NM 86: Ola Kutz – Co byś zrobił dziś, gdyby jutra nie było?

  • 00:44:38
  • 27 czerwca, 2023
  • 102 MB

Dzisiaj rozmawiam z prawdziwą Kobietą renesansu. Ola Kutz jest znana największej liczbie osób jako dziennikarka prowadząca programy motoryzacyjne, m.in. Ola w trasie, Najgorszy polski kierowca czy Przyjazny motocyklistom. Sporo osób wie, że Ola jest Motowojowniczką — ściga się na motocyklach oraz w rajdach samochodowych.

Mniej osób wie, że Ola jest zapaloną lotniczką, a także reżyserką, artystką i działaczką społeczną. Jak jeden człowiek może pomieścić w sobie tyle pasji? Czy one się ze sobą łączą, czy są rozłączne? Czym Ola się kieruje decydując o tym w co się zaangażować, bo przecież nie da się zrobić wszystkiego. A może jednak się da? O tym właśnie rozmawiamy.

W odcinku „NM 86: Ola Kutz – Co byś zrobił dziś, gdyby jutra nie było?” usłyszycie o tym:

  • Jakim dzieckiem była Ola;
  • kiedy objawiła się jej pasja;
  • co było najpierw – samoloty cze dwa kółka;
  • Motoryzacja – hobby czy sposób na zarabianie;
  • czy zdarzyło jej się pożegnać z jakąś pasją;
  • z jakimi stereotypami walczy;
  • Motowojowniczka – do to znaczy dla Oli;
  • jakie przesłanie ma film “Jeszcze zdążę”;
  • jaka jest jej lista marzeń?

Ola jest dla mnie wulkanem energii i mistrzem łączenia pozornych przeciwności – motoryzacji i sztuki, siły i wrażliwości, parcia do przodu i umiejętności zatrzymania się tu i teraz. Silnej własnej opinii oraz szacunku i ciekawości co do opinii drugiego człowieka. A do tego zadaje trudne i ważne pytania. Co byś zrobił/zrobiła dziś, gdyby jutra nie było? Ja bym chciała spędzić ten czas z bliskimi – po prostu razem być. A Ty? Umówmy się, że nie będziemy czekać do tego dnia, kiedy jutra już nie będzie, tylko zrobimy to właśnie dziś? Z tą propozycją Cię zostawiam.

 

Dodatkowe linki:

Więcej o Oli znajdziesz tutaj:

Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:

 

 

Cześć, Ola!

Cześć!

Dzięki wielkie za pojawienie się na tej kanapie i za to, że za chwilkę opowiesz nam, jakie marzenia Cię napędzają. Lubię zaczynać rozmowy z moimi gośćmi od początku. I początek to jest dla mnie dzieciństwo. Chciałam się Ciebie zapytać, jaką ty byłaś dziewczynką? Taką kilkuletnią, przed okresem nastoletnim.

Dziękuję bardzo, Asiu, za zaproszenie. Bardzo miło jest mi z Tobą wylądować. Byłam dzieckiem bardzo spokojnym, posłusznym i zamkniętym w sobie. Nikt mi w to nie wierzy, jak to mówię. Byłam dzieckiem dosyć nadpobudliwym, bardzo ciekawym świata, ale bardzo szczerym i uczuciowym, z tego co opowiadają mi rodzice. Mam przebłyski, mam pamięć z tamtego czasu, taką nieujawnioną, podświadomą, jak wszyscy. To było bardzo aktywne dzieciństwo. Bardzo piękne, ale też niełatwe – ze względu na różne rodzinne perypetie.

Opowiesz o czymś?

Co chciałabyś wiedzieć?

Nie wiem, jak tu dalej Cię pociągnąć za język, bo powiedziałaś aktywne. Na czym polegała ta aktywność?

Na tym, że podróżowaliśmy, i to zapewne był też ten moment, kiedy ja uczyłam się tego, że jednak warto to robić i że podróże są piękne. Cały mój ród jest rozrzucony po świecie, więc siłą rzeczy ta wielowątkowość świata była obezna w naszej rodzinie, począwszy od podróży, które wcale nie były takie naturalne w komunie, w której jeszcze przyszło mi żyć, ale było też w tym dużo dobrego, że to generowało jakąś trudność, bo ludzie musieli się o to bardziej postarać.

Robiliśmy dużo ciekawych rzeczy, mam takie pełne przekonanie. Rodzina zawsze była twórcza, więc nie pamiętam nudy poza tą naturalną nudą, na którą – zwykliśmy mówić teraz, demonizując te czasy – mogliśmy sobie pozwolić jako dzieci, czyli nie zawsze się nami zajmowały sprzęty, nie zawsze naszą uwagę odwracała elektronika, tylko należało samemu np. narysować klasy bądź grać w gumę. To naprawdę było świetne.

Więc to dzieciństwo było aktywne w sensie i intelektualnym, naszego kształcenia, podróżowania, obecności wielu ciekawych ludzi w mojej rodzinie, a także dlatego, że mam poczucie, że zawsze robiliśmy ciekawe rzeczy.

Bardzo to ze mną rezonuje. Myślę, że pomimo tego, że ja chyba tak do 10 lat byłam spokojnym dzieckiem, potem może troszkę mniej, to jednak też ta aktywność wszelakiego rodzaju gdzieś tam istniała w moim życiu.

A kiedy się objawiła Twoja pasja i która z licznych pasji objawiła się jako pierwsza?

Ciężko byłoby to określić, bo te pasje są tak naturalne, że trudno byłoby mi opowiedzieć o tym, że ten towar pojawił się wtedy. Bo to się działo naturalnie, że ja wsiadałam na rowerek, że chciałam polecieć, że ustawiałam inne dzieci w grupie. To się gdzieś ujawniało samo. Myślę, że wraz ze wzrostem pewnej mojej świadomości, głównie mentalnej i duchowej, nauczyłam się tym zawiadywać. Bo można mieć szereg talentów, jakiejś wysokiej wibracji, energetyki, która sprzyja pewnym zachowaniom, ale wcale nie umieć tego dobrze wykorzystać.

