Michał Malinowski: wybrałem wolność na własnych zasadach |NM 98

  • 00:53:32
  • 27 lutego, 2024
  • 122.5M

Aktor, żeglarz, łapserdak, elektryk, złodziejaszek. Tak właśnie nazywa sam siebie mój dzisiejszy gość, czyli Michał Malinowski. Człowiek, który szybko zrozumiał, co jest dla niego ważne, i postanowił, że jego domem będzie łódka, a dachem noc pełna gwiazd.

Skąd taki pomysł? Co Michał ceni w życiu najbardziej? Zapraszam na naszą rozmowę.

W odcinku „Michał Malinowski: wybrałem wolność na własnych zasadach” usłyszycie o tym:

  • Dlaczego Michał został aktorem?
  • Co mają wspólnego konie i żeglarstwo?
  • Skąd pomysł na budowę łodzi?
  • Ile czasu jest już poza domem, ile krajów odwiedził i ile mil przepłynął?
  • Czy chciałby wrócić do Polski?
  • Co docenia w Polsce i Polakach?
  • Jak wygląda normalny dzień na łodzi?
  • Jak śpi się na łodzi będąc na niej samemu?
  • Co nieoczywistego ma na łódce?
  • Czego nauczył się o sobie żyjąc w ten sposób?
  • Jakie inne słowo na literę „w” jest dla Michała bardzo ważne?

Michał mnie po prostu urzekł swoim podejściem do życia, dojrzałością i ciepłem, które z niego emanuje. Widać, że wie, czego chce i podąża swoją drogą. Ja na pewno będę śledzić dalszą drogą Michała. Jeśli Ty również chcesz mieć z nim kontakt i sprawdzać, do których portów zawija, to zerknij do opisu tego podcastu na YouTube czy napędzanimarzeniami.pl. Tam znajdziesz linki do profili społecznościowych Michała.

 

Dodatkowe linki:

Więcej o Michale znajdziesz tutaj:

Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:

 

Michał, dzięki wielkie, że tu jesteś, że tu siedzisz.
Ja bardzo dziękuję, że mnie zaprosiliście.
Moje pierwsze pytanie, które przygotowałam dla Ciebie, to dlaczego zostałeś aktorem? Bo twoje dzieciństwo w ogóle taki…
Nie wskazywało.
Nie, nie wskazywało.
No nie, ja zawsze chciałem być lekarzem. To było moje największe marzenie, ale jakoś tak się złożyło, że ten pomysł nie podobał się moim rodzicom. W sensie oni mnie przekonali do tego, żebym tego nie robił z różnych względów i w sumie mieli pewnie trochę racji przy niektórych argumentach. Natomiast jak ja się troszkę od tego odbiłem, to nie miałem zielonego pojęcia, co chcę robić.
Dlatego pomyślałem sobie, że wybiorę coś, co będzie dla mnie najtrudniejsze. Bo ja byłem strasznie nieśmiały. Ja się bałem ludzi, bałem się otworzyć usta przy grupie większej niż jedna osoba. I też pomyślałem sobie z jednej strony, że jeżeli wybiorę to, co wydaje mi się teraz najtrudniejsze, to potem w zasadzie mogę robić wszystko, co bym tylko chciał.
A druga rzecz, stwierdziłem, że edukacja aktorska, to jest coś, co mi da narzędzia, które będę mógł wykorzystać niezależnie od tego, co bym chciał w życiu robić. Dlatego postanowiłem, że spróbuję dostać się do szkoły aktorskiej, bo tam też jest jednak spora loteria, sporo chętnych i bardzo mało miejsc. A potem, jak już zacząłem to studiować, poznałem ludzi, zobaczyłem, z czym to się je, i zacząłem pracować, to się okazało, że to jest fajna sprawa. I zostałem.
To nie jest oczywiste kryterium wyboru: Zrobię to, co jest dla mnie najtrudniejsze. Ja myślę, że jednak większość by poszła na zasadzie: zrobię to, co wydaje mi się, że jest łatwe, dam radę.
I może to jest sensowne. Nie mam zielonego pojęcia, myślę o tym często, natomiast ja się cieszę, że podjąłem taką decyzję, bo mam fajne życie. Rzeczywiście mam sporo tej swobody. To jest dosyć taki wolny zawód, freelancerski i jak się teraz okazało, można go wykonywać na całym świecie, mimo różnic językowych czy akcentów i różnic kulturowych również. Więc fakt, że żyję sobie tak, jak teraz żyję, no to w jakiejś tam mierze właśnie wynika z tego, że wybrałem taką ścieżkę zawodową i to chyba dobrze wybrałem.
A co Ci się podoba w tym zawodzie?
Właśnie podobało mi się na początku to, że to było trudne. Ja lubię się mierzyć z przeciwnościami, trudnościami, lubię się rozwijać, szukać tych jakichś takich słabych swoich stron i nad nimi pracować. Dlatego podobało mi się to. Teraz, jak już pracuję, to widzę, że pozwala to zrozumieć ludzi, zrozumieć sytuację, zrozumieć dynamikę w świecie i poznać naprawdę niesamowitych ludzi. Już pomijając to, że mogę sobie płynąć łódką przez świat i raz na jakiś czas stanąć w jakimś kraju i coś tam zagrać, co jest w ogóle niesamowite.
Więc myślę, że to; że pozwoliło mi się to rozwinąć, pozwoliło mi to nabrać jakiejś odwagi, wiary w siebie i poznać niesamowitych ludzi. Poznać też dzieła, bo jednak aktor jest trochę tak zmuszany do tego, żeby czytać te książki, oglądać te filmy, chodzić do teatru, a to jednak też rozwija, można się bardzo dużo dowiedzieć dzięki temu i wzbogacić w jakiś sposób.
A poza tym to jest fajne, to jest w ogóle fajne. W ogóle jak człowiek sobie gra w teatrze i gra jakąś taką luźniejszą rolę i to jest komedia i może się trochę powygłupiać, ludzie się śmieją, no przecież to jest coś niesamowitego.
Brzmi fajnie i ja Cię złapię za to słówko wyzwanie, bo tak bardzo pozytywnie o tych wyzwaniach mówisz, że to też jest właśnie coś fajnego, a jedno z moich kolejnych pytań to jest pytanie o to, skąd taki zew przygody w Twoim życiu i trochę właśnie sobie sama odpowiadam, że to jest to wyzwanie, ale to nie moja odpowiedź jest istotna, tylko Twoja.
Kurczę, nie wiem, skąd ten zew przygody. Myślę, że to siedzi w Tobie i to czujesz, że to siedzi. I można się zastanawiać, skąd to się wzięło, ja też czasami się zastanawiam i nie wiem, czy to nie jest też kwestia moich rodziców, którzy byli tacy trochę szaleni, ale pozytywnie szaleni.
Oni też są koniarzami, pracowali z tymi końmi, pracowali jako kaskaderzy, mieli swoją grupę, z którą jeździli po Polsce i po Europie i ja jako takie 8-letnie dziecko, 9-letnie dziecko jeździłem razem z nimi. Jeździliśmy też do takiego miasteczka westernowego w Szwecji, High Chaparral.
To jest taki świat dzikiego zachodu, ale ogromny. To jest coś ogromnego. Tam jest kolejka, polska zresztą, ponad około stuletnia, która jeździ dookoła tego. To jest takie miasteczko wielkości, nie wiem, Serocka niemalże. I tam mamy wyspę, na której są Indianie sprowadzani z Kanady, jest miasteczko meksykańskie, jest wielka arena, na której są pokazy dwa razy dziennie, takie teatralne, moi rodzice właśnie w tym brali udział. W tym mieście jest też małe miasteczko zmniejszone do skali tak, żeby dzieci mogły skakać sobie po dachach i biegać. I wszyscy do siebie strzelają z takich małych pistoletów na kapiszony. Wchodzi tam kilka tysięcy, siedem tysięcy ludzi.
No więc ja się tam troszkę wychowywałem w tej przygodzie westernowej, więc ja myślę, że też od dziecka byłem przyzwyczajany do takiego życia na wysokich obrotach, do zmian miejsca, zmian ludzi, do przygód, które co chwilę się wydarzały i to jest jakby część mojej codzienności i ja chyba tego potrzebuję.
Konie i łódka, konie i pokład, konie i morze, to nie jest jakieś takie oczywiste powiązanie…
Ja bym powiedział, że jest, bo środowisko koniarskie, jeździeckie i środowisko żeglarskie ma jedną wspólną cechę. To są ludzie, którzy uciekają z dużych miast, uciekają do natury i szukają wolności. I ta wolność jest i u koniarzy, i u żeglarzy tym, myślę, numerem jeden. Dlatego one, wbrew pozorom, że jednak tego konia nie załadujesz na łódkę, zwłaszcza jak jest mała, to jednak mają dużo wspólnego, mi się wydaje.

