NM 85: Oswald Rodrigo Pereira i Bartek Ziemski – himalaizm, różnice i partnerstwo

  • 00:51:34
  • 30 maja, 2023
  • 118 MB

Dziś spotykam się z dwoma Gośćmi – Oswaldem Rodrigo Pereirą oraz Bartkiem Ziemskim. Będziemy rozmawiać o ich projekcie MAD Ski Project 2023, czyli o wyprawie w Himalaje po to, aby zjechać na nartach ze szczytów dwóch ośmiotysięczników i uwiecznić te zjazdy na filmie.

Rozmawiamy kilka dni po powrocie Chłopaków z wyprawy – bardzo na świeżo. Czułam, że Oswald i Bartek wciąż mają przed oczyma sceny, które niedawno miały miejsce. Dzięki temu, że znamy się z Chłopakami, ponieważ jako Katalog Marzeń wspieraliśmy tę wyprawę, to pozwoliłam sobie na zadanie kilku bezpośrednich pytań. Jakich i czy na nie odpowiedzieli, jak na nie odpowiedzieli? Tego dowiecie się już za moment!

 

W odcinku „NM 85: Oswald Rodrigo Pereira i Bartek Ziemski – himalaizm, różnice i partnerstwo” usłyszycie o tym:

  • Czym jest Mad Ski Project;
  • jakie niepowodzenia spotkały ich po drodze;
  • czy można wejść na 8tysięcznik po tym jak lawina pozbawi Was sprzętu;
  • ile czasu zajmuje wejście, a ile zjazd na nartach z 8-tysięcznika;
  • co to znaczy bardzo ciepło w III obozie, na wysokości 6500m;
  • jak Oswald nagrał zjazd Bartka przy temperaturze poniżej 30 stopni;
  • dlaczego odstęp miedzy 1 a 2 szczytem to prawie miesiąc;
  • jak odnaleźć namiot, gdy przykryją go 2 metry śniegu;
  • jakie mają dalsze plany i marzenia górskie?

Rozmowy z moimi Gośćmi są dla mnie formą podróży i zwiedzania świata. Przenoszą mnie w różne, czasem bardzo odległe miejsca, tak jak było w tym przypadku. Bardzo to lubię. A jeszcze bardziej lubię te uczucie, kiedy mam wrażenie, że goście wpuszczają mnie do swojego świata. opowiadają nie tylko o tym co zobaczyli i czego doświadczyli, ale także o tym jak to na nich wpłynęło. Oswald, Bartek – dzięki za to, że wpuściliście mnie do swojego świata. A Was wszystkich zapraszam już niedługo na kolejną rozmowę!

 

Dodatkowe linki:

Więcej o Oswaldzie i Bartku znajdziesz tutaj:

Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:

Cześć!
To ile godzin minęło? Trzy doby, nie trzy, cztery doby, czyli gdzieś w okolicy 100 godzin temu wylądowaliście po Waszej wyprawie z powrotem w Polsce.

Oswald Rodrigo Pereira: Na to wygląda, że to około 100. Tak, chyba ze 100 godzin minęło.

Wyprawa nazywa się MAD Ski Project 2023. O co w niej chodzi? Bo ja to czytam sobie tak: Mad jako mountain, trochę tutaj zdradzę, Annapurna i Dhaulagiri, ale mad po angielsku to też szalony. Jaka jest prawdziwa odpowiedź?

ORP: Musi Bartek powiedzieć, bo to Bartek wymyślił tą nazwę.
Bartek Ziemski: Ja wymyśliłem. A ma być prawdziwie, tak?

ORP: Nie, pod media.

BZ: Nie, to powiem prawdziwie. Miał być Makalu, Annapurna, Dhaulagiri, ale nie zebraliśmy kasy na Makalu, więc wyszło Mountain Annapurna i Dhaulagiri, a że szalony? Po prostu tak się ułożyło ładnie. No i tyle.

A skąd ten szalony pomysł się wziął w Waszych głowach?

ORP: Bartek będzie przodować, powie prawdę, a ja później PR-owo będę uzupełniać te wypowiedzi.

BZ: No to teraz czas na PR.

ORP: Nie, to jeszcze à propos tego MAD, rzeczywiście jest to trochę szalone, ale z drugiej strony ten projekt też był trochę taki, bo pojechaliśmy we dwóch gości zrobić coś, co czasem po prostu cały team się takim projektem zajmuje i to mówię też o etapie planowania na przykład i organizacji logistyki tej wyprawy. Więc na pewien sposób było to szalone i może też było to szalone w oczach tych ludzi, z którymi dzieliliśmy tę wyprawę, bo działaliśmy w sposób bardzo niezależny i szybki, sportowy, bez oczywiście dodatkowego tlenu i bez wsparcia szerpów. I dla niektórych ludzi to się może wydawać szalone, dla nas naturalne i to szaleństwo to jest taki trochę błysk w oku, czyli mniej szaleństwa, ale bardziej takiego czegoś, że chcemy zrobić coś unikatowego i ta wyprawa chyba taka też po prostu była.

Bo co było clue tej wyprawy? Zdradźmy słuchaczom i widzom, o co w niej chodziło?

ORP: Chyba clue programu to było odpocząć od cywilizacji internetu, a przykrywką pod tym wszystkim był zjazd na nartach z tych gór.

BZ: Tak, a dla mnie clue było odmrozić sobie ręce, a przykrywką było trochę się powspinać. Clue tak naprawdę było wejście w zespole dwuosobowym na dwa 8-tysięczniki, czyli na Annapurnę i Daulagiri, zjazd narciarski Bartka. Jeszcze wracając do tematu, do tego pytania, kiedy się pojawił ten pomysł, to mi Bartek pierwszy raz o tym powiedział rok temu, kiedy właśnie wrócił ze zjazdu, z wejścia i zjazdu na dwa 8-tysięczniki i spotkaliśmy się, żeby pogadać i gdzieś tam opowiedziałem o swoim pomyśle na ten rok, Bartek o swoim i wyszło na to, że w sumie możemy spróbować razem tego się podjąć. I tak naprawdę rok, można powiedzieć, że gdzieś tam to kiełkowało w głowie, czy tam nawet krócej, bo to był chyba sierpień i gdzieś w grudniu wróciliśmy już tak konkretnie do tych rozmów i właśnie do szukania wsparcia i planowania konkretnego.

A od kiedy się znacie?

BZ Chyba od 2019 roku, nie?

ORP: Tak, pojechaliśmy razem na wyprawę we wrześniu 2019 roku i to była taka wyprawa, która już jakby znając lepiej teraz Bartka po tylu latach, szczególnie po tej wyprawie, która, byłem przekonany, że takie osoby jak Bartka po prostu do himalaizmu zniechęci, bo tam niewiele się działo. Była to wyprawa, gdzie osiągnięciem było wejście do obozu pierwszego. Ale okazało się, że poznaliśmy się i nawet siedząc w bazie, dużo czasu razem spędzając, można po prostu poznać drugiego człowieka i chyba gdzieś tam ocenić, oszacować, na ile taka osoba może być partnerem w Górach Wysokich. I jak Bartek się do mnie też odezwał z tym projektem, to wiedziałem, że już taką wyprawę, gdzie siedzimy miesiąc w bazie, już mamy za sobą, więc jeżeli pojedziemy na wyprawę, gdzie będzie więcej wspinania, to będzie dobrze.

Myślałam, że pierwszy raz idziecie razem i teraz, kurczę, muszę zmienić mój flow.

ORP: Ale pierwszy raz razem w zespole dwuosobowym, więc pod tym kątem było to jakieś nowum, to na pewno. Nie wiem, wspinaliśmy się w ogóle wcześniej razem?

BZ: Tak. Biegaliśmy razem.

