Zapraszam do słuchania!
W odcinku “Pochodzenie nie determinuje Twojej przyszłości. Rozmowa z Andrzejem Cichockim” usłyszycie o tym:
Aby marzyć i te marzenia realizować, niezbędna jest odwaga. Jest to też słowo, które szczególnie zapamiętam.
W tym odcinku, Andrzej pokazał, że pomimo ciężkiego startu na początku życia, możemy prędzej czy później stanąć na równe nogi. Oczywiście, każdy zrobi to w odpowiednim dla siebie czasie. Nasze pochodzenie nigdy nie definiuje naszej przyszłości, warto mieć tą świadomość i nad tym pracować.
Marek Wikiera, w jednym z poprzednich odcinków mówił: „Boję się, dlatego to zrobię”.
Dajcie znać do czego Wy się ostatnio odważyliście w swoim życiu!
Do usłyszenia w kolejnym odcinku!
Linki dodatkowe:
Więcej o Andrzeju znajdziesz tutaj:
Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:
A jeśli spodobał Ci się ten odcinek, będę wdzięczna za komentarz i podzielenie się tym odcinkiem z innymi osobami, którym jego treść może być przydatna. Będzie mi też miło jeśli poświęcisz chwile i zostawisz krótką ocenę podcastu w iTunes – dzięki temu inne osoby łatwiej dotrą do tego podcastu.
Chciałabym zacząć od twojego dzieciństwa. Od Andrzeja, który ma 13-14 lat. Jak ty pamiętasz siebie z tamtego okresu?
13-14 lat to był taki moment w moim dzieciństwie, kiedy ja przeżyłem bardzo dużą zmianę. Ta zmiana zaczęła się w piątej klasie szkoły podstawowej.
Dobrze, to od tego czasu.
W piątej klasie szkoły podstawowej, gdy byłem na lekcji WF-u, facet prowadzący powiedział „skaczemy w dal”, i ja skoczyłem. Popatrzył, okazało się, że skoczyłem dalej niż inni. Powiedział wtedy „skontaktuję cię z prowadzącym reprezentację w trójboju lekkoatletycznym, bo może się dostaniesz do drużyny. Co prawda koledzy są tam starsi o rok, ale może się dostaniesz”.
Poszedłem tam. To było dla mnie wyjątkowe przeżycie, bo ja o coś walczyłem. Teraz, jako dorosła osoba zdaję sobie sprawę, co mi tamten dzień dał. Do tamtego dnia cały czas wszyscy patrzyli na mnie jak na syna alkoholika, bo ja pochodzę z takiej rodziny, gdzie ojciec pił, siedział w więzieniu, w dodatku jestem z małej miejscowości. Każdy więc mówił „Cichy na pewno będzie jak jego stary” – bo często tak mówią. A że ja wolałem grać w piłkę, niż się uczyć, to i koledzy i nauczyciele, patrząc na mnie, wyrabiali sobie zdanie.
Natomiast nagle Cichocki staje na bieżni, skacze, później na rozbiegu i okazuje się, że został zakwalifikowany do reprezentacji. W piątej klasie załapałem się jako ostatni członek zespołu, ale dla mnie nie miało to znaczenia, że jako ostatni. To było coś tak niezwykłego! Kumple mówili „łe, ostatni”, bo rzeczywiście byłem najsłabszy z całej drużyny, ale dla mnie to było zwycięstwo, byłem przecież rok młodszy.
Wiedziałem już wtedy, że ja nie jestem synem alkoholika – ja jestem sportowcem. I to był ten przełom! Zmiana myślenia o sobie. Uwierzenie, że nie jesteś tym, kim świat Cię widzi, tylko jesteś tym, kim chcesz być. Dzięki swojej pracy, dzięki temu, że zasuwasz, pewnie dzięki temu, że masz jakiś dar. Ale jesteś tym, kim chcesz być.
I to mi bardzo mocno zaprocentowało, bo rok później miałem już trzeci wynik w Polsce. Już nie byłem ostatni w reprezentacji, tylko byłem pierwszy, byłem liderem reprezentacji. I to się dalej potoczyło. To był więc taki przełom, zmiana sposobu myślenia, uchwycenia się czegoś, co mnie napędzało. I do dzisiaj jest moją pasją, bo sport cały czas jest moją pasją.
I to był ten przełom! Zmiana myślenia o sobie. Uwierzenie, że nie jesteś tym, kim świat Cię widzi, tylko jesteś tym, kim chcesz być.
Właśnie przygotowałam sobie takie pytanie, czy ta trudna sytuacja rodzinna związana z tatą, była bardziej dla ciebie takim dołem, w który ty wpadałeś i potem się mozolnie z niego wydobywałeś, czy raczej taką trampoliną?
Czy potraktowałeś to jako pewnego rodzaju wyzwanie, tak jak mówisz – że świat cię widzi w jakiś sposób, a ty chcesz pokazać, że ty jesteś inny, że masz coś innego do powiedzenia?
Ludzie często mówią „ty to miałeś przekichane” – ja w ogóle tak nie uważam. Każdy ma jakąś swoją historię. To było trudne dzieciństwo, ale ja bym go nie zamienił, dlatego że dzięki temu dzieciństwu jestem tym, kim jestem. Ja to traktuję jak trampolinę, jako coś, co spowodowało, że ja chciałem walczyć.
Poza tym cały czas świtała mi w głowie taka myśl: „nigdy nie będziesz taki, jak twój ojciec”. Ja nigdy nie chciałem pić alkoholu, nigdy nie chciałem być taki jak ojciec, mówiąc ogólnie. I rzeczywiście – w przyszłym roku będę miał 50 lat, a w swoim życiu z 3, może 4 razy byłem pijany. Pijany byłem dlatego, że nie wiem, ile mogę wypić. Oczywiście z kimś symbolicznie mogę chlapnąć szklaneczkę whisky i to jest tyle.
