NM 74: Maciej Szymanowicz – fakty, mity i głupoty o Marzeniach

  • 01:02:17
  • 29 listopada, 2022
  • 142 MB

Czy macie tak, że idąc do księgarni, bierzecie do ręki ilustrowaną książkę dla dzieci, aby nacieszyć oczy pięknymi rysunkami? Albo kupujecie je dla dzieci własnych lub bliskich, tak naprawdę z myślą o sobie, żeby mieć przyjemność obcowania z pięknym światem wyobraźni? Ja właśnie tak mam!

 Mam też przyjemność zaprosić Was na spotkanie z Maciejem Szymanowiczem – ilustratorem i autorem książek dla dzieci. 

Bezpośrednim impulsem do naszej rozmowy jest to, że Maciej napisał i narysował książkę pod tytułem “Marzenia. Fakty, mity i głupoty”. Skąd ten pomysł i skąd w tak zacnym tytule wzięły się te głupoty?

Zapraszam do słuchania!

W odcinku „NM 74: Maciej Szymanowicz – fakty, mity i głupoty o Marzeniach”  usłyszycie o tym:

  • Jakie były pierwsze dziecięce marzenia Macieja;
  • jaki talent objawił się wcześniej – aktorski czy ilustratorski;
  • kto go uświadomił, że masz taki talent;
  • dlaczego wybrał ilustracja nie komiks;
  • kiedy zamienił rysowanie z pasji na pracę i co się wtedy zmieniło;
  • kiedy z ilustratora stał się autorem książek;
  • czym są marzenia;
  • jakie są rodzaje marzeń;
  • czy marzenia mają termin przydatności;

Ogromnie się cieszę, że coraz więcej rozmawiamy o marzeniach. Dziennikarze pytają o nie w wywiadach, nawiązują do nich reklamy. A teraz, dzięki Maćkowi, mamy fajny sposób na rozmowy o marzeniach z dziećmi. Bo warto już od najmłodszych lat pokazywać, że warto marzyć i jeszcze bardziej, że warto te marzenia realizować. Książka Macieja “Marzenia. Fakty, mity i głupoty” jest super narzędziem do rozmowy nawet z trzylatkiem. A o jakich marzeniach będziemy rozmawiać w kolejnym odcinku? Nie zdradzam, ale już teraz zapraszam Cię do jego wysłuchania

Do usłyszenia w kolejnym odcinku!

Dodatkowe linki: 

 

Więcej o Macieju znajdziesz tutaj:

 

Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:

A jeśli spodobał Ci się ten odcinek, będę wdzięczna za komentarz i podzielenie się tym odcinkiem z innymi osobami, którym jego treść może być przydatna. Będzie mi też miło jeśli poświęcisz chwile i zostawisz krótką ocenę podcastu w iTunes – dzięki temu inne osoby łatwiej dotrą do tego podcastu.

Cześć, Maciej!

Cześć!

Dzięki wielkie za przyjęcie zaproszenia do rozmowy o… (niespodzianka!) marzeniach.

Nie wiem, czy o marzeniach dam radę. Dlaczego akurat o marzeniach?

Bo ten podcast nazywa się Napędzani Marzeniami.

To dlatego.

Dokładnie. Poza tym napisałeś książkę, pokażę od razu: Marzenia. Fakty, mity i głupoty. Szczególnie ten trzeci element mnie intryguje. Przejdziemy do niej za chwilę, bo chciałabym tak od początku, czyli: czy pamiętasz, jakie było Twoje pierwsze dziecięce marzenie?

Pamiętam marzenia z dzieciństwa, nie mam pewności, że pamiętam pierwsze. Na pewno jednym z takich istotnych marzeń było zostać taksówkarzem. Starałem się wizualizować sobie to marzenie, siedząc pod taką szafką od starej maszyny do szycia, i tam było takie koło, które stanowiło kierownicę, a z tyłu było trochę miejsca między szafką a ścianą, i tam moja siostra marzyła, albo i nie, o tym, żeby być pasażerem.

Natomiast marzyłem też o tym, żeby być śmieciarzem, bo strasznie mnie fascynowało to, jak ci faceci już wturlają te kubły do śmietnika i śmieciara rusza, i tam taki schodem z tyłu jest, i oni tak hyc! na ten schodek wskakiwali z taką nonszalancją, jedną ręką się trzymali za śmieciarę i patrzyli jak marynarze ku kolejnemu śmietnikowi. Bardzo mi się to podobało jako dzieciakowi. Głównie to jeżdżenie za zewnątrz samochodu, a nie zbieranie śmieci – chyba o tym bardziej marzyłem.

Natomiast marzyłem też o tym, żeby być śmieciarzem, bo strasznie mnie fascynowało to, jak ci faceci już wturlają te kubły do śmietnika i śmieciara rusza, i tam taki schodem z tyłu jest, i oni tak hyc! na ten schodek wskakiwali z taką nonszalancją, jedną ręką się trzymali za śmieciarę i patrzyli jak marynarze ku kolejnemu śmietnikowi. Bardzo mi się to podobało jako dzieciakowi. Głównie to jeżdżenie za zewnątrz samochodu, a nie zbieranie śmieci – chyba o tym bardziej marzyłem.

Podejmowałeś jakieś kroki w kierunku realizacji tych marzeń?

Tego nie. Do tego pierwszego starałem się przy pomocy maszyny do szycia przygotować do zawodu, ale nie wyszło. A ten drugi, wiem, że to bardzo potrzebny zawód, ale nie.

A takie pierwsze dorosłe marzenie? Nie wiem, czy można powiedzieć, że marzenie jest rozsądne, ale takie świadome, co do którego miałeś plan, żeby faktycznie je urzeczywistniać?

To chyba były marzenia związane z mikrofonem, śpiewaniem. One się zaczęły dość wcześnie, gdzieś tam w podstawówce. Rzępoliłem na gitarze i paliłem ryja całymi wieczorami w domu. Ale później ruszyłem w tym kierunku, zacząłem uczęszczać do szkoły muzycznej, śpiewałem, potem marzyłem jednak bardziej, żeby być aktorem. Same takie narcystyczne historie.

Skończyłem szkołę teatralną, ze dwa, trzy lata popracowałem w zawodzie i na szczęście mi przeszło.

Nie wiem, czy narcystyczne, ale zdecydowanie bardziej ekspresyjne i takie ekstrawertyczne.

Tak, już w samym tym marzeniu – pamiętam i wiem też od znajomych – jest taka chęć bycia podziwianym. To jest bardzo duża siła napędowa marzeń i drogi do ich spełnienia.

Czyli to nie talent ilustratorski objawił się jako pierwszy, tylko bardziej talenty muzyczne?

Chyba raczej ilustratorski, bo objawił się już w przedszkolu i potem w podstawówce. Ja wtedy bardzo dużo rysowałem. Ogólnie dzieci przestają rysować tak odruchowo, mechanicznie gdzieś około drugiej, trzeciej klasy, że dziecko coś przeżyje i musi to wyrysować. Potem przestają rysować. A ja nie przestałem. Z tym że te bardziej narcystyczne dążenia mnie jednak zdominowały na jakiś czas.

A czy Ty sam czułeś, że masz ten talent związany z rysowaniem, czy ktoś Cię uświadomił?

Pani w przedszkolu mnie najpierw uświadomiła. Bo to jest ważne dla małego dziecka, że ojejku, Maciek, jak ładnie narysowałeś! albo: a ty, Ilona, to co narysowałaś, zobacz, jak Maciek ładnie lalę narysował. Tak że to się z tym rośnie.

Słuchaj, bo ja wyczytałam gdzieś, że w którymś momencie jednak chciałeś iść w kierunku rysowania i zarabiania na życie rysowaniem, bo pasjonowały Cię komiksy (nie wiem, czy potwierdzisz, czy zaprzeczysz) i że chciałeś iść w tę stronę.