Wbrew przeciwnie – być dzieckiem ruchliwym w klasie, w której należy siedzieć cicho, gdy ma się nauczyciela, którego kompletnie nie obchodzi Twoja dynamika. Myślę, że wielu z nas, chodząc do szkoły w tych czasach, o których wspomniałam, miało taki problem z nauczycielami, którzy byli niespecjalnie zaangażowani, nikt wówczas nie weryfikował ich zaangażowania, teraz to się zdarza nawet czasami za mocno, myślę, że ich praca jest bardzo trudna. Pozdrawiam moich wszystkich nauczycieli, najbardziej tych lotniczych, ostatnich. Ale to były naturalne procesy, że mnie ciągnęło zawsze do takiej wysokiej aktywizacji, do jakiegoś – jednak muszę przyznać – dowodzenia.

Powiedziałaś przed chwilką o lataniu. Takie najszersze grono zna Cię, myślę, z dwóch kółek.

Tak.

Co było najpierw. Czy najpierw były te kółka, czy statki powietrzne?

Najpierw były tak naprawdę samoloty, ale motoryzacja była łatwiej dostępna.

Tego nie wiedziałam.

Bo w mojej rodzinie lotnictwo było obecne, byli też lotnicy w rodzinie, ale łatwiej było sięgnąć po samochód czy motocykl, który mamy codziennie na drodze, zwłaszcza że ta motoryzacja była też mocno obecna w moim rodzie, nawet zawodowo.

Moja mama jest świetnym kierowcą, za co jej bardzo dziękuję, jest genialna. Bo np. moje babcie, mimo tego, że babcia Irenka jeździła na motocyklu, oficjalnie nie miały prawa jazdy, tylko były wożone przez dziadków, co jest dla mnie niewyobrażalne. Ja już byłam tym pokoleniem, które się absolutnie zbuntowało. Byłam tą zbuntowaną dziewczyną, której wolno wszystko i ja sobie na to wszystko pozwoliłam. Między innymi właśnie z powodu tego buntu zachłysnęłam się tym, że mogę szybko jeździć, mogę jeździć na motocyklach, że nie muszę już jak moje ciocie eleganckie w rodzie siedzieć bokiem konno (oczywiście w lesie się wszyscy przesiadali, bo tak się nie da jeździć), ale mogę już zupełnie oficjalnie, na pełnej petardzie, posługując się terminologią ks. Jana, o którym, myślę, też wspomnimy à propos filmu, żeby żyć tak, jak chcę i pokonywać te bariery, które wcześniej były zarezerwowane dla mężczyzn, których pole wolności było o wiele szersze.

Ja mam poczucie, że jestem tą współczesną czarownicą, która lata, wsiada na motocykle, robi to, co chce, jednocześnie dbając o swoją kobiecość, granice i szacunek. Taką miałam ideę i misję. Łatwiej było mi oczywiście sięgnąć po samochody i motocykle, one po prostu były dostępne. Lotnictwo wymaga już wyższego stopnia zaangażowania, bo musisz się wznieść w powietrze.

A jak zajęłaś się już na poważnie motoryzacją, to traktowałaś to jako hobby czy od razu widziałaś też w tym sposób na zarabianie?

Muszę Ci się przyznać szczerze, że ja nigdy nie myślę o sposobie na zarabianie. To może być i urocze i zgubne, przynajmniej finansowo. To nigdy nie było moim celem, że myślę o czymś w sposób zarobkowy, zawodowy, bo pasja zawsze bardziej mieszkała w sercu niż w głowie, więc ciągnęła mnie najpierw energetyka czegoś, a później ewentualnie analizowanie, do czego to się może przydać, albo jak możemy zrobić z tego jakiś produkt, np. robiąc programy motoryzacyjne, począwszy od Oli w trasie, a skończywszy na Przyjazne motocyklistom, gdzie miałam zawsze szczęście do świetnych ludzi, partnerów w programie, producentów, z którymi mogliśmy po prostu rozwijać przyjaźń i ścieżkę zawodową.

A w którym momencie pojawiły się pasje te bardziej artystyczne?

Te były najpierw tak naprawdę, bo ja od dziecka malowałam, pisałam, ciężko powiedzieć, chociaż moja babcia uważa, że to przyszło szybciej niż chodzenie. Ja oczywiście najpierw mówiłam, a później chodziłam, bardzo szybko pisałam. To jakoś tak naturalnie, bo dużo artystów jest w rodzinie, ale ja nie wybrałam właśnie od razu tej drogi artystycznej, bo ona mi się wydawała wówczas zbyt łatwa, skoro mnie tak łatwo przychodzi pisanie i malowanie, to po co ja mam to robić.

Zawsze ciągnęło mnie do tego, co jest trudniejsze, co wymaga ode mnie przekroczenia granicy. Być może to był ten rodowy bunt i jakiś rodzaj zemsty za ten ród kobiet, że mogę sobie już na pewne rzeczy pozwolić, które są trudniejsze i wymagają ode mnie większej odwagi i rozszerzania tego pola wolności. Naprawdę – to, co mi łatwo szło i co umiałam, wydawało mi się zbyt banalne. Chociaż myślę też, że w dużej mierze nie szanowałam tego, że tak łatwo mi to przychodzi. To też przychodzi z czasem – umiejętność szanowania tego, co dostajesz.