Ja bym powiedział, że jest, bo środowisko koniarskie, jeździeckie i środowisko żeglarskie ma jedną wspólną cechę. To są ludzie, którzy uciekają z dużych miast, uciekają do natury i szukają wolności. I ta wolność jest i u koniarzy, i u żeglarzy tym, myślę, numerem jeden. Dlatego one, wbrew pozorom, że jednak tego konia nie załadujesz na łódkę, zwłaszcza jak jest mała, to jednak mają dużo wspólnego, mi się wydaje.

A kiedy pierwszy raz płynąłeś łódką?
Późno dosyć, tzn. pierwszy raz to było, kiedy miałem chyba 14,15 lat. Nasz sąsiad, przyjaciel rodziny Sławek zabrał mnie na swoją łódkę razem ze swoją córką i przyjaciółką córki i bratem przyjaciółki córki. I to było pierwszy raz, kiedy popłynąłem łódką żaglową po Mazurach. Z tym że ja potem do tego długo nie wróciłem, bo tam była taka historia, że się w tej córce zakochałem. A ona dała mi kosza.
Chociaż to żeglarstwo… Ono mnie zainteresowało. Ja potem trafiłem na łódkę jakiejś 6–7 lat później z rodzicami już na spokojnie, że mogłem się skupić na tej łódce, a nie na tej córce. I jak ja się tak rozejrzałem po tej płynącej po Zegrzu łódce żaglowej, to zobaczyłem, że to jest w zasadzie taki dom, który się przemieszcza na żaglu bez pieniędzy i w zasadzie potem zacząłem sobie czytać, że gdzie chcesz na świecie, w teorii. Wiadomo, że są jakieś ograniczenia, ale w teorii rzeczywiście można w niesamowite miejsca dotrzeć swoim własnym domem, w którym masz wszystko, w którym żyjesz, w którym możesz się tam rozkokosić, jeżeli chcesz, rzucić kotwicę i żyć, i nie zmieniać miejsca, a jeżeli Ci się nie podoba to miejsce, to zmieńcie, więc mi się to wydawało czymś niesamowitym. Dlaczego tak nie żyć? Skoro można…
Czyli to był proces, bo wiesz, ja nie lubię tak klasyfikować moich gości, ale widzę taką prawidłowość, że albo ich dzisiejsza droga, czy pewne duże marzenie, które spełnili, jest wynikiem pewnego procesu dojrzewania do jakiejś decyzji, a czasem to jest tak, jak było właśnie niedawno, że: stałem na przystanku tramwajowym, no i przyszło do mnie. Jak to było u Ciebie?
Ja nie wiem, myślę, że z marzeniami to jest tak, że to jest ten moment, w którym to przychodzi, no ale tam rzeczywiście trzeba jakieś przeszkody po drodze pokonać. I to zawsze jest proces. Tzn. nie wiem, no jeżeli do kogoś przyszło wygrana w totolotka, to wiadomo, że to jest co innego. Natomiast ja tutaj jednak musiałem się nauczyć trochę rzeczy, więc jak ja wszedłem ten drugi raz na tę łódkę, na Zegrzu, i zobaczyłem, że to jest fajna sprawa, no to ja też miałem świadomość, że to ja nie kupię jutro jachtu i nie popłynę przed siebie w świat, chociaż widziałem na oceanie ludzi, którzy tak próbują, którzy kupują wielkie katamarany za 300 tysięcy dolarów, a potem przechodzą i pytają, jak mają wyjść z mariny tym katamaranem, bo w sumie nigdy nie żeglowali. Tak się zdarza po drugiej stronie oceanu.
Natomiast no to nie tędy droga raczej, trzeba się tego nauczyć, żeby robić to bezpiecznie, żeby czerpać z tego radość i żeby to miało sens jakiś. Więc ja zacząłem od nauki, zrobiłem sobie patent, chociaż ja też przyspieszyłem to za bardzo, bo ja od razu zrobiłem sternika morskiego, czyli ominąłem ten etap żeglarza. Można tak zrobić, ja tak zrobiłem, ale polecam jednak iść po kolei, żeby się nauczyć od podstaw.
Ale jak już robiłeś tego sternika morskiego, to gdzieś tam świtało w głowie ten pomysł, żeby łódka stała się twoim domem?
Miałem to gdzieś już z tyłu głowy. Dlatego ja to bardzo przycisnąłem, w sensie zrobiłem tego sternika i od razu potem poszedłem w morze, w sensie zacząłem wykupywać sobie rejsy, tzn. te rejsy musiałem zacząć już wykupywać przed zrobieniem sternika, bo tam trzeba mieć chyba 200 godzin na morzu, żeby w ogóle móc zdawać na tego sternika. Ale zacząłem jakby bardzo intensywnie pływać po morzu, a potem jak już miałem tego sternika, to sobie od podstaw zacząłem pływać sam ze znajomymi, czyli wypożyczać najpierw omegę na Zegrzu, potem jakąś tam antillę na Mazurach, potem coś na Zatoce Gdańskiej, potem pojechałem do Chorwacji, żeby tam coś wynająć, bo to jest takie osłonięte morze, gdzie nie ma fal, gdzie można zawsze gdzieś się schować. Potem był Bałtyk, potem były Wyspy Kanaryjskie, a potem zacząłem pływać samodzielnie.
Bo też zorientowałem się, zwłaszcza po Bałtyku, że mi się bardzo podobały zimne morza. A dosyć ciężko jest namówić znajomych, żeby popłynąć na taki Bałtyk, gdzie jest zimno, gdzie buja, gdzie ludzie się źle czują. I ja bardzo chciałem pływać i nie chciałem, żeby to moje pływanie zależało od tego, czy moim znajomym będzie chciało się ze mną pojechać, ruszyć tam, czy nie. Więc wtedy kupiłem taką małą, małą łódeczkę, siedmiometrową, starą bardzo. I zacząłem pływać sam na Bałtyku, zacząłem uczyć się pływać sam.