Potwierdzę. Tak, chciałem i nawet, nawiązując do tych pierwszych marzeń z dzieciństwa, narysowałem komiks o śmieciuchu. To były czasy przemian ustrojowych w Polsce i tak jak wcześniej rzeczy związane ze śmieciami to był taki śmierdzący, niefajny temat, tak potem nagle się pojawiły jakieś pieniądze na uświadamianie społeczeństwa, że to ważne, że nie można wyrzucać wszystkiego wszędzie, i przypadła mi rola twórcy komiksu o śmieciuchu, który zawładnął miastem. Była na to też kasa, sąsiad pracował gdzieś tam w jakiejś firmie, która się zajmowała przewalaniem tych grantów, które wtedy też były nowością, i ponieważ wiedział, że ja lubię i że coś tam mi wychodzi, narysowałem taki komiks. Zarobiłem za to chyba jakieś 500 zł na stare, już nie pamiętam.

Konkret.

To był konkret. Ale to jednak była frajda, że mnie wydrukowali gdzieś.

Czy umiesz zdiagnozować, że jednak ten śpiew, aktorstwo poza tym aspektem łechtania ego wygrało na początku z rysunkiem?

To była taka droga między zarzuceniem tych marzeń i działań, bo pracowałem w teatrze, nie byłem wybitnym aktorem, miałem tego pełną świadomość, co mi nie przeszkadzało cieszyć się tą sytuacją. Tym bardziej, że pracowałem w fajnym, uznanym teatrze, nie wiem jak teraz, dawno nie miałem kontaktu, teatr wtedy nazywał się Wierszalini, wtedy to był jeden z najbardziej utytułowanych teatrów polskich na świecie.

W którym mieście?

W Supraślu. To jest teatr, który ma siedzibę w starym drewnianym domu kultury, jest tam bardzo klimatycznie. Ludzie z Warszawy przyjeżdżali w sobotę wieczorem, żeby obejrzeć spektakl, tak że coś w tym było, dwieście ileś kilometrów.

No to mega. Ale czy to był teatr tradycyjny, czy jednak inny? Bo nawiązuję do wydziału uczelni, który ukończyłeś.

Tak, bo ja skończyłem szkołę rockową. Ten teatr miał bardzo specyficzny język teatralny. Nie miałem tam stricte lalkowych jakiś czynności, natomiast jeden spektakl był grany z rzeźbami, inny z obrazkami. Były tam ikony tych postaci, w zasadzie wszystko było grane przez aktorów, ale te ikony gdzieś tam też miały taką swoją nieoczywistą funkcję. Tak że ciekawie było. Emocjonalnie też było ciekawie.

I dlaczego jednak ilustracje?

O wszystkim bym nie chciał mówić, bo taki teatr dla dorosłych to jest naprawdę kocioł na różne sytuacje…

Czyli rozumiem, że była motywacja i pozytywna, i ta negatywna.

Ciężko powiedzieć, żeby tam było coś negatywnego. Tam po prostu te zależności międzyludzkie są na bardzo wysokim poziomie. I to trochę kręci, trochę wkurza, jak wszędzie. Natomiast ja w pewnym momencie stwierdziłem, że to chyba nie jest zawód dla mnie za kilka lat.

Jest coś takiego w teatrze lalek, przynajmniej było tak parę lat temu, zanim nastąpiła wymiana pokoleń, nie wiem, jak jest teraz, ale miałem takiego znajomego reżysera, który był wcześniej w teatrze lalek aktorem, i on wtedy miał tyle lat, co ja teraz, może trochę mniej, i mówi: Maciek, kurde, muszę zostać reżyserem. Spytałem dlaczego, przecież jest super aktorem. Ty, wiesz, ale już masz czterdzieści parę lat, wyskakujesz w rajstopach na scenę, patrzysz na te dzieci, okej, one przychodzą z mamami i powiem ci: głupio jest tak. I to jest wbrew pozorom dość częsta sytuacja, że ci ludzie się wypalają w tym zawodzie. Bo w tym zawodzie albo jesteś w czołówce, albo jesteś artystą i masz to gdzieś, czy Cię podziwiają, czy nie, doceniają Cię jakby w ten inny sposób, albo jesteś nikim. Albo grasz w serialu, co tez jest spełnieniem marzeń, bo ja marzyłem kiedyś o tym, żeby grać w serialu. I być celebrytą.

Myślę, że osiągnąłeś to marzenie, może w innej formule, wśród specyficznej grupy docelowej.

Jak się okazało, że dzisiaj nie będzie radio, tak jak się spodziewałem, tylko jest wideo, ja nie lubię siebie oglądać, okazywać. To mi też zaczęło przeszkadzać na scenie. Wolałem coś narysować. Jak coś narysujesz, możesz od tego odejść, popatrzeć, jak inni na to patrzą, w zasadzie zobaczyć dokładnie to, co oni widzą. A jak jesteś aktorem, to zawsze od środka patrzysz.

Ktoś mi podpowiedział, że warto zrobić sobie codziennie selfie, tylko i wyłącznie po to, żeby polubić siebie.

Przepraszam, bo selfie zrobiłem raz w życiu przy okazji kupienia nowego telefonu, żeby zobaczyć, czy aparat działa. Ale skasowałem od razu.

To może taki challenge? Może jakieś zobowiązanie na antenie?

Nie.

No trudno.

Mogę się narysować co najwyżej, ale będę niepodobny, tak że nie wiem, czy jest sens. Ja nie umiem rysować, żeby coś było podobne.

No tak, szczególnie łokcie.

Łokci w ogóle nie umiem.

Tak, łokcie Ci nie wychodzą, potwierdzam. Dobra, bo cały czas rozmawiamy o tym, dlaczego nie to aktorstwo, a pytanie: dlaczego jednak ten rysunek?

Komiksy przestałem lubić w pewnym momencie. I nawet pamiętam tę chwilę. Pojechałem do siostry, która mieszkała wówczas w Brukseli. Oni tam mają fantastyczną kulturę komiksu. Francja, część Belgii mają wspólny język, więc jest duży rynek, to się rozkręca. Tam są jakieś problemy ponoć teraz związane z tym, że mało płacą ilustratorom, bo jest ich za dużo, ale ja nie o tym. Wszedłem do sklepu z komiksami, nakupowałem duży stos tych komiksów, a obok był sklep z książkami dla dzieci, też przeogromny. I stwierdziłem, po dwóch godzinach buszowania, że te książki dla dzieci są fajniejsze. Wtedy u nas takich książek nie było (bo ja byłem wtedy młody). I stwierdziłem, że ja będę takie książki rysował.

I co było potem?

Potem długo, długo nic (z rysowaniem). Rysowałem sobie do szuflady, ale to nie tak łatwo się wbić w rynek, tym bardziej, że nie miałem kierunkowego wykształcenia, nie miałem znajomości w branży.

To co było tą stopą wstawioną między drzwi?

A ja wiem?

Bo miałeś już jakieś doświadczenia? Mówiłeś o komiksie wcześniejszym. Czy ten rysunek to Ty sobie wychodziłeś, czy jakieś zrządzenie losu sprawiło, że przyszło pierwsze, drugie, trzecie i kolejne zlecenie?

To była droga, taka dosyć długa. Bo ja najpierw pracowałem przez jakiś czas w agencjach reklamowych.

To też nieoczywiste: z aktorstwa do agencji reklamowych.

No nie, nieoczywiste. Ale gdzieś tam odwoływałem się, próbując realizować ten pomysł, do tych moich doświadczeń graficznych, młodzieńczych. I jak sobie już kupiłem komputer – a to kiedyś nie było tak jak dzisiaj, że się po prostu kupowało albo wymieniało. Na to się czekało, marzyło, trzeba było sobie podorabiać. Ojciec trochę dołożył. Albo ja, już nie pamiętam kto więcej.

