawnicy, którzy działają tak jak w Firmie, w filmie, że chodzą po sali sądowej, wygłaszają piękne mowy itd., ale ja nigdy w życiu nie stałam na sali sądowej jako prawnik. W ogóle nie byłam prawnikiem procesowym. Nawet nie robiłam aplikacji, ponieważ byłam pierwszym albo drugim rocznikiem, który już mógł zdawać egzamin radcowski i adwokacki nie na bazie aplikacji, tylko po pięciu latach praktyki w zawodzie. Ja już pracowałam, wtedy pięć lat zrobiłam i stwierdziłam, że aplikacji nie robię, bo w ogóle jestem jako prawnik bardzo anty wszelkich takich korporacji i podeszłam do egzaminu.
Pierwszego nie zdałam. Moja teoria teraz jest taka, że jednak Izby chciały pokazać, że te aplikacje są bardzo potrzebne i wszystkich, którzy zdawali bez aplikacji, po prostu nie przepuścili, ale drugi raz się uparłam, bo jestem jakby z natury uparta i stwierdziłam, że jak już tyle poświęciłam czasu i energii i życia, to nie ma sensu odpuszczać. Zdawałam drugi raz. Jest to jedno z moich gorszych doświadczeń w życiu. Egzamin w hali na Prądzyńskiego, gdzie siedzi 1500 osób przy tych biureczkach i jest się pilnowanym jak w obozie koncentracyjnym, to było słabe doświadczenie.
A naszym dzieciom robimy to co roku, kolejnym rocznikom.
No właśnie, było, jakie było. Natomiast trochę się obawiałam egzaminu, bo oczywiście się przygotowywałam, ale część przedmiotów była taka, z którą miałam do czynienia w pracy, więc tych się nie obawiałam, ale część była taka, że dla mnie to kompletnie czarna magia. Na przykład prawo karne, procedura. Każdy, kto pracuje w prawie gospodarczym, a ja w takim pracowałam, to w ogóle nie ma o tym pojęcia. Więc stres był straszny, ale jakoś tak akurat może miałam szczęście i trafiłam na dobre pytania. W każdym razie za drugim podejściem zdałam, więc już zostałam radcą prawnym.
Co nie zmienia faktu, że to chyba wybór tego zawodu to nie był do końca głos rozsądku, tylko mogę powiedzieć, że głos serca, a może właśnie marzenia, nie mam pojęcia. I potem po przepracowaniu 13 lat w zawodzie, czyli długo, liznęłam bardzo wiele z tego zakresu na różnych poziomach i z każdej strony, i potem to właśnie rozsądek zdecydował, że ja jednak się nie odnajduję w tym świecie i po prostu nie zrobię tam kariery, bo trzeba mieć pewne, specyficzne predyspozycje, żeby tam się piąć w górę, szczególnie w korporacjach, a ja ich nie mam. Już teraz trochę zaczynam wiedzieć dlaczego.
I z tym prawem się pożegnałam, natomiast uprawnienia dalej mam. Teoretycznie mogę pracować jako prawnik, nigdy nic nie wiadomo, więc radcą prawnym zostałam.
Czekaj, teraz trzy wątki zastanawiam się, które pociągnąć. Jeden, bo powiedziałaś, że miałaś inne wymarzone zawody. Dwa, że nie masz tych…
Dwa miałam wymarzone.
Zgadnąć jaki? Właścicielka biura podróży i motocyklistka.
Nie, chciałam strasznie być pilotem samolotu. Bardzo, bardzo chciałam być pilotem i myślę, że bym się w tym sprawdziła, ale to były jeszcze takie czasy, kiedy tak nie było za dużo kobiet pilotek, w każdym razie nie poszłam w tę stronę, ale bardzo lubię prowadzić wszelkie pojazdy, więc mam do tego chyba dryg, bo zawsze egzaminy typu prawo jazdy czy cokolwiek zdawałam od razu. Tak że myślę, żeby było fajnie.
A drugim wymarzonym, i tego żałuję i myślę, że bym to mogła robić do dziś – weterynarz. Ja kocham zwierzęta. I dla mnie kluczowe jest po tych latach doświadczeń na różnych polach, żeby mieć zawód taki, który pozwala Ci pracować w każdym miejscu na świecie. Jako prawnik jesteś trochę uwiązany do danego systemu prawnego, nawet jeśli go rozszerzymy teraz na Unię Europejską, to i tak jesteś uwiązany. A jednak weterynarz jest potrzebny wszędzie, zawsze. Ja kocham do tego zwierzęta i o wiele lepiej się odnajduję jakby w niesieniu pomocy zwierzętom niż ludziom, co jest brutalne, ale w wyprawach często się okazuje, że właśnie wszyscy jakoś tak mają takie tendencje do współczucia czy wchodzenia w interakcje, szczególnie z dziećmi w dzikich krajach, a ja jakoś tak od razu lgnę do zwierząt, więc trzeba było zostać tym weterynarzem.
Z tymi zwierzętami to Cię bardzo rozumiem, nawet ostatnio powiedziałam swoim dzieciom, że jakbym miała drugie życie, to właśnie na pewno zajmowałabym się czymś, co jest związane ze zwierzętami. Jakbym miała trzecie życie, to byłoby to coś, co jest związane z roślinami, więc tutaj bardzo, bardzo Cię rozumiem.
A ja trzecie życie fotograf, i to chciałam zrobić, ale to jeszcze przede mną, bo to można zrobić zawsze i wszędzie, natomiast zawsze chciałam też pójść w tę stronę, tylko nie miałam akurat, że tak powiem, znowu korzeni rodzinnych i finansów, żeby się stać Gudzowatym i móc sobie robić fajne zdjęcia w fajnych miejscach, ale jak oglądam szczególnie w dzisiejszych czasach te różne programy o zwierzętach czy przyrodzie, czy zdjęcia, to widzę siebie siedzącą tam na bagnach i czatującą na jakieś dzikie zwierzaki. Mam już cierpliwość do tego i to by było fajne.
To ten drugi wątek, który chciałam pociągnąć, to o te predyspozycje, o których powiedziałaś właśnie, że Ci zabrakło. Tak mi to intrygująco zabrzmiało.
Wiesz, to jest ciekawe, bo ja studiowałam jeszcze socjologię poza prawem. Skończyłam obydwie te kierunki i socjologia to są w ogóle bardzo fajne studia, bardzo mi się podobały, tylko takie trochę o wszystkim i o niczym, w sensie konkretów. Można po tym spokojnie pracować w jakichś badaniach rynku, czy w tego typu rzeczach, jeżeli jest się analitycznym umysłem. Ja akurat byłam po mat-fizie, więc teoretycznie mogłam to robić, ale jakoś tak nie poszłam w tę stronę. Ale zawsze ciągnęła mnie antropologia i ta strona kulturowa, więc to było fajne.
Ale tak jeśli chodzi o indywidualne właśnie predyspozycje czy cechy charakteru, to nigdy tego nie ciągnęłam, mimo że mam mamę psychologa i w ogóle uważam, że to jest wielka bolączka naszego systemu, może nie tylko polskiego, ale mogę się o polskim wypowiadać. że nie robi się młodym ludziom tego typu badań, czy jakkolwiek to nazwać, testów, zajęć, żeby oni za młodych lat właśnie trochę przynajmniej wiedzieli, gdzie się mogą sprawdzić i w którą stronę iść, bo mnóstwo osób wybiera zawody, gdzie potem tak nie za bardzo.
Więc ja nie miałam tego typu testów i poszłam na studia tak trochę właśnie nie wiadomo dlaczego. A nawet na ostatniej wyprawie, z której teraz wróciłam z Wietnamu, miałam taką panią Marlenę, która się zajmuje HR-ami między innymi. I we wszystkich firmach, w których pracuje, czy w którym doradzę, właśnie takie testy osobowościowe na dzień dobry robi. I oczywiście sobie wszystkie zrobiłyśmy, bo to była kobieca wyprawa, test na wyprawie i wyszło mi w sumie teraz, że dobrą rzecz robię, bo tam te poszczególne osobowości były określone kolorami różnymi i każdy kolor miał jakieś tam przyporządkowane cechy dominujące.