Więc to był jakiś proces, przez który trzeba było przejść, żeby potem móc popłynąć. I też takim procesem dla mnie była budowa łódki. Bo jeżeli ktoś pływa tam tydzień, dwa, to nie ma aż takiego znaczenia, ale im dalej się płynie, tym większe znaczenie ma to nie, jak trymujesz żagle, tylko to, ile rzeczy możesz sobie naprawić na tej łódce. Bo te łódki cały czas się psują, codziennie coś się psuje.
Dlaczego to się tak psuje?
Wydaje mi się, że to się psuje dlatego, że tam jest ta energia, energia fal, wiatr, jest promieniowanie UV, jest sól, słona woda, to wszystko rdzewieje, gnije i też jakby jest przestrzeń do popełniania błędów, więc raz na jakiś czas tu przywalisz, tam gdzieś może źle zakotwiczysz. Więc łódki się psują i to jest normalne i trzeba to umieć naprawić, bo jak nie, to się wydaje kupę pieniędzy, a zazwyczaj to w ogóle czeka na to, żeby jakiś specjalista raczył przyjść i Ci pomóc w tym.
Oczywiście ja wszystkiego nie umiem naprawić, ale przez to, że zbudowałem tę łódkę, to znam ją na tyle, że o wiele więcej rzeczy mogę sobie ogarnąć sam i to mi daje dużo wolności.
A to był właśnie powód decyzji o zbudowaniu takim samodzielnym łódki, żeby umieć, żeby znać ją dosłownie od podszewki i umieć ją naprawiać?
To chyba bonus bardziej był. Ja myślę, że to trochę było jak z tym aktorstwem. Że byłem strasznym patałachem, jeśli chodzi o majsterkowanie i pomyślałem sobie: kurczę, weź spróbuj. I spróbowałem. I mi tam wypadła raz śrubka, która przytrzymywała banderę, drzewiec od bandery. Śrubka. I jak mi to wypadło, to ja zacząłem szukać śrubki, ktoś mi dał wkręt do drewna. I stwierdziłem, aha, to to samo. I próbowałem ten wkręt do drewna tam wkręcić. Więc naprawdę było słabo i po prostu chciałem się zmierzyć z tym.
Nigdy nie majsterkowałem, nigdy nie robiłem nic takiego wcześniej, nie miałem zielonego pojęcia, w jaki sposób łączy się, czy obrabia materiały i wydawało mi się to czymś niesamowitym, żeby się z tym zmierzyć.
Czyli znowu mierzenie, wyzwanie, czy sam fakt, może nie fakt, ale właśnie ta koncepcja zamieszkania na łódce, to też był pomysł na takie wyzwanie, czy to coś innego za tym stało, stoi?
Tak, że w sumie takie życie twoje codzienne staje się wyzwaniem. Wtedy automatycznie takie ostateczne wyzwanie życiowe. Może, nie wiem, ale chyba bardziej chodzi o samą koncepcję życia w ten sposób, że żyjesz, ale możesz żyć wszędzie i nigdzie jednocześnie.
Ciekawe bardzo. No dobra, wypłynąłeś… – zaraz sprawdzimy, czy dobre przygotowanie zrobiłam – 28 grudnia 2012?
2019. Ale to bardzo podobnie te cyferki wyglądają.
Tak, tak, za dużo tych dwójek.
I to był 27 grudnia.
27 grudnia 2019. Kurczę, teraz wiesz co, mam tu takie następne pytanie o liczby, bo ja bardzo lubię liczby. Teraz będę się wstydzić go zadać, ale może i tak je zadam. A wrócę do tego pytania. 27 grudnia 2019. Miałeś konkretny cel? W sensie cel, przystań, czy kierunek, czy to było takie…
Znaczy kierunek generalnie był taki, że płynę na zachód. Rzeczywiście można w teorii płynąć, gdzie się chce, ale też trzeba mieć świadomość, że są jakieś takie – nie chcę brzmieć jak ten typ od Profitera z YouTube’a – ale patterns, te jakby schematy pogodowe. Wiemy, gdzie zazwyczaj wiatry wyją, z jakiego kierunku, w jaki sposób tam płyną sobie prądy oceaniczne, i gdzie i na jakich obszarach, w jakim momencie występują huragany. To wszystko bierze się pod uwagę, czyli wiesz, że chcesz płynąć dookoła, powiedzmy, załóżmy, że chcesz płynąć dookoła świata. Załóżmy.
Tak było?
Nie… Jest jeszcze jedna rada żeglarska, która mówi, że nawet jeżeli chcesz płynąć dookoła świata, to nie mów nikomu, że płyniesz dookoła świata. Powiedz, że płyniesz do Portugalii, a potem, że Cię po prostu poniosło. I tak jest rzeczywiście lepiej. Ja nie zakładam, że płynę dookoła świata, bo to by znaczyło, że zakładam, że robię kółko dookoła świata, bawię się w turystę, wracam do domu. Ja chciałem żyć na morzu. Ja chciałem, żeby to, co znajdę za horyzontem, mnie zaskoczyło i mogło to życie zmienić. Ja zakładałem, że może się zdarzyć wszystko, łącznie z tym, że nie będę już wracał do Polski. Chociaż też tego nie wykluczam, bo to jest piękny kraj, za którym ja tęsknię. I teraz będąc tutaj miesiąc, zdaję sobie z tego jeszcze bardziej sprawę, bo rozmawiam z ludźmi i trochę dochodzę do takiego wniosku, że takich ludzi jak my to jest mało na świecie. My Polacy w sensie.