To była kupa forsy, ale od razu się wziąłem za naukę programów graficznych i robiłem sto głupot, łapiąc sto srok za ogon, a to jakieś 3D, a to jakieś naprawdę odległe od siebie rzeczy, ale tak naprawdę, jak już zacząłem potem szukać pierwszej pracy po tym teatrze, to szukałem w agencjach reklamowych. Kiedyś te słowa, agencja reklamowa, to było w ogóle coś elektryzującego, pracować w agencji reklamowej, nawet jeśli ona się mieściła gdzieś tam za śmietnikiem, w jakimś kantorku i wcinała litery z folii, które się potem lepiło na szyldy, to dumnie się to wszystko zwało agencją reklamową i to było takie nobilitujące.

Ja najpierw trafiłem do jakiejś takiej dziwacznej firmy, gdzie nasza agencja reklamowa była przykrywką dla prezesa do kupowania aparatów fotograficznych i różnych innych fajnych sprzętów. Robiliśmy też np. etykiety na jakieś takie dziwaczne urządzenia, które nie wiem, co robiły. Coś z prądem.

Łączenie biznesu z hobby to myślę, że też jest fajny pomysł.

Potem trafiłem do jakiejś takiej fajniejszej agencji, reklamowo-wydawniczej, tam się już nauczyłem w boju rzemiosła, również od strony technicznej, od strony przygotowania do druku. I tak pracowałem ileś tam lat w tym zawodzie.

A potem przeniosłem się do Warszawy i tu było łatwiej. W Białymstoku nie było wówczas chyba żadnego wydawnictwa książkowego. Może było jakieś jedno, dwa, ale takie raczej kameralne bardzo. I w Warszawie, na skutek spotkań z ludźmi przy różnych projektach, np. robienia jakichś gazetek dla marki kosmetyków do farbowania włosów, poznałem ludzi, którzy pracują w wydawnictwach książkowych i zacząłem składać książki dla dorosłych, projektować.

I tak jakoś małymi krokami, trwało to ileś tam lat, udało mi się przekonać moją koleżankę Katarzynę, z którą współpracuję do dziś, że dam radę narysować książkę i że ona będzie fajna. Dziwna to była książka bardzo. To była książka dla dzieci. I tam np. jest ilustracja, gdzie ściga się wino z piwem po bieżni, a tatusiowie kibicują.

Na pewno dla dzieci?

Tak, to była książka, która nazywa się Europowieści, chyba Marcin Fabiański ją napisał. I to był moment, kiedy wchodziliśmy do Unii i tam było opowiadanko o każdym z unijnych krajów. I właśnie o Czechach była dyskusja co lepsze: wino czy piwo. Był też goły saksofonista w wannie, już nie pamiętam, w którym kraju, chyba w Holandii. Narysowałem to wszystko ołówkiem, bo jeszcze wtedy nie umiałem rysować w komputerze, musiałem się tego nauczyć. Ale ona miała być z założenia czarno-biała, więc ołówek świetnie pasował. Dzisiaj z takim lekkim zażenowaniem patrzę na te obrazki.

Albo?

Czuję postęp w tym, co robię.

Właśnie!

Ale z bardzo dużym sentymentem patrzę na te obrazki. A potem to poszło jakoś dość szybko. Z tym, że ja bardzo długo traktowałem ilustrowanie jako dodatkowe zajęcie. Wszyscy mi mówili: Ale ty durny jesteś!, a ja mówiłem: nie no, weź przestań, przecież z tego się nie da żyć.

Da się?

Da się, ale to w moim wypadku ciężka robota jest, bo ja to wszystko strasznie długo rysuję. Ale ważna jest wiedza o rynku, o tym, jak to działa. Mówię o tej stronie finansowej itd. To jest wiedza tajemna przecież. Nie znajdziesz w internecie informacji np. jak się rozliczyć.

Trochę opowiadasz o tym na jednym z wystąpień, które jest dostępne w internecie. Myślę, że je podlinkujemy.

Róbcie, co chcecie.

Dziękuję, będziemy w granicach rozsądku korzystać z tej możliwości. Czy w momencie kiedy zamieniłeś rysowanie (rozumiem, że to była pasja, talent) na pracę, to czy coś się zmieniło? Twoje takie nastawienie do rysika, kredki uległo zmianie?

Uległo, ale zanim to się stało, trwało parę lat. Bo najpierw były marzenia, żeby Nasza Księgarnia mnie wydała. Są takie wydawnictwa, które się uważa za nobilitujące. Ale tak naprawdę, jak już się siedzi wewnątrz branży, to potem się jeszcze inaczej na to patrzy. Tzn. Nasza Księgarnia jest oczywiście super, natomiast potem się okazuje, że jakaś taka sieć powiązań sprzedaży wcale nie jest taka, jak się to wydaje z zewnątrz, i gdzieś tam na końcu się okazuje, że to ludzie, z którymi się pracuje, są najfajniejsi. Więc jak np. ktoś fajny przeszedł z Naszej Księgarni do jakiegoś zupełnie innego wydawnictwa, to jest duża szansa, że wziąłby mnie ze sobą, mówiąc krótko.

I to nastawienie jak się zmieniło?

To się zmieniło tak, że kiedyś rysowałem, pracowałem przez większą część doby, bo miałem taki napęd, żeby zrobić kolejną fajną książkę, że jakiś fajny tekst czeka. A teraz przez większą część doby bym jednak najchętniej leżał. Robi swoje też to, że to nie jest ergonomiczne zajęcie, bo jak się naście lat rysuje w jednej pozycji ze zwieszonym łbem, to zaczynają się coś dziwnego robić w niektórych miejscach. Mądrzejsi ludzie rysują pionowo, ale ja się nie kształciłem nigdy na malarza i ta pozycja wydaje mi się nienaturalna. Chociaż maluje też obrazy farbami i wtedy maluję pionowo. Ale takie rzeczy, jak to, że organizm przypomina wcześniej niż kiedyś, że Maciek, może jednak czas przejść się, podskoczyć, przysiad zrobić.

Czasami patrzę na jakąś swoją książkę albo obrazek sprzed paru lat i wydaje mi się, że kiedyś jednak fajniej rysowałem. Może gdzieś po prostu opatrzyłem się, sam sobie. Z drugiej strony to ogólnie część procesu twórczego, np. jak się gra na instrumencie (ja kiedyś grałem na puzonie), to jest coś takiego, że ćwiczysz, nie wychodzi. Zaczyna w pewnym momencie wychodzić, łapiesz, kurcze, wychodzi, grasz, grasz, grasz, a po chwili… jest gorzej niż przed. Ale jak ktoś Cię słyszy z zewnątrz, to wie, że jest lepiej niż przed, ale Ty w sobie…

Podniosłeś poprzeczkę.

Tak, podnosisz poprzeczkę. Bez tego nie szło by się do przodu. Natomiast zawsze można się stoczyć oczywiście i nigdy nie wiem, czy nie będzie akurat nie będzie coraz gorzej. Mam nadzieję, że nie, dokładam wszelkich starań. Dlatego cztery lata rysowałem tę książkę, żeby była ładnie narysowana.

Plan jest taki, że podczas gdy my sobie rozmawiamy o tych rysunkach, żebyście Wy, którzy słuchacie nas i oglądacie na You Tubie, widzieli te fajne rysunki, więc myślę, że sami będziecie mogli je ocenić.

Powklejacie takie plansze?

Powklejamy, powklejamy, że jednak ta krzywa i ten kierunek, w którym idziesz, jest ewidentnie do góry. A ja się chciałam Ciebie zapytać, co jest łatwiejsze. Bo jak sobie rysujesz tak bez celu przy kawie to, co Ci płynie jakoś ze środka – to takie rysowanie? Czy rysowanie na zamówienie? Bo ja sobie wyobrażam, że bez celu nie ma tej presji, wszystko, co przychodzi Ci do głowy, to możesz sobie narysować. A z drugiej strony, jak jest jakaś konkretna książka do zilustrowania, to jest ten termin, który motywuje, jest ten taki większy konkret, to może ukierunkowuje.