Mnie wyszły cechy dominujące właśnie, że trochę jestem bezlitosnym liderem. Co ma plusy. Czerwona mi wyszła. Ale czerwony jest taki, że właśnie może, że tak powiem, z zimnym umysłem i sercem prowadzić jakieś tego typu rzeczy, grupy na przykład, które teraz robię i w warunkach stresujących i trudnych nie popada w panikę itd. No ma minusy, jak wiadomo, wszyscy mają minusy. Natomiast wyszło mi, że koniec końców to, co teraz robię, jakoś się zgrywa z moimi cechami charakteru, więc może i dobrze.
Jakoś ja czerwień z prawnikiem to tak trochę utożsamiam, że ten prawnik to właśnie, wyszukuje różne kruczki.
To są właśnie te filmy. A wiesz, co robi prawnik? Siedzi przed komputerem i pisze po raz pięćsetny taką samą umowę, patrząc bacznie, czy wszystkie słowa są na swoim miejscu. Więc to są właśnie te mity, na które ja się złapałam.
Okej. Czyli w tym duchu, też znam te kolory, to pewnie prawnik bardziej niebieski, jakoś taki analityczny.
Tak, ten czerwony, powiem Ci, bo widzę, że wiesz, wyszło tak, no nie 100%, bo 100% nie wychodzi, ale 75-80%.
I ten czerwony człowiek to jest taki żądny wrażeń, który myślę, że też ma dużo w sobie energii i takiej, nazwijmy to, potrzeby ruchu. Chcę nawiązać teraz do podróży, jeszcze nie tych motocyklowych, bo zanim te motocyklowe podróże pojawiły się w Twoim życiu, to były w nich podróże inne, też nietypowymi środkami lokomocji, tak to nazwijmy.
Rozumiem, że pijesz do żeglarstwa.
Do żeglarstwa, do autostopu, takie nietypowe miałaś początki. No właśnie, co sprawiło, że podróże I wcześniej, i koniec końców, no teraz tak ważne miejsce w Twoim życiu zajęły?
I tu znowu możemy chyba wrócić do kolorów, teraz myślę, bo to kwestia tym, kim jesteśmy za dorosłości, to jednak jest kwestia w dużej mierze rodziny i rodziców. U mnie rodzice bardzo fajnie się uzupełniali, jak teraz o tym myślę. I mama była taką osobą od kultury, nauki i tego wszystkiego. Ja to zawsze bardzo lubiłam. Zresztą miałam warunek, że jak w szkole będzie ok, to mogę właśnie robić jakieś tam inne rzeczy, które lubię. A ojciec był zawsze osobą, która właśnie lubiła jeździć i wynajdywał różne niestandardowe i dziwne sposoby, bo to były jeszcze czasy jednak takie przełomów systemów, żebyśmy mogli coś tam pozwiedzać świat i zaraził mnie zdecydowanie tymi podróżami.
Tak że miałam trochę i jednej strony i drugiej. I też jeździłam z mamą, natomiast ewidentnie takie bardziej szalone pomysły były ze strony ojca. On z kolei to miał chyba rodzinnie, bo jak teraz rozmawiam z babcią, czy rozmawiamy o naszych tam przodkach, to w każdym pokoleniu ktoś tam gdzieś coś właśnie, tu pierwszy samochód, tu gdzieś pojechał, zresztą moja babcia 90-letnia już cały czas jeździ samochodem, a w wieku lat, nie pamiętam, ile ona miała dokładnie, 70+ na pewno, pojechała do Nowej Zelandii zwiedzać, a że nie miała pieniędzy, to cięła tam żywopłoty, więc gdzieś tam ten wątek się przewija.
Za naszego pokolenia miałam siostry i braci też stryjecznych i, jak to się mówi, z różnych rodziców. Jestem jedynaczką z moich rodziców, ale później moje rodzice się rozwiedli i każdy ma dzieci, więc…
I też jeździłam z mamą, natomiast ewidentnie takie bardziej szalone pomysły były ze strony ojca. On z kolei to miał chyba rodzinnie, bo jak teraz rozmawiam z babcią, czy rozmawiamy o naszych tam przodkach, to w każdym pokoleniu ktoś tam gdzieś coś właśnie, tu pierwszy samochód, tu gdzieś pojechał, zresztą moja babcia 90-letnia już cały czas jeździ samochodem, a w wieku lat, nie pamiętam, ile ona miała dokładnie, 70+ na pewno, pojechała do Nowej Zelandii zwiedzać, a że nie miała pieniędzy, to cięła tam żywopłoty, więc gdzieś tam ten wątek się przewija.
Przyrodni?
Przyrodni, tak. To chyba ja najbardziej mam takie podróżnicze zapędy. Jak to mama mówi, na tyłku nie usiedzi, a np. mój brat właśnie od strony mamy bardzo lubi domatorstwo, siedzieć, gdzieś tam co jakiś czas wyskoczy, ale zupełnie jest na drugim biegunie.
I taka pierwsza podróż, którą pamiętasz, to co Ci przychodzi do głowy?
Jezu, rozmawiałam o tym dwa dni temu, więc idealnie. Pierwsza podróż, którą najbardziej pamiętam, Tajlandia, Singapur, miałam lat 6 i 7, 86, 87, więc niewiele się niby pamięta, ale to był taki dla mnie szok, że pojechałam i było ciepło i biegały jaszczurki i w ogóle te wszystkie buddyjskie świątynie i jeszcze mnie tata wsadził na taksówkę motocykl, wtedy pierwszy raz oczywiście się oparzyłam na dzień dobry o wydech.
Tak że pamiętam bardzo dużo i z tymi dzieciakami tajskimi gdzieś tam ganialiśmy, więc tematy językowe i barier w ogóle nie istniały. Więc bardzo pamiętam tę podróż i wszelkie moje wypady na narty, bo ja na nartach zaczęłam najwcześniej jeździć i kocham te narty. Jak miałam trzy lata, to zaczęłam i gdzieś tam mnie właśnie rodzice stawiali na nartkach w Koninkach na Turbaczu, potem Kasprowy i właśnie takie wycinki mam, tak że narty, narty i potem ta Tajlandia i Singapur.
I powiem szczerze, że akurat dokładnie do Tajlandii jeszcze nie trafiłam potem. W wielu miejscach byłam i w okolicach tamtych, ale do samej Tajlandii nie. Tak że ciekawa jestem, jak pojadę w końcu, bo pewnie pojadę, czy mi się coś tam zaświeci w głowie.
Miałam w planie później, ale zadam teraz to pytanie, bo no właśnie, ja myślę, że ta rola naszych rodziców jest generalnie bardzo duża i sama mam trójkę dzieci, więc sama też tak myślę, że trochę za późno pewne rzeczy zrozumiałam, bo bym wcześniej jakoś starała się zaszczepić. Ja to sobie zapisałam tak… Trochę może jeszcze właśnie za wcześnie, ale lubię to pytanie, więc zadam już teraz.
Wszystko to, o czym za chwilkę będziemy rozmawiać, pokaże, jak bardzo jesteś odważna, zorganizowana, że wiesz, czego chcesz, no i właśnie, że masz głowę pełną marzeń, planów, aktywnie to wszystko realizujesz i myślę, że bardzo dużo osób, w tym ja, chciałabym, żeby moje dzieci takie były.
W ogóle chciałabym sama taka być, ale to już teraz myślę bardziej o dzieciach. I jak myślisz, tak jakby z perspektywy właśnie rodzica, co można robić, żeby w dzieciach jakoś zaszczepiać, bo wiadomo, że to nie jest tak, że my tutaj nagle coś zrobimy i te dzieci będą takie, jakie chcemy. No nie, tak jakby to, co możemy zrobić, to moim zdaniem zaszczepić pewne cechy charakteru, umiejętności.
