Lubię podróżować, ale czasami mam z tym podróżowaniem trudność. Mam poczucie, że nadużywamy świata, a ja bym chciała, żeby świat stał się trochę lepszym miejscem dzięki mnie, a nie gorszym. Dlatego mogę powiedzieć, że czasem nie pozwalałam sobie na pewne wyjazdy. Cieszę się, że Robb dał nam pewnego rodzaju instrukcję jak podróżować, żeby było po podróżowanie odpowiedzialne. Zapamiętam słowa Robba o tym, że po prostu należy zachowywać się jak goście. Myślę że to jest prosta analogia, łątwa do zapamiętania. Mi mocno zapadła w głowę i w serce. Daj znać, co bierzesz sobie z tej rozmowy!
Dodatkowe linki:
Więcej o Robbie znajdziesz tutaj:
Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:
Cześć, Robb.
Cześć, Asiu.
Bardzo się cieszę, że możemy się tu spotkać. Ciekawe, czy to pytanie kiedyś słyszałeś? Co robił Robb, zanim zaczął podróżować i jeździć na rowerze?
Ojej, Robb był tzw. niegrzecznym uczniem.
Powiedz więcej.
Niegrzecznym, bo mi się nudziło w szkole, bo wtedy w latach osiemdziesiątych nikt nie zabierał dzieciaków do psychologa, nie robił różnych wszelkiego rodzaju diagnoz, więc po prostu jak to kiedyś w XIX wieku pewien nauczyciel określił taki zespół zachowań: słabość charakteru.
Wiesz, jak dzisiaj nazywa się słabość charakteru? ADHD. A to była słabość charakteru. Więc Robb, zanim zaczął podróżować, był pilnym uczniem, tzw. uczniem paskowym. Lubiłem się uczyć, dobrze mi szło. Przy okazji obgryzałem długopisy, obgryzałem skórki, przeszkadzałem wszystkim na prawo i lewo, bo ja już zrobiłem. Dziś trudno bardzo uwierzyć, ale strasznie się jąkałem. Jąkałem się bardzo.
I przeszło samo?
No wiesz co, jest taka hipoteza, że to nie było logopedyczne jąkanie się, tylko takie mózgowe, w sensie rozwojowe. I gdzieś w okresie dojrzewania nagle w domu się zorientowaliśmy, że ty, a ja się nie jąkam. Gdzieś razem z dojrzewaniem to jakoś medycznie jest wsparte, mózg trochę tam jakby wydoroślał i to było trochę szybciej, a to jąkanie było prawdopodobnie z tego, że ja mówiłem jedno, a w głowie już czwarte zdanie miałem i się po prostu system się zawieszał. I nawet dwa razy nie byłem paskowym uczniem, gdyż miałem obniżone sprawowanie, ze średniej to było.
To był Robb. I potem przyszedł taki moment wielkiego jakiegoś takiego szczęścia, zupełnie przez przypadek, a większość fajnych rzeczy przyydarzyło mi się przez przypadek, w sensie to nie ja je wymyśliłem, tylko ktoś mnie do tego zaprosił, a ja to pociągnąłem dalej. Kolega z klasy podstawowej namówił mnie na obóz harcerski. A wcześniej, jak ja mieszkałem na blokowisku w Lubinie, to mogłem być piłkarzem, lubiłem stać na bramce. Generalnie ten sport był taki, że to były kluby, a w klubie ludzie czekali na osiągnięcia. Jak ja ze względu na taką dziewczynę w szóstej, siódmej klasie, zacząłem chodzić na taekwondo, bardzo mi się to taekwondo spodobało, ale przyszedł taki moment, kiedy już były walki, mnie już to nie bawiło i mi trenerzy wszyscy odpuścili.
Lata później, 20 lat, 30 lat później się dowiedziałem, że aaa, Robert, bo trafiłeś do klubu sportowego. I oni po prostu szukali, kto będzie zawodnikiem i wygrywał dla Zagłębia Lubin, cokolwiek, więc oni robili tylko odsiew.
Mógłbym zostać narkomanem. Wtedy na szczęście ja się bałem tych ludzi, bo ludzie w moim wieku pamiętają, że kiedyś jak się było narkomanem, to się wąchało klej albo… To po prostu byli ludzie, których się bałem. Więc nie zostałem i zostałem harcerzem. Jeździłem po górach i w drugiej klasie technikum mam na świadectwie 293 lekcje nieobecne. Sześć nieusprawiedliwionych. No i to był rok właśnie tych podróży, wtedy były te wycieczki.
Takie mikro wtedy jeszcze, takie lokalne.
No tak, tak, ale to na przykład były trzy dni obozu wędrownego, rajd harcerski szlakiem budowniczych Legnicko-Głogowskiego Kręgu Miedziowego, to było wyzwanie. Trzy dni na piechotę z plecakiem, spanie na podłoże w salach gimnastycznych, to było fajne wyzwanie.
A co się stało, że te polskie wycieczki z plecakiem na nogach przerodziły się w wyprawy daleko, z czasem na rowerze?
Bo mnie rodzice nie pilnowali. Ja po prostu mogłem robić, co chciałem. Tzn. było tak, że ja miałem nadopiekuńczą mamę, tam w tej podstawówce. Tata, który bardzo dużo pracował, więc jakby fizycznie był nieobecny. A kiedy był obecny, to był bardzo obecny. W sensie, jak w niedzielę miał tato wolne, to spędzał tę niedzielę, ile się dało, z nami, ze mną i z siostrą. Więc ja dobrze pamiętam jakieś spacery, gry w piłkę, rzeczy, które mnie tato nauczył, ale tato bywał rzadko, bo miał dwie prace. Mama nie miała pracy, więc tato miał dwie.
I przez to, że byłem tym dobrym uczniem, a na to zachowanie to tam wszyscy tak przemykali oko, bo byłem tym dobrym uczniem, to nikt mnie jakby nie kontrolował. Bo wiedzieli, że Robert nic nie nabroi. Bo moje to złe zachowanie to było takie szkolne. Ja tam nikomu krzywdy nie zrobiłem, nosa nie rozbiłem.
Powiedz trochę więcej o tym złym zachowaniu.