To hasło: „nie będę jak mój ojciec” przełożyło się na wiele innych rzeczy, bo to się wiązało z kolejnym pytaniem – „a kim chcesz być?”. I to pytanie kim chcę być, to było coś, co cały czas mi towarzyszyło. Nawet teraz zadaję sobie cały czas pytania: „co dalej? Kim jest Andrzej Cichocki?”.
Zaraz do tego dojdziemy. A jeszcze będąc w tym wieku dziecięcym – sport, Jakbyś mógł rozwinąć trochę tę myśl, co ten sport ci dał dodatkowego, czy też takiego wzmacniającego i czy poza tym sportem byli ludzie, którzy uwierzyli, że pomimo twojej historii rodzinnej warto cię wesprzeć, dać ci szansę?
Podam Ci taki przykład. Jeżeli jest kobieta, która jest prostytutką w małej miejscowości, w której wszyscy o niej mówią „prostytutka”, i ona już przestała nią być, to oni i tak dalej o niej tak mówią. W momencie kiedy ona wyjedzie do innego miasta, gdzie nikt nie zna jej przeszłości, dla tych innych ludzi będzie nową osobą.
Ludzie bardzo ciężko zmieniają postrzeganie rzeczywistości, bo oni mają swoją rzeczywistość. W moim przypadku było tak, że dla mnie już nie miało znaczenia, co inni mówią. Tak naprawdę myślałem o sobie tylko w jeden sposób – sport daje mi to, że podnosi moje poczucie wartości, bo wiedziałem, że do czegoś się nadaję, że w czymś jestem dobry. Co z tego, że nie byłem świetny z biologii, byłem świetny w sporcie! Biologia mi życia nie uratowała, a sport tak. To po pierwsze.
Po drugie sport mnie nauczył wytrwałości, nauczył mnie tego, że jeżeli chcesz coś osiągnąć, to musisz pracować. Sam talent nie wystarcza, bo chłopaków z talentem jest mnóstwo, ale wygrywają ci, którzy włożą w to więcej pracy. Tak było w moim przypadku.
Sport mnie nauczył, że nie za każdym razem się wygrywa. Nie zawsze stawałem na bieżni i byłem pierwszy. Nauczył mnie wyciągania wniosków – dlaczego nie byłem pierwszy? Przez sport tak naprawdę zrodziły się zasady, które zacząłem stosować najpierw totalnie jakoś niecelowo, tak na wyczucie…
Intuicyjnie.
Tak, intuicyjnie. Te zasady później towarzyszyły mi cały czas – i w biznesie, i później w tym, co robiłem. Sport zmienił moje życie, zdecydowanie.
Sport mnie nauczył wytrwałości, nauczył mnie tego, że jeżeli chcesz coś osiągnąć, to musisz pracować. Sam talent nie wystarcza, bo chłopaków z talentem jest mnóstwo, ale wygrywają ci, którzy włożą w to więcej pracy.
Myślę, że my nie doceniamy dzisiaj właśnie roli sportu w życiu takich młodych ludzi, takich wczesnych nastolatków. W tym co opowiadasz, widzę jego ogromną wartość.
Dobra, taki fast forward. To był Andrzej nastolatek, a potem przyszły studia prawnicze, kariera w korporacji, szybkie awanse, stanowisko wiceprezesa w jednej z dużych firm ubezpieczeniowych, duże zarobki. Parę czy też paręnaście lat właśnie w takim charakterze i potem nagle coś się stało, że postanowiłeś z tą korporacją się rozstać.
Dużo rzeczy się na to złożyło, ale tak naprawdę chyba takim największym impulsem było to, że ja nie chciałem już tak żyć.
Dlaczego?
Bo jak cię ktoś nie nauczy, że w życiu jest potrzebny balans, a mnie nikt tego nie nauczył, to popełnia się dużo błędów. Błędy są ok, nie ma problemu, natomiast u mnie te błędy sprowadzały się do jednego – ja nie potrafiłem zbudować rodziny.
To była taka sytuacja, że zaliczyłem rozwód, tylko jeden na szczęście. Dla mnie gigantycznym przeżyciem było to, jak się wyprowadzałem z domu i patrzył na to mój 6-letni syn, płakałem, wychodząc z tymi torbami. Powiedziałem sobie wtedy: „nigdy więcej nie chciałbym czegoś takiego przeżyć”.
Przyjechałem najpierw do Pułtuska, potem do Warszawy, bo pracowałem w kilku firmach i z jednej strony osiągałem sukcesy w biznesie, w korporacjach, piąłem się po szczeblach kariery, ale moje życie było puste, nie potrafiłem zbudować rodziny. Później byłem w kolejnym związku – długo, bo to nie były związki takie na dwa tygodnie, tylko był 7-8-letni związek i znowu nie wyszło. Zacząłem sobie zadawać pytanie – dlaczego?
Właśnie, bo chciałam zapytać, czy to jest związane z korporacją? Jak to jest związane z korporacją?
Nie wiem, czy to jest związane z korporacją. To było coś takiego, że mnie to bycie liderem, szefem napędzało, poza tym stwarzało to też okazje do różnych rzeczy zabawowych. Akurat nie mam tu na myśli alkoholu czy narkotyków, ale powiedzmy kobiety, czy inne rzeczy – to są takie sytuacje, gdy masz dużo różnych okazji.