Wiesz co, ja wolę rysować na zamówienie. Tu akurat sam sobie wszystko zamawiałem, bo jestem też autorem tej książki. I to może trochę ułatwia, ale na pewno nie przyspiesza pracy. Bo rysowanie przy kawie ma to do siebie, ze chcę, żeby ładnie wyszło, a jeszcze nie wiem, co chcę narysować. A już rysuję. I w końcu mi nic nie wychodzi, kawa się skończyła. To jest frustrujące czasami, chociaż to jest jakaś głupotka.

Z drugiej strony w takiej książce ląduje później dużo rysunków zrobionych przy kawie. Mam różne szkicowniki i w nich są rzeczy rysowane bez celu, a potem one mi ratują tyłek, bo musze coś do książki dokończyć i sobie przypominam, że mam faceta w czajniku. Więc to ma zupełnie inną funkcję. Bo takie smarowanie na marginesach czy w szkicowniku pozwala pobawić się stylem. Często np. próbuję naśladować czyjś styl, żeby zobaczyć, rękę poćwiczyć, czasami próbuję wymyślić u siebie jakieś nowe elementy, z reguły się to kończy jakąś katastrofą.

Niedawno tak miałem. Właśnie teraz rysuję taką książkę, gdzie postanowiłem, że oczy będą miały inny kształt. Bo ja zawsze rysuję takie rozciągnięte półkola, a tu wymyśliłem sobie, ze będą takie zaokrąglone, jak mi się podobają u innych. I po narysowaniu pięciu ilustracji przemalowałem jednak te oczy. Nie pasowały. Tak uznałem po kilku tygodniach patrzenia na nie.

Może też Tobie nie pasowały, bo jesteś przyzwyczajony do takich swoich.

Może, nie wiem. Może mi się nie podobają u mnie, a u innych tak, pojęcia nie mam.

A pokazujesz komuś? Czy sam tak stwierdziłeś?

Wrzucam czasami te maziaje, szkice do internetu, ale o tym ciężko dyskutować. Bo jeżeli ktoś Ci powie, że super, że się podoba, tak jak było w tych oczach, pokazuję rodzinie, o, super, fajnie, tzn. nie powiedzieli, że oczy super, ale nie powiedzieli też, że oczy jakieś nie twoje, nie, pasowało wszystko. Ale mnie nie pasowało po jakimś czasie, a jak coś mi nie pasuje, to nie dam rady rysować, zaczyna poprawiać wszystko na około. I czasami okazuje się, że jednak ta utarta ścieżka jest najpraktyczniejsza. Jak bym tutaj w połowie tej książki zaczął coś kombinować ze stylem, to by wyszła jakaś kupa. Chyba.

Nie będziemy testować. Za to chciałam się Ciebie zapytać, jak doszło do tego, że stworzyłeś całą książkę. Bo na początku to było składanie cudzych książek, potem było ilustrowanie cudzych książek, a w którymś momencie zacząłeś pisać, tworzyć – i tekst i rysunki – we własnych książkach.

To się zaczęło od tego, że napisałem książkę, którą pragnąłem, żeby ktoś inny zilustrował, ale wydawnictwo powiedziało, że jestem głupi i że mam sam rysować.

Książka o najmniejszym słoniu świata, ona miała chyba 156 stron, głównie litery. Przy okazji promocji tej książki i rozmów przekonałem się, że jednak ilustrator w oczach odbiorców i wydawnictw to jest taka drugorzędna postać. Autor jest najważniejszy. Nawet jeśli napisze jedno zdanie w książce, a ja muszę do tego narysować sto ilustracji, to i tak autor to jest Autor – przez duże „A”, a ilustrator to ilustrator. Oczywiście są tacy, którzy wolą ilustracje i bardziej podążają za ilustratorami.

Ale ja napisałem tę książkę, ona została wydana, tata jak zobaczył, że 156 stron, to takie oczy zrobił, mówi: taka gruba?!

To się zaczęło od tego, że napisałem książkę, którą pragnąłem, żeby ktoś inny zilustrował, ale wydawnictwo powiedziało, że jestem głupi i że mam sam rysować.

I te 156 stron zilustrowałeś?

Ona jest ilustrowana, ale to była książka, gdzie było mało tych ilustracji. To była głównie awanturnicza książka o słoniu, który przestaje jeść, żeby się zmieścić między kratami, ucieka z zoo, trafia do szkoły i tam uczy się czytać. A potem go porywają i w cyrku okazują jako czytający słoń, najmniejszy czytający słoń świata. I jakby zaczął jeść, to by przestał być najmniejszym słoniem świata. W bardzo dużym skrócie, bo tam się bardzo sporo dzieje, polecam. Nie da się jej już dzisiaj kupić, ale niedługo chybaznów się da (sprzedaliśmy prawie wszystkie).

Super! To damy znać, jak już będzie można z powrotem kupić.

I potem narysowałem książkę, w której było mało napisów, Rok w krainie czarów. To jest książka dla małych dzieci, bardzo kolorowa, tej samej wielkości, co Marzenia. I tam trzeba było wymyślić postaci i wydawnictwo zaproponowało, że może pomóc, że może ktoś napisać. Ja powiedziałem, że nie, że sam napiszę, przynajmniej spróbuję. I potem już czułem się na tyle pewnie, że krasnoludki potem robiłem pod własnym szyldem i wymyśliłem je już sam. I wymyśliłem też podtytuł głupoty, żeby mnie nikt nie był w stanie rozliczyć z tego, co jest w środku.

Sprytne bardzo. A ja właśnie chciałam zacząć Cię rozliczać, bo chciałam teraz skupić się na tej książce Marzenia. Fakty, mity i głupoty. I na początku chciałam uspójnić nomenklaturę, bo słowo marzenia jest dla mnie bardzo ważne.

Chciałam zapytać, jak Ty rozumiesz to słowo. I mam taką pomoc. Mam tutaj definicję ze Słownika Języka Polskiego PWN, wg której marzenia to (trzy wersje do wyboru): 1. Powstający w wyobraźni ciąg obrazów i myśli odzwierciedlających pragnienia, często nierealne; 2. Przedmiot pragnień i dążeń; 3. Ciąg myśli i wyobrażeń powstających podczas snu.

Czy któraś z tych definicji jest Ci bliska, czy masz swoją własną?

Ja tę definicję prawie na pamięć znam, bo od niej zacząłem pracę nad książką. Miała być specjalna rozkładówka o marzeniach sennych. Wymyśliłem własną definicję marzeń: Marzenie to takie coś, czego nie ma, a co ktoś bardzo chce, żeby było. Dość szeroka definicja, ale to jest tak naprawdę bardzo pojemne słowo, bo niektórzy np. twierdzą, że marzenia trzeba odróżniać od życzeń albo od planów; że nie jest np. marzeniem zarobienie jakiejś tam kwoty pieniędzy, w miarę realnej, bo prędzej czy później ją zarobimy, więc to nie jest marzenie. Marzenia to jest wielkie słowo. Fruwać bez pomocy techniki na przykład – to jest fajne marzenie. Można je przez chwilę spełnić, ale zwykle będą opłakane skutki.

Myślę, że zależy, co masz na myśli, mówiąc przy pomocy techniki. Ale dobrze, o fruwaniu ja bym mogła długo, to może tak przy innej okazji.

Ja też. W ogóle miałem pomysł, żeby zamiast o marzeniach zrobić książkę o fruwakach, ale marzenia wygrały. Okazało się, że mało jest tych fruwaków, a w wydawnictwie myśleliśmy, że marzeń jest nieskończenie wiele.