ORP: Biegaliśmy razem, tak.

Czyli ta pierwsza wyprawa to byliście obaj po prostu członkami…

ORP: Częścią większego zespołu, tak.

I na jakiej podstawie stwierdziliście, że to jest match, że przetrwacie ze sobą miesiąc, a właściwie blisko dwa?

BZ: Nie no, po drodze spędziliśmy ze sobą trochę czasu. Biegaliśmy, spędziliśmy niejedną imprezę razem. No i tak, myśleliśmy, że to pyknie, nie?

ORP: Tak, wiadomo, że w górach zawsze… Taki czas, pojawiają się różne kryzysy i różnice zdań. Akurat w przypadku tej wyprawy na pewno te różnice, które mieliśmy między sobą, bardzo szybko na początku się gdzieś tam udało wyjaśnić. I jak na to, że 50 dni spędziliśmy razem i w bazie też gdzieś tam nie było tak, że nie mogliśmy już na siebie patrzeć, to myślę, że jest to team, który dobrze się sprawdził, zazębiło się między nami. Pewnie mamy jakieś tam różnice charakterów czy osobowości, co zresztą widać w tej rozmowie i w różnych naszych wystąpieniach publicznych, ale myślę, że w górach tak samo te różnice po prostu dobrze na nas działają i każdy ma swoją przestrzeń, a wtedy, kiedy trzeba, każdy z nas jest dla drugiej osoby też dostępny i potrzebny.

No właśnie, chciałam tak dopytać o to, o czym mówisz. Co was sobie nawzajem denerwuje?

BZ: Trudne pytanie w sumie. No, Oswald nie je glutenu na przykład.

I dlaczego to jest problem?

BZ: To nie jest problem, ale jak już mam coś znaleźć, to myślę, że znalazłbym to, bo wybrzydza i je codziennie ryż.
ORP: No widzisz, ja nie mogę powiedzieć, bo się pokłócimy. Nie, żartuję. To jest trudne pytanie, w sensie, znam odpowiedź, ale…

Nie zmuszam, nie zmuszam, chętnie usłyszałam, ale absolutnie nie naciskam.

ORP: Bartek na pewno jest bardzo silny i myślę, że wiele osób zwątpiło. I miałem też takie momenty zwątpienia i myślałem sobie, że w życiu z nim nie pojadę, bo jest po prostu… no jest piekielnie szybki i silny. Z drugiej strony wiedziałem, że ja naprawdę mocno trenowałem i jestem silny, więc wiedziałem, że dam radę, ale były momenty, że pierwszy raz mi się zdarzyło, że w górach wysokich to nie jest tak, że ja na kogoś czekam i w ogóle sobie idę spacerkiem, a druga osoba gdzieś tam walczy o życie ze swoją kondycją, tylko raczej było tak, że Bartek szedł sobie na ludzie w większość czasu, a ja dawałem z siebie bardzo dużo. Ale to ciężko powiedzieć, żeby to denerwowało. To było bardziej takie uczucie, że wiem, że bardzo mocno trenuję, a tu jest osoba, która jest jeszcze dużo silniejsza.

Z drugiej strony wiedziałem, że ja naprawdę mocno trenowałem i jestem silny, więc wiedziałem, że dam radę, ale były momenty, że pierwszy raz mi się zdarzyło, że w górach wysokich to nie jest tak, że ja na kogoś czekam i w ogóle sobie idę spacerkiem, a druga osoba gdzieś tam walczy o życie ze swoją kondycją, tylko raczej było tak, że Bartek szedł sobie na ludzie w większość czasu, a ja dawałem z siebie bardzo dużo.

Czyli tak na ambicje ci Bartek wszedł.

ORP: Tak. I co jeszcze oprócz tego? Jest wysoki, ma 190 cm , zajmuje dużo miejsca w namiocie i bardzo często się opierał na mnie. Mówię: no dobra, jestem tym mniejszym. Jak chciałem sobie kaszlnąć, to raz mi powiedział: Jak kaszlesz, to weź ryj na drugą stronę. I zostało to we mnie w pamięci na długie godziny, a potem stwierdziłem, że w sumie racja, nie? Natomiast myślę, że to są wszystkie takie oczywiście niuanse i się śmiejemy z tego. Natomiast te kluczowe rzeczy to myślę, że zawsze miałem takie poczucie, że jeżeli mnie by się coś stało, czy ja się gorzej czułem, to Bartek się troszczył, że w drugą stronę to tak samo działa.

Właśnie, bo to jest to drugie pytanie. Co w sobie doceniacie? Co sprawia, że po tej wyprawie wciąż rozważacie, żeby kolejne wspólne projekty realizować?

BZ: Nie, mega zagrało. Ja na odwrót powiem, że rzadko się zdarza, żebym tak mało musiał na kogoś czekać. Tak że zagrało to spoko. I wziął na siebie ciężar mediów, który jest moją absolutną bolączką. Więc dlatego myślę, że to gra.

ORP: Ja mogę powiedzieć z drugiej strony, że to, co czasem mnie właśnie denerwowało, czy powodowało, że czuję się jakoś tam słabszy i tak dalej, jest właśnie tym, co bardzo cenię, że po prostu jest ktoś, kto nie odpuszcza i nawet jak był atak szczytowy, to gdzieś tam jakiś wiatr hulał na zewnątrz, miałem takie poczucie, że nie wiem, czy to jest dobra noc na wyjście, a Bartek w ogóle nie zostawił żadnego marginesu. Na zasadzie wychodzimy, zobaczymy nagranie, wreszcie wrócimy. Więc fakt, że miałem takiego partnera, który po prostu jest silny i nie boi się i okazało się, że też ma dobrą intuicję, spowodował, że ja też nie czułem takiego ciężaru, że to ja muszę decydować. Bardzo często to jest jednak obciążające, jak samemu się podejmuje decyzje. Ale myślę, że w wielu momentach po prostu równolegle gdzieś tam na zasadzie jakichś takich, nie wiem, podobieństwa myśli i pomysłów na to, jak rozegrać akcję się po prostu pojawiało.
Już wręcz zabrzmi prawie, że śmiesznie czy prozaicznie, że przed atakiem szczytowym było tak, że wycofaliśmy się, Bartek chciał iść od razu następnej nocy z bazy wychodzić do góry. Ja nie chciałem, bo czułem się osłabiony. Wstaliśmy rano i pierwsza rzecz, czyli gdzieś tam trzeba iść się wysikać. No i patrzę, że schodzą ludzie z góry i wiedziałem, że przycierają nam szlak, że w drugą stronę będzie można pójść. Odwracam się i chciałem powiedzieć Bartkowi, że może pójdziemy, jak oni zejdą. I w tym momencie Bartek mówi do mnie: słuchaj, oni schodzą, to może idźmy.

I parę razy to tak zagrało. Na zasadzie jak Bartek powiedział, że idźmy do obozu trzeciego od razu na Annapurnie, co było dość szalonym pomysłem, mi się w głowie kotłowało myśli, bo myślałem, kurczę, może spróbujmy, zróbmy to na zasadzie szybkiego ataku do obozu trzeciego, ale myślałem, a może to jest niebezpieczne. I w tym momencie Bartek mówi o tym pomyśle, więc myślę, że taka intuicja i poczucie tego, co można zrobić, żeby zdobyć szczyt tuta,j znakomicie między nami zagrało. I czułem, że po prostu jesteśmy wzajemnie, każdy z nas w dobrych rękach, jeśli chodzi o swojego partnera.