To jest fajne pytanie, bo ja akurat nie mam dzieci i bardzo fajnie mi się rozmawia, jak ktoś mnie pytał o dzieci, więc mogę tak trochę poteoretyzować, ale ponieważ wszyscy moi znajomi mają albo większość dzieci, to mogę sobie obserwować, jakieś tam pomysły też mam.
Ale sama też jesteś dzieckiem po prostu.
No tak, jestem dzieckiem. Ciekawe, czy by się to sprawdziło, jakbym miała swoje dzieci, no ale nie wiem. W każdym razie jestem absolutną przeciwniczką wychowywania dzieci pod kloszem, to jest po pierwsze. Żadne sterylne, czyste powierzchnie, zdecydowanie dokładnie odwrotnie. Czym więcej na zewnątrz, ze zwierzętami, z innymi dzieciakami, najlepiej z innych krajów, tym lepiej. Pokazywać im właśnie różne kraje, różne kultury, czyli za młodu brać, nie wiem, gdzieś do południowo-wschodniej Azji, niech jedzą ten ryż, niech zobaczą, jak te dzieciaki tam mieszkają, czy gdzieś w góry. Tak po prostu, żeby nie brały za pewnik tego, co mają tutaj, bo Europa jest wygodna, łatwa i oczywista. Póki co, bo może to zmienić teraz.
Ale generalnie młodzi ludzie biorą za pewnik, że mamy wolność i wszystko w sklepach i na wyciągnięcie ręki i wszystko można kupić i mieć za pięć minut. Ale tak na świecie nie jest. I czym szybciej sobie dzieci to uświadomią, tym lepiej. Plus to, że jednak trzeba mieć otwartą głowę i szacunek do tych innych kultur i zwierząt też. To się nie bierze z powietrza, więc trzeba po prostu to wszystko im pokazywać. Więc trochę przykro mi, ale rodzice muszą te dzieci gdzieś tam po świecie brać ze sobą, nie do hotelu na plażę, tylko w takie prawdziwe realia, pokazywać im jak najwięcej, ale nie zmuszać, czyli zachęcać czy proponować, spróbuj tego, spróbuj tamtego, zrobić z nimi coś, ale nie kazać, bo jak się każe, to wiadomo, że pierwszy odruch jest, że nie.
I też jestem zdecydowanie zwolenniczką, ale to już nie rodzice, tylko bardziej chyba szkoła czy edukacja, że dzieciaki powinny mieć absolutnie obowiązkowe sporty i zespołowe, i jakieś tam wybrane indywidualne, ale to, co się dzieje z młodymi ludźmi teraz jeśli chodzi o ich sprawność fizyczną, to jest po prostu dramat, totalny, a jednak to idzie w parze. Muszą się wymęczyć, muszą być sprawne i potem to się jakoś tam fajnie składa z właśnie tą ciekawością świata i jakimś rozsądnym podejściem do życia.
Ja kompletnie nie rozumiem teraz tych masowych zwolnień z WF-u czy niechęci brania udziału w jakichkolwiek sportach. W ogóle ja tego nie kumam, jak mi ludzie mówią, że mam dziecko i ono nie chce iść się bawić na dwór. Ja miałam tak, że mnie nie można było ściągnąć z tego dworu do domu. W ogóle było totalnie odwrotnie. No ale widać, realia się zmieniły. Tak że jak słucham rodziców, którzy mają starsze dzieciaki i mówią, że ja ci kupię motocykl, tylko idź i chciej jeździć, to po prostu ja nie mogę w to uwierzyć, bo ja marzyłam o motocyklu albo o rowerze, albo o czymś. Jakby mi ktokolwiek zaproponował, to bym w ogóle się nie odrywała od niego. A teraz trzeba namawiać dzieciaki, żeby łaskawie chciały coś zrobić.
Więc generalnie nasz świat stoi na głowie, ale myślę, że będzie jakieś poważne tąpnięcie, bo chyba musi być. I może zrewidują poglądy właśnie młodzi, bo złą stronę zmierzamy.
To prawda, to prawda, nie jest łatwo i ja mówię, ja też sama popełniłam wiele takich błędów, o których powiedziałaś i dlatego mówię, że ja będę super babcią, bo już teraz już wiem, jak wspierać dzieci właśnie w takim rozwoju, do bycia człowiekiem, któremu jest dobrze ze sobą w tym dorosłym życiu, który robi fajne rzeczy.
Ale ja myślę, że my w mega trudnych czasach żyjemy dla rodziców, bo strasznie trudno jest wychować dziecko na ludzi w czasach, gdzie jest taki natłok informacji, takie presje społeczne z lewej, prawej. Nie każdy ma odporność na to, żeby jakoś sobie z tym radzić. Myślę, że to są strasznie trudne czasy. Trudniejsze dla rodziców niż dla dzieci. Więc ja to bym się wyniosła pewnie na jakąś wieś albo gdzieś daleko, żeby w ogóle nie musieć z tym mieć do czynienia.
To prawda, łatwo nie jest, ale dobra, wracając do Ciebie, żeby tu nie za bardzo w te dzieci, powiedziałaś, że nie jesteś z motocyklowej też rodziny i nie masz takich wzorców w domu. Jak to się stało, że ten motocykl pojawił się w Twoim życiu i tak ważne miejsce w nim zajął?
To jest w sumie ciekawe pytanie, bo nie wiem. Tzn. pamiętam moment, że byłam jeszcze początek liceum. Miałam swojego pierwszego, poważniejszego chłopaka i mieliśmy takie plany właśnie, że kiedyś pojedziemy do Norwegii, że na motocykle do Norwegii. Nawet zrobiliśmy jakiś taki plakat z mapą Norwegii motocyklami i w ogóle. I nie mam pojęcia skąd te motocykle. Chyba też miałam takie wyobrażenie, że motocykl równa się wolność, co jest zresztą prawdą akurat. I gdzieś tam w podświadomie to u mnie funkcjonowało.
I potem jak jeździłam właśnie w różne miejsca i różnymi środkami lokomocji, to gdzieś z tyłu głowy zawsze ten motocykl twił. Akurat nie zaczęłam jeździć szybko. Jakbym miała dziecko, to bym od razu je wsadziła na motocykl, ale u mnie tak nie było, więc musiałam tak naprawdę dorosnąć do momentu, kiedy mogłam sobie sama zapłacić za kurs na prawo jazdy, zrobić ten kurs, potem kupić motocykl, więc to nie było tak, że się to zadziało zbyt szybko. Ale szybko się przekonałam, że rzeczywiście motocykl daje możliwość dotarcia do miejsc, gdzie inaczej nie dotrzesz, to po pierwsze, a po drugie ludzie zupełnie inaczej traktują, jak jedziesz na motocyklu niż samochodem, bo nie jesteś oddzielony szybą, czy tam drzwiami, czy czymkolwiek, tylko jest się blisko ludzi. To jest zupełnie inny odbiór.
Oczywiście możesz teoretycznie dojechać na rowerze tam, gdzie na motocyklu, tylko teoretycznie, bo ja jak widzę rowerzystów, a jest ich mnóstwo teraz podróżujących po świecie, to zawsze im szczerze współczuję, bo ja kocham rower, ale jak sobie pomyślę, że miałabym jechać setki kilometrów pod wiatr, który ma, nie wiem, 100 km/h albo w temperaturze 50 stopni i oni muszą po prostu każdy metr liczyć i nawet nie mogą, albo na ogół nie zbaczają gdzieś w bok, bo to już za dużo wysiłku kosztuje, a najciekawsze rzeczy na ogół nie są przy górnych drogach, więc zawsze im bardzo współczuję.