Zaczynasz się zastanawiać, analizować to wszystko, co obserwujesz, a ja obserwowałem. Takim kolejnym punktem przełomowym była obserwacja, jak byłem z kolegami z zarządu, graliśmy w Championsie tu w Warszawie w bilard. Widziałem facetów podobnych do mnie – w garniturach, z krawatami, z drogimi zegarkami, siedzieli nad kuflem piwa albo szklanką whisky sami.
I to był taki moment, kiedy stwierdziłem: „kurde, ty jesteś taki sam. Co z tego, że masz sukcesy w biznesie, jak tak naprawdę życie to nie tylko biznes!”. Zacząłem się zastanawiać, bo to mi nie dawało spokoju – skąd wziąć ten spokój?
Wróciłem do lat dziecięcych. Ktoś by powiedział: „gdzie ty miałeś spokój? Ojciec pił, zadymy, ucieczki z domu”, ale ja wtedy znajdowałem spokój w modlitwie. Jak uciekaliśmy do babci, klękałem przed łóżkiem i się modliłem. Modlitwa dawała mi wtedy takie poczucie spokoju właśnie, pewnie też nadziei.
Później, gdy była szkoła średnia, studia, pogoń we wspinaniu się po szczeblach kariery, gdzieś to odeszło. Jako dorosły facet, właśnie w korporacji, kiedy osiągnąłem te wszystkie sukcesy, zacząłem szukać Boga na nowo. Zacząłem go szukać i to był moment, kiedy stwierdziłem, że ja go tu nie znajdę, że muszę zmienić swoje życie, że muszę ileś rzeczy zmienić, żeby to się zadziało.
To była bardzo świadoma decyzja. Odszedłem z korporacji, mam cudowną rodzinę, wszystko się fajnie składa, odnalazłem Boga, odzyskałem ten spokój, który miałem jako dziecko. Wszystko, za czym tęskniłem, dostałem z powrotem.
W moim przypadku to jest mega ważne, bo ja to chcę dawać innym ludziom. Pracując jako coach, mentor, czy konsultant, 1:1 czy z firmami, ja im chcę dawać prawdę. Tę prawdę biznesową, doświadczenie – to wszystko mam, ale to nie wystarcza. Do tego jest jeszcze potrzebna ta prawda, to doświadczenie życiowe, takie kompletne. No i to mam!
Celowo zadając pytanie o przyczyny twojego odejścia z korporacji, zadałam pytanie: „dlaczego?”, bo taką swoją obserwacją chciałam się z tobą podzielić i usłyszeć twój komentarz do tego.
Wydaje mi się, że często my myślimy właśnie w takich kategoriach: „dlaczego coś mnie spotkało złego?”, co powoduje, że trochę stawiamy się w takiej pozycji ofiary, że szukamy winy w sobie, podczas gdy moglibyśmy to samo pytanie zadać w nieco inny sposób. Zapytać: „po co mnie to spotkało? Jakie ja wnioski z tego wyciągam, jakie lekcje?”.
Z tego co ty opowiadałeś, usłyszałam i to „dlaczego?”, i to „po co?”. Myślę, że koniec końców potrzebne nam jest jedno i drugie, żeby mieć też świadomość, z czego biorą się ten nasz dyskomfort życiowy, różne niepokoje, takie poczucie niewygody.
Pewnie to jest takim triggerem, choć to pewnie nie najlepsze słowo, takim wyzwalaczem do tego, że wtedy warto pomyśleć też: „po co? Co ja chcę osiągnąć?”. I tutaj wracamy do tego, o czym mówiłeś chwilkę temu, że cały czas szukasz, kim jest dziś Andrzej, kim chcesz, żeby był, czyli jednocześnie i to „dlaczego?”, i „po co?”.
Ja to „dlaczego?” nazywam: „musisz znaleźć swoje »dlaczego?«, to osobiste”. Nie „dlaczego?” świata zewnętrznego.
Nawet ostatnio prowadziłem sesję z człowiekiem, który ma problem i zadałem mu proste pytanie: „dlaczego ty chcesz z tym problemem skończyć?”. A on mi opowiada: „bo bym chciał, żeby rodzice byli zadowoleni, bo bym chciał, żeby to, żeby tamto”… Jak czegoś nie ma w tobie, tylko chcesz zrobić to ze względu na świat zewnętrzny, to możesz to zrobić, ale krótkotrwale i to nie przetrwa. Dlatego, że czynnik zewnętrzny może zniknąć.
To tak jak ja zawsze, gdy pracuję z kimś, mówię: „słuchaj, ja w ogóle w tym wszystkim nie jestem ważny. Ja mogę wyjść na ulicę i może mnie tramwaj rozjechać. I w tym momencie, to, co wypracowaliśmy, to, co ty już wiesz, ma zniknąć, bo ja jestem głównym motywatorem? Tę motywację musisz budować właśnie poprzez znalezienie własnego »dlaczego coś powinno się wydarzyć?«, »dlaczego właśnie tak, a nie inaczej?«. W sobie. Nie we mnie, nie w kimś innym, tylko w sobie”.
Jak czegoś nie ma w tobie, tylko chcesz zrobić to ze względu na świat zewnętrzny, to możesz to zrobić, ale krótkotrwale i to nie przetrwa. Dlatego, że czynnik zewnętrzny może zniknąć.
Tak, myślę, że to jest zbieżne z tym moim elementem „po co?”.
Tak, „po co?”.
Teraz czujesz, że masz spokój, właśnie po wyjściu z korporacji, że prowadzisz samodzielnie biznes, jest czas na rodzinę i jest też czas na coś więcej – na służbę. Na służbę wyjątkową, unikalną, bo jest to służba w więzieniu. Jesteś kapelanem więziennym. Jak do tego doszło?