À propos tego obciążenia i siły, bo nie wiem, czy wystarczająco dobrze wybrzmiało na początku naszej rozmowy, że tym celem było wejście na szczyty i zjechanie z nich na nartach, przez Ciebie, Bartek, i uwiecznienie tego zjazdu właśnie przez Ciebie, Oswald. Wracając do obciążenia, bo ja już wielokrotnie słyszę, że przy wyprawach w góry, zresztą nie tylko w góry, przy dłuższych wyprawach, każdy de facto gram obciążenia jest ważny i niechętnie dokładany na plecy. A ty, Bartek, miałeś ze sobą narty, pytanie, czy miałeś dodatkowe buty, tego sprzętu takiego niestandardowego było ile kilogramów więcej?

BZ: Myślę, że narty z całym sprzętem to jest około 3,5 kg wszystko i te narty, czyli te dodatkowe 3,5 kg, które wniosłem, przynajmniej pozwoliły mi bardzo szybko znaleźć się z powrotem w bazie, czego nie można powiedzieć o koledze Oswaldzie, który niesie tyle samo kilogramów bez użytecznej kamery.

Właśnie, bo w sumie nie pomyślałam o tym, że sprzęt, foto, wideo, to też są ekstra kilogramy.

BZ: Myślę, że było po równo, tak obliczyliśmy, że ja w tym razie…

ORP: Staraliśmy się liczyć, tak, bo liczą tak, że dron 250 gramów plus każda bateria 250 gramów, no to sam dron z joystickiem to jest około, powiedzmy, 1,5 do 2 kilogramów, plus kamera, dwie baterie, plus ewentualnie GoPro, bo o takich naprawdę detalach mówimy, no to wyliczyliśmy, że około 4 kilogramów mam sprzętu nagrywającego, który, tak jak Bartek powiedział, raczej obciąża i powoduje, że będą jakieś ciekawe walory artystyczne, albo w przypadku drona powoduje, że po prostu wynosi się bezużyteczne 2 kilogramy na szczyt, bo i na jednym, i na drugim szczycie dron się nie odpalił, w sensie przy pierwszym nie odpalił się zimna, przy drugim z mojej decyzji, bo były za duże podmuchy wiatru, więc można powiedzieć, że 2 kg przy każdym gramie wyniesienie, tak po prostu na pusto, no boli, ale no takie życie i w obozie trzecim nagrałem bardzo dobre zdjęcia i na Annapurnie zresztą też.

Natomiast to, co powiedziałeś, że te nasze takie bonusy, to jest tak, jak policzy się koszt całej wyprawy i ile kosztuje pozwolenie na latanie dronem albo pozwolenie na zjazd na nartach, to są to luksusy, bonusy, ale myślę, że one też spowodowały, że ta wyprawa na swój sposób była wyjątkowa i że jak się dzieliliśmy sprzętem, to wiadomo było, że każdy z nas to, co jest jego jakąś tak unikatową cechą w górach wysokich, czyli albo zjazd narciarski, albo filmowanie właśnie na wysokości 8 tysięcy metrów, no że to jest ten nasz bonus, ale to powoduje też, że po prostu na swój sposób robimy coś wyjątkowego.

No właśnie i teraz do samej już tej konkretnej drogi. Na pierwszy rzut poszła Annapurna. Jak to wyglądało? Ile czasu zajęło? Jakie były przygody po drodze? Bo wiem, że takowe były.

ORP: To tak, do bazy dotarliśmy 5 kwietnia tak naprawdę. Mogliśmy wcześniej, ale zależało nam też, żeby stopniowo zdobywać wysokość.

Bazy, czyli taki obóz zero.

ORP: Tak, można powiedzieć obóz zero. On jest naprawdę bardzo nisko, bo na wysokości 4 tysięcy 200 metrów.
BZ: I tam mamy obsługi, czyli mamy kucharza i namioty.

ORP: Jest cała taka infrastruktura bazowa, można powiedzieć, że to jest po prostu nasz dom na czas trwania wyprawy. I bardzo szybko zaczęliśmy działać, bardzo szybko i samodzielnie. Wynieśliśmy rzeczy najpierw do obozu pierwszego, później do obozu drugiego. W tym obozie drugim postanowiliśmy, że chcemy jeszcze zyskać 200 metrów wysokości, więc wynieśliśmy rzeczy jeszcze wyżej. Zeszliśmy do bazy, ustaliśmy, że w następnym wyjściu już wychodzimy do obozu trzeciego, prawdopodobnie znów do bazy i już kolejne wyjście będzie tematem takim szczytowym. I dotarliśmy, docieramy do tego obozu drugiego i okazuje się, że po prostu nie ma nic tak naprawdę. Nie ma naszego namiotu, a coś, co było, można powiedzieć, fajnym klepiskiem śnieżnym jest po prostu rozoranym terenem przez bloki lodowe, przez seraki i lawinę. I tak naprawdę szczęście w nieszczęściu, że nie spaliśmy tam, bo tak naprawdę mieliśmy tam rozbity namiot. Przez jakiś czas myśleliśmy, że tam zostaniemy na noc, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że jakby już nie ma co wysokości zdobywać, schodzimy do bazy.

Wynieśliśmy rzeczy najpierw do obozu pierwszego, później do obozu drugiego. W tym obozie drugim postanowiliśmy, że chcemy jeszcze zyskać 200 metrów wysokości, więc wynieśliśmy rzeczy jeszcze wyżej. Zeszliśmy do bazy, ustaliśmy, że w następnym wyjściu już wychodzimy do obozu trzeciego, prawdopodobnie znów do bazy i już kolejne wyjście będzie tematem takim szczytowym. I dotarliśmy, docieramy do tego obozu drugiego i okazuje się, że po prostu nie ma nic tak naprawdę. Nie ma naszego namiotu, a coś, co było, można powiedzieć, fajnym klepiskiem śnieżnym jest po prostu rozoranym terenem przez bloki lodowe, przez seraki i lawinę. I tak naprawdę szczęście w nieszczęściu, że nie spaliśmy tam, bo tak naprawdę mieliśmy tam rozbity namiot.

I nart i sprzętu foto też nie zostawiliście tam?

BZ: Nie, no nartach cały czas działałem, więc wychodziłem na nartach i zjeżdżałem na nartach, ale dużo sprzętu tam zostawiliśmy.

ORP: Bardzo dużo, tak. Z takich najprostszych rzeczy, to namiot, dwa śpiwory, dwie karimaty, dwie pary łapawic, czyli ciepłych rękawic z ataku szczytowego, dwa czekany, bardzo dużo jedzenia, baterie. Sprzęt, który tak naprawdę po prostu był wyniesiony po to, żebyśmy w ataku szczytowym szli na lekko i po prostu tam uzupełnili rzeczy i wyszli. Ii mimo poszukiwań przez trzy dni, tak naprawdę przy wsparciu sprzętu, który służy właśnie jako do wykrywania ludzi, czy sprzętu, który jest ukryty, czy tam gdzieś przekryty lawiną, nie udało się tego znaleźć.

Czyli decyzja „wracamy”?

ORP: Decyzja „schodzimy do bazy” i organizujemy się od zera. Bo po prostu traciliśmy też bardzo dużo energii, gdzieś tam emocjonalnie też mimo wszystko to na nas wpływało. I to oznaczało, że za każdym razem jak wychodzimy, nie mamy tam nic u góry, więc musieliśmy pożyczać namiot albo u kogoś spać po prostu w śpiworze czy coś. Więc to było dla nas bardzo dołujące tak naprawdę. Bo człowiek się szykuje, jedzie na taką wyprawę i nagle się okazuje, że wszystko wisi na włosku tak naprawdę z przyczyn jakby obiektywnych, z przyczyn tego, że 200 metrów wyżej się rozbiło namiot, a nie 200 metrów niżej.