Bo jednak motocyklem można sobie wyskoczyć to tu, to tam, więc to jest taki idealny kompromis, że jednak się nie nudzisz, bo cały czas coś się zmienia, możesz wjechać wszędzie, zależy, jak dobrze jeździsz, albo jak bardzo odważna jesteś i na co chcesz się porwać, nie musisz właśnie być ograniczona pogodą, czy tam kilometrami, czy tym, że nie ma wody itd., ale nie jesteś zamknięta jak w samochodzie, więc to jest po prostu idealne połączenie.
Czyli od razu miałaś w głowie: motocykl równa się podróż, w sensie taka też dalsza podróż, to nie było tak, że motocykl to jest szybka jazda, gdzieś tam można poprzechylać się i pomiędzy samochodami lawirować, tylko właśnie daje możliwość dotarcia w fajne miejsce.
Dalsza podróż to może nawet nie, ale ja od początku jak jeździłam, to jeździłam terenowo. Jakby zupełnie ten element szybkościowo-torowy jakby niekoniecznie. Chociaż liznęłam trochę tego później za już mojej kariery motocyklowej. To też jest mega fajne. Ja bym teraz bardzo chętnie więcej po torze pojeździła i jakby w tę stronę poszła. Natomiast głównie, i to nie tylko w motocyklach, w narciarstwie tak samo, ja jestem teraz zdecydowanie freerider, skitury, więc wszystko, co jest takie pozadrogowo-pozatrasowe i takie właśnie gdzieś, gdzie sobie jedziesz, gdzie chcesz, to mnie ciągnęło.
No w Europie jest z tym najgorzej, w sensie najtrudniej, bo nie można jeździć za bardzo w terenie, bo to jest nielegalne. Najczęściej lasy, góry. Nie wjedziesz. Ludzie wjeżdżają, ale to jest nielegalne. Są kraje, gdzie w ogóle nic nie można. U nas jeszcze trochę można, ale coraz mniej. Więc najczęściej ostatnimi laty się jeździło gdzie? No na Ukrainę. No teraz się nie jeździ na Ukrainę na motocykle, no ale w góry, natomiast takich miejsc jest coraz mniej, ale na świecie, poza Europą, czy poza, nazwijmy to, zachodnim światem, cały czas jest mnóstwo miejsc, gdzie można jeździć, gdzie dusza zapragnie i czasem nawet jeszcze dalej, tak że to mnie najbardziej ciągnęło.
To ten początek, jak on wyglądał? Powiedziałaś, że zrobiłaś prawo jazdy sama i słyszę, że to podejście terenowe takie wybrałaś, ale tak solo, czy dołączyłaś do jakiegoś klubu? Bo tak sobie myślę, dobra, powiedziałam Ci wcześniej na offie, że mój mąż jeździ, więc miałabym się kogoś zapytać, ale zakładając, że nie mam wokół siebie kogoś, kto jeździ motocyklem, a ciągną mnie te motocykle, to w sumie nie byłoby dla mnie wcale oczywiste, jak się do tego zabrać.
Ja zrobiłam najpierw prawo jazdy, bo trzeba zrobić prawo jazdy, w szkole Promotor, która jeszcze istnieje cały czas i miałam szczęście, bo jakby ci ludzie to tacy są pasjonaci i poza tym, że ten kurs się odbył itd., to rzeczywiście co weekend potem były jakieś treningi, jakieś wspólne jeżdżenie i to właśnie było terenowo od początku. Więc miałam towarzystwo szybko.
Natomiast teraz w dzisiejszych czasach jest mnóstwo takich nawet grup na Facebooku, czy klubów związanych z daną marką motocykla, gdzie można się podłączyć, czy spotkać ludzi o podobnych zainteresowaniach, czy jakichś tam zlotów. Więc to wbrew pozorom nie jest trudne. Myślę, że każdy, każdy dosłownie ma znajomego albo znajomą motocyklistkę, musi się tylko rozejrzeć. I potem jak już jest pierwszy kontakt, to już łatwo idzie.
Tak że to nie jest trudne. Ci ludzie z naszych wypraw na przykład też się często potem sami umawiają. Ja też czasem jeżdżę ze znajomymi, chociaż powiem szczerze, że kiedyś jeździłam dużo więcej, bo teraz jak już wracam z właśnie wypraw, to po prostu mi się nie rzuca. Albo mam przesyt, więc rzadziej tu jeżdżę. Ale jest tego mnóstwo. I tak jak było kilka lat temu, taka fala właśnie na temat motocyklistek, że dziewczyny zaczęły jeździć i było sporo programów, jakieś tam akcje, że motocyklista to nie tylko dawca, nie tylko facet, tylko też właśnie pani doktor, księgowa itd., i to jest prawda. Naprawdę i motocyklistów, i motocyklistek jest coraz więcej.
Też się zmienia kultura jazdy na drogach. Ja widzę, że tych ludzi na motorach, nie jestem purystką, jeśli chodzi o język również, jakby coraz bardziej się zauważa, więc nie ma takich sytuacji niefajnych jak kiedyś. I wydaje mi się, no nie chcę powiedzieć, że to sport masowy, bo nie, ale naprawdę łatwo się w tym odnaleźć, jeśli ktoś tylko chce. No ale prawo jazdy sugeruję zrobić jednak.
Dochodząc do tego momentu zwrotnego, do tych 180 stopni, do tych korporacyjnych, rozstania z korporacją: czy rozstanie z korporacją było w takim momencie, że Ty wiedziałaś, że chcesz założyć, nie wiem, jak nazywasz swoją firmę, biuro podróży, jakaś agencja podróżnicza, MotoBirds po prostu, tak?
Tak.
Czy rozstawałaś się, bo wiedziałaś, że chcesz taką działalność otworzyć, czy?
Nie.
To jak to było?
Nie, właściwie to było takie obopólne rozstanie, bo ja miałam taki epizod jeszcze za czasów korporacji, że wywalczyłam urlop bezpłatny, półroczny, tzw. sabbatical, który teraz jest, zdaje się, dosyć popularny po jakimś tam czasie stażu pracy, ale w tamtych czasach jeszcze u nas nie do końca. Natomiast udało mi się jakoś tam wynegocjować z szefami. Pojechałam na półroczną wyprawę z Polski do Indii. Wróciłam z tej wyprawy…
Solo?
Nie, z moim chłopakiem wtedy, na dwóch motocyklach jechaliśmy, ale pewnie o tym jeszcze pogadamy. Wróciłam z tej wyprawy i dosłownie następnego dnia wróciłam do pracy i pracowałam jeszcze trzy lata po powrocie. Zmieniałam trochę stanowisko z takiego bardziej, nazwijmy to, drapieżnego prawnika uczestniczącego w jakichś transakcjach na takiego bardziej in-house’owego, nazwijmy to, czyli siedzącego w biurze.
Natomiast trzy lata jeszcze popracowałam. I jakoś to szło, natomiast no nie oszukujmy się, i ja i oni, w sensie firma, w której pracowałam, myślę, że czuli, że to nie jest relacja na zawsze i ja złego słowa nie powiem na temat firmy, w której pracowałam, Allen & Overy, bo Jest to korporacja, wielka korporacja, każda korporacja rządzi się prawami, no wiadomo jakimi, rynkowymi, to nie jest fundacja miłosierny Samarytanin, tylko muszą zarabiać pieniądze.
Natomiast bardzo, bardzo fajni ludzie tam pracują, mają zdrowe podejście. Jak tylko ktoś, i tu kobiety akurat mają do tyłu moim zdaniem, w sensie kobiety są mniej przystosowane jeszcze psychologicznie i mentalnie, nie zjedzcie mnie feministki, ale z doświadczenia tak mi się wydaje, żeby pracować pod taką presją cały czas i nie dać się zwariować. Bo jednak faceci dużo dłużej w tego typu środowisku pracują, więc już się pewnie jakoś tam przystosowali ewolucyjnie. Kobiety nadal jeszcze chcą robić karierę za wszelką cenę itd., i często po prostu nie wytrzymują psychicznie, albo się dają zajechać, albo są okropne. Część z nich jest okej, ale jest to trudne. Tak że w korporacjach dziewczyny mają trudniej.