Jest jeszcze jedna rada żeglarska, która mówi, że nawet jeżeli chcesz płynąć dookoła świata, to nie mów nikomu, że płyniesz dookoła świata. Powiedz, że płyniesz do Portugalii, a potem, że Cię po prostu poniosło. I tak jest rzeczywiście lepiej. Ja nie zakładam, że płynę dookoła świata, bo to by znaczyło, że zakładam, że robię kółko dookoła świata, bawię się w turystę, wracam do domu. Ja chciałem żyć na morzu. Ja chciałem, żeby to, co znajdę za horyzontem, mnie zaskoczyło i mogło to życie zmienić. Ja zakładałem, że może się zdarzyć wszystko, łącznie z tym, że nie będę już wracał do Polski. Chociaż też tego nie wykluczam, bo to jest piękny kraj, za którym ja tęsknię.

To ciekawe bardzo.
To jest ciekawe, ale ja to gdzieś chyba mówiłem, no wiadomo, te pytania się powtarzają często, ale że my mamy jakiś taki super balans pomiędzy – może to brzydko zabrzmi – pomiędzy biedą a bogactwem. Rozumiesz? My jesteśmy nie za biedni, nie za bogaci, tu jest nie za trudno, nie za łatwo i my jesteśmy tacy tak fajnie w tym wszystkim wypośrodkowani, że jak ja idę sobie do Planu B ze znajomymi, stoję przy barze i zaczynam rozmawiać z dziewczyną obok, to okazuje się, że ona pisze wiersze i zaczyna mi te wiersze tam recytować. Rozumiesz? I to jest coś niesamowitego, co nie zdarzyło mi się jeszcze ani w Kolumbii, ani w Meksyku, ani na Cabo Verde. Może, częściowo może być to kwestia językowa, chociaż i w Kolumbii i w Meksyku ten język jest na takim poziomie, że mogłoby się to zdarzyć, a mimo wszystko się nie zdarza, a tutaj w Polsce zdarza się bardzo często.
Więc to jest piękny kraj i ja też zakładam, że chciałbym tutaj kiedyś wrócić, natomiast to nie jest tak, że ja mam jakiś tam plan, że to jest dla mnie jakiś taki challenge, który ja wykonam. To jest moje życie, w sensie ja żyję na morzu teraz i dla mnie moja łódka jest moim domem.
Tak, ja wiem, o czym mówisz, bo faktycznie już słuchałam innych rozmów z Tobą i chciałabym pociągnąć ten temat, temat Polaków i temat tego, co dostrzegasz z dystansu, bo chyba często tak jest, że gdzieś tam odpływamy albo w dosłownym znaczeniu tego słowa, albo w bardziej metaforycznym i lepiej widzimy pewne rzeczy z dystansu. Czy jest coś takiego w Polsce, w Polakach, co właśnie zauważasz, szczególnie w tym pozytywnym kontekście, że warto docenić, a może na co dzień my tego sami w sobie nie widzimy?
Właśnie to, co powiedziałem, że to jest najważniejsza rzecz, że Polacy nie mieli ani za łatwo, ani za trudno. Przez to są super pracowici, a jednocześnie mieli te możliwości edukacji, chociażby. No przecież mamy tutaj bezpłatną edukację. Ja byłem w szkole, ja nie musiałem za to płacić. Za granicą bardzo często muszą i to ogromne pieniądze. W Kolumbii edukacja jest niesamowicie droga, wyższa oczywiście. Więc my tu mamy to, co trzeba, ale też nikt nas nie rozpieszcza. Tak mi się wydaje. Ja nie jestem też socjologiem, jakby wiesz, tak luźno mówię, co mi się wydaje, bo jakby też nie ma co słuchać aktorów, jak tak gadają na takie poważne tematy.
Ale to jest to, co ja widzę ze swojej perspektywy i co widzę, kiedy tu wracam i widzę to, że ludzie są tu niesamowicie ciekawi. Inna rzecz, że często nam się zarzuca, że my się nie uśmiechamy. Ale też, jeżeli będziesz miał problem, to Polak z tą skwaszoną miną Ci pomoże. Najlepiej, jak będzie mógł. A często jest tak, że ludzie w innych krajach będą się uśmiechać, Ale powiedzą: kurde, no nie, stary, nie mam jak ci pomóc. Ale ty na pewno sobie poradzisz, bo ty możesz, rozumiesz.
Więc nie wiem, to jest coś niesamowitego w tym kraju. Ludzie są naprawdę bardzo ciekawi, są wyedukowani, wiedzą o świecie. Z Polakiem możesz porozmawiać o wszystkim. O tym, co się dzieje na Bliskim Wschodzie, o tym, co się dzieje w Dalekiej Azji, o tym, co się dzieje w Południowej Ameryce.
Czyli ten nasz system edukacyjny, który tej wiedzy…
I ciekawość świata. I w ogóle sam sposób, w jaki my podróżujemy. Oczywiście podróże są fajne i one kształcą niezależnie od tego, w jaki sposób się tam realizuje, ale ja często widziałem, że Polacy i nie tylko Polacy, ludzie w ogóle generalnie z tej części Europy zawsze szukają takich… Może to jest też kombinowanie, bo my nigdy nie mieliśmy tyle pieniędzy. Właśnie to mam na myśli, mówiąc, że nie było za łatwo. My mimo wszystko chcemy, wiemy, że tam gdzieś jest ta przygoda, chcemy tego, nie mamy tak do końca pieniędzy, ale mimo wszystko próbujemy tam dotrzeć, więc jest dużo Polaków, którzy jeżdżą autostopem, co jest moim zdaniem niesamowitą formą na podróżowanie.
W tym Ty.
Ja też jeździłem autostopem. Ja to bardzo polecam wszystkim, jakby ktoś chciał podróżować i nie miał pieniędzy. A nawet jakby miał pieniądze, to niech zapomni o tych pieniądzach i po prostu podróżuje autostopem. To wtedy można po prostu tyle przygód przeżyć, poznać tyle niesamowitych ludzi, bo to też tak Ci trochę filtruje te osoby, które spotykasz. Bo kto się zatrzyma, żeby Cię zabrać? No ktoś taki, nie wiem, spięty, zestresowany, zamknięty na innych ludzi, no nie zatrzyma się, żeby cię zaprosić do swojego samochodu. Więc od razu te osoby, które się zatrzymują, które poznajesz, to są osoby otwarte, odważne, trochę szalone, ale zazwyczaj nie za bardzo, w sensie tak akurat. Więc każdy dzień przynosi nowe przygody i to jest też fajna forma, którą bardzo polecam.
Ja się dzięki Tobie dowiedziałam, że istnieje też coś takiego jak jachtostop. Jak to działa? Stajesz gdzieś tam na pomoście właśnie z tabliczką, nie wiem, Cabo Verde?
Nie, to tak nie działa. To jest trochę bardziej skomplikowana sprawa, bo wiadomo, jeżeli zabierasz kogoś do samochodu i ten ktoś Ci się nie podoba, to stajesz po minucie i otwierasz drzwi i mówisz: proszę wysiadać. Albo nawet jeżeli Ty się zdecydujesz na wejście do tego samochodu i Tobie nie pasuje, to mówisz: proszę się zatrzymać, i wysiadasz, bo czujesz, że jest może niebezpiecznie. A jak się władujesz na taką łódkę, która płynie nawet do tego Cabo Verde, powiedzmy z Kanarów zazwyczaj, gdzie to jest 7,8 dni i to już nie można wysiąść po drodze.
Dlatego tam to też nie jest takie proste i na pewno nie można stać z tabliczką, zresztą jachtu tak nie zatrzymasz gdziekolwiek, musisz wiedzieć gdzie. To jest raczej tak, że jachty często, powiedzmy, chcą przekroczyć Atlantyk, więc w odpowiednim miejscu, tak jak wspominałem wcześniej, trzeba wiedzieć kiedy płynąć przez ten Atlantyk. Bo jak mamy tutaj lato, no to wtedy na Atlantyku Północnym mamy huragany. Jeżeli huragan się dopadnie na otwartym oceanie, a huragan jest zazwyczaj szybszy niż łódka, to można już się przeżegnać i koniec przygody.