Jest to jakby złe, ja to cały czas mówię w cudzysłowie złe. Ja po prostu szybko ogarniałem to, co było na lekcji i przeszkadzałem innym, bo się nudziłem. W takim kompaktowym skrócie. Ja byłem ten nadpobudliwy, który jeszcze coś tam, a jeszcze to, a jeszcze tamto, a zrobiłeś? Maciąg, nie gadaj. Ale… Dzienniczek taki gruby. To Maciąg, nie gadaj, to było tak wpisane w moją klasę, że kiedyś była afera, bo miałem uwagę w dzienniczku, że rozmawiałem, a mnie w szkole nie było. Pani z ZPT, pamiętam to do dziś, jako wielką niesprawiedliwość, szósta albo siódma, raczej siódma klasa, wpisała mi uwagę, że Robert rozmawia z kolegami i przeszkadza, a mnie nie było w klasie. Moi rodzice zrobili aferę, mój tato, że: Ale jego nie ma.
I przez to, że mnie nie pilnowali, a ja się zakolegowałem z tymi harcerzami, to jakby wiesz, moi rodzice nie wiedzieli… Mamo, na rajd idę. Aha, no i idę dalej. No i szedłem dalej. I to była taka ewolucja. Plus to, że miałem coś z kolanami. Po prostu bardzo mi bolały te kolana i miałem jakieś tam zwolnienia z WF-u i takie różne tam klimaty. I moim sąsiadem sześć pięter wyżej był pan ortopeda, pan Leszek. I mówi: Robert, te kolana, weź Ty sobie rower kup. Bo to rower na kolana dobrze robi, cały ciężar ciała jest na pośladkach. Myśmy myśleli, że to jakieś rozwojowe jest. Nie jest. Tu były trzy operacje tego kolana potem w latach.
I tylko że jak on mi powiedział, żebym ja miał rower i jeździł na rowerze, to on miał na myśli, żebym ja jeździł do szkoły albo na zakupy. A ja wtedy pojechałem z Lubina z moją ówczesną fantastyczną dziewczyną. Pojechaliśmy w cztery albo pięć dni. Narysowaliśmy linię z Lubina do Jastrzębiej Góry i pojechaliśmy na krechę… Chyba pięć. I piątego dnia zajechaliśmy do Jastrzębiej Góry, a potem Mazury, a potem wschodnie jeszcze, zanim Green Velo powstało, tam te wszystkie Kruszyniany, to wszystko, na studiach, bo to była klasa maturalna. Więc studia na rowerze cały czas.
I potem było dalej, potem kogoś poznałem i kolega mówi: Ty, Robb, jedziemy w Himalaje zobaczyć Mount Everest. Ja, biedny student na stypendium socjalnym, gdzie ja pojadę? No ale pojechaliśmy. Znaczy, ja pojechałem, bo on nie pojechał. W ostatniej chwili zrezygnował. A ja trzynaście dni z Gdańska do Katmandu.
Ale nie na rowerze?
Nie, nie, nie. Autobusy, pociągi, taksówki, co się dało. A potem był rower, a potem było na piechotę. I tak jedno ciągnęło do drugiego i to tak już zostało.
No dobra, czyli podróżujesz już, no właściwie nie wiadomo, od którego momentu zacząć, tak?
Znaczy, wiesz co, ja nie wiem, bo był taki moment w życiu, kiedy podróżowałem bardzo, bardzo intensywnie, czyli na przykład najdłuższa podróż, w jakiej byłem, to było 15 miesięcy, 8 miesięcy, dwa razy po pół roku, teraz się zmieniło, teraz podróżuję po Polsce bardzo dużo zawodowo. Więc staram się, akurat dzisiaj tutaj nie zabrałem ze sobą roweru, ale często jest tak, że wrzucam rower i na przykład mam warsztaty dzisiaj wieczorem i jutro wieczorem, więc jutro wyskakuję tu, szukam jakichś takich ciekawostek, więc to już ktoś mógłby powiedzieć, że to nie są żadne podróże, ale jeżeli popatrzę na to, co mi głowie mojej dało 15 miesięcy i to, co mi daje dwa dni, to jest to samo, tylko jakby krócej.
Czyli przez pierwszą część takiego prawie dorosłego i dorosłego życia to można powiedzieć, że podróżowałeś, a w przerwie między podróżami coś tam robiłeś, zarabiałeś na te podróże.
10 lat takiego życia było. Jak skończyłem studia… Tak naprawdę to tak było do 2010 roku. W 2010 roku wróciłem do Polski, zamieszkałem w górach Kaczawskich, w krainie wygasłych wulkanów, bo tam stamtąd jest moja żona, więc tam zamieszkaliśmy. Potem w 2014 roku rodziła się nam córka, te podróże są teraz inne, ale no wiesz, pierwszą pralkę i lodówkę kupowałem jak miałem 36 lat, bo wcześniej nie było po co tego kupować.
A jak to? Czytam taką książkę o takiej serii kryminałów, gdzie jest człowiek właśnie bardzo dużo przemieszczający się, on właściwie tylko przemieszcza się z tym, co zmieści mu się w kieszeni, więc szczoteczka do zębów i portfel, a ubrania wyrzuca i kupuje nowe. A co Ty robisz?
Czekaj, jak on się nazywał? Jack Richard, no tak. Co ja robię? Nie, no ja wynajmowałem mieszkanie razem ze wszystkim. I w tym znaczeniu. Ja miałem dużo rzeczy, bardzo dużo rzeczy, bo ja zbieram bilety, kamyki. Mam z 1997 roku, z pierwszego tego wyjazdu, kapsel po piwie z Katmandu. Ja jestem bardzo mało alkoholowy, ale czasami mam taki dylemat, o ja mam kapsel po piwie, więc ja mam taką trochę awersję, w sensie, takie, że coś jest alkoholowe, ale to kiedyś przejdzie i tam jest kapsel po piwie, piwo nazywa się Everest, a jak otwierasz, to tam jest Good Luck, i ten kapsel jeździ ze mną, nie zawsze, ale na ogół bardzo często jeździ ze mną.
Więc ja miałem trochę rzeczy wcześniej, jakby osiadłem. To, gdzie teraz mieszkam, czyli w samym prawie sercu krainy wygasłych wulkanów, to mieszkam tam, w grudniu będzie 14 lat, jeszcze nigdy, nawet jako dziecko, nigdy tak długo nie mieszkałem w jednym miejscu.
Żeby trochę uporządkować. I tę Twoją drogę…
Ojej, to sam będę musiał. No ciekawe, ciekawe.
Tę drogę jakoś pokazać chronologicznie. Czyli było harcerstwo, były rajdy. Potem do tego doszły wyjazdy rowerowe.