Zawsze ciągnęło mnie do tego, co jest trudniejsze, co wymaga ode mnie przekroczenia granicy. Być może to był ten rodowy bunt i jakiś rodzaj zemsty za ten ród kobiet, że mogę sobie już na pewne rzeczy pozwolić, które są trudniejsze i wymagają ode mnie większej odwagi i rozszerzania tego pola wolności. Naprawdę – to, co mi łatwo szło i co umiałam, wydawało mi się zbyt banalne. Chociaż myślę też, że w dużej mierze nie szanowałam tego, że tak łatwo mi to przychodzi. To też przychodzi z czasem – umiejętność szanowania tego, co dostajesz.

I zrozumienie, że to jest duża wartość. Ja też dopiero z czasem dostrzegłam, że pewne moje cechy czy umiejętności to jest jednak coś, co pod pewnym kątem mnie wyróżnia, i nauczyłam się doceniać w sobie te cechy.

Tych pasji masz tak dużo, że ja się zastanawiam, czy zdarzyło Ci się kiedyś, że któraś z tych pasji się kiedyś wypaliła, że pożegnałaś się z nią.

Może nie wypaliła, ale siłą rzeczy musiałam jakby te moduły w swoim katalogu marzeń przestawiać, bo doba ma 24 godziny, z resztą, ile by nie miała, po prostu wystarczy nam tego paliwa na dolot do tego albo tego lotniska. Nie da się polecieć do dwóch naraz, nad czym ubolewam pół życia. Natomiast one schodziły na dalszy plan. Na przykład teraz motoryzacja nie jest numerem jeden, ale motoryzacja dowozi mnie na lotnisko. I chciałabym te wszystkie kropki wreszcie połączyć.

Rozmawiałam kilka dni temu z kolegą z pracy i też jakiś czas temu z koleżanką, którzy są osobami wielu pasji i takimi, że nie siedzą w miejscu, cały czas sobie coś znajdują i mówią, że czasami och to przerasta, bo chcą robić tak dużo rzeczy i planują, że zrobią to i tamto, i jeszcze coś innego, że w którymś momencie są na siebie źli, że tak dużo tego wymyślili, i zastanawiają się, jak pogodzić tę chęć do robienia wielu rzeczy ze zmęczeniem, z frustracją: że albo się nie da wszystkiego, albo jak się da, to za dosyć wysoką cenę. Czasem jest to też zawiedzenie drugiej osoby, bo podejmujesz się czegoś, a potem okazuje się, że tego jest za dużo.
Czy coś takiego Ci się zdarza? Albo jak sobie radzisz z tym, żeby Ci się nie zdarzało?

Sztuka odpuszczania jest chyba jedną z największych lekcji mentalnych w naszym życiu. Poza tym dotarcie do sedna sprawy, po co my coś chcemy zrobić. Czy to nie są czasem sytuacje ucieczkowe, albo czy ciągle sobie nie chcemy czegoś udowodnić, albo nadrabiamy tą adrenaliną inne rzeczy? Jaki temu przyświeca cel i taka rzeczywista idea? To są takie praktyki, do których musimy wracać na bieżąco. Bo inaczej to tak, jakbyśmy chcieli powiedzieć, że wystarczy umyć zęby raz w tygodniu. To jest ciągła weryfikacja tych planów. Tak, z taką nadenergią chce się bardzo dużo zrobić, czasem za dużo, ale trzeba sobie wciąż odpowiadać na to pytanie, po co to robimy i co jest najważniejsze – czyli ustalać te słynne priorytety i sens tego.

Mnie w życiu potrzeba misji i mam takie poczucie obowiązku, pewnego rodzaju uprzywilejowania, że chcę, żeby z tego wynikało coś dobrego, jakaś nadrzędna wartość. Tak jak w przyszłości chciałabym latać w pogotowiu ratunkowym. Wydaje mi się, że to jest przepiękne połączenie mocy i pomocy.

Sztuka odpuszczania jest chyba jedną z największych lekcji mentalnych w naszym życiu. Poza tym dotarcie do sedna sprawy, po co my coś chcemy zrobić. Czy to nie są czasem sytuacje ucieczkowe, albo czy ciągle sobie nie chcemy czegoś udowodnić, albo nadrabiamy tą adrenaliną inne rzeczy? Jaki temu przyświeca cel i taka rzeczywista idea? To są takie praktyki, do których musimy wracać na bieżąco. Bo inaczej to tak, jakbyśmy chcieli powiedzieć, że wystarczy umyć zęby raz w tygodniu. To jest ciągła weryfikacja tych planów. Tak, z taką nadenergią chce się bardzo dużo zrobić, czasem za dużo, ale trzeba sobie wciąż odpowiadać na to pytanie, po co to robimy i co jest najważniejsze – czyli ustalać te słynne priorytety i sens tego.

Odpuszczanie – to słowo się w ostatnim czasie pojawia w moim życiu przy różnych okazjach i na różne sposoby. I chciałam się Ciebie zapytać, bo powiedziałaś, że to jest sztuka – ale czy to jest coś, z czym się człowiek rodzi, czy się tego uczysz? Jak się uczysz, to jak?

Ciężko powiedzieć, że się z tym rodzimy, chociaż jestem przekonana, że wszystkie te odpowiedzi mamy w sobie i sztuka polega na tym, żeby do nich dotrzeć. Medytacja jest jedną z form dotarcia do tego bądź modlitwa, jeśli ktoś woli taką ścieżkę stricte duchową, to już pozostawiam własnym odpowiedziom. Natomiast to my manifestujemy swoją rzeczywistość i docieranie do swojego wnętrza, nieuleganie naciskowi zewnętrznego świata, który ma zawsze pomysły na nasz życiorys. Te pomysły mogą być nawet bardzo życzliwe, to się zaczyna w dzieciństwie, gdzie już mamy wdrukowywane pewne przekonania, a później czeka nas praca nad tym, żeby sobie to uporządkować i wiedzieć…

Co jest moje.