Ale postanowiliśmy, że musimy zejść do bazy, na chłodno po prostu przeanalizować sytuację, na co mu sobie możemy pozwolić, co jest potrzebne, bez czego sobie poradzimy. I tutaj po prostu wsparcie kilku osób, które po prostu pożyczyły nam jakiś sprzęt i też było trochę głupie dla nas, że tak chodzimy po namiotach i prosimy tutaj od kogoś parę rękawic, od kogoś parę rękawic, to karimata. Bo byliśmy dobrze przygotowani do tej wyprawy, a nagle chodzimy tak jakbyśmy zapomnieli kluczowego sprzętu ze sobą.

Ale udało się ten sprzęt pożyczyć i wtedy wiedzieliśmy też, że po prostu jeżeli idziemy do góry, to tak mocno zmotywowani, że jeżeli będzie opcja na szczyt, to ten szczyt zdobędziemy i tak się też stało.

Czyli szliście do góry z wysokości, z obozu którego?

BZ: Z bazy już wyszliśmy z 400 na 7000 około, tak?

ORP: 6700 był, nie, na 6300 najpierw, do trójki i później następnego dnia wyszliśmy na 6700 i z 6700 zaatakowaliśmy szczyt. Więc dość duże przewyższenie, ale to praktycznie wszyscy tak wychodzili. Natomiast na Annapuri nie był ten plus, że wiedzieliśmy, że dobę przed nami, dwie doby przed nami działają, zespoły wychodzą, więc że są ludzie w górze i szlak jest przetarty. Chociaż też tam były fragmenty, że chyba ty też otwierałeś szlak… że w razie czego są poręczówki, czyli liny założone praktycznie aż na szczyt, więc powiedzmy, że było to w miarę jak w jakimś tam komforcie, ten atak szczytowy.
I wyszliśmy o godzinie 21, bo wszyscy nam mówili, że ten atak szczytowy może tam trwać kilkanaście godzin i byliśmy przed siódmą rano na szczycie, więc 10 godzin. No i co? Na szczycie parę zdjęć, próba odpalenia drona, który nie zadziałał, i Bartek rozpoczął swój zjazd.

Czyli przypięcie nart też jest na szczycie, na górę idziesz z nartami na plecach?

BZ: Tak, na samym szczycie zapinam.

I schodzicie ile?

BZ: Ja zjechałem do trójki, czyli do najwyższego obozu. Tak się umówiliśmy, że ja tam czekam na Oswalda, bo te najwyższe metry są najbardziej niebezpieczne, więc czekam, aż on tam bezpiecznie zejdzie, i potem już zjeżdżam do bazy.

I ile czasu to zejście do trójki?

BZ: Zjazd myślę, że jest 20 minut. Tak około.

Czyli 10 godzin do góry, 20 minut w dół.

BZ: Tak. Ale też do góry szliśmy bardzo wolno, bo wyszliśmy za wcześnie.

Znaczy szliście bardzo szybko, bo standardowo idzie się kilkanaście godzin, a Wy szliście 10.

ORP: Ale spowalnialiśmy na koniec.

BZ: Spowalnialiśmy, bo było nam za zimno, bo czekaliśmy na wschód słońca jakby. I teraz bym wyszedł dużo później, nie wiem, o drugiej w nocy nawet.

ORP: Tak, bo tam po prostu na koniec było bardzo zimno rzeczywiście i trochę dostaliśmy przez to w kość. Z kolei do trójki, nie pamiętam, ile mogło mi zająć zejście. Natomiast było dość karkołomne, bo to jest tak, że Bartek zaczyna zjeżdżać, mamy kontakt radiowy i tak naprawdę wyprzedziliśmy wszystkich, którzy szli wtedy na szczyt, więc ja dopiero schodząc, spotkałem ludzi, którzy jeszcze szli na szczyt, więc szedłem cały czas sam. I powoli zaczęło docierać do mnie ból od mrożonych palców i świadomość, że nawet jak są jakieś tam operacje, że trzeba zjechać na linie, to po prostu nie jestem w stanie zaufać tym palcom. I mimo bólu gdzieś tam muszę sobie z tym radzić.

Zależało mi też, żeby obniżyć jak najszybciej wysokość, żeby właśnie zacząć się nimi zajmować i żeby po prostu ten tlen jak najszybciej był w wyższej zawartości we wdychanym powietrzu. Natomiast byliśmy cały czas w kontakcie radiowym i gdzieś tam Bartek też pilnował mniej więcej pozycji, na jakiej jestem i tak dalej. Dotarłem do trójki. Wtedy już był środek dnia słońca, więc bardzo ciepło. I rozpoczęliśmy dalsze zejście. W sensie Bartek zjechał, a ja dalej schodziłem.

A co to znaczy „bardzo ciepło” tam?

ORP: Naprawdę ciepło. Jakby ciężko jest mi ocenić, jaka temperatura. Mówię o temperaturze odczuwalnej, czyli po prostu w słońcu. Ja na przykład po zejściu z Dhaulagiri miałem wrażenie, że dostanę udaru słonecznego, bo tak paliło słońce na trawersie. I oczywiście dochodzi kwestia odwodnienia. Tak naprawdę od 21, kiedy wyszliśmy do ataku szczytowego do 22 następnego dnia, kiedy ja dotarłem do bazy, funkcjonowałem cały dzień praktycznie na litrze herbaty. Więc może jeszcze udało się ugotować jeden kubek jakiegoś picia czy izotonika. Więc jest to gigantyczny wysiłek. Nie uzupełnia się tych kalorii, bo to też chyba przez tych 25 godzin zjadłem ze dwa żele i jednego batona, więc to zmęczenie się kumuluje też.

A tam na górze i to jeszcze o takich nocnych godzinach, to jaka jest temperatura?

BZ: Zimno. Nie wiem, ale zimno.

ORP: Ja myślę, że przy ataku szczytowym musiało być, nie wiem, minus 30 stopni, odczuwalna pewnie minus 38, 39 przy wietrze. Jest to zimno akceptowalne, ale jak dochodzi właśnie brak tlenu i po prostu zmęczenie, odwodnienie i głód, to to zimno jest zupełnie inaczej po prostu odczuwalne też. Niby człowiek jest ciepło ubrany, ale to jest właśnie kwestia, że się wystawia ręce na chwilę i tak naprawdę mija parę minut, człowiek jeszcze nie zrozumie tego, że praktycznie ma odmrożenia, więc jakby to jest takie zimno.

Tak tłumaczysz, że gdyby to nie było wysoko i nie bylibyście odwodnieni, zmęczeni, to te minus 30, minus 40 nie byłoby temperaturą. Dla standardowego człowieka tutaj na nizinach, w Warszawie minus 30 to po prostu minuta na dwór i już z powrotem.

BZ: Tak, tylko właśnie tutaj jest sucho też, więc to odczucie jest nie takie zimne, ale tlen bardzo dużo zmienia. Czyli idąc z tlenem, to nie jest tylko różnica, że łatwiej się idzie, ale też jest dużo cieplej, zdecydowanie cieplej.

Wyobrażam sobie, że po prostu było hiper zimno, ale ja sobie tego nie wyobrażam. A jeszcze jak pomyślę o Twoim, Oswald, zadaniu, czyli o tym, że Ty miałeś to wszystko uwiecznić, a do tego potrzebne są po prostu palce, bo trzeba operować tą kamerą. To jak Ty to robiłeś?

ORP: No dość lekko myślę, no taka jest prawda, bo po prostu trochę zlekceważyłem te warunki pogodowe. Wydawało mi się, że nie jest aż tak zimno i to jest właśnie taka kwestia, że po prostu człowiek gdzieś tam ogrzewa sobie chucha w te ręce.

Ale zdejmujesz rękawiczki i masz gołe w ogóle dłonie?