Już samemu, wiesz? Samemu dlatego, że z tymi moimi kolegami harcerzami gdzieś się tam pokłóciliśmy. Kłótnia była, wiesz, za jej Poli Raksy twarz, prawda, każdy by się zabić dał, więc to było tak, element tutaj żeński. I ja jeździłem potem na rowerze, bo ten rower był dla mnie wystarczająco szybki i mi się nie nudziło, bo na piechotę to ja dzisiaj lubię, bo jestem starszy i znajduję sobie zajęcie dla głowy, ale mając tych 19 lat, chciałem coś zrobić w miarę szybko, w miarę fajnie, a rower to jest najlepszy do podróży wynalazek na świecie, dlatego że możesz skręcić w prawo, możesz skręcić w lewo, to jest dość szybkie, jedziesz te tam kilkanaście, powiedzmy, 20 km/h, łatwo się zatrzymać.
Samochodem już co to było, nie wiem, a dobra, a rowerem jednak dużo łatwiej się zatrzymać, a nie jest to te 6 km/h wędrówki, więc to jest takie optymalne dla mnie, naprawdę optymalne. Więc potem były te wycieczki, potem były studia, dużo na rowerze, potem nagle w 1997 roku były Himalaje, tylko to był wyjazd i wędrówka do bazy pod Mount Everestem. I potem szybciutko skończyłem studia, bo stwierdziłem, że to jest to, co ja chcę robić w życiu. Nieważne jak, nieważne dokąd, nieważne z kim, po prostu…
I ja jeździłem potem na rowerze, bo ten rower był dla mnie wystarczająco szybki i mi się nie nudziło, bo na piechotę to ja dzisiaj lubię, bo jestem starszy i znajduję sobie zajęcie dla głowy, ale mając tych 19 lat, chciałem coś zrobić w miarę szybko, w miarę fajnie, a rower to jest najlepszy do podróży wynalazek na świecie, dlatego że możesz skręcić w prawo, możesz skręcić w lewo, to jest dość szybkie, jedziesz te tam kilkanaście, powiedzmy, 20 km/h, łatwo się zatrzymać.
A dlaczego? Co Cię tak…
Oj, kiedyś myślałem, to ciekawe, dlaczego to się zmienia bardzo. Wiesz co, dlatego, że mi było łatwiej. Łatwiej mi było być w drodze, bo może nie byłem tak jak Richard, ale troszkę tak, bo był ten jeden plecak, w którym było wszystko, co potrzebowałem, miałem, a jak czegoś nie miałem, to trudno i albo to sobie kupiłem, albo obchodziłem się bez tego czegoś. I było mi generalnie dużo łatwiej. Nie wiedziałem, dlaczego tak jest, co to znaczy, że jest łatwiej, teraz wiem więcej, i to była trochę taka ucieczka. To też była świeża, fajna dopaminka, non stop na dopaminie. To było super fajne, to było przygodowe, słuchaj, jest 1997 rok, mam 23 lata, siedzę w Teheranie i popijam herbatę.
Wiesz, wtedy jeszcze w Iranie nie było wiz turystycznych, były tylko wizy tranzytowe. Pięć dni przejechać cały kraj, do Pakistanu musiałem wyjechać. Więc za dnia zwiedzałem, ile się dało, a nocnymi autobusami, to jest wielki kraj, od Turcji do Pakistanu masz 2,5 tys. kilometrów. Więc brałem takie najbardziej, takie byle jakie autobusy, bo one wolniej jechały, można się było przespać w autobusie dłużej, bo jechał wolniej ten autobus.
Czyli dwa w jednym, w sensie, że nie trzeba było hotelu płacić, a bilet też był tańszy, bo przecież wolniej jechał.
Tak, i też miałem czas, bo w nocy tam tych 7 godzin… Taki przykład. Dzisiaj z Teheranu do Esfahanu nowe autobusy jadą 5 godzin, więc się człowiek nie zdrzemnie, a kiedyś jechał 8-9. Więc proszę Cię, o 11 w nocy ruszasz, o 7 rano jesteś na miejscu wyspany, bo ja to byłem też taki harcerz, więc ja potrafiłem między siedzeniami rozwinąć sobie karimatę, dobranoc do wszystkich i już. A oni też byli: ty Jezu, jakiś wariat biały. Ja miałem wtedy takie odrastające, długie włosy, kolorowe spodnie. Dobra, zostaw go, niech śpi. I to tak było.
Wiesz, dobrobyt nigdy nikogo nie wychował. Ja miałem to szczęście, że jako harcerz, bo byłem z biednego domu, więc nauczyłem się kombinować.
No dobra, ale na te podróże, okej, tańszy autobus, może nie trzeba było za noc tylko płacić, ale coś tam trzeba było wydawać.
No tak.
To jakoś pomiędzy jak wracałeś do Polski, jakaś tam praca była?
Jak jeszcze byłem studentem, to trochę wspierała mnie mama, nie za dużo, w miarę regularnie, ale miałem stypendium, pracowałem, robiłem różne rzeczy, byłem przewodnikiem turystycznym, rozwoziłem gazety o 5 rano na rowerze po biurowcach w Gdańsku, bo w Gdańsku studiowałem, pomagałem chłopakom, miałem takiego kolegę od robót wysokościowych, ja się nie znałem na wysokościach, ale potrzebowali kogoś na dole, kto tam wiadra przyczepia…
Wiesz, Maciąg był zawsze pracujący, skromnie żyjący, te podróże też były skromne, bo ja wtedy jak jechałem w te Himalaje, to ja miałem 5 dolarów dziennie i nie ma zmiłuj się. Dzisiaj to jest niemożliwe, bo dzisiaj 5 dolarów to kosztuje termos gorącej wody, wędrując do bazy pod Mount Everestem, a ja wtedy miałem 5-6 dolarów dziennie na jedzenie, jadłem ziemniaki z ketchupem, no przez dwa tygodnie, no nie umrzesz, no najwyżej tam, wracałem do domu taki troszkę bardziej, taki prawda, smukły, ale wiesz, mnie bardziej kręciło to, że ja tu jestem po prostu, ta dopamina, to wszystko, to całe szczęście, a tam jakieś jedzenie, a ktoś mnie poratował, bo jakiś taki siedzi chudy tam, no, tak że to wiesz…
Myślę, że ta Twoja droga jest tak gęsta i szczegółowa, że rewiduję tutaj moje ambicje, żeby jakoś przejść bardziej tak po kolei przez to, czego doświadczyłeś, ale powiedziałeś, że dzisiaj tak by już się nie dało. Mając te ponad 30 lat doświadczenia w podróżowaniu, to jak byś nazwał te zmiany, które nastąpiły? Co się zmieniło?