…co jest moje, gdzie ja idę, gdzie ja chcę wylądować. To są fundamentalne pytania, bez których ciężko nam będzie wykonać dobry lot i będziemy też popełniać błędy. Czasem wylądujemy tam, gdzie nam się wydawało, że będzie świetnie, a okaże się, że to jest na przykład straszliwa pułapka. I też umiejętność wychodzenia z takich opresji jest niezwykle ważna.

Teraz mamy trochę taki bum duchowo-mentalny. To jest świetne i oczywiście jest również strasznym chaosem, bo nie wiadomo, co tam wybierać, ale dobrze, że się takie rzeczy dzieją, że ludzie starają się uwalniać w świecie, który jest coraz bardziej ograniczający.

Pandemia i to, co się dzieje na świecie, bardzo boleśnie nam ukazuje nasz stan mentalny, w jakim jesteśmy. Mając tak naprawdę wszystkie elementy, z których możemy zbudować szczęśliwe życie, my jednak w dużej mierze kręcimy się w kółko, nie mamy odwagi żyć prawdziwie, wciąż powodujemy wojny, mamy pandemię, poczucie samotności, depresję.
I albo zwrócimy się do tego środka i będziemy mieć odwagę skonfrontować się z tym, co trudne, albo będziemy się tak kręcić w kółko. To tak, jakbym chciała polecieć daleko, złożyła plan lotu, a cały czas kołowała po lotnisku.

Pandemia i to, co się dzieje na świecie, bardzo boleśnie nam ukazuje nasz stan mentalny, w jakim jesteśmy. Mając tak naprawdę wszystkie elementy, z których możemy zbudować szczęśliwe życie, my jednak w dużej mierze kręcimy się w kółko, nie mamy odwagi żyć prawdziwie, wciąż powodujemy wojny, mamy pandemię, poczucie samotności, depresję.
I albo zwrócimy się do tego środka i będziemy mieć odwagę skonfrontować się z tym, co trudne, albo będziemy się tak kręcić w kółko. To tak, jakbym chciała polecieć daleko, złożyła plan lotu, a cały czas kołowała po lotnisku.

No właśnie, i tutaj odpowiedzią jest ta misja. Zapytam Cię tak przewrotnie: jaką misję miałaś w sobie, zajmując się motoryzacją? Bo ta szybkość… powiem może trochę tak stereotypowo, że motocykle kojarzą się z pewnego rodzaju szaleństwem, wariactwem – chociaż nie chciałabym, żeby to negatywnie wybrzmiało.
Powiem też, że przygotowując się do tej rozmowy z Tobą, słuchałam innych Twoich wywiadów i w jednym z nich kompletnie mi odczarowałaś to takie stereotypowe ujęcie motoryzacji. Bo tak pięknie opowiadałaś o takim swoim zżyciu się z motocyklem, że zdałam sobie sprawę z tego, że to moje postrzeganie motocykli jest stereotypowe.

Ale wracając do mojego pytania: czy w tych motocyklach też widzisz misję, czy to był może bardziej taki bunt, o którym już trochę mówiłaś?

Wszystko tam jest, o czym powiedziałaś. Masz rację, absolutnie. Wszystkie te elementy były dla mnie manifestacją wolności i nadal uważam, że tak jest. Motocykl ma w sobie taką niezwykle sensualną moc – nie mylić z seksualną, chociaż uważam, że są bardzo seksowne przy okazji. To jest taki współczesny koń. Ja jeżdżę też konno, jest takie jedno moje ukochane miejsce – stajnia Dyzma pod Babią Górą – gdzie mam konia Płomienia i tam sobie Iskra z Płomieniem, wiadomo, jak wygląda ten duet.

I w mieście mam motocykl, z którym muszę się absolutnie zintegrować, żeby dobrze jeździć, a co więcej, kiedy się zintegruję, to jestem na takim najwyższym poziomie i przyjemności, i współpracy, i obecności w tej danej chwili. Motocykle bardzo pięknie uczą uważności, bo trzeba być bardzo uważnym, żeby bezpiecznie jeździć. Samoloty też, ale z motocyklem jeszcze bardziej trzeba się zintegrować jako z tą maszyną – ożywiamy ją sobą.

W tym aspekcie takim wolnościowym były dla mnie zawsze manifestacją wolności, poza tym, że mogą ratować życie, że ratownictwo motocyklowe podnosi bardzo bezpieczeństwo na drogach, albowiem motocykle szybciej docierają do miejsca wypadku, i zawsze tak będzie, bo samochód się tam nie przebije, więc to jest dodatkowa misyjność.

A najbardziej kręcąca jest w tym prędkość i właśnie ta integracja. Te wszystkie, nadludzkie, zauważ, prędkości, których człowiek nie jest w stanie osiągnąć naturalnie, bo nie będzie tak chodził ani biegał, są jednak dla człowieka czymś bardzo interesującym, bo przekracza się granice, nawet aż do granicy śmierci, bo to jest zawsze niebezpieczne, bo są takie prędkości, gdzie ten czas reakcji jest tak krótki, że jakby się coś stało, to nie możemy nic zrobić, jesteśmy za słabi wydolnościowo.

Ale właśnie ta manifestacja wolności, głównie u kobiet w rodzie i kobiet jako takich i ludzi, którzy mogą tę manifestację proponować, mogą jej zaznać, mogą żyć tak, jak chcą, to była ta misja, która się tutaj objawiała. Również podróże, czy ta pomoc, o której wcześniej wspomniałam. Chciałbym łączyć te światy mocy w takiej namacalnej motoryzacji i samolotów z tym wymiarem sztuki i misji właśnie.

Twoja przygoda z motocyklami kojarzy mi się też z tym aspektem kobiecości właśnie i przełamywania innych stereotypów, czyli np. że motoryzacja jest takim polem, na którym jednak realizują się głównie mężczyźni.