Może teraz się to zmieni, już tam kilka lat nie pracuję, natomiast tak było. Ale w tej firmie było w porządku i mimo to, że przeżyłam to rozstanie, bo oni mi podziękowali, jakby ja wiedziałam, że będę odchodzić, oni mi też podziękowali, akurat chyba w okolicach moich urodzin, więc tak się nie do końca przyjemnie złożyło i wiadomo, że sam moment był taki, dramatyczny i co ja zrobię. Natomiast było to trochę nieuchronne, potem nie miałam żadnych pretensji, bo jakbym była pracodawcą, to samo bym zrobiła. Ja musiałam sobie to w głowie poukładać i właśnie nie miałam pomysłu na zasadzie, że ja zakładam firmę i wiem, co chcę robić, bo jednak te podróże były dla mnie taką odskocznią moją. To było moje hobby, jeździłam dla siebie, po swojemu i w stylu, który mi pasuje.
Jak później założyłam firmę już oficjalnie, bo jednak ten prawniczy background tutaj, że po bożemu wszystko tam trzeba przepisy spełniać, jak trzeba i zaczęłam to robić, to oczywiście wiele osób mi do tej pory mówi, że a co to za praca, tam piękne zdjęcia, nic się nie dzieje, jesteś w super miejscach i w ogóle, o co ci chodzi. Ale wierz mi, że praca w tej branży jeszcze takiej zmotoryzowanej dla kobiety po pierwsze nie jest łatwa, w miejscach, w których my jeździmy, czyli poza Europę, czyli nie takich poukładanych, tym bardziej nie jest łatwa i praca z ludźmi, na bardzo różnych ludzi trafiasz, i tu mi się trochę ta socjologa przydaje, tym bardziej nie jest łatwa.
Tak że ja nie traktuję tych wyjazdów teraz, wypraw, które organizuję jak moje wakacje, bo to nie są wakacje. Ludzie są na wakacjach, ale ja jestem w pracy, więc zachowuję się jak w pracy, tak że to nie jest zupełnie odpoczynek, mimo że jest super fantastycznie często, to jesteś 24 godziny na dobę w pracy non stop, to jest ogromna odpowiedzialność, i jeszcze jak się trafi na jakiegoś trudnego osobnika, to już w ogóle… Tak że to nie jest takie różowe, jak się wszystkim wydaje i naprawdę trzeba mieć do tego stalowe nerwy, bo inaczej człowiek może zwariować.
Powiedziałaś prawie o wszystkim, co tutaj miałam w jednym pytaniu, że jak Ty to wszystko ogarnęłaś na początek, bo i ta papierologia, i formalności związane z założeniem firmy, i no jakieś kontakty też na miejscu w tych różnych dalekich krajach, bo zaraz będziemy opowiadać o tym, rozmawiać o tym, gdzie realizujesz swoje wyprawy, i umiejętności komunikacyjne, trzeba znać języki, i właśnie przywódcze, i umieć zarządzić ludźmi, tą grupą…
Tak, jest dużo elementów. Języki to jest w ogóle podstawa, jeszcze wracając do dzieci, to jest jedyne, co bym te dzieci po prostu z bacikiem stała, że możesz nic nie umieć, ale języki musisz umieć, bo to ratuje życie, więc dzięki Bogu tych języków znałam kilka i to się przydaje teraz bardziej niż kiedykolwiek. Miałam taki np. epizod na studiach, że byłam na Erasmusie w Hiszpanii rok i w ogóle było super, nauczyłam się hiszpańskiego, obiecałam sobie, że ani słowa po angielsku przez rok, nic nie powiedziałam rzeczywiście. Nauczyłam się tego języka i potem jak poszłam pracować do kancelarii, to przez lata właściwie go nie używałam, bo wszystko było po angielsku i po polsku. I tak sobie myślałam, że po co mi ten hiszpański. Jak założyłam swoją firmę, a duża część naszej działalności to jest Ameryka Południowa, to się okazało, że tam bez hiszpańskiego w ogóle nie ma opcji.
Więc hiszpański mnie uratował. Właśnie te jakieś tam prawnicze pojęcie, gdzie co sprawdzić też dodatkowo. To, że jednak ileś lat z chłopakami na tych motocyklach jeździłam, jakby mam jakieś pojęcie i o jeździe, i o motocyklach jako takich, i co się z tym może wydarzyć, więc prędzej czy później ci uczestnicy, tacy bardziej konserwatywni nazwijmy to, którzy mieli problem, że kobieta prowadzi, jakoś się tam naturalnie przekonywali, że okej, ale to było trudne, no było trudne, bo ja na początku usłyszałam kilka razy, że nie będę słuchał kobiety albo coś tam.
I co wtedy?
Wtedy jak zaczęłam prowadzić te wyprawy, to na początku się stresowałam i przejmowałam. Jakoś próbowałam takiego kogoś od razu przekonać, że powinno być inaczej. Ale potem z ilością wypraw i kontaktów z ludźmi po prostu totalnie mi się zmieniło podejście. Ja do nikogo niczego nie zmuszę. Mogę tylko powiedzieć, co mogę zaproponować i róbta, co chceta. Jak ktoś chce sam, to proszę bardzo. Ale najczęściej się kończyło tak, że te osoby miały na tyle mało doświadczenia w takich lokalnych krajach, albo też nie znały języka, nie znały realiów, że i tak prędzej czy później się kończyło, że właśnie jednak się przepraszaliśmy i już było okej wszystko.
Tak że kiedyś bardziej chciałam po swojemu wszystko zrobić i od razu wszystkich przekonać i zbawiać świat. Teraz absolutnie taka nie jestem. Mam swoje propozycje, które uważam, że są najlepsze, ale jak ktoś uważa inaczej, to niech sobie robi po swojemu i tyle.
A jak miałaś taki motokrajo-przebieg przed założeniem działalności?
Miałam bardzo duży przebieg podróżniczy, bo tak jak mówiłaś, jeździłam sporo, więc tych kontaktów miałam dużo. Jak już zaczęłam jeździć, ale jeszcze pracowałam, to przez wiele krajów przejechałam podczas tego półrocznego urlopu, bo to jednak z Polski do Indii się kilka krajów przejeżdża, dobrych kilka, więc sporo tych kontaktów, też tam po drodze po prostu poznałam i realia, i ludzi.
I jeździłam tutaj bardziej po Europie, jak myślę wszyscy motocykliści zaczynający, więc też jakby się przekonałam od strony użytkownika motocykli, jakich usług brakuje na rynku. I np. poza wyprawami my oferujemy też transport motocykli i samochodów 4×4, bo to idzie w parze, albo samochodów w ogóle. Czyli jeżeli ktoś chce sobie jeździć na swoim sprzęcie i nie wiem, chce jeździć w Ameryce Południowej, a nie bardzo umie, chce albo może się bawić w całą logistykę i organizację, to przychodzimy my, cali na biało, proszę bardzo, przewozimy pana sprzęt, odprawy z jednej, z drugiej, pan przylatuje, włącza kluczyk i jedzie. I na to jest duże zapotrzebowanie. Tego nie było, jak ja zaczynałam jeździć.
I np. jak tę wyprawę skończyliśmy w Indiach i trzeba było te motocykle sprowadzić, to było moje pierwsze doświadczenie właśnie z transportem motocykli z daleka gdzieś tu do Europy.
Więc dużo takich elementów w życiu, które mi się trochę z przypadku pojawiły może. Później okazało się, że przydają mi się w tym, co teraz robię. I po prostu wiem z dwóch stron, co ludzie mogą potrzebować, gdzie mogą mieć trudności, albo przynajmniej jak z nimi rozmawiać o tym wszystkim. Bo czasami po prostu braki wiedzy, czasu czy chęci, jak ktoś haruje non-stop, to może mu się po prostu nie chcieć tego organizować również.
Na start, bo dzisiaj Twoja firma funkcjonuje jako MotoBirds, ale na start, to znalazłam takie jasło: Tylko dla orlic.