Jest jedna wielka zmiana i tu nie chcę wyjść na boomera, przy czym ja lubię być boomerem, chodzi mi o to, że nie chcę wyjść na takiego narzekacza, ale generalnie największa zmiana to dostępność. Im jest coś łatwiej, im jest coś bardziej dostępne, tym więcej ludzi to robi. A im więcej ludzi to robi, tym też ten wachlarz tych ludzi jest inny.
Przykład najlepszy, że jak w 1900 roku, powiedzmy, kiedy taki staw jak Morskie Oko był dostępny tylko dla ludzi, którzy naprawdę tam chcieli iść i szli, tam się czasami ktoś pomylił, prawda, przez przypadek poszedł, ale to szli jacyś artyści, szli jacyś tam taternicy itd. To byli tacy ludzie, którzy byli do tego przygotowani, wiedzieli, co robią. A dzisiaj dostępność Morskiego Oka jest karykaturą wędrówek górskich. Więc jeżeli jest to karykatura, to wszyscy tam mogą iść. A jak są wszyscy, to się robi takie… No takie wszyscy. I ten pan, i ta pani, i pani w klapkach, i pan na boso itd.
A rozciągając to na cały świat, to ta zmiana tej dostępności doprowadziła też do tego, że wielu ludzi, ja w chwili obecnej sam również, bo mam takie małe biuro turystyczne po Polsce, po prostu wycieczki rowerowe rodzinne obsługujemy razem z kolegą, że wiesz co, jak na przykład Wojtek Jagielski jechał ten szlak południowy z Polski do Indii i na przykład ja jechałem w 1997 roku czy w 2001 roku, a potem to się stało popularne i ludzie, którzy tam mieszkają, to oni też z tego czerpią korzyści.
My też tworzymy biznes turystyczny, my chcemy pojechać w świat, a ten biznes jedzie za nami. I to wszystko jest łatwe, jest miło, są aplikacje. Chodzi mi o to, że jest łatwiej. Jest łatwo, miło i przyjemnie. I to przyciąga każdego. I wtedy spotkamy też każdego. A na ogół ludzie, którzy są głośni, którzy są nieprzygotowani w jakikolwiek sposób, oni robią wokół siebie wielkie halo, i potem jedziesz ty w jakieś takie mało dostępne miejsce, a okazało się, że tam już byli ludzie. I ja byłem w takich miejscach, gdzie sprayem było napisane, wiesz, Chrobry Głogów Pany. Pamiętam to do dzisiaj. W Tadżykistanie gdzieś w górach. To był ktoś, kto nie był przygotowany do miejsca, do którego jedzie.
Więc to jest taka, wiesz…
Jest łatwo, miło i przyjemnie. I to przyciąga każdego. I wtedy spotkamy też każdego. A na ogół ludzie, którzy są głośni, którzy są nieprzygotowani w jakikolwiek sposób, oni robią wokół siebie wielkie halo, i potem jedziesz ty w jakieś takie mało dostępne miejsce, a okazało się, że tam już byli ludzie. I ja byłem w takich miejscach, gdzie sprayem było napisane, wiesz, Chrobry Głogów Pany. Pamiętam to do dzisiaj. W Tadżykistanie gdzieś w górach. To był ktoś, kto nie był przygotowany do miejsca, do którego jedzie.
A jaki to ma wpływ na Ciebie?
Na mnie nie ma, już mi przeszło. Ja się kiedyś złościłem. Złościłem się i teraz jest tak, że ja sobie znalazłem moje własne miejsca. I na przykład… Na czym polegają te miejsca? Ja w podróży i jestem samotnikiem. Jak jadę na wycieczkę, jak jadę na wakacje z rodziną, to ja jadę na wakacje z rodziną. Musiałem się nauczyć, że jest hotel, który kosztuje pięć razy więcej, niż ja bym wydał, bo jest córka, bo jest żona. Są wakacje, ma być fajnie. Taka knajpka, siaka knajpka. Gdzieś w lesie staram się, jak jedziemy przez las z córką, wracamy, to wyciągam mojego jetboila i tam gotujemy kisiel, żeby ona wiedziała, że to też tak można. Pomalutku.
Ale ja jestem taki, ja Robert Maciąg, to mam tak, że jak się na przykład ogłasza gdzieś tam lokalnie, że otwarto fantastyczną nową ścieżkę rowerową, to ja już tam nie pojadę. Ja sobie pojadę, powiedzmy, 5 kilometrów obok, albo pojadę w środę rano. To jest praktyczne.
Dlaczego tak jest? Ja nie oceniam, bo jak ja pojadę do tych ludzi i tam będzie mnóstwo tych ludzi, to ja się będę złościł, ja będę oceniał, ja będę widział, Boże, jak tak można, albo dlaczego ludzie hałasują. Więc ja się musiałem nauczyć, że to ja mam problem.
U nas teraz nasze Góry Kaczawskie, jako przykład praktyczny, nasze Góry Kaczawskie, kraina wygasłych wulkanów, geopark został wpisany na najbliższe 4 lata na listę UNESCO.
Na najbliższe cztery lata?
Tak, tak, bo co cztery lata tam to się odnawia, nie? No i fajnie przyjeżdżają turyści i nam też na tym zależy, żeby ci turyści przyjechali itd. I jest u nas taki mały rezerwat. Nie powiem gdzie. Można sobie wygooglować, to nie jest żadna tajemnica, ale jest mały rezerwat. Nie jest ścisły, ale mam nadzieję, że to się niedługo zmieni. Jest malutki strumyczek i tam można spotkać salamandry. Tylko żeby spotkać salamandry, to oprócz pogody trzeba wejść, trzeba być cicho, jak ludzie tupią, to one czują, chowają się. Jest czarna ziemia, mały strumyczek. Patrzysz, musisz usiąść, się zastanowić, zobaczyć, gdzie się żółte plamki przesuwają. A, tam jest salamandra.
I w niedzielę przed majówką był wielki upał, świeżo wpisana właśnie kraina wygasłych wulkanów na tę listę UNESCO, ja tam pojechałem w niedzielę zobaczyć, jak to wygląda. Było 63 turystów z psem. Dzieci chodzą z tym strumykiem. Mamo, gdzie te salamandry? Ja wiedziałem, gdzie tam poszedłem, widziałem jedną salamandrę. Ja przyszedłem w poniedziałek o dziewiątej rano i spotkałem ze trzydzieści salamander, bo nikogo nie było. I to jest właśnie to, niestety. Ja się nauczyłem, że muszę to robić inaczej i nie oceniać, bo ja świata nie zmienię, świata nie wychowam. Jak tym dzieciom zwróciłem uwagę, że chcą zobaczyć salamandry, to trzeba usiąść i nie ruszać się przez pięć minut, to mama na mnie popatrzyła dziwnie. Mówię, mam nadzieję, że te salamandry to przeżyją. To taki przykład praktyczny.