A dlaczego myślisz, że to jest ważny temat? Bo zakładam, że jest ważny, skoro poświęciłeś mu, tak jak wcześniej wspomniałeś, cztery lata, bo tyle tworzyłeś książkę. Więc musi być ważny.

Ja bardzo marzyłem, jak byłem mały. O różnych rzeczach, np. jak byłem w przedszkolu, to marzyłem o oswobodzeniu kobiety w lesie, przetrzymywanej przez jakichś rzezimieszków. Oczywiście efektem oswobodzenia była dozgonna wdzięczność owej niewiasty. Ale wtedy nie bardzo jeszcze wiedziałem, co się z takimi niewiastami potem dzieje.

Marzyłem też o gitarze elektrycznej podłączanej do prądu, o pastylkach, które się smaży na takiej dziwnej patelni i one smakują w dowolny sposób. Ja sobie wieczorami po prostu przed zaśnięciem wyświetlałem sto rzeczy, często jakichś totalnych głupot. Często marzyłem, żeby być dorosłym i mieć malucha. Nie spełniło się, nie mam malucha. Ale to nic, mam inny samochód.

I wydaje im się, że marzenia to jest taki w ogóle motor życia. Zauważyłem też, że im człowiek jest młodszy, tym częściej marzy, a mniej planuje. Potem jakby szybciutko się obcina skrzydła marzeniom, myśli się, że przecież to i tak nie wyjdzie, lepiej się w ogóle nie podniecać.

A czasami się marzy i też jest fajnie, natomiast ma się taką świadomość, odróżnia się te marzenia. Moim marzeniem było np. śpiewać, uczyć się śpiewu, występować. I potem się zauważa, że te marzenia się spełnia, ale to wcale nie wygląda tak, jak miało wyglądać. Też wygląda fajnie, ale jakoś inaczej. Od momentu kiedy masz parę lat i marzysz o tym, żeby śpiewać, do momentu, kiedy naprawdę występujesz na jakiejś większej lub mniejszej scenie przed widownią, mija bardzo dużo czasu, to jest długi proces, ale bez tego początkowego marzenia nie stanąłbym na scenie.

Marzenia nie są tylko domeną artystów, twórców. Marzy się naprawdę o przeróżnych rzeczach. O gromadce dzieci, o paru psach itd. To wszystko jest równie ważne w pchaniu nas do przodu.

Ja bardzo marzyłem, jak byłem mały. O różnych rzeczach, np. jak byłem w przedszkolu, to marzyłem o oswobodzeniu kobiety w lesie, przetrzymywanej przez jakichś rzezimieszków. Oczywiście efektem oswobodzenia była dozgonna wdzięczność owej niewiasty. Ale wtedy nie bardzo jeszcze wiedziałem, co się z takimi niewiastami potem dzieje.

I tworząc tę książkę, miałeś taką myśl, że chcesz pobudzić tę kreatywność, marzenia?

Nie, ta książka jest zrobiona po prostu po to, żeby dzieci miały frajdę, żeby uczyły się obcować z książkami. Bo to jest taka wyszukiwanka. Tak naprawdę ta książka mogłaby być o czymkolwiek. Ale jest o marzeniach. I przy tej okazji próbowałem analizować ten temat, i parę rzeczy sobie uświadomiłem, nazwałem, ale to jest jakieś takie totalnie poza naukowe, poza racjonalne, np. pokazałem koleżance, ona powiedziała, że ta książka jest okropna, bo ona strasznie spłyca te marzenia, że np. jak można marzyć o pieniądzach.

Mieć sto milionów – najczęściej spotykane marzenie, przy czym są to dane na podstawie badań na grupie stu zmyślonych osób.

No tak, bo to musi być podparte jakąś wiedzą.

Tak, źródło jest ważne.

I ona powiedziała, że te postaci marzą o takich przyziemnych rzeczach i że ją to jakoś tak dołuje, a miało być wesoło. No chyba jest w większości… Albo np. o wymarzonej pralce: pierze, suszy, lata, świeci, kup. Mój 12-letni syn wymyślił taką pralkę na plastyce, narysował, i to akurat kradzione od niego. Oczywiście jest to żartobliwe marzenie, bo wiadomo, że nie marzę o takiej pralce, ale śmieszą go reklamy po prostu, wmawianie marzeń.

Tak, ale myślę, ze ktoś kiedyś marzył o tym, żeby móc porozmawiać z wujkiem albo babcią, która jest 10 km dalej, będąc w odległości i z tego marzenia urodził się telefon, a potem różne Skype’y, Meety, Zoomy, więc ja bym tak nie trywializowała tej pralki, która ma prać, suszyć, latać, świecić, bo może właśnie takie marzenia doprowadzają nas do wielkich przełomów.

Zwłaszcza te światła led w pralce… bo żeby latała? Chociaż…

A są takie pralki?

Nie wiem.

To ciekawe.

Są jakieś takie, które mają takie wyświetlacze, że można pewnie spędzić przy nich trochę czasu, ale takie z ledami to nie wiem.

Bo ja sobie drobiłam teorię do Twojej książki. Nie wiem, jak Ty patrzysz na czytelników, którzy widzą coś innego, niż Ty miałeś na myśli, tworząc ilustracje bądź całą książkę. Dorobiłam sobie teorię, że ta książka jest po to, żeby ośmielać ludzi do tego, żeby marzyli. I tych ludzi małych (bo ta moja teoria jest też przewrotna), że to jest książka tak naprawdę dla dorosłych i że Ty chcesz do nich dotrzeć przez dzieci. Bo wiadomo, dorośli kupią dzieciom fajnie wyglądającą książkę z pięknymi ilustracjami, o marzeniach, i będą razem z dziećmi tę książkę oglądać, i dzięki temu oni wrócą do tego dzieciństwa i będą z powrotem marzyć.

Dokładnie tak, jak to teraz wyraziłaś, to ja tak sobie myślałem. I tak sobie często myślę przy książkach. Bo po pierwsze to jest docelowo książka dla takich dzieci, które jeszcze nie łażą samodzielnie po księgarniach, więc kupuje rodzic. Po drugie tu jest wskazany nadzór rodzica i mają się wszyscy dobrze bawić, a nie tylko dziecko, więc tutaj raczej nie ma żadnej infantylizacji tego tematu, raczej jest troszkę takiej nawet satyry, choćby ta reklama pralki – Twoja wymarzona pralka. Ktoś Ci wmawia, że o tym marzysz. To reklama Ci to wmawia, tworzy potrzebę. To jest kierowane do rodziców. Ale to, że pralka ma śmigło, to już raczej cieszy chyba młodszą część odbiorców. Staram się łączyć przyjemne z pożytecznym.

A czy Ty sam ze swoimi bliskimi, z rodziną rozmawiasz o marzeniach? O ich marzeniach, o swoich? Wiesz, o czym Twoi rodzice marzyli, jak byli dziećmi?

Wiem, teraz się coraz więcej dowiaduję, bo jakoś tak się pootwierali, jak ja się już zestarzałem. Tak, rozmawiamy, tylko to nie wygląda tak, że sobie parzymy dziurawiec w szklaneczce i siadamy, teraz będzie o marzeniach, młody, ty siadasz tu i piszcie. Marzenia towarzyszą codzienności, np. mój syn tańczy taniec towarzyski, więc jakby wiadomo jakie on ma marzenia. To jest połączone z planami, bo trzeba dużo ćwiczyć, ale to nie jest tak, że jak on będzie ćwiczył 24 godziny na dobę (on by tak chciał, niestety), to wystarczy, żeby zostać mistrzem świata.