ORP: Tak, tak zrobiłem na szczycie. Notabene, zresztą zdjęcia ze szczytu, które zrobiłem Bartkowi, to pierwszych parę jest w ogóle nieostrych i dopiero się zorientowałem w bazie, więc to tak naprawdę pokazuje mniej więcej na jakimś spowolnionym tempie działa umysł. Później było tak, że Bartek rozpoczął zjazd, nagrałem kilkunastosekundowe ujęcie, zatrzymał się chwilę niżej, odrobinę niżej, wtedy próbowałem odpalić drona, nie udało się odpalić. I tak naprawdę mówię: dobra, no to w takim razie jakby nie ma co tutaj szaleć, po prostu niech Bartek dalej zjeżdża, zrobimy jeszcze jedno nagranie. I później jeszcze tak stałem pod tą granią szczytową i pomyślałem, że mam za mało ujęć, więc wrócę tam jeszcze dograć. I na szczęście nie zrobiłem tego, bo myślę, że po prostu już mogłoby być o te parę minut za późno. Na Dhaulagiri Bartek mi pożyczył swoje takie rękawice, które są bardzo szczelnie, jakby okrywają palce, ale też było parę takich momentów, gdzie coś tam nagrywałem i mimo wszystko je zdejmowałem.

Nie wiem, czy jest jakieś po prostu zdrowe rozwiązanie i dobre na to jakby, no też przez to jest to trochę wyjątkowa praca. I tak jak powiedziałam, że Bartek jest wyjątkowy przez to, że bierze narty i na nich zjeżdża, to też nie ma wielu filmowców wysokogórskich i nie mówię, że chcę przez to, nie wiem, stracić palce czy je odmrozić jeszcze w przyszłości, ale wiem, że balansowanie na krawędzi jest trochę częścią tego zawodu.

Jak na przykład filmowałem na K2 zimowym, to po prostu miałem w łapawicy, w rękawicach już przygotowaną ogrzewacze chemiczne, ale wtedy była temperatura -40 i widziałem, że po prostu naprawdę jest ekstremalnie zimno i to nawet w rękawicach było zimno, więc nie było wyjścia. A tutaj było tak, że pomyślałem, że nie jest aż tak zimno, że zaraz, jak wyjdzie to słońce, będzie okej I zorientowałem się tak naprawdę dopiero już gdzieś tam w tej drodze zejściowej, że z tymi palcami nie jest za dobrze. Nawet Bartek się dowiedział dopiero przez radio. Mówię, słuchaj, no chyba mam domrożone palce i to tak poważnie, bo zobaczyłem, że po prostu robią się szare czy tam niebieskie.

Więc jakieś rozwiązanie na przyszłość, na Dhaulagiri już miałem po prostu ogrzewacz chemiczny w ręku, czyli po prostu w sensie w rękawicy, więc jak zakładałem rękawicę, to od razu była ogrzewana po prostu ta ręka.

No właśnie, do Dhaulagiri, bo plan był taki, żeby dosyć szybko przemieścić się spod Annapurny do Dhaulagiri, a blisko miesiąc dzielił dzień zdobycia Annapurny i Dhaulagiri. Z czego to wynikało?

BZ: Miało być szybko, co prawda. Myśleliśmy, że jakieś 3-4 dni.

No właśnie, a teraz się domyślam, że wy musieliście sprzęt kupić, bo w końcu przecież oddaliście na dole ten pożyczony.

BZ: Nawet nie oddaliśmy.

ORP: Ja wczoraj napisałem do jednego z tych wspinaczy, słuchaj, przez pomyłkę, mam twoje rękawice, ale…
BZ: Przez pomyłkę, mówisz?

ORP: Nie, no napisałem mu, że już go nie widziałem w bazie, powiedział, że spoko, że to już mogłem wziąć sobie.

BZ: Część sprzętu dostaliśmy już, po prostu nam dali. Część kupiłem od razu, pod Annapurną kupiłem od nich, kto tam chciał sprzedać, na przykład ocieplacze na buty. A część pożyczyliśmy na nowo, musieliśmy zorganizować na nowo, myśleliśmy, że będziemy mieć czas, a tak naprawdę helikopter wziął nas z jednej bazy pod drugą bezpośrednio.

To dlaczego miesiąc przerwy, skoro helikopter z jednej bazy do drugiej?

ORP: Nie mogliśmy od razu iść do ataku szczytowego, bo nie miałem właśnie sprzętu, baterii przede wszystkim do skarpet ogrzewanych elektrycznie, więc musieliśmy na nie czekać.

I online wchodzisz na jakiś Amazon, tak? Wybierasz skarpety, baza pod Dhaulagiri – no, 15 dni.

BZ: Tak, no przez InRiCza się komunikowaliśmy z innymi wspinaczami, żeby nam to zorganizowali i dopiero jak dotarli do bazy, to mogliśmy ruszyć, a w międzyczasie były olbrzymie opady śniegu i tak naprawdę to po prostu odśnieżaliśmy w tej bazie.

ORP: Tak, no można powiedzieć, że Dhaulagiri jest bardzo specyficzną i z opowieści ludzi, którzy już byli wcześniej na wyprawach tam i którzy dzielili z nami bazę, to jest to góra, która po prostu, aż mam teraz ciarki jak sobie przypominam niektóre historie, że potrafi bardzo pogodowo zaskoczyć i tak na zasadzie śmiertelnie ludzi, bo w zeszłym roku na przykład na trekkingu po prostu była ewakuacja bazy praktycznie z dnia na dzień, część ludzi poleciała śmigłowcom, część poszła w trekking.

Czyli bazy?

ORP: Bazy. Tak, tak i nawet w bazie z kuchni wychodzili po drabinie z namiotu, bo spadły dwa metry śniegu, a na przykład grupa w trekkingu, która poszła, to ile się tam nie pamiętam, ile, kilka czy kilkanaście mułów zmarło w ogóle na przełęczy i tak samo ludzie, którzy szli w trekkingu, tragarze i te ciała są tam do dziś, więc jak po prostu nam opowiadali te historie w bazie, to patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy w ogóle trafili do jakiegoś siedliska z jakiegoś horroru, gdzie zaraz po prostu, spadnie śnieg, zostaniemy tam zablokowani i ludzie, którzy w zeszłym roku się nie ewakuowali na czas, dwa tygodnie byli uziemieni w bazie, gdzie w ogóle nie mogli z niej wyjść praktycznie. I tak samo było w obozie trzecim, że osoby dotarły i był komunikat, że natychmiast się ewakuujcie, bo w przeciągu 24 godzin będzie tutaj apokalipsa, i tak się stało.

I jak my w tym roku dotarliśmy do obozu trzeciego, to po prostu były szkielety namiotów tylko, praktycznie wszystko połamane i pozabierane przez wiatr, więc my tacy wesolutcy, gdzie myśleliśmy, że jedziemy sobie do miejscowości, w której odpoczniemy w krótkich spodenkach i krótkich butach, nagle lądujemy w tej bazie. I po pierwsze jest brzydko, paskudnie, słaba widoczność, są dwie osoby w namiocie, które sobie ćwiczą jogę, a my myśleliśmy, że tutaj jakaś robota będzie, a nie na zasadzie, że ktoś sobie tutaj na jogę przyjechał. Ale zaczęły się jakieś pierwsze dni pogody, wyszliśmy najpierw do obozu pierwszego, Bartek zjechał, ja zszedłem, później do obozu drugiego wynieśliśmy i w ekspresowym tempie też powrót do bazy. Mówimy: dobra, to jest teraz czas na atak szczytowy.