Jak to się odnosi do relacji między ludźmi w podróży? Mam na myśli między podróżnikiem a ludźmi miejscowymi, ta zmiana. Bo przygotowując się do tej rozmowy, wyczytałam w wielu miejscach, że dla Ciebie ważni są ludzie, których spotykasz po drodze. I teraz, czy właśnie ta zwiększona dostępność, łatwość podróżowania wpłynęła też na kontakt?
Tak, bo te relacje bardzo często w tych takich miejscach turystycznych, mam na myśli popularnych. O, tak to pomyślałem. To są takie miejsca popularne. Może być każde. Te relacje stają się banalne. Generalizując. Stają się banalne, dlatego, że ci ludzie lokalni nie mają czasu, bo jest też nas więcej. Kiedyś jakbyś ty przyjechała gdzieś tam do wioski, skąd wychodzą trekkingi pod K2, tak wymyślam, to takich ludzi byłoby niewielu, a kobiet to już w ogóle. I tak jakbyś tam przyszła z plecakiem, to nie jest oblegane miejsce, żeby nie było. To jest takie średnio oblegane, tak sezonowo. Ale wiesz, ojej, kobieta, może coś trzeba pomóc, może coś tam.
A nagle przyjeżdża grupa, grupą się nikt tak nie przejmuje, bo grupie nie trzeba pomóc, bo grupa pomaga sobie sama. To jest zupełnie też jakby zupełnie inna historia. Ale tych grup jest coraz więcej i ludzie zarabiają na tym pieniądze, ludzie się spieszą, bo jak my przyjeżdżamy i my się spieszymy, bo mamy trzy tygodnie, To ci ludzie robią wszystko, żebyśmy my zdążyli w te trzy tygodnie, więc oni też nie mają czasu. To się wszystko staje banalne. Więc ta dostępność zniszczyła to. To jest naturalne.
Ja bardzo lubię takie porównanie. I to tak całe życie mi to tak wszystko pasuje. Platon kiedyś powiedział, że każda rzecz na świecie ma swoją jakość. I ta jakość jest jakąś wartością skończoną. Powiedzmy, jest 100. I ta jakość jest zawsze ilością skończoną. Więc jak wyprodukujemy, akurat już nie Platon, tylko już teraz parafrazując, jak masz jeden ręcznie robiony stół, a 100 stołów z fabryki, to one będą miały jakby jedną setną tej jakości tego stołu, tak czysto matematycznie.
I tak jest ze wszystkim. Jak Ty masz jedną relację, czy pięć relacji, to wejdziesz w nie głęboko, a jak masz trzysta relacji, to fizycznie one nie mają takiej samej wartości. To jest tak jak na ulicy, idziemy we dwoje, komuś się dzieje wypadek, ktoś z nas się ruszy, idzie dwieście osób, nikt się nie ruszy. I tak samo, i to tak wygląda tak samo w podróży. Przy czym to mi się wydaje, żeby to też jakoś tak smutno nie było, to jest taki układ.
Wszyscy wiemy, że jakieś miejsce się staje popularne. Na przykład my jesteśmy też za to odpowiedzialni. Ludzie, którzy na festiwalach odpowiadają za to, my mamy wielki dylemat opowiadać o tym, czy nie opowiadać. A my jesteśmy opowiadaczami, byśmy powiedzieli, ty, znalazłem takie super fajne miejsce. To jest nasza odpowiedzialność. Dzięki nam lub przez nas jakieś miejsce się staje popularne.
Przykład, kolejka na Mount Everest. To jest nie szczyt absurdu, ale tak jest. Ale to jest taki układ. I teraz ludzie, na przykład ja, Maciąg: ojej, dobra, na Everest już nie pójdę. Znaczy mnie nie stać tam wejść i w ogóle nie mam ochoty, ale powiem, nie wejdę, bo tłoczno. I tacy ludzie pójdą dalej. Zobacz, wspinacze, wspinacze… nie wiem, Adam Bielecki na przykład, czy inne jakieś to młode pokolenie, to oni szukają nowych rzeczy. Szukają nowych rzeczy, bo nie da się kopać z koniem.
Więc jest taki układ. Są Krupówki, czy nawet, jak już mówiłem, jest Morskie Oko, to ludzie będą szukać, bardzo chcą iść na Morskie Oko, bo to piękne miejsce jest, ale będą szukać takiego czasu, albo takiego sposobu, żeby zrobić coś po swojemu, żeby ci ludzie im nie przeszkadzali. Czy jak ja, właśnie jakby wracając, jest przepiękna wzdłuż Bobru, bardzo dobrze, że jest przepiękna inwestycja rowerowa, ale ja tam nie pojadę, ja o tych ludzi nie myślę gorzej, niech sobie jadą, najważniejsze, żeby się ruszyli, czy elektrykiem, czy na piechotę, czy na wyścigówce, nieważne, ale ja będę szukał dalej. I to też popycha do takiego szukania.
Właśnie, wspomniałeś o tym, że to Wy, podróżnicy, też się do tego przyczyniacie. Właśnie chciałam cię zapytać o książki, które piszesz. Właśnie, że paradoksalnie te książki z jednej strony nam przedstawiają te światy, które kiedyś były niedostępne, z drugiej strony zachęcają do tego, żeby tam wyjeżdżać, a przy tej zwiększonej dostępności…
No tak.
No więc to taki paradoks, nie? Jak z tego wybrnąć, bo chcąc jakoś zatrzymać czas i utrzymać to, co było, to właściwie nie powinniśmy o tym mówić, a z drugiej strony tam jest tak pięknie i tak inaczej, że aż się chce.
Na szczęście moje książki nie są takie super łatwe. I kto czyta książki? Gdybym miał kanał na TikToku, to wtedy można by powiedzieć, że to jest moja wina. Jestem dumny z moich książek, choćby z tysiąca szklanek herbaty, bo znam kilkanaście osób, może dwadzieścia by się znalazło, które do mnie napisało, że przeczytało naszą książkę i pojechali w świat zobaczyć, czy to prawda. Więc to jednak wymaga, bo to są wyprawy rowerowe, więc to jest troszeczkę co innego. To nie jest kanał w social mediach, nie relacjonuje, jak się wędruje do bazy pod Mount Everestem i gdzie się je i ile co kosztuje. Nie jest wszystko podane.