Czy to też jest dla Ciebie ważne? Żeby pokazywać kobietom swoim żywym przykładem, że nie ma takich zamkniętych, hermetycznych przestrzeni, gdzie nie mają wstępu albo są niemile widziane?

Tak, bardzo. Bardzo ładnie to ujęłaś, dokładnie o to chodziło. Pozdrawiam wszystkie świetne kobiety motoryzacyjne. Bardzo jest ich dużo. I jeżeli ktoś z Państwa chce zacząć przygodę, to bardzo chętnie polecę takie kobiety, począwszy od Magdy i Moniki, które prowadzą szkółkę. Na motocykl Moniki Jaworskiej, która była mistrzynią, i Magdy Stankiewicz, bo o nich mówię, nie może usiąść mężczyzna. Jest dużo towarzystw, w których integrują się kobiety.

Ja co do zasady jestem przeciwna temu, żeby tak się dzielić, bo bardziej chodzi o integrację, ale z drugiej strony wiem, że energetycznie następuje pewnego rodzaju bunt. Kobiety nie miały dostępu do pewnych spraw, więc teraz po prostu naturalnie przejmują władzę, to tak działa.

Ale też, powiedzmy to sobie szczerze, motocykle, czy też w ogóle sprzęty, były kiedyś trudniejsze fizycznie, były ciężkie, nie miały tych wszystkich wspomagań, sprzęt nie chodził tak lekko, nie współpracował tak łatwo, więc siłą rzeczy zajmowali się tym silniejsi fizycznie. Chociaż to też nie jest takie oczywiste, że ci mężczyźni są zawsze silniejsi – na co narzekamy w tych czasach – ale łatwo było im zająć się takim ciężkim sportem, dźwigać te motocykle.

Ja przez chwilę ścigałam się enduro i muszę przyznać, że uznałam, że to nie jest sport dla – jakkolwiek to brzmi – wrażliwej dziewczyny. Bo szarpanie się z tym motocyklem dla mnie w pewnych momentach było już absolutnie hardcore’owe, a znam dziewczyny, które robią to rewelacyjnie. Więc niechże to będzie indywidualna ścieżka. I jeżeli tutaj widzimy bunt kobiet i możliwość manifestacji wolności, to tak – niech to się dzieje. Mogą jeździć i sprzęt jest bardziej sprzyjający niż kiedyś. Myślę, że trudniej byłoby mi jeździć na starym junaku, z którym się trzeba szarpać niż teraz na jakimś nowoczesnym motocyklu, który ma wszystko, czego potrzebuję.

Może za ileś lat córki, wnuczki będą mówiły: O Boże, jak one w ogóle mogły na to wsiadać, bo będą miały jakiś taki sprzęt, który dotykają palcem i on jedzie. Ale tak porównując parametry, które mogłybyśmy rozpisać, to jest to dużo łatwiejsze. I super, bo możemy z tego korzystać, nie musimy się męczyć, możemy już czerpać dużo więcej samej przyjemności. W lotnictwie jest tak samo, też te sprzęty znacznie się zmieniły.

A czy są jeszcze właśnie jakieś takie stereotypy, które są dla Ciebie ważne, żeby z nimi walczyć?

Bardzo dużo. Jeżeli człowiek jest aktywny społecznie, to cały czas się z nimi spotyka. I teraz – walczyć – właśnie. Czy aby na pewno chodzi o walkę? Bo ja jestem bardzo waleczna, nawet za bardzo, i wciąż sama konfrontuję się z tą swoją walką i myślę o tym, że jednak ważniejsza w życiu jest integracja. I już nie chciałabym teraz rzucać duchowych formułek, które o tym mówią, że to nie o ten stan walki chodzi, tylko o stan integracji, trwania w kompletnie innej jakości. Z tym jest pewnego rodzaju problem, bo walka jest niezbędna, kiedy jesteśmy atakowani, ale z drugiej strony najważniejsze jest zmienianie tej wartości, zmienianie pewnych jakości, żeby one przestały funkcjonować. Niezasilanie tego, co jest niewłaściwe.

A takich elementów jest jeszcze bardzo dużo, tych stereotypowych, o których mówisz; tych przekonań dotyczących ludzi, wzajemnych relacji, niestawania w prawdzie, braku odwagi. Bez tego naprawdę nie da się ruszyć dalej. I miałam to szczęście uczestniczyć w bardzo ważnych ostatnich momentach życia pewnych ludzi, robiąc film, za co dziękuję im z całego serca. I personelowi, i moim bohaterom i sobie samej – że miałam odwagę to zrobić. I tam też przekonałam się o tym, że bez tych elementów, o których wspomniałam wcześniej, bez tej odwagi, konfrontowania się z tym, co jest trudne, stereotypowe, naprawdę nie ma spełnionego życia. A już nie mówię o tym dobrym życiu na tej planecie, jeżeli zechcemy tam jeszcze o szersze wymiary zahaczać. Ale zróbmy porządek tu, w bliskich relacjach, na własnym podwórku, żeby sięgać gwiazd.

Za chwilę będę chciała wrócić do tej Twojej działalności w sferze charytatywnej, dobroczynnej, ale jeszcze à propos walki, bo usłyszałam w tym, co mówisz, że walka to może nie jest odpowiednie słowo, w tym sensie, że to jest też pewnego rodzaju agresja, negatywna konfrontacja. Z drugiej strony nazywasz się moto wojowniczką. A wojowniczka kojarzy mi się z walką. I chciałam zapytać, co to dla Ciebie w ogóle znaczy, być moto wojowniczką?

Jezu, jak Ty pięknie zadajesz pytania. I to jest wszystko takie zaangażowane i takie czułe, naprawdę. To jest wspaniałe, że robisz takie rzeczy. Ja Ciebie bym chciała zapytać o to, jak Ty wymyśliłaś ten Katalog Marzeń?