Więc trzeba płynąć wtedy, kiedy tych huraganów nie ma. I co oznacza, że płyniemy w zimie. Od listopada jest sezon do kwietnia ewentualnie. Już w maju mogły się zacząć znowu huragany. Więc zazwyczaj ludzie wypływają, powiedzmy, listopad, grudzień z tych Kanarów, więc wtedy taki jachtostopowicz leci na Wyspy Kanaryjskie i chodzi po marinach. I po tych marinach puka, pyta, chodzi do barów, w których żeglarze przebywają. Często rozwieszają takie ogłoszenia, w których zazwyczaj piszą, co umieją, w sensie, w jaki sposób jako członkowie załogi mogą się przydać, mówią: gotuję, nie wiem, gram na gitarze, mam jakieś doświadczenie żeglarskie i w ten sposób starają się przekonać ludzi. Są też strony internetowe, jakby jest masa opcji na to.
Ja nigdy przez ocean nie wziąłbym na razie, też, zwłaszcza że ja chcę płynąć sam. Ja też moich znajomych nie biorę, ja nie biorę mojej rodziny. Ja chcę zmierzyć się z każdym oceanem samemu, czyli ten najdłuższy przelot na oceanie zrobić sam, bo to też jest kwestia wyzwania, prawda? Z kimś płynąć jest łatwiej.
Ale często są rzeczywiście ludzie, którzy chcieliby, żeby było łatwiej. Moi przyjaciele brali jachtostopowiczów do siebie na łódkę, i nadal biorą. I ja też brałem na krótszych, powiedzmy, etapach, bo ja też tak zakładam sobie, że te dłuższe przeloty robię sam, natomiast na te krótsze, powiedzmy, między wyspami czy wzdłuż jakiegoś wybrzeża, to i zapraszam przyjaciół, rodzinę. I jeżeli już kogoś poznam, bo to trzeba poznać tę osobę, żeby ją zaprosić na jacht, przynajmniej tak jest w moim przypadku.
Bo to jest ogromna odpowiedzialność, to jest też niebezpieczne, może być niebezpieczne, wezmę kogoś, ja mu powiem, żeby się przypiął do jachtu, jak jest sztorm, on się nie przypnie, wypadnie za łódkę i ja wyląduję w sądzie. Więc to jest troszkę większa odpowiedzialność niż w przypadku brania autostopowiczów do samochodu.
Wracając do Ciebie i do Twojego pływania właśnie, minęły niedawno cztery lata na łódce, to jest tak, że Ty spędziłeś cztery lata na łódce, czy jednak coś tam się działo?
Nie, dosyć dużą część spędziłem w Kolumbii, ponieważ dopłynąłem do Kolumbii z zamiarem zostania tam dwa tygodnie w miejscowości Santa Marta na wybrzeżu kolumbijskim. Jakoś tak mi się spodobało, że zostałem dwa lata.
Dwa lata? Ale w tym czasie łódeczka sobie gdzieś tam stała?
Łódeczka sobie głównie stała, ja na tę łódeczkę wracałem, tam ją przestawiłem oczywiście z Santa Marty do Kartageny, to była jakaś taka krótka żegluga, potem w okolicach Kartageny troszkę pływałem, ale generalnie kręciłem się tam w okolicy i znaczną część tego czasu spędziłem w Bogocie. Ale właśnie to było moje założenie, żeby nie płynąć dookoła świata, żeby nie robić z tego formy turystyki, tak jak jest chyba w 95% przypadków, że po prostu płyniemy po tej trasie, zatrzymujemy się tam, gdzie przewodniki mówią, że jest ciekawie, zwiedzamy, płyniemy dalej. Ja tego nie chciałem robić, ja chciałem dać sobie szansę na to, żeby ta podróż zmieniła moje życie. A żeby tak było, to trzeba jakby wejść w ten kraj i być w nim, żyć w nim, płacić w nim podatki, pracować w nim, próbować się utrzymać. Rozumiesz, to mnie zawsze ciekawiło bardziej niż takie odhaczanie atrakcji turystycznych.
Te dwa lata to w dużej mierze przygoda ponowna z aktorstwem.
Dopłynąłem, powiedziałem sobie: chciałbym zostać. No to dobra, spróbujmy. Jestem aktorem, to jest mój zawód, skończyłem szkołę. Może się uda. Rynek teraz idzie do góry. Tak wtedy myślałem. Teraz nie wiem, chyba też. Tak bym raczej stwierdził, że tak jest. Bo oczywiście padła Wenezuela, to był ogromny rynek, więc zaraz się wszystko przeniosło tutaj obok. Rzeczywiście można tam nakręcić wszystko, bo jest każdy rodzaj środowiska i są i pustynie, i śnieg, jakby ktoś bardzo się postarał, dżungle, piaszczyste plaże, ocean, wszystko, ogromne miasta, małe miasta, język, i w miarę tanio się tam kręci filmy, jednocześnie prawo jest korzystne dla producentów.
Więc pomyślałem, dobra, no spróbujmy, czemu nie, jakby zrobiłem to, co się robi normalnie po szkole aktorskiej, co młody aktor wychodzi z filmówki, czy tutaj z Akademii Teatralnej i chce, powiedzmy, iść w tę stronę telewizyjno-filmową, oczywiście zdjęcia zrobiłem sobie nowe, bo też trochę mnie sponiewierało morze, więc musiałem to odzwierciedlić w moim portfolio. Nakręciłem jakieś tam sceny po hiszpańsku, zmontowałem je w Reel, bo miałem Reel, ale taki z polskimi scenami, to też nawet jeżeli dodam napisy hiszpańskie, to trochę za mało, żeby tam walczyć o dobrego menedżera, i wysłałem to wszystko, miałem listę sześciu menedżerów, wysłałem do dwóch, bo stwierdziłem, a nóż, jeszcze dostanę dwie informacje zwrotne i co ja zrobię.
I już z tych dwóch dostałem dwie informacje, obie się odezwały. Z tym że jedna tak bardziej oficjalnie na chłodno, ale jakby nie zamykając perspektyw. A drugi to był Jose Riviera, który wysłał mi wiadomość, głosową na WhatsAppie, bo tam opisałem całą swoją historię budowy łódki, żeglugi, tego, że jestem aktorem, tego, że mi się tu bardzo spodobało, chciałbym zostać. I on tylko tak… Nie napisał, tylko nagrał się: Cooo?! Co za historia! Muszę cię zobaczyć już teraz w Bogocie! Zapraszam! Ja mówię: dobra, to chyba jest mój człowiek.
Więc władowałem się w samolot chyba dwa, trzy dni później i poleciałem do Bogoty, się z nim spotkałem i do tej pory współpracujemy. Przyjaźnimy się już teraz i zrobiliśmy razem trzy seriale. Póki co. Może będzie więcej. Oby. Bo się fajnie pracuje. Chociaż tutaj też się naprawdę fajnie pracuje.
O to chciałem Cię zapytać. Takie podobieństwa i różnice.
Ja bym powiedział, jedna jest taka różnica, która jest ogromna. Załóżmy, że jesteś na planie i masz też plan na następny dzień i coś w tym planie się zmienia. To tutaj w Polsce dostaniesz SMS-a z produkcji, który mówi: jutro zmiana w planie pracy, ta i ta, zmieniamy godzinę, takie bla bla bla, coś tam, potwierdź, że odebrałeś, pozdrawiam. No i odpisujesz, że zrozumiałeś, dzięki. A w Kolumbii jest tak, że piszą do Ciebie wiadomość z biura: cześć. I ty musisz odpowiedzieć: cześć. I wtedy po jakimś czasie oni napiszą: jak się masz? I Ty odpowiesz: no bardzo dobrze, dziękuję, a wy? I oni odpowiedzą: dziękuję, że pytasz. I tutaj jak masz szczęście, to po tym dziękuję, że pytasz, jakby przejdą już do tego konkretu, ale zazwyczaj trzeba ich jeszcze pociągnąć za język, jakby żeby się dowiedzieć, o co im chodzi, co tam się urodziło, ale to też w takiej formie bardzo takiej miłej, z uśmiechem, z czymś najlepiej z jakąś emotikonką, bo oni bardzo to lubią. I wtedy możesz wyciągnąć te informacje, że zmienił się plan na następny dzień.