Wiesz co, to jest jedno z drugim trochę, bo Tylko dla orlic to jest taki projekt, który ma taki brand, nazwijmy to. I to jest odłam jeden z trzech właśnie filarów naszej działalności. Był pierwszy i jest takim moim oczkiem w głowie do dziś, czyli to są wyprawy tylko dla kobiet.
I jak ja zaczynałam to robić, to jeszcze nie było tego na rynku, nie było jeszcze wtedy takiej mody na te kobiece wszystkie aktywności, których teraz jest wszędzie pełno. I udało mi się zrobić pierwszą wyprawę właśnie tylko dla kobiet w Himalaje w 2015, w przyszłym roku dziesięciolecie. I bardzo fajnie to wyszło i jakoś tak od razu mnie zachęciło, że to zdecydowanie jest ta droga i powinnam co najmniej raz w roku coś takiego robić. I z upływem lat dwa, czasem trzy razy do roku robię wyprawy tylko dla kobiet. I to jest po prostu jako jeden z takich filarów działalności firmy, z którego jestem bardzo dumna i który bardzo lubię.
Natomiast też jest to dla mnie trochę taki strzał w kolano, bo dużo osób ze świata motocyklowego kojarzy mnie z tymi wyprawami, w związku z tym jakby są wielce zaskoczeni, że ja robię też nie tylko dla kobiet. A jednak większość tych wypraw jest nie tylko dla kobiet, więc musiałam potem się przekopywać i walczyć o to, żeby zwalczyć trochę ten wizerunek, że ja to tylko dziewczyny. Bo może by i było fajnie z tego żyć, ale jednak to jest zbyt niszowe. Nie da się tylko robić dla kobiet i nic innego i po prostu z tego wyżyć.
Więc mamy kobiety, mamy wyprawy dla wszystkich i mamy ten trzeci filar, czyli transport motocykli, czy tam pojazdów, quadów, samochodów 4×4 po świecie. I tylko te trzy jakby filary w połączeniu dają szansę przeżycia z tego. Natomiast nie ukrywam, że COVID dał nam mocno popalić, ta sytuacja teraz związana z wojną też nie pomaga. Myślę, że ogólny taki kryzys gospodarczy też czuć i dużo osób zaczyna się zastanawiać, na co wydać pieniądze, a wyprawy gdzieś tam w dalsze zakątki świata, czyli tak jak my robimy, no nie są najtańsze. Też ten niepokój, co się wydarzy, co będzie otwarte itd.
Czy jest bezpiecznie, tak?
Tak. No nie są do tego łatwe czasy, powiem szczerze. A za COVID-a w ogóle był jeden rok, gdzie ja w ogóle nic nie mogłam zrobić. I musiałam trochę wrócić do korzeni, bo wróciłam do prawniczych rzeczy. Trochę nowych rzeczy też życie mi przyniosło, bo pracowałam w szpitalu, co było doświadczeniem po prostu takim, że sobie pomyślałam, że wszyscy prawnicy powinni pójść obowiązkowo na miesiąc do pracy do szpitalu i zobaczyć życie z innej strony.
Jako prawniczka w szpitalu?
Nie, zrobiłam kurs kwalifikowanej pierwszej pomocy. To KPP się to nazywa. I akurat wtedy właśnie zaczął się COVID i się okazało, że w szpitalach potrzebują takich ludzi, coś pomiędzy salową a pielęgniarką, powiedzmy, którzy po prostu by tam pracowali, pomagali. A że ja, że nie mogłam żadnych wyjazdów robić ani nic, mówię: dobra, idę, nabiorę doświadczenia, zrobiłam ten kurs, zobaczymy. I pracowałam w szpitalu brudnowskim na neurologii i to było grube doświadczenie.
Trudne, trudne. Zobaczyć jak to funkcjonuje od środka. No neurologia w ogóle jest bardzo taka chwytająca za serce i te realia pracy w szpitalach naszych nie są łatwe.
Pewnie temat na dedykowaną, osobną rozmowę. Ja bym chciała wrócić do tych wypraw kobiecych. Czym się różni taka wyprawa, na której są same kobiety od wyprawy mieszanej?
Wszystkim. Są same kobiety. Nie, wszystkim, wszystkim. Jest zupełnie inny klimat, bo kobiety…
W inne miejsca jedziecie?
Niekoniecznie. Częściowo są miejsca podobne, bo poza tym, że mamy wyprawy kobiece i niekobiece, to mamy taki trochę podział na charakterystykę wypraw, bo to jest tak, że nie masz jednej wyprawy, która będzie odpowiadała wszystkim. Niektórzy lubią bardziej terenowo-offroadowe, niektórzy lubią bardziej luksusowe itd., więc stwierdziłam, że po prostu trzeba zrobić różnego rodzaju wyprawy. Tak, żeby każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
Więc mamy na przykład kobiece wyprawy luksusowe, wtedy jeździmy po fajnych hotelach, łatwe trasy, zwiedzanie, masaż, odpoczynek, nie przemęczamy się. Mamy wyprawy kobiece takie adventure’owo-terenowe, czyli off-road jest trudno, brudno, błoto, kurz itd.
Dobra, to ta kobieca adventure’owo-terenowa, czym się różni od takiej mieszanej?
I tu polecę stereotypami, ale trochę tak jest, że jak jadą kobiety, to generalnie jest tak, że kobiety zazwyczaj siebie nie doceniają swoich umiejętności, więc jak są jakieś trudności na trasie, to się piętnaście razy zastanowią, czy da radę, czy nie da rady. Jak nie da rady, to sobie pomagają, tam wszystkie schodzą z motocykla, przepychają tą jedną, potem jest wspólne cieszenie się sukcesem, Więc to jest pierwsza różnica. Faceci mają dokładnie odwrotnie, przeceniają siebie i generalnie idą jak w dym wszędzie, nawet jak widać, że ich to przerasta, to i tak no ja nie dam rady, dam radę.
Element rywalizacji, czyli taka już klasyka stereotypowa, tak często funkcjonuje, nie zawsze, ale na pewno bardziej w grupach tych mieszanych czy męskich niż w damskich, bo tam chyba nigdy nie widziałam.
Generalnie często też jest tak, że kobiety są dużo bardziej otwarte i chętne do jakichś tam innych aktywności niż tylko jeżdżenie. Typu gdzieś pójść, coś zobaczyć, gdzieś przejść kawałek dalej. Facetom się na ogół nie chce. Oni lubią pojeździć i napić się piwa i pogadać i już.
Tak że różnią się, no bardzo się różnią. Natomiast mało w tych grupach mieszanych czy tam męskich mam tak, że jest 100% facetów. Coraz więcej jest tak, że jednak jakieś tam jedna, dwie dziewczyny są i to też zmienia już dynamikę grupy. Tak że to jest fajne nawet obserwować dla kogoś, kto tam miał jakieś podłoże studiów socjologicznych, bo są to duże różnice i nie mówię tylko tu o stereotypach, o których słyszałam na początku w stylu, a kobiety to tam się nie spakują w jedną walizkę itd., bo często jest odwrotnie akurat, więc pakować się jak najbardziej potrafią, ale po prostu inne wibracje, inne relacje tworzą.
I fajne też jest to, że w tych naszych grupach, nawet bardziej w kobiecych niż w tych mieszanych, chociaż i w tych i w tych, mamy bardzo często międzynarodowe grupy, to znaczy ludzi z różnych krajów i to też wnosi super taki element różnorodności kulturowej. I ostatni wyjazd w Himalaje na przykład dziewczyński, miałyśmy 10 dziewczyn z 9 krajów różnych. Więc wtedy to jest mega fajne, bo każda jednak ma jakieś inne podejście do życia, inaczej to wszystko widzi niż reszta. Oczywiście jest wieża Babel totalna językowa i ja akurat te wjazdy bardzo lubię.