Znowu trzeba się cofnąć do tego momentu, kiedy ja zacząłem szukać Boga na nowo. Już jak zaczynasz szukać, to jeżeli to jest prawdziwe, to obojętnie czego szukasz – czy to jest Bóg, czy masz pasję, czy to jest książka, tematyka jakaś – to chcesz wiedzieć więcej, czuć, działać w tym, to cię wciąga, jeżeli jest prawdziwe.
U mnie było dokładnie tak samo. Poznawałem Boga na nowo, poznawałem już poza kościołem rzymskokatolickim, poznawałem go w kościele protestanckim – widzę jakieś inne nabożeństwa, ale mówią o tym samym Bogu, o Jezusie, o Trójcy itd., natomiast mówią inaczej.
Widzę, że ludzie czytają Biblię, a ja tak naprawdę Biblię czytałem wcześniej tylko dlatego, że przychodzili do mnie czasami świadkowie Jehowy i ja lubiłem akurat rozmawiać na te tematy, więc z nimi rozmawiałem. Natomiast świadomie zacząłem czytać Biblię jako dorosły człowiek.
I nagle widzę tu takie rzeczy, tu takie, widzę jakie słowa padają, jaka nauka stamtąd płynie. Wiesz, jak wierzysz, to zaczynasz żyć w zgodzie z tym, w co wierzysz. I ja tak zacząłem robić. Nagle były święta Bożego Narodzenia i przed Wigilią pastor w kościele mówi: „czy byłby ktoś chętny, żeby iść do więzienia zanieść Biblię?”. Ja się zgłosiłem, po prostu.
Poszedłem z takim byłym gangsterem, który już nie żyje, Piotrem Stępniakiem. To był facet, który ponad 20 lat przesiedział w więzieniu. Poszedłem z nim. Nawet słowa nie potrafiłem powiedzieć do tych ludzi, dawałem im tylko Biblię. Ale też nie potrafiłem spojrzeć na nich jak na bandytów, bo patrzyłem na nich jak na ludzi.
Wiedziałem już wtedy, że wrócę, że będę chodził do więzień. Nie wiedziałem jak, nie wiedziałem, co będę im mówił, ale wiedziałem, że to już jest we mnie, że chcę w taki sposób służyć.
Któregoś razu – bo historia z moim ojcem dobrze się zakończyła, fajnie żyjemy – ojciec był ze mną właśnie w kościele, spojrzałem na niego i mówię: „pójdziesz ze mną do więzienia”. On patrzy na mnie i mówi: „stary, ja tam już byłem”. Odpowiedziałem: „to co, ale teraz też pójdziemy”. Zapytał po co. „Po to, żeby dać tym ludziom nadzieję. Jeżeli opowiemy tę samą historię, naszą historię – tylko ty z perspektywy ojca, a ja z perspektywy syna, to tym ludziom coś damy”.
Ojciec chodził tam od czasu do czasu ze mną, a ja w pewnym momencie zacząłem być tam kilka razy w tygodniu. Okazało się, że służba zaczęła mi zajmować więcej czasu niż biznes. Co chwilę do naszego zboru, do naszej społeczności mówiłem, że potrzebuję kolejne Biblie, prawie hurtowo te Biblie wychodziły, kartonami je zabierałem i je rozdawałem.
Zacząłem jeździć sam i to na tyle się rozwinęło, że stwierdziłem, że czas na kolejny etap rozwoju, że skończę studia biblijne, zrobię kurs uczniowski. Dostałem propozycję: „skoro tak się w to zaangażowałeś, skoro to funkcjonuje, to może byś został kapelanem więziennym?”. I zostałem powołany na kapelana więziennego.
To jest taki etat?
To może być etat, bo wielu kapelanów pobiera za to pieniądze. Ja nie pobieram, natomiast to jest bardziej funkcja. To jest tak, że różne denominacje – bo chrześcijaństwo ma wiele denominacji – mają różne procedury stawania się kapelanem więziennym.
W moim przypadku musiało to być świadectwo wiary, nauki i życia – to się tak nazywa. Ja akurat te kryteria wszystkie spełniłem, bo skończyłem studia biblijne, byłem osobą wierzącą, ochrzczoną i rzeczywiście tak żyłem. Rada krajowa w naszym Kościele podjęła decyzję o nominowaniu mnie na kapelana więziennego i tyle. Bez żadnych zbędnych obrzędów i ceremonii, po prostu zostałem kapelanem więziennym i ruszyłem do więzień.
A co masz na myśli, mówiąc, że patrzyłeś na tych więźniów jak na ludzi, a nie na gangsterów? Powiem Ci, dlaczego o to pytam. Przygotowując się do tego podcastu, rozmawiałyśmy o takiej sytuacji, że idziemy na imprezę, spotykamy tam człowieka, którego nie znamy. Chwilę wcześniej ktoś nam szepnął na ucho: „wiesz co, on siedział 3 lata w więzieniu za gwałt”.
I teraz jaka myśl się rodzi w człowieku? Taka, że boję się tego człowieka, nie chcę z nim rozmawiać, widzę zagrożenie i jednocześnie mam też świadomość, że jak ja właśnie tak będę myśleć, to ja w pewien sposób skreślam go, bo nie widzę w nim tego człowieka, nie daję mu szansy na to, żeby odciął się od tej swojej przeszłości i zaczął żyć na nowo.
Ale jak to zrobić? Stąd właśnie to moje pytanie – jak się patrzy na taką osobę jak na człowieka?
Wiesz co, dwa wątki muszę poruszyć. W języku więziennym ktoś, kto zgwałcił nazywany jest majciarzem. To jest ktoś, kto ma przekichane w więzieniu. Współwięźniowie go nie akceptują. Ludzie, którzy dopuszczają się przemocy w stosunku do dzieci i kobiet, mają przekichane.