To ma plusy i minusy, ponieważ to też wynika z tego, że w Kolumbii bardzo dba się o to, żeby tej drugiej osoby nie zranić, żeby ona nie poczuła się źle. Oni bardzo dbają o to, żeby był taki fajny vibe, żeby wszyscy byli uśmiechnięci. Tam się nie mówi nie zazwyczaj, tam się nie mówi takiej twardej prawdy jak tutaj w Polsce, ale to wszystko jest po to, żeby było fajnie i rzeczywiście jest fajnie, to funkcjonuje. Natomiast oczywiście też wymaga większej ilości czasu, żeby ten przepływ informacji nastąpił. To ja bym powiedział, że to jest taka największa różnica.
Też zauważyłem, że tam jest dużo aktorów, którzy nie skończyli szkół aktorskich, a robią swoją robotę niesamowicie dobrze. Ale myślę, że to też wynika właśnie z tej kultury, że tam jest dużo gry w kulturze. W sensie tam ludzie grają, tam cały czas ludzie grają, coś fajne i oni potrafią grać. Oni się rodzą z tym chyba. Bardzo dobrze grają.
Nie mój kraj. Tak brzmi, że chyba trudno byłoby mi się odnaleźć. Z drugiej strony mnie intryguje i mam trochę w sobie właśnie taką chęć, żeby zobaczyć, czy bym się odnalazła. Ale też ja się bardzo cieszę właśnie, że mogę tutaj gościć różnych gości.
Kolumbijczyków jakichś zaproście.
A jak podpowiesz? Właśnie może jakieś nazwisko, tylko że po angielsku, bo ja z hiszpańskiego…
Ale jak po angielsku nazwisko? Nie, po angielsku z nimi rozmawiać? Ciężko jest. Bardzo ciężko. Tam mało ludzi mówi. Gdzieś sobie nawet sprawdziłem na Wikipedii, bo się zorientowałem, że Jezus Maria, nikt nie mówi tutaj po angielsku. I Wikipedia powiedziała, że angielskim włada 4% społeczeństwa. Na poziomie komunikatywnym, więc nie jest łatwo.
Grawitując do łódki, wróciłeś znów na tę łódkę, tak? I tutaj do Polski przyjechałeś z takiego dłuższego pobytu na łódce?
Tak i nie. Ponieważ zrobiłem jeden serial, ten serial się skończył, a że tak jak mówiłem wcześniej, w Kolumbii i w Meksyku castingi robi się online, to też nic nie stoi na przeszkodzie, żebym ja dalej płynął. Więc nie muszę tam siedzieć w Bogocie i czekać, tylko mogę sobie płynąć, czyli realizować dalej ten swój plan i uczyć się też, bo dla mnie każdy dzień na morzu to jest niesamowita nauka. I pchać ten cały mój projekt żeglarski do przodu. A jeżeli się pojawiają jakieś castingi, to po prostu rzucam kotwicę przy jakiejś wyspie i sobie się tam nagrywam. I jak dopłynę do Wi-Fi, to wysyłam to przez WeTransfer.
Dlatego podoba mi się ta opcja. No i płynąłem dalej. Po tym pierwszym serialu zacząłem płynąć, popłynąłem do Panamy, przepłynąłem kanał panamski i zacząłem płynąć wzdłuż wybrzeża do góry, do Meksyku. I tam dostałem kolejny casting i wygrałem go, więc wróciłem znowu do Kolumbii, żeby zrobić tam jakiś serial.
Zresztą to był mniejszy serial, to nie była taka główna rola jak za pierwszym razem, więc mogłem latać między Kolumbią i Meksykiem, czyli jak miałem powiedzmy trzy tygodnie pomiędzy zdjęciami, to wracałem na łódkę i dalej płynąłem albo zajmowałem się nią, coś tam sobie na niej robiłem. Więc trochę godziłem bycie na łódce z byciem w Kolumbii i graniem w serialach.
Tak patrząc na całe te cztery lata, to jaki procent mniej więcej czasu to była łódka, a jaki to był jednak…
Kolumbia. Myślę 70–75% łódka.
Łódka. I jak wygląda taki twój standardowy dzień na łódce?
Nie ma standardowych dni na łódce. Nie istnieje coś takiego. Nie, to zależy, bo masz ogólnie z założeń trzy stany. Możesz albo tą łódką się przemieszczać, być w przelocie, albo możesz kotwiczyć, albo możesz być w marinie i każdy z tych stanów jest zupełnie inny.
Oczywiście ten w marinie jest podobny do tego na kotwicy, natomiast jeżeli już jak jesteś w przelocie, płyniesz, to…
Tak, to ja tylko w przelocie pytałam.
Ten w przelocie zależy, czy to jest przelot wzdłuż wybrzeża. Tam jest tyle zmiennych. Może być przelot przy dobrej pogodzie, przy słabej pogodzie. Przelot, w którym masz zagrożenia nawigacyjne i nie. Przelot, w którym masz duży ruch statków dookoła i nie. Bo inaczej się płynie przez ocean otwarty, a inaczej się płynie wzdłuż wybrzeża. Inaczej się płynie jeden dzień i potem zatrzymuje, a inaczej się płynie cztery dni.
A najdłuższy przelot?
Najdłuższy przelot z Cabo Verde do Surinamu trzy tygodnie przez Ocean Atlantycki. Załóżmy, że płynę bliżej wybrzeża i można się spodziewać wielkiej ilości statków dookoła, to wtedy śpię 15 minut do 20 minut i co 20 minut muszę się obudzić, rozejrzeć dookoła, czy nie ma żadnego statku, i jak zobaczę, że jest, to muszę określić, czy istnieje ryzyko zderzenia, czy nie.
Normalnie patrzę na Ice’a. Jeżeli Ice nie wychwytuje, to muszę wtedy z kompasem robić namiary i sprawdzać, jak te namiary się zmieniają, żeby zobaczyć, czy jest to zagrożenie, czy nie. Na otwartym oceanie jest troszkę większy luz, bo przez te trzy tygodnie, które płynąłem z Cabo Verde do Surinamu, to widziałem z pięć statków.
A w takim trybie właśnie śpisz 15 minut, budzisz się, śpisz, budzisz się, jesteś w stanie właśnie wytrzymać taki dłuższy czas? To nie doprowadza organizmu do takiego skrajnego zmęczenia?
Pływałem tak do 5 dni, więc daję radę. Natomiast tak, raczej byłem zmęczony, jak już dopływałem. Potem dopływałem, rzucałem kotwicę i spałem przez 15 godzin zazwyczaj.
Masz na łódce coś takiego nieoczywistego? Pewnie wiele rzeczy, ale…
Nieoczywistego? Ale nieoczywistego w sensie jakim?
W sensie nieoczywistym.
Kurczę…
Wiesz co, pytam, co mi przychodzi do głowy, to mogą być przeróżne rzeczy, to może być jakiś miś, to może być…
Mam szczura, jakąś taką maskotkę szczura. Ale żywy? Chciałbym bardzo. Natomiast chyba dalej już teraz, jak chcę płynąć przez Pacyfik, to tam ze zwierzętami jest problem. Musiałbym go przemycać w każdym kraju, więc na razie sobie tego kota odpuszczę, ale potem zobaczymy. Mam tę maskotkę szczura, którą konstruktor łódki wrzucił mi do środka, jak przyjechał na chrzest. Ale ludzie mają maskotki na jachtach.
Myślę, że z takiej perspektywy nie żeglarza dosyć ciekawe urządzenie. Mam takie cztery. Na łódce jest autopilot. W sensie, tak jak mówiliśmy, najdłuższy mój przelot to były trzy tygodnie. Więc ja przecież nie siedzę przy tym rumplu i tam nie steruję przez trzy tygodnie, bo muszę też spać, łódka musi płynąć w tym czasie, tam się nie zatrzymujesz na środku na noc. Więc mam autopiloty i samostery wiatrowe, które utrzymują kurs łódki. Ja mogę siedzieć w środku, czytać książkę i tylko co te 15–20 minut wyjść, zobaczyć czy nic nie ma i wracać i dalej czytać książkę albo oglądać ściągnięte offline seriale na Netflixie.