To ja Ci chętnie opowiem, ale nie teraz.

To jest piękne, naprawdę mnie to porusza. Tak, jestem wojowniczką, ja wojuję całe życie, to nie jest łatwe też, rezygnacja z tej formy rozmowy. Agresja nie musi być zła, agresja jest niezbędna do życia. I wojowanie też czasem jest przydatne. To wojowanie pozwoliło mi weryfikować pewne rzeczy wcześniej, natomiast to nie jest łatwe, bo agresja, którą akurat zastosuję w danym momencie, może da mi odpowiedź szybciej, ale może można by było jednak łagodniej poprowadzić pewne sprawy.

Sztuki walki też są obecne w moim życiu, to wszystko pewnie wynika gdzieś z tych potrzeb, ale też może jednak z jakiegoś poczucia strachu w tym świecie, w którym jesteśmy wychowani. Żyjemy w jakimś poczuciu zagrożenia, strachu, lęku przed wrogiem – realnym bądź wyimaginowanym, ale to cały czas jest obecne, więc myślę, że bardziej chodzi w życiu o waleczność serca, które jest gotowe stawać w prawdzie, nawet jak jest najtrudniej na świecie, niż o tę walkę wręcz. Najwięcej to my walczymy chyba sami ze sobą.

Żyjemy w jakimś poczuciu zagrożenia, strachu, lęku przed wrogiem – realnym bądź wyimaginowanym, ale to cały czas jest obecne, więc myślę, że bardziej chodzi w życiu o waleczność serca, które jest gotowe stawać w prawdzie, nawet jak jest najtrudniej na świecie, niż o tę walkę wręcz. Najwięcej to my walczymy chyba sami ze sobą.

Bardzo mnie intryguje to, co opowiadasz, bo widzę w Twoich wypowiedziach dużo mojego ulubionego słowa, którym jest „i”. Takie łączenie różnych światów, kropek, czasem pozornych sprzeczności.

Ale wracając do tej działalności charytatywnej, dobroczynnej: jesteś osobą rozpoznawalną, więc zakładam, że pewnie przychodzi do Ciebie dużo osób z różnymi pomysłami, a nie da rady przecież wszystkim się zająć. Jak wybierasz te projekty, akcje, w które się angażujesz bądź które sama kreujesz – bo takich jest bardzo dużo?

Staram się kierować sercem. Albo coś rezonuje, albo nie. Sprawdzam to oczywiście też.

Co rezonuje? Jakie tematy najbardziej?

Rezonują tematy, które wynikają z prawdziwych potrzeb i pewnego rodzaju serdeczności. Czyli nie są wykalkulowane. Te najbardziej, gdzie jest szeroko pojęta prawda. Tam, gdzie czuję, że ta prawda jest, to zwykle tam podążam. Jeżeli czuję, że jej nie ma, to potrafię robić straszne rzeczy, naprawdę. Wtedy ten wojowniczy miecz nie zna granic, co wcale nie jest takie łatwe, ale tak się rzeczywiście dzieje. To jest moja nauka na życie, żeby tę weryfikację prowadzić coraz łagodniej. Bo łatwo jest reagować machinalnie, jeżeli nauczymy się tego przez całe życie. Wzorce są czymś bardzo silnym w naszym życiu – to jest dopiero temat rzeka, jak sobie radzić z tym, żeby być już w pewnym wyniku, a nie w ciągłej walce.

Natomiast prawda jest kluczową i nadrzędną wartością dla mnie. Jeżeli przychodzi jakiś projekt, to sprawdzam, czy on jest autentyczny, czy jest prawdziwy, czy tam można zrobić coś dobrego.
I tak staram się działać. Na szczęście jestem zapraszana do różnych fantastycznych projektów, począwszy od Czystych Tatr, które realizujemy, i dziękuję mojemu przyjacielowi Rafałowi Sonikowi, że chce mu się to wciąż robić. To też jest jedna z takich postaci totalnie aktywnych, osiągających niesamowite sukcesy i mających w poczuciu obowiązku jakieś ulepszanie świata.

Ja mam takie spostrzeżenie, że marzyciele, w szczególności ci, którzy aktywnie realizują swoje marzenia, to są ludzie, dla których ważna jest też działalność dobroczynna dla kolejnych pokoleń. I to poczucie wzmacnia mi się przy kolejnych rozmowach, i to się tak nawzajem napędza, bo robiąc różne rzeczy, one nas zmieniają i powodują, że chcemy robić kolejne, jeszcze bardziej wartościowe rzeczy.

I tu się chciałam Cię zapytać, która z tych akcji, przedsięwzięć miała dla Ciebie taki najbardziej wewnętrznie transformujący wymiar?

Wszystkie. I mówię to absolutnie szczerze. Oczywiście film – bardzo, bo ten czas spędzony tam był świetny, ale naprawdę wszystkie. Jeżeli się w coś angażuję i to mnie bardzo cieszy, mam przywilej mówienia do ludzi w jakimś szerokim gronie, to myślę, że Państwo już wiedzą, że mówię o tym, co sprawdziłam i co działa. Każdy z tych elementów jest ważny.

Chętnie bym opowiedziała o wszystkich moich przyjaciołach, cudownych ludziach, którzy robią wspaniałe rzeczy, tak jak pozwalam sobie co jakiś czas wspominać, skończywszy na Aeroklubie Warszawskim i tych wszystkich ludziach, których tam uwielbiam, ale nie sposób, bo nie mamy tyle czasu. Każda z nich jest transformująca, jeżeli podchodzimy do niej autentycznie i jesteśmy naprawdę zaangażowani, jeżeli to nie jest powierzchowne. Myślę, że Ciebie też męczy powierzchowność tego świata. Nie chcę na niego narzekać, bo to jest nasza rzeczywistość, sami ją kreujemy, ale zaangażowanie daje zawsze głębokie przeżycie i jakąś transformację.