Czyli ekstremalny przykład podałam.
Tak, ekstremalny. Dlatego mówię, że trudno się do tego odnieść. Ja z jedną taką osobą pracowałem, spotykałem się w więzieniu, która właśnie była majciarzem, ale dowiedziałem się o tym dużo później. To jest zawsze kwestia indywidualna. Facetowi jest trochę inaczej i kobiecie też jest inaczej. Kobieta może czuć – i to nic dziwnego, że czuje – obawę, jeśli coś takiego usłyszy.
To może zmieńmy kaliber. Niech będzie, że to jest złodziej po prostu.
Okej. Ja wierzę, że ludzie mogą zmienić swoje życie, mogą zmienić sposób zachowania. Wcale nie chodzi o to, że oni zmieniają siebie, bo często ludzie mówią, że siebie nie można zmienić. Być może. Ale można zmienić sposób reagowania na określone rzeczy. Można zmienić sposób prowadzenia swoich emocji.
Ja na tych ludzi nie potrafiłem patrzeć jak na bandytów pewnie dlatego, że po pierwsze patrzyłem chyba przez pryzmat taki boży na początku, czyli to był taki główny filtr, bo to był ten moment mojego nawrócenia, kiedy ja w taki sposób patrzyłem, że człowiek zasługuje na drugą szansę. To była jedna sprawa.
Druga sprawa – miałem przykład ze swojego życia, swojego ojca, który kilkanaście lat przesiedział w więzieniu, który ostatni wyrok miał za to, że zabił człowieka. Uderzył ze skutkiem śmiertelnym, facet zszedł. Zabił człowieka, po prostu. Kwalifikacja nie jest ważna – czy to było pobicie, czy to nie było pobicie. Dla niego była ważna, bo dostał mniejszy wyrok, ale facet nie żył.
Całe życie ojciec pił. Teraz nie pije, 24 lata jest trzeźwy. Pewnie 25 czy 27 lat temu nikt by nie powiedział, że on może przestać pić. Mój ojciec wszystkiego próbował – wszywał sobie esperal, inne środki, chodził na jakieś terapie – to wszystko było na chwilę, to była sztuka.
Nagle wychodzi, ja się go pytam: „dlaczego? Dlaczego ty zmieniłeś swoje życie, a wcześniej nie potrafiłeś? Zobacz, rozwaliłeś rodzinę, rozwaliłeś nam życie. Mama bardzo młodo umarła, bo miała 49 lat. Dlaczego?”. A ojciec mówi: „słuchaj, dwie rzeczy się wydarzyły”. Pierwsza rzecz to to, że się nawrócił. Mój ojciec się nawrócił w więzieniu, spotkał Boga – tak nam o tym opowiadał. „A druga rzecz, to spełnienie marzenia. Miałem marzenie odzyskać ciebie i twoją siostrę”.
On znał swoje „dlaczego?”. To tylko mnie utwierdza w tym, że jeżeli wiesz, dlaczego coś masz zrobić, to to się zadzieje. Natomiast bardzo często ludzie nie chcą zmian, oni tylko o tym mówią, ale tak naprawdę nie ma głęboko w nich tej odpowiedzi: „dlaczego coś zmienić?”.
Mam takie przykłady. Innym przykładem jest Kapsel, chłopak, którego ja ochrzciłem. 20 lat w więzieniu przesiedział, wcześniej poprawczaki, domy dziecka. Teraz piąty albo szósty rok już bez alkoholu, ma rodzinę, pracuje, zadowolony, szczęśliwy itd.
Ojciec był pierwszym przykładem, więc jak ja zobaczyłem tych ludzi, to wiedziałem, że każdy z nich, jeżeli tylko będzie chciał, to to, że dzisiaj jest bandytą, to go nie definiuje na całe życie. To tylko znaczy, że teraz ponosi karę za określone rzeczy, ale jeżeli będzie chciał być innym człowiekiem, to może, bo miałem przykład ojca.
Oczywiście wiele takich przykładów miałem, ale on był pierwszy. To też było bardzo ważne w moim życiu, szczególnie w takiej mojej pracy trenerskiej, bo ja zawsze na początku, gdy zaczynam szkolenie, to ja bardziej wierzę w ludzi niż oni sami w siebie. I potrafię im dać tę wiarę, po to, żeby oni uwierzyli, że oni mogą i to wtedy napędza. Moja wiara nie wystarcza, ale jak człowiek tę wiarę będzie miał już w sobie, to wtedy jest OK.
Wierzę, że ludzie mogą zmienić swoje życie, mogą zmienić sposób zachowania. Wcale nie chodzi o to, że oni zmieniają siebie, bo często ludzie mówią, że siebie nie można zmienić. Być może. Ale można zmienić sposób reagowania na określone rzeczy. Można zmienić sposób prowadzenia swoich emocji.
A jak cię przyjmują więźniowie na takim pierwszym spotkaniu?
Patrzą na mnie i pytają: „gdzie siedziałeś?”.
Okej.
Nie, żartuję. Ja wyglądam jak wyglądam – jestem duży, mam tatuaże, które lubię i traktuję jak biżuterię, a nie jako jakieś symbole, ja nie mam żadnych symboli, mam fryzurę, jaką mam, kawał chłopa ze mnie, więc jak tam wchodzę, to patrzą na mnie, nie wiedzą, kim jestem, bo tak się to odbywa.