Ja to jestem taki uparty. Tak już się nauczyłem i też to lubię. Ja się prawie w ogóle nie przygotowuję. Będzie, co będzie. Ja sobie poradzę. Na przykład jak byłem 5 lat temu w Finlandii, pojechałem na rowerze, i pamiętam, że moi koledzy się śmiali: Jezu, po co ty idziesz do Finlandii, tam nic nie ma. I mówię: jak nic nie ma? A oni tak mówią, że nic nie ma, nic nie ma. Nie wierzę. I wszedłem na Google Maps, na Street View i patrzę: a tam ja jadę naprawdę gdzieś, gdzie nic nie ma. I to było całe moje przygotowanie. Bo ja wychodzę z założenia, że będzie, co będzie, bo ja chcę przeżywać.
Jest takie powiedzenie rowerowe, na pewno inne takie aktywności też mają takie powiedzenie. Jest powiedzenie rowerowe, że nie powinno się jechać na rowerze głową szybciej niż nogami. Tak jak Amerykanie czy Anglicy, nie pamiętam kto, że dobra, dobra, ale przekroczymy ten most, jak do niego dojedziemy. To jest to samo powiedzenie.
Więc ja nie lubię, jak ludzie planują, ale też dlatego, że ja zawsze mam dużo czasu. I też dlatego, że ja nie mam planu jakiegoś takiego, wiesz, takiego targetu, celu takiego.
Ja się prawie w ogóle nie przygotowuję. Będzie, co będzie. Ja sobie poradzę. Na przykład jak byłem 5 lat temu w Finlandii, pojechałem na rowerze, i pamiętam, że moi koledzy się śmiali: Jezu, po co ty idziesz do Finlandii, tam nic nie ma. I mówię: jak nic nie ma? A oni tak mówią, że nic nie ma, nic nie ma. Nie wierzę. I wszedłem na Google Maps, na Street View i patrzę: a tam ja jadę naprawdę gdzieś, gdzie nic nie ma. I to było całe moje przygotowanie. Bo ja wychodzę z założenia, że będzie, co będzie, bo ja chcę przeżywać.
Wiesz co, tak jak opowiadasz, to mi brzmi tak… terapeutycznie. ADHD, tak że…
Tego to nawet nie zaczynajmy, bo to nam trzy godziny zejdzie, ale tak. Ale generalnie chodziło o to, że ja tak się przez przypadek nauczyłem i ja tak robię. Ja nie mówię, że tak należy robić. Ja nigdy nikomu nie powiem, jak ma rzeczy robić, tylko żeby robił to uczciwie. To jest jedyne, co, jeżeli mamy być kolegami, to róbmy to uczciwie.
Na przykład jak jadę jako pilot wycieczki, to piloci mają taki dylemat à propos tej dostępności. Sami zabieramy tam ludzi. Jest trasa gotowa, tu proszę pieniążki, proszę usiąść tutaj, siedzenie tam 37F i lecimy. I teraz jak zabieram grupę, gdzie leży lojalność?
No właśnie.
Zatrudniło mnie biuro, jak jestem pracownikiem biura, to ja reprezentuję sobą biuro gdzieś tam w świecie. Ludzie zapłacili grube tysiące I się źle zachowują. Gdzie leży moja lojalność? Kogo mam najpierw chronić?
Oczywiście, że jeżeli ja zabieram ludzi, wycieczkę do Iranu, kraju, który uwielbiam, ludzi, których uwielbiam, to moja lojalność i to ludziom mówię, nauczyłem się mówić w samolocie, że moja lojalność główna jest wobec Iranu. Będziecie źle robić, proszę Państwa, nie obchodzi mnie, że zapłaciliście po dychę. W tym kraju robi się tak i tak i ja ten kraj będę bronił, jeżeli ktoś z was się będzie źle zachowywał.
Czyli ja to czytam tak, że Twoja lojalność jest do Twoich wartości.
No tak, wiesz, ja wiem, to jest wielki dylemat. Jak rozmawiasz z ludźmi, którzy jeżdżą w świat, to wszyscy mają ten dylemat. I nawet kiedyś kolega mi opowiadał, bo rozmawialiśmy w biurze, kiedyś częściej jeździłem z takiego biura i mieliśmy taką rozmowę, szkolenie, mówi właśnie o tej lojalności. Co ja mam zrobić?
A kolega mówi, no ale co masz zrobić? Jeżeli jesteś w Nepalu, to była jego tam historia, jesteś w Nepalu, pani pracuje na polu ryżowym, mamy przerwę autobusem na siku i papierosa i wychodzi dziewczyna z obiektywem, idzie tą panią fotografować, ta pani mówi, please no picture, a ta dziewczyna nie zwraca uwagi, to co robisz? Ja stanąłem pani przed obiektywem, powiedziałem: ta pani powiedziała: żadnych zdjęć.
No to jasne.
Jasne, widzisz, ale ludzie potem mogą mieć pretensje, bo zapłacili, Ty masz bardzo mało czasu, żeby tych turystów poznać.
No tak, ale nie zabierasz ich do zoo, gdzie fotografują.
Ale nie każdy z nich to wie, bo niestety są tacy ludzie, którzy zapłacili 10 tys. złotych i ma być tak, jak oni chcą. I to jest właśnie ta lojalność też właśnie do wartości, tak jak mówisz, czy tak właśnie dlatego to promowanie tych miejsc, czy dlatego sposób, w jaki ludzie podróżują, to dlatego ja mówię, musi być uczciwy. Reszta mnie w ogóle nie interesuje.
Masz córkę. Pewnie chcesz jej pokazać piękność świata. Ja też mam trójkę dzieci, i sobie zadaję pytanie właśnie, jak to zrobić, żeby to było właśnie, użyję słowa, którym się posłużyłeś, uczciwie, żeby pokazać, że ten świat jest niezwykły, a z drugiej strony nie kosztem tego świata.
Myślę, że to jest bardzo łatwo, bo trzeba pamiętać o tym, że jesteśmy w gościach. Bo wiesz, my zapominamy, ja nie wiem, jak jest w innych krajach. I ja nie chcę mówić, że my Polacy, bo to wtedy wychodzi, że w nam jest coś nie tak. Nie wiem, jak jest w innych krajach, ale zwróć taką uwagę. Ty mieszkasz w bloku, w domu?