I miało być trzy dni śniegu, okazało się, że tych dni śniegu jest równo osiem dni i pierwsze dwa po opadzie śniegu praktycznie nie można było wchodzić do góry przez zagrożenie lawinowe, więc tak naprawdę dziesięć dni absolutnie takiej przerwy, że nie wiedzieliśmy nawet, czy mamy jeszcze w ogóle aklimatyzację, jak będzie wyżej, co z naszymi namiotami. Okazało się, że w obozie drugim tak naprawdę nasz namiot jako jedyny przetrwał, ale to było w takiej zasadzie, że Bartek, który nie jest najniższy na świecie, musiał tak naprawdę na wysokość swojego ciała wykopać jamę, żeby się dostać do dachu naszego namiotu, a później jeszcze trzeba było wykopać jakby cały namiot i to była jakaś noc, która w ogóle była jakimś koszmarem dla nas, bo ten namiot jak wykopaliśmy, okazało się, że jest uszkodzony maszt.

I jak my w tym roku dotarliśmy do obozu trzeciego, to po prostu były szkielety namiotów tylko, praktycznie wszystko połamane i pozabierane przez wiatr, więc my tacy wesolutcy, gdzie myśleliśmy, że jedziemy sobie do miejscowości, w której odpoczniemy w krótkich spodenkach i krótkich butach, nagle lądujemy w tej bazie. I po pierwsze jest brzydko, paskudnie, słaba widoczność, są dwie osoby w namiocie, które sobie ćwiczą jogę, a my myśleliśmy, że tutaj jakaś robota będzie, a nie na zasadzie, że ktoś sobie tutaj na jogę przyjechał.

Ale on stał?

OPR: Był przekrzywiony. Tak, więc jeden maszt był uszkodzony, na szczęście spodziewałem się, że może być taka sytuacja, wzięliśmy backupowo drugi bardzo lekki namiot, więc jak już zamieć śnieżna zrobiła się, tak jak byliśmy jedynymi osobami w tym momencie w obozie drugim, jak zamieć stała się nie do zniesienia i to było tak, że ja w jamie obok po prostu gdzieś tam chowałem swoje ręce, z których zaczęła skóra w ogóle schodzić, gotuję herbatę do pojemnika plastikowego, żeby ogrzać ręce i żeby też Bartkowi coś dać i w tej zamieci po prostu już nie martwiąc się w ogóle żadne zdjęcia ani nic, tylko o to, żeby przeżyć. Rozbijamy backupowy namiot, ładujemy się do niego i po prostu leżymy 15-20 minut i namiot jest 50 cm zasypany, strzepujemy to i po chwili próbujemy się zdrzemnąć, patrzymy, namiot prawie cały zasypany.

I w pewnym momencie mówimy: dobra, trzeba coś z tym zrobić, bo my tutaj umrzemy w nocy zasypani”, więc zagraliśmy w kamień, papier, nożyce, kto wyjdzie na zewnątrz z łopatą. Ja przegrałem i mówię: dobra, założę buty na zewnątrz. W tym momencie odpinam poło namiotu i po prostu gigantyczna ilość śniegu wpadło do tego namiotu, tak naprawdę mocząc nam wszystko, wszystko mieliśmy w tym śniegu. I po prostu siedzimy i nie wiemy, co zrobić. No nie ma dobrego rozwiązania, wszystko jest przemoczone. Możemy w tej zamieci po prostu próbować ewakuować się do bazy albo do obozu pierwszego, ale tam nawet nie ma gdzie spać.

Więc ostatecznie zrobiliśmy tak, że ja wyszedłem rzeczywiście na zewnątrz. Zacząłem wykopywać ten namiot, który praktycznie był prawie już po sufit zasypany, a Bartek w środku naprawiał maszt tego drugiego namiotu, który był bardziej wytrzymały. Jak udało się to zrobić, to ja poszedłem odrobinę wyżej w takim miejscu, które wydawało nam się bardziej bezpieczne. Wykopałem platformę, cały czas walcząc właśnie w tej zamieci. I już po ciemku rozbiliśmy drugi namiot i przenieśliśmy się do niego i przetrwaliśmy tę noc.

Natomiast to był taki moment, że no nie wiem, ja już nie wiedziałem, co robić. Było mi już tak piekielnie zimno znowu w te ręce, które przecież już były wcześniej odmrożone. I wizja tego, że no po prostu możemy tam w bardzo głupi sposób zamarznąć na śmierć, nie? Albo zostać zasypanym.

To było już w drodze na szczyt? Czy to jeszcze było…

ORP: To było w trzecim naszym wyjściu, które mogło być atakiem szczytowym, ale nie wiedzieliśmy też, w jakim stanie są te nasze namioty. Natomiast cudem okazało się, że po prostu, że z namiotów chyba czterech, które były tam u góry, to tak naprawdę tylko nasz namiot przetrwał, pozostałe po prostu, były w strzępach i tak naprawdę ludzie potracili wszystko, co tam było w tych namiotach.

A ten namiot ma jakiś znacznik, że Wy po GPS jesteście w stanie go odnaleźć? Czy pamiętacie mniej więcej? Trudno mi sobie to wyobrazić. Zakładam, że to jakoś na zdjęciach będzie widoczne.

BZ: GPS jest niestety niedokładny, więc można tak sobie zaznaczyć GPS-em, ale to jest do paru metrów dokładność, powiedzmy, to było super. I kopać trzy metry pod ziemią to jest hardcore. Udało się, że Szerpowie zostawili taki bardzo długi znacznik nad swoim namiotem, czyli taki kijek jakby z chorągiewką na samej górze i chyba po tym znaleźli swój namiot, który był w strzępach, i my orientacyjnie od ich namiotu znaleźliśmy swój. Czyli tak, no mieliśmy szczęście może trochę.

ORP: Tak, bo to można kopać, nie wiedząc, ile spadło śniegu, później okazało się, że właśnie to było około tam, nie wiem, dwóch do trzech metrów, więc przesunięcie 20 centymetrów w jedną stronę już powoduje, że tego namiotu się nie wykopiesz, szczególnie, że to, co się pierwsze wykopało, no to był taki fragment masztu malutki, więc jakby można było też bardzo dobrze przestrzelić. Natomiast, no na Annapurnie nie mieliśmy tego szczęścia, szukając naszego namiotu, bo używaliśmy zarówno właśnie lokalizatora, jakieś takiej orientacji przestrzennej albo nawet po zdjęciach ocenialiśmy jakby, jak wyglądała skała czy jakieś szczyty dookoła, tak żeby mniej więcej zlokalizować, w którym miejscu jesteśmy, ale to jest właśnie ta kwestia, że no ten śnieg też się może nierówno ułożyć, albo jest się po prostu już półtora metra wyżej niż wcześniej.

Natomiast na Dhaulagiri, no mieliśmy to szczęście, że był ten jeden namiot zniszczony i w stosunku do niego można było ocenić mniej więcej jakiś taki perymetr, gdzie ten nasz namiot się znajduje.

A jak wyglądały te dni, tych 10 dni, które spędziliście w basie, że padało i padało, i padało? Zakładam, że to na morale nie robi najlepiej.

BZ: Ja myślę, że tak życiowo dobrze robi, bo ostatnie takie dni to chyba w przedszkolu miałem, gdzie się wstaje no i dzień jest przed nami, nie wiadomo co się wydarzy, nie ma żadnych problemów. Oprócz jedzenia, które jest pewnikiem. Trzeba wstać i wieczorem pogratulować sobie, że przeżyło się kolejny dzień.

Czyli jednak robi dobrze.

BZ: Długoterminowo na pewno. Takie coś jest potrzebne. Nie no, krótkoterminowo jest inaczej. Ale atmosfera była okej.
ORP: Tak, mieliśmy niestety takiego pecha, że na Annapurnie wzięliśmy sobie nasze czytniki książek do ataku szczytowego, żeby ten dzień, kiedy spędza się parę godzin w słońcu i nie można zasnąć i czeka się na atak szczytowy”, żeby jakoś zabić czas, chcieliśmy poczytać. I jak ja sięgnąłem właśnie po swojego e-booka, okazało się, że różnica temperatur spowodowała, że raczej nie poczytam sobie już z niego. Bartek wtedy mówi: no, ja na szczęście mam case na swoim e-booku, na swoim Kindle. Po czymś sięgnął, okazało się, że stało się to samo z jego Kindle.