Później, jak zaczynamy rozmawiać, to oni widzą, że mi nic nowego nie powiedzą, bo ja przeżyłem tyle samo co oni albo więcej w wieku dziecięcym, a jednak nie poszedłem do więzienia, nie poszedłem tą drogą, tylko poszedłem inną – drogą sportu, i ta droga prowadziła mnie przez całe życie.
Tak sobie myślę, co tobie daje to spotkanie z tymi więźniami? Czy to jest taka relacja dwustronna?
Tak, to zawsze jest relacja dwustronna. Pierwsze spotkanie zawsze jest na sali, gdzie jest wiele osób. Później z tej grupy osób niektórzy chcą mieć indywidualne spotkania ze mną. Wtedy podczas takich indywidualnych spotkań jest bardzo prosta rozmowa, ja mówię: „stary, ja tobie daję swój czas, ty mi dajesz swój. Jeżeli ty robisz coś nie tak, nie grasz fair, kończymy”.
Z nimi trzeba rozmawiać otwarcie, nie jakoś dookoła, tylko tak, żeby zrozumieli. Jak z nimi tak rozmawiasz, to musisz być konsekwentny i rzeczywiście – jeśli widzisz, że ktoś przychodzi tylko po to, żeby spróbować cię wykorzystać np. finansowo lub do przekazania jakiejś informacji, ucinasz to. Jeżeli tego nie zrobisz, jeżeli idziesz na kompromisy w sprawie zasad i wartości, to wszystko ci się zaczyna rozjeżdżać.
Dobra, ale to nie do końca jest odpowiedź na moje pytanie. Co tobie to daje? Dlaczego kontynuujesz tę służbę?
To jest kawałek mojego życia. Jak wyjechałem do Stanów, to mi tego bardzo brakowało. W Stanach byłem tylko raz w więzieniu. Jak przylatywałem do Polski, to zawsze chodziłem do jakiegoś więzienia. To jest tak mocno osadzone we mnie, że to już jest kawałek mojego życia, ale też wiem, że powinienem to robić trochę inaczej, więc postaram się to zmienić.
To są moje obserwacje liderskie, ponieważ specjalizuję się w przywództwie, leadershipie, pracując z organizacjami. Piszę nawet książkę o tym teraz. Sam obserwowałem jakie błędy były w tym moim przywództwie, bo mówisz: „ty chodzisz”. Tak, ja chodzę, ale przed wylotem do Stanów chodziło ze mną 30 osób. Ja miałem wokół siebie 30 osób i to byli skazani. Ludzie, którzy siedzieli w więzieniach kiedyś, którzy wyszli i chcieli służyć ze mną, którzy służyli. My jeździliśmy po całej Polsce, to było niezwykłe. Oni jeździli nie dlatego, że ktoś im płacił, tylko oni wierzyli. Wierzyli, że można dać komuś jakąś konkretną wartość.
Poleciałem do Stanów i to się rozjechało, więc tu był błąd przywódczy – dlatego, że wszystko opierało się na mnie, ja byłem tą koroną, ja byłem tym ukoronowaniem, a tak naprawdę ukoronowana powinna być idea, organizacja, to, co robiliśmy, dzieło, które robiliśmy, a nie ja. Tak jak z tym tramwajem – on mnie może rozjechać i wtedy co? Organizacja pada? W Stanach Zjednoczonych to się zaczęło rozchodzić, ale teraz jesteśmy na etapie składania tego od nowa.
To będzie druga książka, którą piszesz, bo napisałeś już jedną pt. „Pokonać siebie”.
Tak.
Ja jej nie czytałam. Szukałam informacji w internecie, o czym ona jest, ale jest tych informacji niewiele. Zanim zapytam Cię, o czym ona jest i do kogo jest skierowana, to chciałabym opowiedzieć ci, co ja myślę, bo ten tytuł skłonił mnie do pewnej refleksji. Ciekawa jestem, czy ona w jakikolwiek sposób rezonuje z tą książką.
Samorozwój wciągnął mnie bardzo mocno od pewnego czasu. Trochę czytam, rozmawiam z inspirującymi ludźmi, myślę, że pewne rzeczy już rozumiem. Patrzę na ludzi w taki sposób, że my jesteśmy zwierzętami. Zwierzętami, którymi rządzą pewne biologiczne, chemiczne wręcz reakcje. Kiedyś naszym celem głównym, w zasadzie wciąż nim jest, było przetrwanie. Szczęściem było to, że my przetrwaliśmy, że przeżyliśmy pewien czas i że przekazaliśmy swoje geny potomstwu.
Dzisiaj świat się zmienił i te same mechanizmy biologiczne, które nami rządziły – one wciąż są, bo ewolucja nie nadąża za przemianami społecznymi – utrudniają nam funkcjonowanie w świecie i de facto utrudniają nam osiągnięcie szczęścia.
Podam taki bardzo trywialny przykład. Mechanizmem biologicznym jest to, że jak widzę pączka, to ja chcę go zjeść, zaspokoić ten mój szybki głód tu i teraz. Jeśli będę cały czas tak postępować, to w dłuższej perspektywie czasu utrudni mi to osiągnięcie szczęścia. W tym tytułowym „pokonać siebie” odczytuję: „co i jak zrobić, żeby pokonać te mechanizmy biologiczne, to, co gdzieś tam jest wdrukowane czy genetyką, czy rodziną, w której się urodziłam, żeby pokonać te swoje ograniczenia i pójść w kierunku szczęścia?”.
Ostatnie zdanie było prawdziwe. Rzeczywiście – pokonać swoje ograniczenia. To, o czym wcześniej mówiłaś, to jest nic innego jak gadzi mózg, on jest odpowiedzialny za to „uciekaj albo walcz”. Tylko tak jak powiedziałaś – to zapoczątkowało się tysiące lat temu, a to oznacza, że wtedy sytuacji stresujących było znacznie mniej. Wtedy co najwyżej uciekałeś przed zwierzakiem albo przed gościem z siekierą lub z pałką, albo ewentualnie go goniłeś – i to były sytuacje stresujące.