I fajne też jest to, że w tych naszych grupach, nawet bardziej w kobiecych niż w tych mieszanych, chociaż i w tych i w tych, mamy bardzo często międzynarodowe grupy, to znaczy ludzi z różnych krajów i to też wnosi super taki element różnorodności kulturowej. I ostatni wyjazd w Himalaje na przykład dziewczyński, miałyśmy 10 dziewczyn z 9 krajów różnych. Więc wtedy to jest mega fajne, bo każda jednak ma jakieś inne podejście do życia, inaczej to wszystko widzi niż reszta. Oczywiście jest wieża Babel totalna językowa i ja akurat te wjazdy bardzo lubię.
A co takiego usłyszałaś po wyprawie od kogoś z uczestników czy uczestniczek, nieważne czy tam dziewczyny, czy faceci, co gdzieś Ci tak zapadło w pamięć i pomyślałaś sobie, że właśnie po to, żeby coś takiego usłyszeć, to ja to robię?
Powiem szczerze, nawet na tej wyprawie, teraz jak wróciłam właśnie przedwczoraj z Wietnamu, usłyszałam od faceta, że na tej wyprawie właśnie pokonał swoje bariery. I to się rzadko zdarza, że jakby wiedział wcześniej, że tak będzie trudno, jak było, to by nie pojechał. Dzięki Bogu nie wiedział, pojechał i się okazało, że dał radę i że w ogóle jest super i w ogóle sam był zdziwiony, że jak to. Więc to jest fajne.
Dziewczyny są w ogóle bardzo wdzięczne, bo często jest tak, że one tak się zaprzyjaźniają i są tak zachwycone tymi wyjazdami, że no widać to po nich, widać jak się cieszą tym wszystkim i to jest bardzo takie satysfakcjonujące. To jest takie pozytywny odbiór i właśnie te relacje takie prawdziwe, które często gdzieś się tam zaczynają na tych wyjazdach, to jest takie clue, tak? Dzięki nam ktoś po pierwsze zobaczył miejsca, do których w życiu by sam nie dotarł, bo by się nie odważył albo by nie pomyślał, i jeszcze poznał osoby, z którymi chętnie jeszcze raz pojedzie, spotka się, coś zrobi i kogoś nowego.
A te trudności, to co takiego tam się wydarzyło, że ten…
To był wyjazd do Wietnamu Północnego, taki terenowy w góry i trasy tam się charakteryzują tym, że są bardzo wąskie i bardzo strome, ale takie naprawdę strome, takie zygzaki na szerokość metr, półtora i bywało trudno, jeszcze przez dżunglę jeździliśmy i trzeba było przeciągać na motocykle gdzieś tam pod drzewami zwalonymi, nad drzewami, po 10-11 godzin dziennie, to był taki wyjazd na właśnie wyjeżdżenie się i naprawdę było wymagająco, ale ekipa była super, zgrana i wszystkim się podobało i mimo że tam wieczorami po prostu każdy padał na twarz i chodziliśmy spać chyba o 20, to bardzo zadowoleni wszyscy. Nie obyło się bez oczywiście wrotek, ja sobie palec rozwaliłam.
A sprawdzasz jakoś uczestników? Bo to brzmi tak, że po pierwsze można nie mieć umiejętności, po drugie też jakoś tak trochę mentalnie sobie nie poradzić z taką trasą.
Wiesz co, ja sprawdzam, w sensie rozmawiam. Też nasza każda wyprawa ma stopień trudności określony od jednego do dziesięciu, więc jednak zakładam, że ludzie myślą racjonalnie, jakoś tam są w stanie ocenić swoje umiejętności na tyle, żeby np. będąc początkującym i nie zapisać się na wyjazd o skali trudności 8 na 10. Tak że każdy wyjazd ma stopień trudności określony. Staram się zawsze rozmawiać o doświadczeniu. Natomiast oczywiście można powiedzieć wszystko, więc to nie jest zawsze tak, że ja dokładnie wiem, jak będą ludzie jeździli. Czasem bywa tak, że jest inaczej, niż myślałam.
Natomiast jest kilka wyjazdów, właśnie Wietnam czy Namibia, które są na tyle trudne, że tam już niechętnie biorę osoby, których totalnie nie znam. Więc często jest tak, że ludzie do nas wracają na wyprawy, co jest w ogóle też bardzo satysfakcjonujące i miłe, i wtedy jestem w stanie jakby ocenić, powiedzieć, okej, ten wyjazd jest dla ciebie, ten jeszcze nie. Jak ktoś przychodzi nowy, to też na tyle, bo ja mam akurat ten background właśnie offroadowy, że wiem jakby jak rozmawiać, żeby mniej więcej wiedzieć, kto co potrafi, ale czasem są totalne wtopy, że trzeba na miejscu jakoś ratować sytuację i z jedną czy dwoma osobami się bardziej zająć, bo po prostu nie dają rady.
Ale są też wyjazdy z założenia łatwe, takie, że każdy się tam odnajdzie i będzie odpoczywał. Więc dla mnie jakby najważniejsze, ale to jest też trudne, bo ludzie nie czytają często. To jest tak, że gdzieś sobie wymarzał, że jadą, zobaczył hasło, nie wiem, na przykład Kostaryka, jest Kostaryka, to jadą, a nie czytają właśnie tego, jak tam do końca jest, a kojarzy im się, powiedzmy, ta Kostaryka, nie wiem, z palemką w drinku i nic więcej. Akurat tam się dużo dzieje, więc trzeba rozmawiać.
Najtrudniejsza sytuacja, z jaką miałaś do czynienia? O której możesz powiedzieć?
Wypadki, wypadki zdecydowanie. Wypadki są najtrudniejszymi sytuacjami, bo jesteś w dzikich krajach, musisz poradzić sobie z sytuacją. Po pierwsze zdrowotnie opanować sytuację, po drugie jeszcze grupę, odnaleźć się właśnie w lokalnej służbie zdrowia i realiach. Jest to trudne i jest to niestety nie do wykluczenia, bo to jest czysta statystyka. Czym więcej wyjazdów, czym więcej ludzi, tym większa szansa, że to się prędzej czy później zdarzy. Nie czy się zdarzy, tylko kiedy się zdarzy. I trzeba zachować zimną krew.
Tak że ja mam tak na każdym wyjeździe, nawet na tych łatwych, rzeczywiście się cieszę i staram się jakby jak najbardziej tak duchowo w tym uczestniczyć, ale moment, kiedy kończymy i wszyscy wyłączają silniki, to jest dla mnie dopiero taki moment, że dopiero wychodzi ze mnie powietrze. Bo może się zdarzyć wszystko wszędzie. To nie jest kwestia trudnych czy łatwych tras. Na trudnych na ogół ludzie są bardziej skupieni, więc mniej się dzieje. A jak są łatwiejsze, czy nie daj Bóg, więcej ruchu, czy w miastach, to może się wszystko wszędzie zdarzyć.
Za rok 10 lat, jak sobie pomyślisz właśnie o tym 2015 roku i tak spojrzysz na siebie dziś, to jaką zmianę widzisz w sobie, w swoim podejściu? Mówiłaś trochę o tym, że chciałaś po swojemu, a teraz już umiesz odpuszczać. Coś jeszcze innego?
Tak, wiesz co, jak zaczynałam, wydaje mi się, że za wysoko poprzeczkę stawiałam. To znaczy jest tak, że dużo osób chce takiego adventure czy wyzwania, ale jednak kontrolowanego i takie za daleko idące ryzyko czy coś, co dla mnie jest fajne, bo właśnie jest adventure pełną gębą, nie do końca wszyscy lubią. I może też przez to, że ja miałam te początki offroadowe, to dla mnie pewne rzeczy były jakby łatwe albo nie sprawiały trudności, a dla osób, które nie uczyły się offroadowo jeździć na początku, były trudne, więc musiałam totalnie przeskalować sobie te poziomy.