Gdzieś tam poza tą pracą, planem, tym, jak dużo wydasz i na jak dobrych trenerów, jest jeszcze bardzo duży margines, gdzie nie masz wpływu na to, czy zostaniesz mistrzem świata. I to jest właśnie dla mnie ta część marzeniowa rzeczywistości. Bo jak by tak usiąść i rozpisać na kartce, to szanse na zostanie mistrzem świata wynoszą ileś tam po przecinku po zerze. Ale dzięki temu, że to marzenia Cię do tego pchają, a nie tylko taka rozkmina logiczna, to próbujesz, jedziesz z tym. Według mnie to jest właśnie ta marzeniowa porcja rzeczywistości, która Cię pcha do przodu. Czasami nawet w kierunku absurdalnych rzeczy, jak tańczenie, rysowanie książek.

Użyłeś takiego sformułowania, że to się wie, jakie marzenia ma Twój syn, bo ma tę pasję (taniec towarzyski). Ale myślę, że to wcale nie jest takie oczywiste.

No nie wiem, czy on marzy o wyzwalaniu niewiast w lesie, faktycznie nie pytałem go o to.

Właśnie. Więc ja zachęcam do tego, żeby o tych marzeniach rozmawiać, i może w przypadku dzieci to jest takie naturalniejsze, łatwiejsze, bo jest związane z pasją, z hobby, ale powiem Ci, że ja cały czas się łapię na tym i cały czas jeszcze tego nie zrobiłam, że nie wiem, jakie marzenia mieli moja mama i mój tata jak byli dziećmi. Teraz pewnie już trochę lepiej sobie to wyobrażam, ale jest to tylko moje wyobrażenie, ja nie zadałam tego pytania. I ja to zrobię, na pewno, w te święta Bożego Narodzenia, tutaj deklaruję się i obiecuję.

Zdałem sobie teraz sprawę z tego, że opowieści rodziców czy babci i dziadka to zawsze były opowieści o dokonanej rzeczywistości. Co się stało, co było potem. Zdarzają się oczywiście takie fragmenty, że mama opowiada o tym, co sobie wtedy myślała, co chciała, ale to jest rzadkość, faktycznie. W tym wyższym pokoleniu wydaje się, że samo to, że były inne czasy, dziwaczne zdarzenia, że to już wystarczy. W zasadzie nie wiem, czy swoje marzenia tak pamiętam. Te z dzieciństwa tak, one były śmieszne, i pamiętam potem różne inne, ale jest jeszcze taka część rzeczywistości zapomniana, której po prostu nigdy nie odkryjesz, chyba że gdzieś zapisałem sobie coś. Zdarza mi się to, bo miałem takie zacięcie pamiętnikarskie. I czasami, jak czytam te zapiski sprzed np. 20 lat, to jakby ktoś totalnie obcy to pisał. Więc ja sam nawet nie wiem, ile marzeń zgubiłem, ile marzeń może było fajniejszych niż te, które zrealizowałem czy zapamiętałem. To jest kawał rzeczywistości te zapomniane marzenia, porzucone marzenia.

W zasadzie nie wiem, czy swoje marzenia tak pamiętam. Te z dzieciństwa tak, one były śmieszne, i pamiętam potem różne inne, ale jest jeszcze taka część rzeczywistości zapomniana, której po prostu nigdy nie odkryjesz, chyba że gdzieś zapisałem sobie coś. Zdarza mi się to, bo miałem takie zacięcie pamiętnikarskie.I czasami, jak czytam te zapiski sprzed np. 20 lat, to jakby ktoś totalnie obcy to pisał. Więc ja sam nawet nie wiem, ile marzeń zgubiłem, ile marzeń może było fajniejszych niż te, które zrealizowałem czy zapamiętałem. To jest kawał rzeczywistości te zapomniane marzenia, porzucone marzenia.

Myślę, że jak one są zapomniane, to może tak miało być, że one miały gdzieś tam odpłynąć. Bardziej mi żal takich sytuacji, że one cały czas w nas tkwią i pamiętamy, i żałujemy. I może nigdy nie jest za późno, żeby do nich wrócić, a przynajmniej, żeby o nich opowiedzieć, jakoś ogrzać się przy tym wspomnieniu marzenia.

A to groźne jest, bo jak popłyniesz w to za bardzo, to do frustracji może doprowadzić przecież. Ja też miewam czasami takie pomysły, że może lepiej byłoby być teraz kimś innym niż jestem. Rzeczywiście w niektórych przypadkach jest jeszcze szansa, żeby coś z tym zrobić, ale w niektórych jest już po prostu po ptakach, np. z powodu upływu czasu.

To jest chyba też zależne od osobowości, bo niektórzy sobie z tym radzą i w ten sposób żyją, a niektórzy się biczują tym, że coś nie wyszło, ze miałem takie marzenie, ale bitcoin spadł, nie jestem bogaty, jestem słaby.

Ale trochę wchodzimy w taką sferę psychologii. Ja tak sobie myślę, że jeśli ktoś by się tak biczował, to myślę, że jemu nie jest dobrze dzisiaj.

Ale bitcoin wzrośnie, prawda?

Na szczęście nie jest to moje zmartwienie, więc nie odpowiem Ci na to pytanie.

Moje też nie.

Nie, ja się jakoś nie obawiam tej frustracji związanej z powrotem do tych młodzieńczych marzeń ani takiej frustracji myślenia tu i teraz o marzeniach, bo tak, jak powiedziałeś wcześniej, to jest coś, co nas napędza; napędzani marzeniami; coś, co daje taką pozytywną energię, a potem mega satysfakcję i radość, jak te marzenia realizujemy.

Tak, ale zobacz, że niektóre marzenia mają termin przydatności do spożycia.

Na przykład?

Na przykład mieć siedmioro dzieci. I masz mniej, stwierdzasz, że już nie, bo to jest zdrowotnie niebezpieczne czy coś, i możesz popaść w taką frustrację, że kurczę, tylko sześcioro.

Ale my ich chyba nie ryjemy tak, nie ma też potrzeby…

No potrzeby nie ma, ale każdy ma inaczej, nie?

No każdy ma inaczej.

Bo czasami jak patrzysz, jak ktoś próbuje teraz jeszcze nadrabiać spełnianie tych marzeń, nie mogę powiedzieć konkretów, bo się domyśli, to czasami z zewnątrz wygląda desperacko. I widzisz, że to droga donikąd, że to taka trochę zabawa w spełnianie tych marzeń i się zastanawiasz, patrząc na tego kogoś, czy rzeczywiście go to kręci, czy on ma nadzieję np., że zostanie sławnym piosenkarzem…

Ale poczekaj, bo to tak wybrzmiewa, a chciałabym to zweryfikować, że trzeba być ostrożnym z marzeniami?

Ja nie wiem. Według mnie trzeba być ostrożnym z tymi marzeniami, które w pewnym momencie życia zarzuciliśmy, one czasami mają okres przydatności do spożycia, ale wiele marzeń się zarzuca. Np. mógłbym sobie śpiewać do dziś, nawet w domu, ale nie śpiewam totalnie. Mimo że kiedyś o tym marzyłem i uwielbiałem śpiewać nawet sam dla siebie, to jakoś mi to po prostu przeszło. Nie wiem, czy ja tego celowo nie zakopałem. Nie wiem, nie grzebię w tym. Wcale nie mam żalu do świata o to, że nie wyszło to śpiewanie, bo robię to, co sobie potem wymarzyłem, i to mi się spełniło.

No dobra, ale jak wspominasz to marzenie, że chciałeś śpiewać…

Wspominam to jako drogę pełną dobrych emocji tak naprawdę, bo coś tam wychodziło, zdało się do szkoły muzycznej, udało się mieć lekcje z fajnym nauczycielem, potem byłem w szkole teatralnej, tam też się przecież śpiewało, więc to była fascynująca droga.

To fajnie wrócić do takiego marzenia, przypomnieć sobie tę drogę.

Drogę – tak. Ale śpiewać – nie. Czemuś. Ale to każdy ma inaczej.

No właśnie. Ja teraz sobie przypomniałam, że kiedyś marzyłam o tym, żeby studiować za granicą.

O, ja też marzyłem o tym.