Natomiast samoloty nie latały, samochody nie jeździły, społeczności, które powstawały miały ok. 150 osób, więc tak naprawdę przez całe życie miałeś kontakt ze 150 osobami, czasami jakieś inne plemię się pojawiło i to było tyle. To powodowało, że kortyzol i adrenalina były na zupełnie innym poziomie.
Dzisiaj masz codziennie stres, w zasadzie cały czas. Gadzi mózg odpowiada za to, że impulsy biologiczne, chemiczne, biochemiczne sprawiają, że masz podniesiony poziom kortyzolu i adrenaliny po to, żebyś był gotowy wykonać określone działania w krótkim czasie – uciec albo zabić. Teraz ze względu na stres non stop masz kortyzol i adrenalinę na wysokim poziomie.
To oznacza, że inne procesy chemiczne są w tym momencie wstrzymane, bo organizm do tego wszystkiego potrzebuje energii. Skoro zużywa energię na radzenie sobie ze stresem, czy utrzymaniem tego stresu, to nie ma energii na wszystkie inne rzeczy. Ludzie są więc tacy przygaszeni itd. Jeżeli o tym wiemy, to świadomie możemy zarządzić, jak reagujemy właśnie na sytuacje stresujące, czy potrafimy z tych sytuacji stresujących wziąć coś dla siebie i zbudować coś na tym.
„Pokonać siebie” to jest książka właśnie o tym jak przezwyciężyć swoje ograniczenia, nie walczyć z biologią, z chemią. Bardziej ze swoimi nawykami, ze swoimi przekonaniami, jest o tym, żebyś nie pozwolił, żeby to co inni mówią o tobie, było twoim światem. Żebyś budował świat po swojemu, żeby to był twój świat.
W książce poruszam różne kwestie ze swojego życia od dziecka do korporacji, ale też podaję kilka przykładów. Tam jest taki rozdział „Przez życie pisane” – tam jest kilka historii takich osób, które były w różnych miejscach, są w różnych miejscach. Tak naprawdę celem tej książki było pokazanie ludziom, że nie ma takiego bagna, z którego nie możesz wyjść, bo to tylko i wyłącznie zależy od ciebie, są konkrety.
Oczywiście są też takie, że tak powiem, narzędzia, nazwałem je prawami. Tak jak w fizyce masz np. prawo mówiące o tym, że jak rzucisz jabłko do góry, to ono spadnie – czy ty wierzysz w prawo grawitacji, czy nie wierzysz, to jabłko i prawo grawitacji mają to gdzieś, jabłko po prostu spadnie.
Tak samo w naszym życiu są prawa, które nami rządzą. Jeżeli znasz te prawa, to możesz je świadomie wykorzystać. Tak naprawdę wykorzystując je świadomie, sprawiasz, że ci się lepiej żyje. Jeżeli nie znasz tych praw albo w nie nie wierzysz, to ich nie wykorzystasz i żyje ci się trudniej.
Ja tę książkę od ciebie dostałam, więc myślę, że niemal natychmiast po naszej rozmowie zabiorę się za czytanie. Rozumiem, że jest cały czas dostępna w sprzedaży?
Tak, ale tylko u mnie w sklepie. W zasadzie po wystąpieniu cały nakład się sprzedał.
Okej, to podlinkujemy dla chętnych.
Mogę zrobić taki prezent i prześlę ci po prostu e-booka. Jeżeli znajdą się chętni,, to sobie wezmą w formie e-booka.
Bardzo dziękuję. Zapraszam i zachęcam.
Mam takie pytanie, którego trochę się boję zadać, bo wiem, że ono jest bardzo upraszczające. To jest pytanie czy też prośba o to, abyś dał 3 rady – co na start, o czym warto pamiętać, o co warto zadbać, będąc w jakiejś trudnej sytuacji i chcąc iść w kierunku tego dobrego życia? Takie 3 upraszczające rady. Co byś powiedział? Od czego można zacząć?
Pierwsza – odkryj i pokochaj siebie. Spójrz na siebie całościowo. To nie jest tak, że ludzie całych siebie nie lubią. Patrzą w lustro i mówią: „ale mam za duży nos”, albo: „nie znam języka”, albo: „ale jestem głupi”, „ale coś tam”. Różnie ludzie do siebie strzelają, że tak powiem.
Nigdy jednak nie mówią: „jestem cały do dupy”. Mówią: „to mi nie pasuje albo tamto”, ale tak naprawdę przez to definiują siebie, bo zaraz dodają: „jak tylko zrzucę 5 kg, to będzie super, wtedy będę taki, jakbym chciał” czy „taka, jakbym chciała być”. Co nie jest prawdą, 5 kg nie zmieni twojego postrzegania, bo ty cały czas patrzysz na siebie jak na wycinek czegoś, a jesteś całością.
Odkrywanie siebie, to potrafienie spojrzeć na siebie w całości – że jestem matką, ojcem, synem, córką. Okej, tu mi nie wychodzi, ale są obszary, w których jestem świetna. Nie mam szczęścia do chłopaków lub do dziewczyn, ale za to potrafię inne rzeczy robić. Czyli spojrzenie na siebie całościowo, a nie tylko wycinkowo – to jest odkryć siebie na nowo.