Na łódce jest autopilot. W sensie, tak jak mówiliśmy, najdłuższy mój przelot to były trzy tygodnie. Więc ja przecież nie siedzę przy tym rumplu i tam nie steruję przez trzy tygodnie, bo muszę też spać, łódka musi płynąć w tym czasie, tam się nie zatrzymujesz na środku na noc. Więc mam autopiloty i samostery wiatrowe, które utrzymują kurs łódki. Ja mogę siedzieć w środku, czytać książkę i tylko co te 15–20 minut wyjść, zobaczyć czy nic nie ma i wracać i dalej czytać książkę albo oglądać ściągnięte offline seriale na Netflixie.

Bo powiedziałeś chwilę temu, że codziennie czegoś się uczysz, to masz na myśli właśnie hiszpańskiego, czy czytasz książkę, czegoś się uczysz, czy masz na myśli bardziej o siebie?
Mam na myśli elektrykę, elektronikę, mechanikę, nawigację, meteorologię, czyli te wszystkie trym żagli, to są te wszystkie rzeczy bezpośrednio związane z żeglarstwem, ale uczę się też języków, uznałem, że mój poziom hiszpańskiego już jest okej, już jest wystarczający, więc teraz uczę się francuskiego. Pewnie potem będę uczył się kolejnych języków, jak już ten francuski doprowadzę do takiego poziomu.
Poznajesz bardzo dużo ludzi, uczysz się ich historii, uczysz się o sobie bardzo dużo, bo jednak co chwilę się gdzieś tam spotykasz z jakimiś przeciwnościami, czy nawet z zagrożeniami, więc uczysz się uodparniać na stres, bo rzeczywiście jak się dopada burza na otwartym morzu, albo doczepiają się do Ciebie piraci, albo nie wiem, zaplątujesz się w sieci i musisz te sieci potem przy falach ogromnych ciąć w środku, więc to wszystko bardzo dużo uczy.
A czego się nauczyłeś o sobie właśnie przez te cztery lata?
Że mogę znacznie więcej niż mi się wydawało.
Duża rzecz.
Duża rzecz, dużo daje taka świadomość. Bardzo dużo.
Planujesz zrobić coś z tą wiedzą? Bo skoro możesz dużo więcej, niż Ci się wydawało, to ta poprzeczka, jeśli chodzi o wyzwania, idzie w górę.
Jeżeli mówimy technicznie o żeglarstwie jako takim, to też ja zdecydowałem się na tę trasę, powiedzmy, tropikalną wzdłuż Pasatów, dlatego że, powiedzmy, ja to uznałem za taki entry level, więc chciałbym gdzieś na jakimś etapie wrócić na zimne wody, które są o wiele bardziej wymagające też. Ale też rodzaj żeglarzy, który się tam spotyka, to jest zupełnie coś innego. Każdy ma taką ilość historii. I oczywiście te wyzwania i to wszystko, i można się uczyć więcej. Więc tak myślę, że z tą swoją wiedzą żeglarską i umiejętnościami, które teraz pokornie, powoli sobie nabywam, będziemy robić bardzo ciekawe rzeczy.
Jesteś osobą, która, tak mi się wydaje, całkiem lubi mówić, a jak spędzasz takie nawet 20 dni sam ze sobą, to mówisz do siebie, czy jak tę potrzebę realizujesz?
Mówię trochę do siebie, coś tam sobie piszę, coś tam mówię do siebie.
Właśnie, teraz Ci zamknąłem usta.
No właśnie, teraz się speszyłem i już nic więcej nie powiem. Nie, ja lubię mówić, ja lubię ludzi, ale ja lubię też samotność i ja potrafię się zamknąć. Nie, naprawdę, ja lubię też siedzieć w ciszy, patrzeć sobie na horyzont, patrzeć na te ptaki, co przelatują raz na jakiś czas i sobie medytować.
I ja dużo czasu spędzam sam i mnie to nie boli. Natomiast też jakby to, że ja jestem sam na łódce, to jest case w przypadku przede wszystkim przelotów, bo jak już gdzieś dopływam, wrzucam tę kotwicę, to oczywiście odpalam łódeczkę z silnikiem i jeżdżę po tych wszystkich łódkach i tam gadam, poznaję ludzi, wypytuję, ale też chyba raczej pytam, niż sam mówię. Chociaż nie 50-50, myślę.
No teraz ja się też speszyłam, ale może jakoś odnajdę tutaj drogę do poprowadzenia rozmowy dalej. Czy czegoś Ci brakuje w takim trybie życia?
Na pewno rodziny, moich zwierzaków, moich przyjaciół. I teraz rzeczywiście coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że brakuje mi Polaków ogólnie. Nas jest bardzo mało na morzach. Jest coraz więcej, to się zmienia powoli, ale takich polskich przygodowych żeglarzy, piratów wręcz już nie spotyka się aż tak dużo, czy w ogóle ludzi ze wschodu Europy. Tego, takich ludzi mi brakuje troszkę tam, ale i tak się trafiają raz na jakiś czas, a i ci ludzie z zachodu też bardzo często są ciekawi, więc i ludzie, których spotykamy tam po drodze i Latynosi i wszyscy.
Wiadomo, że nie ma nic za darmo w życiu. Trzeba czymś zapłacić, żeby mieć coś innego i to jest normalne. Więc musiałem dokonać tej transakcji i jestem z niej zadowolony mimo wszystko.
W trakcie naszej rozmowy, jak słuchałam też innych rozmów z Tobą, są takie słowa, które się przewijają i padają często wśród nich, właśnie to już kilkukrotnie dziś wspomniane wyzwanie. Jakie słowa są dla Ciebie ważne?
Wolność.
A co ona dla Ciebie znaczy?
Ha, ojej. Boże, jak filozoficznie. To nie ma znaczenia, to uczucie. W sensie ja to czuję tutaj. Ja nie myślę o tym. Jest to niezależność, jest to możliwość bycia, gdzie chcę, robienia tego, co chcę, możliwość przerwania tego, jeżeli będę chciał, w każdym momencie. To jest bardzo trudne pytanie. Dla mnie to jest w ogóle kwintesencja życia. I już. Zresztą, jeżeli ktoś chce usłyszeć, co to jest wolność ode mnie, zapraszam do mnie na łódkę, napijemy się herbatki, poczekamy, aż będzie zachodziło słońce i będą tam ptaszki sobie śpiewać. Znaczy śpiewać, skrzeczeć, one tam skrzeczą bardziej, niż śpiewają, ale to jest piękny skrzek. I wtedy sobie o tym porozmawiamy.
Gdzie ta łódka teraz jest?
Teraz jest w Sonorze w Meksyku w miejscowości Guaymas. To jest pacyficzne wybrzeże Meksyku po tej drugiej stronie. Na suchym lądzie jest, wyciągnięta z wody. Żeby nie obrastała pąklami, bo łódki tam strasznie obrastają pąklami i po trzech tygodniach, co trzy tygodnie trzeba te pąkle zrywać i te skubane pąkle zostawiają takie ślady wapniowe i ja teraz mam pełno tych śladów wapniowych, które będę musiał szlifować. Więc jakby ktoś chciał wpaść do Sonory poszlifować w marcu, zapraszam. Dużo szlifowania.
Jest taki temat, który ja bardzo lubię i pytam gości po to, żeby usłyszeć właśnie takie ciekawostki dla siebie. I to są liczby. I w Twoim przypadku kilka takich mam pytań. Ile mil? W ogóle je liczysz? W ogóle statystyki są dla Ciebie istotne?
Czasami z ciekawości, tak. I dlatego teraz policzyłem, bo w tej podróży, którą właśnie wykonuję na Leili, dochodzę do 10 tys. mil.
Okej.
A to liczę sobie, no bo tak człowiek dopływa np. do tej Kolumbii, myśli sobie, a, pół świata przepłynąłem, no nie, to jest jedna czwarta.
Czyli opłynięcie dookoła świata to jest 40 tys. mil?
Zależy gdzie. Są różne trasy, po drodze się zbacza. Ja też mówię, ja nie płynę tą samą trasą. Jestem blisko tej trasy, która jest dosyć typowa ze względu na warunki pogodowe, ale jednak ja robię te detoury. I Cabo Verde był takim detourem, który jest troszkę już poza trasą. Większość żeglarzy płynie bezpośrednio z Wysp Kanaryjskich na Karaiby. O wiele mniej żeglarzy zahacza o Cabo Verde, a jak zahacza, to płynie na Wyspę Mindelo. Ja popłynąłem na Wyspę Sal, więc staram się robić takie małe detury, ale jednocześnie gdzieś tam nie pchać się w sytuacje, które mogą mnie przerosnąć, czy przerosnąć łódkę zbudowaną w szopie w Ząbkach.
Ale też jak przepłynąłem ten Atlantyk, to nie płynąłem znowu od razu na Karaiby, tylko popłynąłem do Surinamu, gdzie już bardzo mało żaglarzy dociera. Więc staram się gdzieś płynąć po tej trasie, którą można by wyliczyć, że to będzie tyle i tyle i mil, ale jednak odbijać w górę, w dół troszkę. Meksyk był też takim odbiciem. Mało kto rzeczywiście po przejściu Kanału Panamskiego kieruje się na północ. W ogóle tam nie ma innych nacji, są tylko Amerykanie i trzy łódki polskie, które popłynęły tam wszystkie trzy, razem płynęły z tej Panamy do Meksyku. Ale obliczyłem sobie, ile było i faktycznie jesteśmy na 10 tysiącach mil w tej podróży.
A ile krajów?