I też to, czego oczekują ludzie mając dwa tygodnie urlopu i jadąc gdzieś na drugi koniec świata, że to właśnie nie musi być tak na maksa męcząco czy trudno, tylko też trochę właśnie odpoczynku itd. I teraz o wiele bardziej to rozumiem, chociaż cały czas nie rozumiem, dlaczego niektóre wyjazdy się sprzedają, a inne nie, albo czym się ludzie kierują i chyba nigdy tego nie zrozumiem. Natomiast zdecydowanie przeskalowałam ten stopień trudności.
I też się nauczyłam tego, to akurat nie jest w mojej naturze, więc mi to trudno przyszło, że dla mnie często najciekawsze i najfajniejsze trasy to są takie trasy, o których nikt nie słyszał albo gdzieś tam na uboczu, które znam właśnie z przeszłości albo od kogoś tam lokalnego, kto mi powiedział. Natomiast często jest tak, że osoby wyjeżdżające muszą odwiedzić ten top 10 z przewodników i chcą to zobaczyć. I mimo że to nie są najładniejsze miejsca często i moim zdaniem gra niewarta świeczki, to one muszą się znaleźć na trasie. I tu też musiałam się przestawić, że ja mówię, ale jak to ten wjazd się nie sprzedaje, on jest taki fajny i w ogóle się okazało, że właśnie tam nic nie ma z takich miejsc, co muszą być.
I też się nauczyłam tego, to akurat nie jest w mojej naturze, więc mi to trudno przyszło, że dla mnie często najciekawsze i najfajniejsze trasy to są takie trasy, o których nikt nie słyszał albo gdzieś tam na uboczu, które znam właśnie z przeszłości albo od kogoś tam lokalnego, kto mi powiedział. Natomiast często jest tak, że osoby wyjeżdżające muszą odwiedzić ten top 10 z przewodników i chcą to zobaczyć. I mimo że to nie są najładniejsze miejsca często i moim zdaniem gra niewarta świeczki, to one muszą się znaleźć na trasie. I tu też musiałam się przestawić, że ja mówię, ale jak to ten wjazd się nie sprzedaje, on jest taki fajny i w ogóle się okazało, że właśnie tam nic nie ma z takich miejsc, co muszą być.
Kurczę, nie zadałam masy pytań z tej listy, a już też nie chcę jakoś bardzo przyciągać, więc tak zbliżając się do końca…
Jeszcze nie koniec?
Nie, nie, to jeszcze nie koniec, ale troszkę, żeby potem tym końcem Cię nie zaskoczyć. To tak zapowiadam, że niedługo. Powiedziałaś o tym, że teraz już tak nie jeździsz dla siebie, tak? Bo po tym jeżdżeniu to raczej chcesz odpocząć. No właśnie, a jak odpoczywasz? Co robisz dla siebie? Czy zdarza się tak, że jednak bierzesz ten motocykl i gdzieś tam solo, czy w jakiejś mili grupie?
Zdarza się, natomiast zazdroszczę ludziom, którzy jeżdżą w jakieś miejsca pierwszy raz i mają efekt wow, bo ja już miewam go rzadziej niestety, bo w wielu miejscach już kilka razy byłam, a nie mam czasu jeździć cały czas w nowe, więc tego im zazdroszczę, natomiast żeby ta praca nie stała się taką rutyną, bo każda się staje rutyną, prędzej czy później, no trzeba jednak co jakiś czas dla siebie coś zrobić, więc staram się też pojechać, tak totalnie wyłączyć właśnie gdzieś, gdzie ja chcę i tak jak ja chcę, więc co roku takie wyjazdy też są.
Natomiast ja bardzo lubię robić inne rzeczy, uwielbiam rowery, uwielbiam narty, uwielbiam żagle, nurkowanie, więc tutaj lista jest długa, bardziej czasu brakuje. Też lubię trochę pobyć w domu z psiakami, teraz już jednym psiakiem, bo drugi już niestety nas opuścił. Więc lubię w tym domu być i przez to, że tych wyjazdów jest dużo, to potem jak wracam, to każdy normalny człowiek np. gdzieś jedzie na weekend czy coś, to jakby nie mam już jak, bo jakbym pojechała jeszcze na weekend, to znowu tu nie posiedzę.
Trudno jest mi tak jakby to wszystko połączyć, żebym miała jeszcze na tyle czasu na te wszystkie, nie wiem, freeride’y, skitury, jakbym chciała, szczególnie, że wtedy, kiedy one się odbywają, to jest sezon motocyklowy w Ameryce Południowej, czyli nie ma mnie tutaj, jak jest zima, którą kocham. Jak wracam, to muszę się rzucać tam w marcu na jakieś ostatnie możliwości jazdy. Tak że nie jest to łatwe i właśnie cały czas na to liczę, że jednak tego czasu będę miała więcej i jakoś to uda mi się poukładać, że po prostu nie na wszystkie wyjazdy będę jeździła ja, no bo na większość jeżdżę ja cały czas, ale to nie jest proste, bo to jest bardzo specyficzna działalność i ja się łudziłam, że da się oddzielić jakby firmę od osoby. Nadal się łudzę, że się tak da. I że to da się wszystko jakby prowadzić, niekoniecznie będąc obecnym osobiście. Ale nie oszukujmy się, jest dużo osób takich, które jeździ, bo ktoś konkretny jeździ, na przykład ja, czy tam nie wiem, Gaj, czy ktoś od nas. Jak tego zabraknie, no to nie pojadą, więc to nie do końca się da tak w stu procentach oddzielić. No ale zobaczymy, no.
A co masz na takiej swojej bucket liście? Które miejsca, gdzie chcesz ten pierwszy raz pojechać, czy coś pierwszy raz zrobić?
Nowa Zelandia, Australia chciałabym pojechać, nie byłam tam nigdy. Z jednej strony wiem, że to pewnie aż takiej egzotyki nie będzie dla nas, natomiast Nowa Zelandia ma wszystko to, co kocham. W jednym miejscu wszystkie rodzaje sportów, gór, morza razem itd., więc bardzo bym chciała. Na pewno Wenezuela i Etiopia są na mojej liście od zawsze, ale to teraz jest słaby czas akurat, żeby tam jechać jakby politycznie. Afryka, no właśnie Etiopia jest, natomiast Afryka jako kontynent to był taki mój ostatni kontynent odkryty i taki, do którego mam wbrew pozorom najmniej serca. Dużo osób kocha Afrykę, a ja tak… lubię, ale to nie jest mój kontynent. Ale Etiopię, Ugandę chętnie bym zobaczyła.
Amerykę Centralną, południową i centralną uwielbiam, tam zawsze jest coś nowego do odkrywania. Tak że miejsce jest dużo, tak, na tor Formuły 1 chętnie do Bolidu, gdziekolwiek. Nie no, śmieję się, ale dużo, dużo mam takich rzeczy, które chciałabym jeszcze spróbować.
To trzymam za nie wszystkie kciuki. No tak, kurczę, właśnie masa tematów, ale jeszcze może będzie okazja. I tak już zupełnie na koniec, to chciałam się Ciebie zapytać, gdyby po tej naszej rozmowie miała w głowach słuchaczy, widzów pozostać jedna myśl, takie przesłanie, to co byś chciała, żeby to było?
Hmm, jedna myśl przesłanie. Właśnie, chyba akurat tutaj nic nowego nie odkryję, ale nie bójcie się spełniać marzeń, bo najtrudniejszy jest ten pierwszy krok, a teraz mnóstwo ludzi mówi, że się czegoś nie da albo że jest niebezpiecznie, natomiast nie słuchajcie tego, podchodźcie zdroworozsądkowo. I jak sobie coś wymarzycie, to na pewno się da to zrobić, więc tylko kwestia siły woli i uporu i się uda. Więc życzę powodzenia i trzymam kciuki, żeby każdy realizował to, co chce.
Bardzo się pod tym podpisuję. Dzięki wielkie za rozmowę i ja trzymam kciuki za Twoje marzenia.
Dzięki wielkie.