Więc wszystkie były ważne. Film był jedną z najważniejszych, bo to już jest obcowanie z absolutem.

Właśnie, film. Opowiedz, jakie jest jego przesłanie.

Zrobiłam film o śmierci. Po to, żeby chciało się Państwu bardziej żyć. Mnie się chce żyć i uznałam, że skoro mam tyle energii, to udźwignę to i zrobię to. Dziękuję za to, że ją mam. Chciałabym umieć ją całe życie pielęgnować i doceniać.

Znalazłam się w hospicjum, bo tam odchodził mój przyjaciel, Jacek Szymczak. Jak pewnie większość z Państwa kojarzę hospicja raczej z miejscem strasznym. Bo to odchodzenie. A może w tym hospicjum już nikt się z nami nie liczy… Otóż okazało się, że w hospicjum, które założył Jan Kaczkowski i cały cudowny personel, który nadal je prowadzi, stworzono miejsce pełne blasku i miłości. I nie mówię tego na wyrost.

Chcieliśmy jeszcze z Jackiem zrealizować razem film o miłości. I wydawało nam się, jak to zwykle się przyjaciołom wydaje, w ogóle nam, ludziom, że mamy jeszcze czas. Ten czas się skończył, Jacek odszedł na nowotwór, mając 41 lat, w tymże hospicjum, otoczony swoimi bliskimi. Była przy nim jego ukochana, moja przyjaciółka Ola, i ja uznałam, że zrobię ten film o miłości, tylko obsadzę jako bohaterów pacjentów hospicjum, ponieważ oni mają prawo powiedzieć nam o życiu znacznie więcej i zupełnie bez ściemy. Bo stoją już w absolutnej prawdzie.

I zrobiłam to. Spędziłam nad tym filmem pięć lat, bo to dokument, i uczestniczyłam w absolutnych mszach duchowych. Nie mówię teraz o wymiarze religijnym. Tam też zweryfikowałam prawdę o sobie, czy ja staję w tej autentyczności. Musiałam to weryfikować na bieżąco. Czy mam serce, czy czuję i jak ja sobie odpowiadam na to pytanie, gdzie ja jestem, jak chcę żyć i kim jestem.
Tam odbywały się już takie rozmowy, gdzie nie trzeba było wydobywać z siebie słów. Siedziałam z moimi bohaterami, myślałam o pytaniu, a oni mi odpowiadali. Naprawdę na tym świecie jest o wiele więcej wymiarów niż te, które ogarnia nasz mózg.

Już za chwilę premiera tego filmu. Czy on będzie potem dostępny w szerszej dystrybucji?

Tak, będzie dostępny w tzw. internetach i telewizjach. Miał już swoją premierę festiwalową. Pandemia to troszeczkę zburzyła, bo mój kin wszedł do kina i zamknęli kina. Bardzo wszystkim dziękuję za wsparcie, a teraz od 11 czerwca jest jeszcze grany w kinie Muranów, więc bardzo serdecznie zapraszam do kina, bo kino jest magią. I tą magię można tam przeżyć. I to nie jest straszny film. To jest film, który dodaje skrzydeł. Zmienił już paru osobom życie, to jest dla mnie wielkie święto. Dzięki moim bohaterom, bo udało mi się tam z nimi polecieć w te najważniejsze rejony.

Podlinkujemy, na mediach społecznościowych kanału Napędzani Marzeniami też tę informację o filmie umieścimy, bo myślę, że to ogromnie ważne i że możemy przez to się tak dużo dowiedzieć o sobie, nauczyć z takich dokumentów, że bardzo bym chciała, żeby jak najwięcej z Was ten film zobaczyło.

Dziękuję Ci bardzo, to jest dla mnie niezwykle wzruszające, bo my wypieramy temat śmierci w naszej kulturze, jakoby nie istniała. Będziemy wiecznie młodzi i się nigdy nie zestarzejemy, a śmiercią to się zajmują szpitale i domy pogrzebowe, do których nikt nie zagląda. Mniej więcej w skrócie tak to wygląda. Jest kościół, który pełni już zupełnie inną funkcję niż kiedyś, są wymiary duchowe, które też niespecjalnie się zajmują samym aktem śmierci.

Gdzie są te rytuały, w czasie których żegnaliśmy naszych bliskich, mogliśmy się oswoić z tym, że oni odchodzą, pożegnać z nimi, załatwić wiele spraw, które są niezałatwione? Mnóstwo ludzi boryka się z tym, czego nie załatwiło we własnym rodzie. Niektóre rzeczy sięgają bardzo daleko, to trzeba już duchowo to załatwiać, ale nie załatwiamy nawet tych bieżących, które możemy jeszcze załatwić za życia naszego bądź naszych bliskich. My nie wiemy, kiedy to się skończy, a tak cały czas ściemniamy.

Właśnie jedna rzecz to jest to obcowanie ze śmiercią, taka świadomość, że ona nastąpi i pewnego rodzaju przygotowanie na nią, a z drugiej strony widziałam fragment filmu, więc mogę powiedzieć, że dla mnie to też jest taka inspiracja. Bo skoro ludzie mają świadomość bliskości tej daty, jeszcze są w stanie tak bardzo cieszyć się życiem, to co ja robię tutaj, będąc zdrowa, w wieku, jakim jestem, mając przyjaciół, rodzinę, skupiając się na tych różnych negatywnych stronach, marudząc i narzekając? Już z tego fragmentu płynęła dla mnie taka ogromna wartość.

Super, bo masz głęboką wrażliwość i cudownie, oby zawsze z Tobą pozostała. Ona ma oczywiście swoją cenę, bo nie zawsze jest łatwo, ale jest prawdziwie. To memento mori, które pojawia się w filmie, to jest właśnie to pytanie, które warto sobie zadać, co byś zrobił dzisiaj, gdyby jutra nie było. Jeżeli to by był ostatni dzień Twojego życia.