Oj, tak nie wiem. Mogę policzyć teraz jeszcze. Nie, poczekaj. To jest bardzo proste policzenie. Polska. Potem były Niemcy, potem była Dania, potem były Niemcy jeszcze raz, to liczymy? Nie. Czyli potem było Królestwo Niderlandów. Potem była Wielka Brytania. Francja, Hiszpania, Portugalia, Wyspy Kanaryjskie liczymy jako Hiszpanię, tak? Cabo Verde, Surinam, to jest dziesięć. Dobra, zapamiętaj, że mamy dziesięć w Surinamie. Potem jest Grenada. Ale tylko łódką, czy jakie na przykład gdzieś tam sobie latałem?
Tylko łódką.
Mieliśmy dziesięć w Surinamie. Grenada, Curacao, Kolumbia, Panama, Salvador, Meksyk. Szesnaście krajów.
A prowadzisz dziennik? Zapisujesz sobie właśnie to wszystko?
W sensie dziennik pokładowy, w którym zapisuję godzinę, kurs, prędkość i współrzędne. Ale to przy tych dłuższych przelotach robię.
Przy tym właśnie samopoczucie itp.?
Czasami tak. Powinienem o wiele więcej tego robić, bo boję się, że część tych takich mniej intensywnych przeżyć może gdzieś tam ulecieć z pamięci. Chyba będę robił tego więcej. Myślę, że warto.
Największa siła wiatru?
W przelocie czy na kotwicy?
W przelocie.
W przelocie 34.
A w skali Beauforta?
To między 7 i 8.
To już poważnie było.
Tak, z tym że wiadomo, że sztormy są najgroźniejsze przy brzegu. Zależy też od siły. Ta siódemka jeszcze na otwartym oceanie to jeszcze, to była taka granica. To było 33, to było jeszcze 7. Ja też nie mam wiatromierza. Tzn. chyba jeszcze wtedy, już mi chyba wtedy nie działał. Ale z prognoz pogody, które docierały do mnie przez satelitę, przez taki komunikator satelitarny, to miało być 33, więc to jeszcze chyba nie było 8. Szkoda, bo 8 by lepiej brzmiało.
Ale na kotwicy miałem 50 parę. A w marinie to było tam pod 60, jak huragan nas uderzył. Ale i tak 60, bo to normalnie było 100, tylko że nas zasłoniły góry i nam zeszło do 60.
A co jest dla Ciebie najtrudniejsze w tej podróży? Normalnie bym powiedziała, co jest dla Ciebie największym wyzwaniem, ale w Twoim przypadku to…
No nie chcemy tak rozszargać tego słowa. Co jest najtrudniejsze?
Czy to, nie wiem, samotność? Powiedziałaś, że czego Ci brakuje? Rodziny, tak? Czy to są właśnie aspekty techniczne? Czy to jest, nie wiem, stres właśnie przy takich trudnych warunkach pogodowych?
Chyba nie ma takiej rzeczy, która najbardziej mnie by tam bolała, czy stresowała… Ale na pewno tak, mówię, to, że jestem daleko od rodziny i to, że gdzieś to życie, ono mimo wszystko tutaj płynie, prawda? I mnie omija, ludzie się, moi przyjaciele się żenią, rodzą dzieci, są wesela, na które ja nie docieram, są chrzciny, są urodziny babci. Rozumiesz, to są te rzeczy, które rzeczywiście bolą, że to nie jest tak, że tutaj wszystko się zamroziło i czeka, aż ja wrócę, żeby znowu ruszyć na tym samym etapie. Ja widzę, że pewne rzeczy się zmieniają, że Warszawa, do której wróciłem już po tych czterech latach, jest zupełnie innym miastem. Bo też wiadomo, dużo tutaj w tej części świata się wydarzyło.
No tak jak mówiłeś, coś za coś.
Coś za coś. Więc to, co mnie stresuje, burze mnie stresują. Wiadomo, czy też tam czego unikać w trakcie burzy, to są otwarte przestrzenie, woda i wysokie obiekty, to masz wszystkie trzy na łódce. Dlatego to w jakimś tam stopniu mnie stresuje. Ale mówię, coś za coś, jest fajnie.
A co daje Ci najwięcej przyjemności?
Na pewno fitoplankton, jak świeci, to jest przyjemne. Jak tam wpadną raz na jakiś czas delfiny, że gdzieś tam wieloryb wyskoczy w okolicy, ale też i ludzie, ludzie, to, że mogę poznawać ludzi ciekawych, a chociaż, mówię, tutaj też są ciekawi, więc to wszędzie można, ale… Mimo wszystko ludzie i to, że się uczę, że robię coś dla siebie, coś, co chciałem robić, ale jednocześnie trochę jakbym był na studiach, bo każdy dzień to są nowe umiejętności, które muszę zdobyć, bo jak tego nie zdobędę, to w skrajnych wypadkach mogę nawet umrzeć, więc rzeczywiście bardzo dużo się uczę.
Zresztą ja to zauważyłem, jak gdzieś tam parę razy wysłałem CV do firm czarterowych, żeby być kapitanem, że tak naprawdę jedyne, co ja mam w tym CV, to jest właśnie ta podróż, ten fakt zbudowania łódki i przepłynięcia i zazwyczaj to było więcej niż wystarczająco. Oni dzwonili i pytali, ale na pewno Ty chcesz u nas pracować? Więc… Wiesz, z jednej strony to jest coś, co robię dla siebie, ale z drugiej strony to też jest solidny dosyć wpis do CV, co dla aktora jest ważne, żeby mieć plan B, bo wtedy o wiele przyjemniej się robi castingi, jeżeli wiesz, że od tych castingów nie zależy to, czy będziesz miał co włożyć sobie do lodówki.
Myślisz czasem o tym, że na emeryturze to Ty będziesz robił co? Czy nie myślisz o tej emeryturze? Pytam też w kontekście takim, że często i sam o tym opowiadasz, właśnie w taką podróż ludzie wybierają się na emeryturze, ty wybrałeś inną drogę, no i właśnie, czy masz plany na emeryturę?
Jest tak dużo niewiadomych teraz po tym wypłynięciu i tak nagle Ci się te horyzonty poszerzają, że trudno byłoby przewidzieć, co bym robił. Jest ileś opcji. Mógłbym być na łódce, rzeczywiście jest to fajna forma spędzania emerytury. Mógłbym gdzieś tam paść kozy w zakopanym owce, przepraszam, bardziej. Słyszałem, że mają niedobór mleka owczego i przez to te oscypki to nie są oscypki, więc może to jest jakaś nisza. Albo co? Albo może wychowywać wnuki, albo przynajmniej dzieci, a może nie. Nie wiem, gdzie będę żył, co będę robił. Na razie staram się też raczej skupić na tym, co tu i teraz, a nie na emeryturze.
Pytałam Cię, czego się nauczyłeś o sobie przez te cztery lata. Trochę inne pytanie, ale tak wariacja na temat. Jak się zmieniłeś przez te cztery lata? Czy się zmieniłeś?
Chyba jestem odważniejszy. W sensie nie boję się aż tak. W zasadzie już chyba się mało czego boję, tak myślę.
Oj, to zaczynasz być tak niebezpieczne, nie masz czasem takiego…
Tak, tak, jest niebezpiecznie, bywa niebezpiecznie, ja się ładuję w różne sytuacje, które są niebezpieczne, ale też coś za coś, to już jak tam czytałeś, to często powtarzam to samo, że nie ma wolności i bezpieczeństwa jednocześnie, w sensie albo, albo i ja tak bardzo jeszcze pokochałem wolność jeszcze bardziej w trakcie tej podróży, jakby poczułem, że to jest to, czego ja chcę i aż się w tym czuję dobrze, że no kurde, ja zapłacę każdą cenę, żeby być wolny.
Czy to jest to przesłanie na koniec?
Nie, to każdy musi podjąć samodzielnie decyzję, ile bezpieczeństwa chce dla tej wolności poświęcić. No ja nie mogę powiedzieć: ludzie, dalej, rzucajcie się! No bo nie, bo to nie jest też tak, że dla każdego jest to równie ważne, co dla mnie. Dla mnie jest to ekstremalnie ważne i ja myślę, że to jest moja decyzja, że tak robię. Każdy musi podjąć swoją własną.
A jakbyś miał taką możliwość jakimś magicznym tutaj pstryczkiem sprawić, żeby po naszej rozmowie w głowach słuchaczy została jedna myśl, to co byś chciał, żeby to było?
Jedna myśl, która zostałaby w głowach naszych słuchaczy po tym wszystkim… Kurczę, ale to jest tak, że właśnie to jest to, że naszymi słuchaczami są Polacy. Więc każdy ma swój własny świat, który jest bardzo indywidualny. Co jest piękne i niesamowite. I każdy z nich potrzebuje czego innego. Więc ja bym tylko chciał zostawić tę myśl, że jesteście fantastyczni, wspaniali i bardzo za Wami tęsknię. I trzymajcie tak dalej. Naprawdę. Bo to jest sztos, jacy my jesteśmy. Jak człowiek tak popływa sobie po świecie i popatrzy, jak to funkcjonuje w innych miejscach. Ja jestem dumny z tego, że jestem Polakiem.
I to też jest piękne. Także kibicuję temu, żebyśmy wszyscy byli tak dumni z tego, że jesteśmy Polakami, żebyśmy wierzyli w siebie właśnie w to, że jesteśmy fantastycznymi ludźmi, tak jak mówisz. Życzę Ci, żeby to przesłanie niosło się jak najdalej w świat i sobie zresztą też i Wam wszystkim również i dziękuję bardzo za naszą rozmowę.
Bardzo dziękuję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top