Życie tak się poukładało, że studiowałam w Polsce. Czy to jest dla mnie powodem do frustracji? No nie.

Ja to czasami też wspominam, dlatego że, kurczę, tyle fajnych imprez mogły być. I to jest taka kropelka żalu do świata. Tam to by się chlało, ćpało i po angielsku, wszystko, nie? Nie żebym…

Ale wiesz, jest bardzo dużo uczelni, które nie mają limitów wiekowych.

Za granicą?

Tak.

Mnie się czasami śni, że ja muszę maturę zdać.

Ale już ją masz.

No tak, ale jak mi się śni, to nie wiem, że ją mam. To nie, to ja już wolę sen o spadaniu w przepaść. Jak wspomnę szkołę i tę presję, żeby mieć dobre oceny… Na szczęście syn się dobrze uczy, ale nigdy, jak dostanie pałę, nie ma „dyskusji”. Dla mnie to było coś okropnego, więc jak teraz sobie pomyślę, że miałbym na jakieś studia iść, to nie, to nie jest moje marzenie na pewno. Zresztą wiesz, tylko raz w życiu można coś takiego zaliczyć. Takie swobodne balety bez rodziny, bez psa, kredytu itd. Właśnie to jest marzenie z terminem przydatności do spożycia. Ono się przeterminowuje w pewnym momencie.

To nie, to ja już wolę sen o spadaniu w przepaść. Jak wspomnę szkołę i tę presję, żeby mieć dobre oceny… (…) Dla mnie to było coś okropnego, więc jak teraz sobie pomyślę, że miałbym na jakieś studia iść, to nie, to nie jest moje marzenie na pewno. Zresztą wiesz, tylko raz w życiu można coś takiego zaliczyć. Takie swobodne balety bez rodziny, bez psa, kredytu itd. Właśnie to jest marzenie z terminem przydatności do spożycia. Ono się przeterminowuje w pewnym momencie.

No dobra. I teraz jest przestrzeń na nowe. Właśnie na takie marzenia, które są…

No i teraz mam coraz mniejsze: pospać pięć minut dłużej rano na przykład.

Bo właśnie chciałam Cię zapytać, o czym teraz marzysz.

Ale wiesz co? Te pospać pięć minut dłużej to wcale nie jest takie małe coś, bo ja na przykład kiedyś chodziłem do pracy, wiele lat, musiałem być na jakąś godzinę, nigdy nie byłem na tę godzinę, ale jednak musiałem wstać wcześnie, i zawsze tak marzyłem, żeby sobie w domu pracować i mieć wszystko gdzieś.

Nie będę się nad tym rozwodził, ale to marzenie wygląda trochę inaczej, niż mi się wtedy wydawało. Ale np. codziennie lecę po bułki, żeby synowi kanapkę zrobić. I to pospanie pięć minut to jest objaw takiej wolności, że możesz sobie spać, ile chcesz, że musisz sobie zrobić też w życiu taką sytuację, żeby nie lecieć do roboty na ósmą. Ja dalej wstaję, ale z innego powodu. Bo co innego, jak muszę lecieć do roboty, a co innego synowi po bułkę. Poza tym mogę wrócić i dospać.

I powiem Wam, że to jest niby banał, ale ja do dziś, jak sobie wracam ze sklepu rano, zjemy śniadanie, młodzież pójdzie do szkoły, a ja sobie mogę jeszcze pospać, to jest super.

Myślę, że ważne jest, żeby doceniać małe rzeczy, momenty.

Kiedy właśnie ja codziennie to doceniam. Ale to wcale nie było łatwe, bo pierwszy raz, kiedy rzuciłem pracę typu etat, to rok pracowałem w domu, zakopałem się w robocie totalnie, nabrałem tyle zleceń, bo się bałem, że nie będę miał pieniędzy, że po roku wróciłem jeszcze na jakiś czas na ten etat, z którego odszedłem. Dopiero za drugim razem mi się to udało i wymagało to bardzo dużo odwagi, pracy. Niektórym to przychodzi lekko, ja jestem takim człowiekiem, który się zawsze za bardzo martwi o rzeczywistość. Teraz mniej, ale wtedy bardziej. Najpierw się bałem, że będę miał za mało pieniędzy, a potem się bałem, że nie zdążę ze zleceniami, bo się okazało, że jest ich za dużo, a ja głupi brałem każde.

I jak sobie radziłeś z tą obawą?

Normalnie, się bałem i żyłem.

Bałeś się i żyłeś, i działałeś, i do przodu?

I pracowałem jeszcze szybciej. Bo trzeba było się odkopać.

Mobilizująca obawa…

I potem drugi raz jak zarzuciłem etat, to już byłem ostrożniejszy, ale też pewniejszy siebie. Bo jakaś tam nauka po drodze nastąpiła.

Ja wrócę do tych Twoich marzeń. Pięć minut dłużej spać. Okej, to jest bardzo fajne marzenie, bardzo często je podzielam. A jakieś takie z innej kategorii, bo w Twojej książce są różne kategorie marzeń, może znajdę tu podpowiedź…

Lecimy systematyką.

Tak, lecimy systematyką. Kategoria: banalne. Nie wiem, czy umieć fruwać to jest marzenie banalne?

Każdy chyba w pewnym momencie życia miał pomysł, żeby fruwać. Ręce na boki i jak latający Czestmir.

Ja mam taki cykliczny sen i po prostu to jest tak wspaniałe.

Ja też. I im jestem starszy, to coraz częściej mi się śni, że ja wiem, że umiem latać, ale nie latam, ale wiem, że jak się skupię, to polecę. Wystarcza mi w tym śnie ta świadomość. Kiedyś częściej latałem. Ale też często spadałem.

Ja nawet kojarzę to uczucie w ciele, ten moment wzbijania się do góry.

Tak i ta grawitacja tak z Ciebie wypływa.

Tak się zbieram w sobie, unoszę się i latam tak nisko, nad głowami innych ludzi, oglądam sobie przestrzeń, ludzi z tej pozycji.

Ale masz zawsze pewność, że Ci to nie zniknie w trakcie lotu? Bo ja czasami czuję, że jak się przestanę skupiać, to spadnę.

Nie, nie mam takiej obawy.

To Ty masz fajniej. To marzę, żeby tak mieć w tych snach.

O, no dobra! To już banalne masz wypełnione. Niewielkie – pospać pięć minut dłużej – rozumiem, że tutaj wrzuciłeś to swoje marzenie.

Tak, bo to tylko pięć minut, dlatego niewielkie, ale można dodawać.

Potem jest kategoria: wielkie. Przykład: żeby wszyscy na świecie byli szczęśliwi.

Tak, to typowe marzenie Miss Polonii z dawnych czasów.

I Miss Universe.

I pokój na świecie.

A Twoje wielkie?

Nie wiem. Takie, żeby pokój na świecie? To takie jak Miss Polonia, tylko że to są tak wielkie marzenia, że aż śmieszne, nie? Znaczy śmieszne było, że akurat jakieś Miss to mówiły, a nie noblista. Może gdyby Olga Tokarczuk takie marzenia wyrażała, to inaczej to by brzmiało. Ale wielkie marzenia są chyba za duże, żeby je traktować poważnie?

Nie wiem, ja myślę, że nie.

Ale to jest takie typowe marzenie przez wielkie „M”, takie, ze nie zastanawiasz się, czy to jest w ogóle możliwe, nie zastanawiasz się, jak do tego doprowadzić nawet.

Tak, bo wiesz, że ono jest za duże, żeby je zrealizować, no ale masz w głowie.

W ogóle w ramach jednej myśli zawrzeć coś tak ogromnego.

Dobra, to przejdźmy do pospolitych. Mieć maszynę do sterowania pogodą.

Noo… Co? Nie chciałabyś?

No chciałabym.

Jaka by była cały czas? 27? To za gorąco, nie?