W domu.
W domu i macie własną działkę.
Tak.
I czy tam rośnie drzewo, które rosło tam wcześniej? Czy nie?
Nie.
Dobra, okej. Ale wyobraź sobie, że kupujesz działkę i tam rośnie drzewo. Rośnie bardzo dużo drzewo. Takie stuletnie. Wyobraź sobie, że to jest Twoja działka, ale to nie jest twoje drzewo. Ono jest na Twojej działce, ale to nie jest Twoje drzewo. To jest drzewo, które należy do, wiesz, patrząc na gospodarkę wodną, nie wiem, pół kilometra w promieniu, nie wiem, ale są zwierzęta, sąsiad, wszystko. To nie jest Twoje, ale kupiłaś.
I to jest to samo. Jadę na wakacje. I to nie musi być kraj, który my traktujemy z punktu widzenia białego, heteroseksualnego faceta z Europy, że ja jadę do jakiegoś tam, nie będę podawał, ale gdzieś jadę do takiego kraju, co mają gorzej, mówiąc w skrócie, więc ja się czuję lepiej. Nie, niech to będzie Szwajcaria. Dlaczego ludzie w Szwajcarii się tak nie zachowują? A zachowują się na przykład, nie wiem, w kraju, który uważają, że jest gorszy. A w Szwajcarii się tak już nie będą zachowywać.
Czy pojadą, nie wiem… do Danii, do Muzeum Narodowego, to będą chodzić i grzecznie: tu nie wolno gadać. I nie będą gadać. A jak pojadą do Taj Mahalu, to się będą drzeć, bo zapominają, że są w gościach. Kupiłem bilet. Tak, dzięki temu możesz tu wejść. Masz bilet, on Ci pozwala, że jesteś w takiej, a nie innej godzinie. Bilet robi porządek, a nie, że Tobie już nagle wszystko wolno.
Jeżeli my będziemy jeździć i pamiętać, że jesteśmy w gościach, nad Morskim Okiem, w lesie, na pustyni, w tym Taj Mahalu, to to wszystko prostuje. Czy Ty byś chciała, żeby ci ludzie przyszli do Ciebie do domu i Ci wszystko przemeblowali? No nie chciałbyś. I to już jest główna odpowiedź.
Jeżdżę z córką, idziemy do lasu. Ona akurat sama wie, nie wiem, skąd ona to wie, jak się w lesie zachować, nawet nigdy o tym nie rozmawialiśmy czasami, aż nawet za bardzo. I mówię, weź ten listek, ale to jest jeden listek, my z niego zrobimy korzyść, my nie idziemy i nie walimy maczetą, bo nas to świetnie bawi. Jeździ za granicę, dba o to, jesteśmy w gościach, ona wie, jak się zachować, jak tu się zachować, na Bliskim Wschodzie nigdy nie byliśmy, ale ona by się dowiedziała i to wystarczy.
Powiedziane na dzień dobry na przykład: u nas nie pije się alkoholu. Iran. Takie są zasady. Okej. Ja wiem, Irańczycy lubią się z nami napić alkoholu, bo to jest dla nich taki bunt. Okej. Ale mam wycieczkę i grupa coś tam, że oni by się chcieli napić alkoholu. Ja wiem, gdzie kupić alkohol. Ale mówię: nie, moi drodzy. Jesteśmy w kraju, w którym to jest niezgodne z prawem. Może obrazimy naszego właściciela, może on sobie nie życzy. Śpimy u gościa w hotelu. Okej, ale to nie znaczy, że wszystko możemy robić. Poszli się, zapytali właściciela. On mówi, nie ma sprawy, mogę wam nawet załatwić. Mówię: to ja też nie mam sprawy. Bo on powiedział, nie ma sprawy.
I kupili jakiegoś podrabianego Jacka, tam jakiegoś wstrętnego, byle co kupili i byli nieszczęśliwi. No i było im źle potem. Ale jesteśmy w gościach. I to jest wszystko.
Nawet patrząc jeszcze bardziej w gości, to już à propos bycia w naturze, to jest zupełnie inna historia. Ale jak to pokazać, wracając? Dokładnie. Jedziesz do kraju, trzy, cztery zasady, bo też bez przesady, też jakby my tam nie mieszkamy, my też jesteśmy tam, jesteśmy w gościach, to też trochę się tam ludziom więcej coś pozwala. Ja też ludziom mówię często, ojej, ja nie wiem jak tam. Pojedziesz, staniesz, rozglądniesz się, ktoś zawsze przyjdzie, bo widzi, że stoisz zagubiony, nie?
Masz przed sobą jakąś kolejną wyprawę, właśnie taką, gdzie byś chciał pojechać w gości?
Ojej, ja teraz? Teraz to ja bym najchętniej nawet jutro pojechał na Grenlandię, właśnie, żadnych ludzi. Dlatego, że ja pracuję na co dzień z ludźmi i chwilowo jestem zmęczony. Ale nie, nie mam. To się samo tak…
Przychodzi.
Samo się pojawi. Samo. I to jest, często się zdarzają takie rzeczy niespodziewane. Nie mam takiej bucket list, jak to mówią, czyli listy, co tam odhaczyć. Nie, nie, nie, nie, nie. Teraz też nie mam czasu. W zeszłym roku byłem w Himalajach, chciałem wjechać na najwyższą przełęcz na świecie, to tam mi się nie udało. Piotrek [? nz 39:30 ] wjechał, więc mamy teraz na pieńku ze sobą.
Nie, nie, nie. Piotr się śmiał ostatnio: Robb, spokojnie, zanim się ogarniesz, to Chińczycy wybudują jeszcze wyższą. I takie tam historie. A to był taki impuls, bo gdzieś na YouTubie oglądałem film, gdzieś mi tam algorytm podrzucił, wow, wysoka przełęcz, wziąłem, pojechałem, prawie umarłem. Może nie umarłem, ale źle było, nie?
Tak, tę historię znam z Twojej opowieści na innym festiwalu i jest tak wiele wątków, o które można Cię pociągnąć. Nie pociągnę Cię już dalej, za to zapraszam wszystkich, którzy słuchają, oglądają, żebyście śledzili Robba, bo Twoje przygody są niezwykłe.
Ale przepraszam, nie masz wrażenia, że w dzisiejszym przekazie są drętwe?
Dlaczego? Nie, nie mam takiego wrażenia.