BZ: W momencie, kiedy go włączyłem, to się rozlał ekran.

ORP: Tak, tak że nie mieliśmy książek, mieliśmy dwie książki, ale nie te, które chcieliśmy akurat czytać, więc bardzo żeśmy sobie tak oszczędnie dozowali każdą stronę i literkę tych książek.

Czyli mieliście takie fizyczne, papierowe książki?

ORP: Bartek miał dwie, tak.

BZ: Ja miałem dwie.

A jakie?

BZ: Jedną miałem „Staying Alive in an Avalanche Terrain”, super książka o lawinach, a druga książka była o ADHD.

No proszę.

ORP: Tak że ja miałem na wyprawę ściągniętych dużo książek o stoicyzmie i o introwertykach, a skończyłem, czytając książkę o ADHD. Tak że była to trochę ironia losu. Ale przypomniałem sobie też, że kiedyś mi brat wysłał jakieś dwie książki, które miałem ściągnięte właśnie na e-booka, że mam je też na dysku twardym. Więc przerzuciłem je na laptopa, jest laptopa na telefon i po prostu na telefonie sobie czytałem. Jedna z książek jest o filmowaniu, a druga o mowie ciała.
Tak że sama nauka z tej wyprawy. Ale graliśmy też w karty. Dużo czasu spędzaliśmy na odśnieżaniu. No coś tam czasem filmowałem.

BZ: Odśnieżanie. Dużo odśnieżania, naprawdę bardzo dużo. Trzy godziny dziennie można powiedzieć.

ORP: Więc można powiedzieć, że nawet sobie odkładaliśmy jakąś taką przyjemność na jakąś późniejszą porę. Po obiedzie zazwyczaj była jakaś drzemka, o 16 i mieliśmy zawsze porcję popcornu, którą kucharze nam przygotowali. Więc o 16 wszyscy byli znudzeni tym popcornem, ale ja i Bartek jako głodomory każdego dnia równo o 16 już czekaliśmy na nasz popcorn.

No i nadszedł ten dzień, że powiedzieliście sobie, że można wychodzić.

ORP: Tak, to też nie było do końca oczywiste, bo tak jak właśnie wspomniałem, to że wychodzimy, wpadliśmy na to podczas wspólnego sikania. Każdy od siebie niezależnie. A tak na poważnie, to po tym jak wyszliśmy i właśnie była ta akcja z tym namiotem i tym nocnym koszmarem, wycofaliśmy się i Bartek chciał tak naprawdę, że następnego dnia wychodził czwartej rano. Ja czułem się wyczerpany. Było to dość duże obciążenie, bo ja też się bałem, że może być tak, że przez to, że jestem wyczerpany, odmrożony, to możemy stracić okno pogodowe. Pewnikiem było to, że prognozy się tam nie sprawdzają. Absolutnie się nie sprawdzały. Niezależnie od tego, ile tam osób było, kilkanaście, nie wiem, ktoś z Tajwanu miał rządowe prognozy i tak dalej, to te prognozy po prostu, no nie było opcji, żeby się sprawdziły.

Ale wiedzieliśmy, że po pierwsze, po opadzie śniegu 5 maja będzie pełnia księżyca i że zmienia się wtedy pogoda. Wiedzieliśmy, że w tych okolicach w bazie wyląduje wspinaczka himalajska z Norwegii, która w międzyczasie zorganizowała właśnie te baterie do skarpet Bartka, więc że będziemy mieć to wsparcie. I wiedzieliśmy, że w końcu będzie można ruszyć do góry, bo rzeczywiście, jakkolwiek by się nie śmiać, to ja uważam, że działa bardzo jakoś tak demobilizująco przebywanie zbyt długie w bazie. Abstrahując od tego, że nie wiem, no zaczęliśmy mieć problemy z kolanami, bo po prostu codziennie parę razy się gdzieś tam człowiek schyla do namiotu, nie rusza się, dużo siedzi i tak dalej, więc odzywają się takie rzeczy, o których człowiek by wcześniej nie pomyślał.

Natomiast, no znów jakby przeskakując w chronologii, po tej nocy w namiocie schodzimy. I okazało się, że napadało bardzo dużo śniegu, ale że schodzi ekipa Carlos Asori z Hiszpanii i dzięki temu będziemy mieć odrobinę przetarty szlak do obozu pierwszego, że 12 maja ma być wspaniałe okno pogodowe, więc w nocy z 12 na 13 możemy próbować ataku szczytowego.

Wyszliśmy 11 do obozu drugiego, budzimy się 12 w obozie drugim i jest wiatr i śnieg i nie ma opcji na wyjście. I znowu było takie na sędzie, ile razy ta góra i prognoza pogody tutaj zakpią z nas. Więc z 12 wyszliśmy tylko odrobinę do góry. 13 poszliśmy do obozu trzeciego. Wiedzieliśmy, że nie ma nikogo oprócz nas tak wysoko i że, że warto próbować po prostu. I trochę to było takim ryzykownym zagraniem. Oczywiście w razie czego wiedzieliśmy, że możemy się wycofać do bazy i próbować drugi raz, ale też kurczyły się powoli nasze zapasy żywności i gdzieś tam pewnie, nie wiem, zdrowia i cierpliwości.

Okazało się, że szczęście nam sprzyjało i tego 13 w nocy wyszliśmy i 14 rano byliśmy na szczycie.

Ile godzin do góry?

ORP: Z obozu trzeciego na szczyt 7 godzin. 7 i pół, tak.

A ile zjazd?

BZ: Do trójki znowu jakieś pół godziny. Warunki były trudne.

ORP: Myślę, że pół godziny, a moje zejście chyba 4 godziny, coś koło tego.

Gratuluję sukcesu, Bartek, bo to jak rozumiem pierwszy zjazd… Wy go jakoś tak fajnie nazwaliście…

BZ: Pełny zjazd.

Pełny zjazd. Bez przerwy, bez odpięcia nart.

BZ: Z odpięciem w trójce, czekając na Oswalda, ale pełny zjazd.

À propos filmów właśnie. Rozumiem, że z całej tej wyprawy powstanie film. Dokument, tak?

ORP: Teraz chciałbym być Bartkiem przez chwilę. Powstanie, tak.

Czy jest to film niemy?

ORP: Biorąc pod uwagę wypowiedzi Bartka, to niemy, ale na szczęście kolorowy. Tak że to tyle. Tak, powstanie film. Zobaczymy, zobaczymy, jaką będzie miał formę. Na pewno jest to film, w którym nie będzie gadających głów, bo nie mamy żadnego wywiadu nagranego, bo nie chciałem nagrywać. Będę chciał, żeby to był film, który pokaże po prostu nas, że możemy nawzajem na sobie polegać, że w niektórych momentach jest wesoło, że w niektórych momentach jest przerażająco i że jesteśmy we wspaniałej scenerii, gdzie są wspaniałe ujęcia z drona i Bartek idący sobie powoli pod górę z nartami albo zjeżdżający na nich, ale że są sytuacje, gdzie jesteśmy po prostu zamknięci w namiocie i mamy, nie wiem, czy przerażenie, ale może już odrobinę szaleństwa w oczach, bo zaczyna być niebezpiecznie.

Ale są dialogi, tak? Da się poczuć emocje, których doświadczyliście?