Za gorąco.

24?

Tak, coś między 23 a 25, leciutki wiaterek.

No, i co? Super marzenie.

Super. A co byś jeszcze dodał do tej kategorii?

Do kategorii pospolite?

Tak. Właściwie ja rozumiem, że to Ty jesteś twórcą tych marzeń, więc…

Jeszcze parę czy paręnaście lat temu takim marzeniem był robot sprzątający. A teraz proszę bardzo. Więc to jest ta kategoria. Chociaż… Ale nie wiem, może będą takie maszyny. Gdyby każdy miał taką maszynę w domu, to wiesz, co by się działo na podwórku? Nic. Nie wiadomo.

Ja mam kolegę, który opowiadał, że w biurze każdy miał taką maszynę, w sensie każdy miał przy swoim biurku na open space, czyli na dużej przestrzeni możliwość sterowania klimatyzacją nakierowaną na jego biurko. I wydarzyła się, no może katastrofa to za dużo powiedziane, ale no tak, na dwóch metrach kwadratowych 18 stopni, na następnych dwóch metrach kwadratowych – 25. Krótko to funkcjonowało w takim wydaniu. Tak więc są niebezpieczeństwa związane z taką zbyt dużą demokracją, jeśli chodzi o marzenia. Praktyczne: mieć nogi.

Mieć nogi, tak. Marzeniem praktycznym też jest np. mieć dużo forsy, według mnie. Ja bym chciał.

Pomaga. Pomaga potem te inne, te wielkie na przykład spełniać.

Albo wiesz co, to też, ale zobacz, jaki jestem jednak… Żeby maszyna Ci robiła pieniądze w nieskończoność, a nie mieć dużo forsy, bo Ci się skończy ta forsa. Czyli taka drukarka. Jak jest bankomat, jak są drukarki do pieniędzy, to mieć to w domu.

Przydałoby się.

Większość dzieci myśli, że można brać, ile się chce. Córka kolegi zapytała go: Tata, dlaczego ty tak mało tej kasy bierzesz? Przecież możesz wziąć, ile chcesz.

No tak, ta książka nie uświadomi tego, że są pewne ograniczenia, ale na pewno uruchomi tę kreatywność. I ta ostatnia kategoria: bezsensowne. Żeby wszyscy wujkowie mieli wąsy nad nosem, a nie pod nosem. Skąd Ty to bierzesz w ogóle?

Pamiętam, jak kiedyś rano się obudziłem, jak byłem mały, bo większość, jeśli nie 100% moich wujków miało wąsy. A tato nie miał, więc dla mnie wąsy były jednak takim zjawiskiem zewnętrznym. I pamiętam, że leżałem sobie rano i nie mogłem sobie przypomnieć, czy wujek Kazik ma wąsy pod nosem czy w innym miejscu. I naprawdę tak sobie pomyślałem, kurczę, gdzie indziej by bardziej pasowały, bo tu przeszkadza pewnie w jedzeniu. Ale musiałem tatę zapytać.

Niektórzy ludzie mówią, że jak się marzenia wypowie na głos, to one mają większą szansę na to, żeby się spełniły. I tak patrzę sobie na tę Twoją książkę, jest tutaj wydawnictwo Nasza Księgarnia. Mówiłeś wcześniej, że są takie wydawnictwa, które mają nobilitujący charakter. Może są jakieś międzynarodowe wydawnictwa, może są jakieś nagrody prestiżowe, może chcesz napisać jakąś trylogię…?

12 lat. To rysowałem cztery lata, więc trylogię? Tak, marzę o trylogii.

Może maszynka taka, Ty będziesz mówił, a rysunki będą się tworzyły?

To ludzie tacy są, że udajesz, że to Ty rysujesz albo piszesz, a to oni robią.

Taki ghost ilustrator.

Tak. Jest to pomysł, oczywiście. Chociaż nie. Wiesz co, marzenia o jakichś wydawnictwach to mi minęły. Fajnie by było, ale jak się pozna ten rynek trochę, to się nagle okazuje, że polskich książek prawie wcale nie wydaje się po angielsku, bo oni mają dużo swoich fajnych. Jest dużo takich zależności, np. Twoja kreska będzie uznawana za zbyt wschodnią itd.

A pytasz o wydawnictwa, więc jeszcze Ci dopowiem, że Marzenia są już sprzedane do dwóch krajów, nie pamiętam, jakich, ale Krasnoludki to wyszły nawet w Chinach, ta poprzednia książka też wyszła w Chinach; w Hiszpanii Krasnale wyszły, po katalońsku i po hiszpańsku, w kilkunastu krajach wyszły. I ja Ci powiem, że nie spodziewałem się w ogóle tego, tzn. wiedziałem, że to się zdarza, ale myślałem sobie: nie no, gdzie tam.

I potem, jak to się dopiero zaczęło dziać, to sobie dopiero uświadomiłem, że ja o tym marzyłem, ale w ogóle do tego nie dążyłem. Kiedyś były takie jakieś próby, żeby coś rysować za granicę, bo wiadomo, że a granicą wszystko jest lepsze, większe i bardziej kolorowe (jeszcze zależy za którą). Moje pokolenie pamięta to dzieciństwo czarno-białe, długopis BIC kiedyś był obiektem marzeń. Marzyłem też oczywiście o tym, żeby kiedyś wydawać w Naszej Księgarni. To się spełniło i jeszcze bardziej urosło. Natomiast to wymaga strasznie dużo pracy i to mnie przeraża, że to trzeba najpierw narysować.

Oczywiście mówię żartem. Marzę, żeby książki same się rysowały? Nie. To nie byłaby frajda. To już lepiej od razu mieć forsę, książki wtedy nie są potrzebne. Wtedy ta droga, ten proces, marzenie, żeby skończyć w ogóle książkę – to jest najczęściej przewijające się marzenie w moim zawodowym życiu. Żeby już była ostatnia strona, ostatnia ilustracja.

To życzę Ci, żeby właśnie do tego momentu dochodzić jak najsprawniej.

Czyli krótsze książki rysować, tak?

Albo żeby to tworzenie szło jakoś tak sprawniej. Bo się domyślam, że na początku jest ten etap euforii, potem zmęczenia?

Tak, pierwsza połowa książki jest zawsze taka euforyczna, a druga połowa to już jest znój.

No właśnie. I ta ostatnia kreska, ostatnia kropka to jest ten element satysfakcji, więc żeby w Twojej głowie zawsze ta pierwsza połowa wydłużała się…

Żeby były dwie pierwsze połowy, o!

Dokładnie tak.

Jest to jakiś pomysł, dziękuję bardzo.

Trzymam kciuki. Nie mogę się doczekać kolejnych książek, wznowienia Słonika.

I teraz będzie o takich durnych kotach książka.

O! Mam trzy koty, więc ucieszą się.

Jeden się nie będzie mył.

Dobrze. Niech będzie. Na szczęście to nie moje, więc się zgadzam.

Dzięki wielkie! Do usłyszenia, do zobaczenia.

I ja dziękuję. Dziękuję za zaproszenie. Jeśli ktoś dotrwał aż do teraz, to podziwiam i dziękuję tym bardziej.

Ogromnie się cieszę, że coraz więcej rozmawiamy o marzeniach. Dziennikarze pytają o nie w wywiadach, nawiązują do nich reklamy. A teraz, dzięki Maćkowi, mamy fajny sposób na rozmowę o marzeniach z dziećmi. Bo warto już od najmłodszych lat pokazywać, że warto marzyć, i jeszcze bardziej, że warto swoje marzenia realizować. Książka Macieja, Marzenia. Fakty, mity i głupoty jest super narzędziem do rozmowy nawet z trzylatkiem na ten temat. A o jakich marzeniach będziemy rozmawiać w kolejnym odcinku? Nie zdradzam, za to już teraz zapraszam Cię do jego wysłuchania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top