A przecież wiemy, że ten czas jest policzony. Jakoś nie chcemy o tym pamiętać. Nie chodzi o to ciągłe wałkowanie tematu śmierci i życie w strachu, tylko życie w takiej odpowiedzialności tego, co my robimy z tym ładunkiem energetycznym, który mamy. Naprawdę czasem lepiej jest dać albo przyjąć strzał, żeby sprawdzić, czy jesteśmy w stanie wytrzymać pewne problemy, niż udawać przez większość życia i pod koniec stwierdzić, że się to przekłamało. A ja znam takie historie. Miałam szczęście je poznać, uczestniczyć w tych momentach, kiedy ludzie mówili, że serio nie zdążyli.

Co Ty chcesz zdążyć zrobić? Innymi słowy, o czym marzysz? Co jest na tej liście marzeń przed Tobą?

Lista jest długa. Przede wszystkim chcę zdążyć kochać siebie i moich bliskich, tak autentycznie. I żyć z nimi w prawdzie. Żyć z ludźmi, którzy mają odwagę żyć w prawdzie, a nie uciekać przed tym, co jest trudne. To jest niezmiernie ważne. Bo do łatwej zabawy jest zawsze dużo chętnych, ale to może być bardzo powierzchowne. W momentach skrajnych dowiadujemy się prawdy o sobie i innych. Ale też chciałabym umieć zająć się tym już dobrym wynikiem, a nie ciągłymi próbami.

Mam w planach dużo lotnych rzeczy. I oby się one spełniły. Albo o, lepiej tak: że one są już spełnione i ta misja została wykonana. Tak, to jest chyba najważniejsze. Chyba że zadałabyś mi bardzo konkretne pytanie, co jutro albo który to jest program, to wtedy opowiem Ci, jak to wygląda.

Pytam.

Dobra. Po czynach ich poznacie. Trzeba dać świadectwo. Tak bym chciała, żeby to funkcjonowało. W najbliższym czasie wydam książkę lotniczą o biało-czerwonych iskrach, czyli naszym odrzutowym polskim samolocie Iskra (moje przezwisko tutaj nabiera zupełnie innego sensu). To będzie, mam nadzieję, już w sierpniu tego roku na Air Show w Radomiu. I szykujemy nowe programy lotnicze, które oby jak najszybciej ujrzą światło dzienne i będą ludziom dodawały skrzydeł. Lotnictwo stało się bardzo priorytetową sprawą w moim życiu i to chciałabym połączyć ze sztuką. Nie wiem, czy to karkołomne, czy to po prostu dobre wyzwanie.

Ze sztuką w formule filmowej?

Filmowej, ale nie tylko. Z szeroko pojętą sztuką tworzenia, sztuką społeczną, żeby to zawsze miało jakiś taki wymiar artystyczny. Czyli żeby nie było stricte motorycznym, technicznym jeżdżeniem, lataniem, żeby miało jakiś taki szerszy wymiar duchowy. Czasem ciężko mi nawet o tym opowiedzieć, bo chciałabym, żebyś to poczuła, zaznała tego i to zobaczyła.

Właśnie chciałam powiedzieć, że rozumiem wyzwanie z opowiedzeniem, ale już to czuję, nawet jak opowiadasz, a co dopiero będzie, jak zobaczę. Wtedy poczuję całą sobą.

Mam nadzieję, że tak będzie. Ja sama się uczę przecież wciąż latania, jeszcze dużo przede mną: egzaminów, nauki. Więc proszę trzymać za mnie kciuki.

Trzymam ogromnie kciuki.

To się już wydarzyło wszystko.

Tak, to się już wydarzyło i jednocześnie to jest tak, że to się wydarza dzięki nam. Bo powiedziałaś wcześniej, że chciałabyś, żeby się spełniło. Ja bardzo promuję słowa, którymi ja widzę, że Ty żyjesz, że marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia i trzeba podkreślać tę aktywną naszą rolę w ich realizacji.

A gdyby wśród naszych słuchaczach miała zostać taka jedna myśl po naszym spotkaniu, którą Ty promujesz, to co by to było?

Przede wszystkim gratuluję Ci tego, że stworzyłaś Katalog Marzeń. Piękna nazwa, piękna inicjatywa. Doceniajcie Państwo takich ludzi i takie rzeczy, naprawdę. W życiu społecznym Ciebie i w życiu prywatnym.

A ta myśl, z którą chciałabym, żeby Państwo zostali, to chyba ta, którą przytoczyłam wcześniej: co byś zrobił, jakby jutra nie było?

Ola, dziękuję serdecznie za to piękne podsumowanie. Trzymam kciuki za realizację Twoich marzeń. I dziękuję za tę energię, która od Ciebie bije i którą się dzielisz.

Dziękuję i wzajemnie. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, żeby móc razem dodawać skrzydeł temu światu.

To trzymamy obie za to kciuki.

Wow! Ola jest dla mnie wulkanem energii i mistrzem łączenia pozornych przeciwności: motoryzacji i sztuki, siły i wrażliwości, parcia do przodu i umiejętności zatrzymania się tu i teraz, silnej własnej opinii oraz szacunku i ciekawości co do opinii drugiego człowieka. A do tego zadaje trudne i ważne pytania.
Co byś zrobił/ zrobiła dziś, gdyby jutra nie było? Ja bym chciała spędzić ten czas z bliskimi, po prostu razem być. A ty?

Może umówmy się, że nie będziemy czekać do tego dnia, kiedy jutra już nie będzie, tylko zrobimy to właśnie dziś? Z tą propozycją Cię zostawiam i zapraszam już wkrótce na następną rozmowę z niezwykłym gościem.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top