ORP: Tak. Ja pytałem Bartka bardzo często o emocje i myślę, że odpowiedzi, których udziela, są bardzo ciekawe i zaskakujące. Ale nie chcemy z siebie robić bohaterów, chcemy po prostu pokazać, że dwóch gości może pojechać na wyprawy w Himalaje, opierać się na sobie wzajemnie i być dla siebie wsparciem, zdobyć górę, zjechać z niej, wrócić bezpiecznie i się kumplować i że można to też sfilmować i że nie trzeba jechać na gigantyczną, oblężniczą wyprawę i założyć miliony dolarów, żeby zrobić projekt sportowy, o którym wychodzi na to, że mówi cały świat i żeby jeszcze to zekranizować. Taki właśnie styl, który nam towarzyszy w formie filmu też może być odzwierciedlony, czyli spinanie się w małym zespole, będąc dla siebie na wzajemnie wsparciem.

Będzie to film, który będzie bardziej obrazem niż dialogiem i opowieścią i który chcielibyśmy, żeby był przesłaniem dla ludzi, bo wiem też, że sporo osób też zmotywowaliśmy tym, jak to rozegraliśmy i jeszcze tą akcją ratunkową na koniec. Mamy jeszcze pomysł na książkę dla dzieci o naszej wyprawie. To też jest taki projekt, na który wpadliśmy podczas tej wyprawy.

Dużo wątków, bo mówisz film przesłaniem, akcja ratunkowa, książka, a ja bym chciała o każdą z tych rzeczy dopytać.

ORP: Myślę, że stworzyliśmy tak naprawdę jakiś model i brand po prostu tą naszą nazwą MAD i tym, jak działaliśmy tutaj i że to jest po prostu początek czegoś jeszcze większego. Tak jakby zamykając pytanie, które postawiłaś na początku właśnie o to MAD i nawet nasz logotyp i to, że ludzie po prostu przychodzili do nas, obserwowali nas, rozmawiali z nami, to, że daliśmy czapkę chłopakowi z Pakistanu, Sadzidowi, którego zresztą ojciec zginął na wyprawie na K2 zimowej, na której ja byłem i on w naszej czapce wszedł na Everest i był dumny, że ją ma za sobą, że to wszystko spowodowało, że tutaj po prostu zaczęło się coś dobrego.

I zobaczymy jeszcze, gdzie nas to zaprowadzi, ale to, że weszliśmy, że Bartek zjechał z tych dwóch ośmiotysięczników, to jest tak naprawdę początek chyba dopiero.

A czy możesz zdradzić, co będzie dalej?

ORP: W sensie w filmie?

Mówisz, że to jest początek, więc jakie następne kroki?

ORP: Możemy zdradzić. Znaczy nie wiem, czy to będzie następny krok, na pewno najważniejszym dużym krokiem w przyszłym roku będzie wyprawa, chcemy pojechać na Kanczenzongę, żeby Bartek zjechał z ostatniego ośmiotysięcznika, który nie ma zjazdu narciarskiego. Jest to masywna góra, potężna. W tym roku doszło tam do bardzo kuriozalnej sytuacji, bo atak szczytowy pomylił kuluar i tak naprawdę chyba tylko trzy osoby weszły na szczyt, ale to także musiało zejść z kuluaru i wejść, w ogóle rozpocząć spinanie od drugiej strony. Więc to pokazuje mniej więcej, jakie tam są zagrożenia. I zastanawialiśmy się, jak wróciliśmy, czy czekać, planować i tak dalej, ale my myślimy, że po prostu jak będziemy mieć dużo czasu, czyli rok, żeby przygotować to, to będziemy jeszcze lepiej przygotowani.

A to przesłanie główne filmu, to nie wiem, czy możecie teraz zdradzić, czy będziecie nas trzymać w napięciu do ostatniego momentu?

ORP: Myślę, że to jest taka uniwersalna historia, która może się dziać niezależnie od tego, czy jest to w górach, czy w Himalajach, czy w górach niskich, czy wysokich. Niezależnie od tego, czy jest to w jakiejś takiej, czy innej dziedzinie, że historia po prostu o partnerstwie i o tym też, że są marzenia, ale są też takie marzenia, które po prostu można zrealizować. I że bardzo często po prostu jak się połączą energię dwóch osób albo większa liczba osób, bo to nie zawsze muszą być akurat dwie osoby, to można po prostu zrobić coś pięknego i tylko trzeba w to uwierzyć.

Myślę, że to jest taka uniwersalna historia, która może się dziać niezależnie od tego, czy jest to w górach, czy w Himalajach, czy w górach niskich, czy wysokich. Niezależnie od tego, czy jest to w jakiejś takiej czy innej dziedzinie, że historia po prostu o partnerstwie i o tym też, że są marzenia, ale są też takie marzenia, które po prostu można zrealizować. I że bardzo często po prostu jak się połączą energię dwóch osób albo większa liczba osób, bo to nie zawsze muszą być akurat dwie osoby, to można po prostu zrobić coś pięknego i tylko trzeba w to uwierzyć.

Ja mam jeszcze całą masę pytań, które chciałabym zadać, ale to jest tak wspaniała końcówka, że chciałabym jeszcze, Bartek, Ciebie zapytać, jakie Ty masz takie główne wspomnienie, przesłanie, myśl, która albo jest w Twojej głowie, albo chciałbyś, żeby do naszych widzów i słuchaczy po tej naszej rozmowie, żeby w ich głowach zapadła?

BZ: Myślę, że Oswalda nie przebiję i zostawia jego myśli jako kluczowe dla widzów.

I wiesz, to jest właśnie piękna puenta wzmacniająca to partnerstwo i to pokazanie, że z dwóch serc, umysłów, one mogą się tak łączyć i wspólnie realizować to jedno marzenie.

ORP: Tak, bo myślę, że tak jak Bartek zresztą powiedział w jednym wywiadzie, że były to fajne wakacje, to też oczywiście można w taki sposób i jest to prawda też, ale były to fajne wakacje, podczas których po prostu zrobiliśmy też coś fajnego. Fajne wakacje, zrobiliśmy coś fajnego, polonista; że te marzenia, wakacje tak naprawdę to przecież można połączyć. I to, co ja słyszę przez ostatnie kilkadziesiąt godzin, powiedzmy, że to jest te 100 godzin od kiedy wylądowaliśmy, parę osób, które mnie zna od wielu lat, że po prostu jestem dla nich przykładem też osoby, która w pewnym momencie życia po prostu postawiła na siebie albo na coś, co można zrealizować i że po prostu czasem można zaryzykować i coś takiego zrobić. I tak jak usiedliśmy w sierpniu zeszłego roku i Bartek opowiedział mi o tym pomyśle, to przecież to mógł być też taki pomysł i myślę, że jak do Was przyszliśmy też o tym opowiedzieć, to też mogło być tak na zasadzie co to za dwa wariaty tutaj przyszły i o czym oni opowiadają, a siedzimy tutaj parę miesięcy później i możemy wspominać dobrą wyprawę i dobrą przygodę.

Ja myślę, że jesteście pięknym przykładem ludzi napędzanych marzeniami, którzy mają wielkie, piękne marzenia, odważnie je realizujecie i swoim przykładem inspirujecie innych. Za to Wam ogromnie dziękuję, kibicuję dalszym działaniom i temu, żeby ta inspiracja szła jak najszerzej.

ORP: My też bardzo dziękujemy za zaufanie i też za to, że nie mieliśmy poczucia, że jesteście tylko sponsorem czy partnerem, tylko że po prostu nam kibicujecie i że chcecie wszystkiego dla nas, to co najlepsze i że niezależnie od tego czy wrócimy z sukcesem, czy nie, to że się o nas martwicie i kibicujecie.

Tak właśnie było, tak jest i tak będzie. Dzięki Wam wszystkim i do zobaczenia.
ORP: Do zobaczenia.

BZ: Dziękujemy, do zobaczenia.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top