Po tym odkrywaniu siebie na nowo jest drugi krok, czyli pokochać siebie. Żeby pokochać siebie, musisz siebie zaakceptować. To może być druga rada. Zaakceptuj siebie takim, jakim jesteś. Masz 200 kg wagi? OK, tyle masz, zaakceptuj to. Nie dlatego, że dobrze ci z tymi 200 kg, tylko dlatego, że jak nie zaakceptujesz, to toczysz walkę ze sobą, a jak toczysz walkę, to nie rozwiązujesz problemu 200 kg. Natomiast jak zaakceptujesz, że masz 200 kg, to mówisz: Okej, mam 200 kg, teraz muszę to zrzucić, muszę zrobić tak, tak i tak”. To, że akceptuję, nie znaczy, że się zgadzam z tym na całe życie. Oznacza tylko: „tak jest. Teraz co zrobić, żeby było inaczej?”.
I trzecia rada – miej odwagę, żeby to wszystko zrobić.
A skąd tę odwagę wziąć?
Ze swojego „dlaczego?”. Odwaga cię napędza. Bardzo mi się podoba to, co mówił Winston Churchill. Mówił, że odwaga jest największą z cnót, żadna bez niej nie miałaby szansy istnieć. Chcesz zmienić pracę – musisz mieć odwagę. Chcesz zmienić swoje życie – musisz mieć odwagę. Chcesz się nauczyć czegoś – musisz mieć odwagę. Chcesz coś kupić, zrobić coś – musisz mieć odwagę. Jeżeli chcesz zmieniać swoje życie, chcesz odkryć siebie na nowo- musisz mieć odwagę.
Jeżeli nie będziesz miała odwagi, to zrobisz to pobieżnie, bo będziesz się bała, co tam wykopiesz. A właśnie o to chodzi! Wiesz, że jesteś całością, a nie kawałkiem czegoś, wiesz, że właśnie w całości jesteś wyjątkową osobą. Miej odwagę to wszystko zrobić i iść w kierunku, który sobie wybrałaś.
Jeżeli nie będziesz miała odwagi, to zrobisz to pobieżnie, bo będziesz się bała, co tam wykopiesz. A właśnie o to chodzi! Wiesz, że jesteś całością, a nie kawałkiem czegoś, wiesz, że właśnie w całości jesteś wyjątkową osobą. Miej odwagę to wszystko zrobić i iść w kierunku, który sobie wybrałaś.
Andrzej, tak na koniec naszej rozmowy – powiedziałeś, że jesteśmy napędzani odwagą. Ja wierzę też, że jesteśmy napędzani marzeniami właśnie i mam taką teorię, że marzenia są właściwie takim niezbędnym składnikiem do szczęścia i dobrego życia, dlatego że kiedy marzymy i spełniamy te marzenia, to jesteśmy szczęśliwi. Jak jesteśmy szczęśliwi, to pojawia się przestrzeń, żeby tym szczęściem się dzielić. Jak tym szczęściem się dzielimy, to generalnie pojawia się to dobro i sprawiamy, że to życie nasze i innych jest lepsze.
Po tym wstępie pytanie – o czym ty marzysz? Jakie marzenia ciebie napędzają?
Najpierw muszę się odnieść do tych twoich marzeń.
To moja prywatna teoria, jakby co.
Żeby marzyć, trzeba mieć odwagę. Żeby marzenia zrealizować, trzeba mieć odwagę. Ludzie nie realizują swoich marzeń, bo się boją porażki, tego co inni powiedzą. Często zostają z tymi marzeniami. Rzeczywiście to ich wprowadza w fajny nastrój, ale jeżeli marzenia zostają tylko w sferze marzeń, to to nie zmienia życia. Dla nich to jest OK – „pomarzyłem sobie, fajnie jest”. Natomiast chodzi o to, żeby te marzenia się zmaterializowały.
Ja uważam, że to jest cudowne, że marzenie potrafi napędzać, że prawdziwe marzenie pali cię od środka, kradnie ci każdą chwilę, sprawia, że ty po prostu działasz. Ja w to wierzę, bo sam mam takie marzenia. Ale to jest punkt zapalny. To cię zapala, później to nawyk sprawia, że potrafisz wytrwać i skończyć dane rzeczy.
Mam swoje marzenia, chociażby Stany były jednym z takich moich marzeń, natomiast mam marzenie, nawet widzę siebie, mam bardzo zwizualizowane to marzenie, jak będę wyglądał, czym będę pachniał, co będę robił. To są oczywiście marzenia dotyczące mojej przyszłości i tego, że już wtedy będę na spokojnie zajmował się głównie pisaniem i tym, co robię, tą pracą, którą robię, tylko w swoim otoczeniu widzę żonę, dzieciaki już są dorosłe. Takie normalne marzenie, związane z życiem, ale wszystko wypełnione spokojem.
Uważam, że to jest cudowne, że marzenie potrafi napędzać, że prawdziwe marzenie pali cię od środka, kradnie ci każdą chwilę, sprawia, że ty po prostu działasz. Ja w to wierzę, bo sam mam takie marzenia. Ale to jest punkt zapalny. To cię zapala, później to nawyk sprawia, że potrafisz wytrwać i skończyć dane rzeczy.
To jest prawda, cały czas trawię to, o czym powiedziałeś, że faktycznie pod tym moim fundamentem: „marzmy i realizujmy marzenia”, jest jeszcze poziom niżej, czyli ta odwaga. Tak że zapamiętuję to sobie, rozbudowuję moją teorię.
Dziękuję ci serdecznie za rozmowę. Trzymam kciuki za realizację tych marzeń i dalsze inspirowanie setek, tysięcy, milionów ludzi do tego, żeby mieli odwagę marzyć i te marzenia realizować.
I to jest super puenta, dziękuję bardzo.