Bo są spokojne, chociaż ja nie jestem, ale są takie, wiesz, nie ma tego bęk, bęk, bęk, szybko, tu, trzydziestosekundówka, rolki.
Nie mam.
To dobrze.
Nie, w ogóle nie mam takiego wrażenia.
Ale my jesteśmy w tym samym wieku. Prawie.
Tak, może coś być, może coś być na rzeczy właśnie w tym temacie, ale wiesz co, z drugiej strony ja też mam jakoś sobie potrzebę tak, żeby szybko, ale właśnie dlatego, że mam taką potrzebę, żeby szybko, to ja lubię czasem wolniej.
A, rozumiem. Moje nowe podróże to są takie teraz, takie szybkie strzały, z powodów zawodowych i rodzinnych. Moja wspaniała córka jest teraz w takim wieku, że muszę chwilę poczekać, bo mam wyrzuty sumienia. Ona ma teraz 10 lat, ona teraz naprawdę tęskni. Te 3-4 lata teraz jakby takie nie będę nigdzie daleko jeździł, bo wiem, że ona tęskni, a ja co?
A potem podrośnie i będziesz ją zabierał ze sobą?
Na przykład. I mam taki plan. Chciałem ją namówić, na razie jej nie namówiłem. Pojedziemy na rowerze z Paryża do Rzymu. Z Paryża koło Żnina do Rzymu koło Żnina. Tam jest 40 niecałych kilometrów, ale ona mówi: tato, ale to nie ten… Jest tabliczka Paryż, jest tabliczka Rzym? Nie z Francji do Włoch, tylko z Paryża do Rzymu, tak że chcę ją nauczyć, że można zrobić coś z niczego, jak ma się poczucie humoru i jest się uczciwym i takie o właśnie.
I zobaczycie, jeszcze z tego zrobię prelekcję, jestem umówiony na festiwalu Śladami Marzeń. Z 40 kilometrów też można zrobić godzinną historię z Paryża do Rzymu. Jeszcze coś wymyślę.
Po drodze.
Nie, nie.
Jakaś Wenecja.
Nie, nie, nie mogę powiedzieć, co, bo tam za Rzymem jest jeszcze coś, ale to nie chcę tego mówić, bo to będzie za dwa tygodnie. Ale tak sobie wymyślałem. Można dookoła świata, nie wyjeżdżając z Polski, zaliczyć Japonię, Saharę, Amerykę, Szkocję, Szwecję. To są takie wsie w Polsce. Można sobie to zrobić. Wiesz, wszystko można zrobić.
Ja ostatnio też byłam na takim wyzwaniu, żeby wejść na Mount Everest.
Proszę bardzo, po schodach?
Po schodach, dokładnie. Ja co prawda nie weszłam.
A gdzie?
W Warszawie.
Pałac Kultury i Nauki?
Nie, to było… ja zapominam nazwy.
Ale dobrze, ale nie Pałac, okej.
Nie Pałac Kultury, 44 wejścia po 42 piętra, ja zrobiłam 11, nie dlatego, że to było takie trudne, po prostu miałam takie okienko czasowe, tak à propos tej szybkości, że pojechałam z zamiarem dziesięciokrotnego wejścia, weszłam 11, żeby była taka wisienka na torcie, ale tutaj zasadzam się, żeby w przyszłym roku jednak na ten Mount Everest wejść. Więc tak, potwierdzam, że można, trzeba tylko trochę inwencji i kreatywności.
A przepraszam, wiesz, czemu Everest nazywa się Everest? Bo jak mam spotkanie przy okazji tej mojej książki o górach…
Mogę sobie, poczekaj…
Jest to podchwytliwe pytanie.
Czyli tak jakby na zawsze rest, czyli na zawsze odpoczynek.
Ojej, ale to dla tych, co tam umarli, to dobre jest. Nie, Moja Droga, bo jak mam spotkanie z dzieciakami przy okazji właśnie tej książki o górach, która niedawno wyszła, to się pytam dzieciaki, czy wy wiecie, bo tam są różne fajne motywy, jest o Evereście i wszystkie dzieci wiedzą, że to jest ku czci jednego z piesków z psiego patrolu, bo on się nazywa Everest. I muszę to potem odkręcać, tak że…
No właśnie.
Ale ever rest, ojej. No jest taka przełęcz i jest w Ladakhu, znaczy jeszcze nie w Ladakhu, jak się jedzie do Ladakhu w Indiach jest Rothang, taka przełęcz Rothang, to znaczy tysiąc ciał. Ale dobrze, moje nie było tysiąc pierwsze, to najważniejsze. No dobrze.
Ja na koniec pytam gości o to, z jaką myślą chcieliby, żeby nasi słuchacze i widzowie zostali. Zastanawiałam się, czy zadać Ci to pytanie, bo mi już w głowie została ta myśl.
Aha, to powiedz za mnie.
Właśnie o tym, żeby pamiętać, że jesteśmy gościem w podróży. Ale może zrobimy wyjątek i może chcielibyśmy, żeby dwie myśli zostały w głowach naszych odbiorców.?
To nie, to powiem, że chyba nie mam, ale że gości tak. Ja myślę, że największym wrogiem odkrywania świata, według mnie, pięćdziesięcioletniego faceta, który trochę już w życiu widział, największym wrogiem odkrywania świata, poznawania świata jest nasze ego. Naprawdę. Bo wtedy, kiedy: ale ja coś tam… i już bardzo dużo tracimy. I kiedy mówi się, że podróże kształcą, to pamiętajmy, że kształcą tylko ludzi, którzy chcą się jeszcze czegoś nauczyć. A bardzo dużo ludzi jeździ w świat, już wszystko, się obczytali, wszystko widzieli, to wtedy się niczego nie nauczą.
Chyba że coś się naprawdę fajnego wydarzy i siedzą i: O rety, źle myślałem. Tylko ilu znamy ludzi, ile razy my sami powiedzieliśmy: wiesz co, zmieniłem zdanie. Ja na przykład zmieniłem zdanie ostatnio do rowerów elektrycznych na przykład. Tak, zmieniłem zdanie. I nie mam. I jeszcze długo miał nie będę. Ale rozumiem, dlaczego ludzie mają i to jest świetne narzędzie. Więc ego. Ego jest naszym największym wrogiem w podróży.
Czyli bądźmy gośćmi i bądźmy uczniami.
O tak, zdecydowanie. I wracajmy bezpiecznie do domu. To jest jeszcze ważne.
Dzięki wielkie.
Proszę bardzo. Dziękuję.
I do zobaczenia.