drodze życiowej Małgosi,
wyborach których dokonywała i wciąż dokonuje,
co jest dla niej ważne,
co jest jej życiowym kompasem.
Dodatkowe linki:
Więcej o Meg znajdziesz tutaj:
Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:
Cześć, Małgosiu.
Cześć!
Bardzo się cieszę, że się spotykamy tutaj dziś i tematów mam multum, ale zaraz Ci powiem, jaki ja mam pomysł na tę rozmowę. Zanim do tego, to ja bym chciała Cię zapytać, jak z kimś spotykasz się po raz pierwszy i jest w takiej konwencji, że mówicie sobie, co tam robicie w życiu, to jak Ty się przedstawiasz?
Zależy od sytuacji. Bardzo długo wstydziłam się mówić tego, że jestem prezeską Kopalni Złota. Mówiłam, że pracuję w Kopalni Złota, że to jest atrakcja, że w branży turystycznej pracuję. Natomiast dorosłam do tego, żeby już się przedstawiać najczęściej jako prezeska Kopalni Złota, a na zdarzeniach festiwalowych, podróżniczych to bardziej jako pisarka. To też mi długo nie przechodziło przez gardło, ale to są chyba dwa moje ulubione.
Bo ta lista jest dużo dłuższa. Jak ja się przygotowywałam, to prowadzisz kultowy, myślę, że tak można powiedzieć, pensjonat Złoty Jar. Właśnie, jesteś prezeską kopalni, jesteś podróżniczką, jesteś pisarką. Ja gdzieś znalazłam informację także, że uczysz jogi.
Już nie uczę, ale jestem certyfikowanym nauczycielem jogi, joga shiromani, jestem certyfikowanym life coachem i mam magistra z aktorstwa, więc jest tego dużo, ale ja tego nie robię…
Dziś.
Dziś.
Dziś nie robisz.
Tak, robiłam to swego czasu i może wrócę do niektórych rzeczy.
No właśnie. I tak mi się wydawało, że być może to jednak nie jesteś jedną osobą, tylko dwoma, że może gdzieś masz ukrytą siostrę bliźniaczkę, bo wśród tych licznych Twoich aktywności i tematów zastanawiałam się, co wybrać jako taki motyw przewodni do rozmowy, i pomyślałam, że ja bym chciała porozmawiać o Tobie, o Twojej drodze.
Okej.
Nie o konkretnej wyprawie, nie o konkretnej książce, nie o tym, jak się prowadzi biznes. Pewnie po trochu dotkniemy każdego z tych tematów. Ale właśnie, chciałabym porozmawiać o Tobie, co lubisz, czego nie lubisz, co jest dla Ciebie ważne, właśnie jak te aktywności, te kolejne dochodziły w Twoim życiu.
I tak zaczynając od początku, to ja tak sobie wyobrażam, że Ty jako dziecko dorastałaś w domu, w którym była silna kobieta, wzorzec silnej kobiety, Twojej mamy, która, koryguj mnie, bo to jest mój research, która wzięła wielki kredyt, odważyła się, żeby kupić kopalnię złota, założyć biznes. Ty miałaś wtedy kilka lat.
Dziesięć.
Czy Ty to pamiętasz? Czy to było dla Ciebie istotne? To był ważny kawałek Twojego życia?
Tak. Ja pochodzę z dość ubogiej, rolniczej rodziny. Tata był rolnikiem, mieliśmy dużo ziemi, dziadkowie nam pomagali na gospodarce, mama zawsze gdzieś pracowała, żeby był jakikolwiek pieniądz, bo z tego rolnictwa wtedy pieniędzy nie było za dużo. Plus był taki, że mieliśmy co jeść, bo był ogródek, były kury i to było głównie to, co jedliśmy. No i chleb można było kupić, bo mama pracowała.
Mama zaczęła pracować w kopalni złota, w otwartej atrakcji, jako przewodniczka, bo kochała te podziemia. Ona często tam chodziła na dziko, eksplorowała itd., więc jak usłyszała, że ktoś otwiera atrakcję, to zatrudniła się tam. I to był rok 1997, czyli rok wielkiej wody na Dolnym Śląsku, więc turystyka umarła. W 1998 znowu turystyka się nie podniosła, bo ludzie się bali, że będzie powrót, jakby nikt wtedy nie do końca rozumiał, co się wydarzyło, skąd ta powódź. I po 3-4 latach udziałowcy, którzy otworzyli tę atrakcję, stwierdzili, że nie jest intratna i szukali kogoś, kto ją kupi.
Ja uważam, że szukali frajera, bo skoro ludzie z tak grubymi portfelami nie byli w stanie tego ruszyć, to oni wiedzieli, że nikt tego nie ruszy, że to jest nie do zrobienia. No i moja mama, cała na biało, i ja, jeszcze wtedy z moim tatą, bo w tym momencie już rodzice nie są razem, natomiast wtedy byli.
I wzięła potężny kredyt, wtedy dla nas potężny. Zastawiła cały dom, całą gospodarkę, całą ziemię, wszystko, fiata dużego, krowę Brygidę, ja śmieję się, że jakby mogła, to by moje nerki sprzedała, żeby tylko dostać ten kredyt. Udało się i ja pamiętam ten dzień, jak mama przyleciała, bo to trwało, wiecie, to był bardzo długi proces, czy dostaniemy, czy nie, w wielu bankach była odrzucana, więc ja to odczuwałam, te emocje, słyszałam te rozmowy.
I któregoś dnia Ela przychodzi i mówi: Mamy kopalnię złota i jak wszystko pójdzie dobrze, to będziemy bogaci, będzie super i będzie wspaniale. I ja byłam rezolutnym dzieckiem, więc zapytałam: A co, jak się nie uda? I mama tak żartem rzuciła: To będziemy mieszkać pod mostem. I to był najgorsza noc w moim życiu, bo ja sobie wyobrażałam siebie, mieliśmy niedaleko domu taki most, ja sobie wyobrażałam, jak tam płuczę twarz, ubieram plecak, zaglądam, czy nie ma kolegów żadnych na ulicy i idę do szkoły. Więc od początku czuliśmy jako rodzina, że musimy zrobić wszystko, żeby to się udało.
Ja pracuję od dziesiątego roku życia. Moja pierwsza praca to była praca gnoma. Biegałam po kopalni, straszyłam turystów. Sama to wymyśliłam razem z moim kuzynem. Mama się cieszyła, bo to jest coś za coś. O tym rzadko się mówi, ale mama musiała poświęcić się pracy, żeby nam zapewnić lepszy byt, ale przez to nie była mamą. Na dzień mamy przychodził tato do przedszkola czy tam do szkoły, bo tato był bardziej obecny. Więc to jest zawsze coś za coś. Mama się cieszyła, że ja jestem gnomem, że nic mnie nie przejedzie, że nie zgubię się, bo ja jestem pod ziemią.
Później strzelałam z łuku, płukałam złoto, byłam przewodniczką od 16 roku życia. No i tak pomału, pomału, a potem poszłam w swoją stronę. Natomiast… bo użyłaś słowa silna. Rzadko kiedy pada takie słowo w stosunku mojej mamy, bo tam na pewno jest wielka siła ducha, ale to jest przede wszystkim pasja, ciepło. Bardziej to są takie miękkie rzeczy, a nie taka siła, to nie jest taka, wiesz, posągowa siła. Natomiast na pewno jest mi łatwiej robić szalone rzeczy i podążać za marzeniami, kiedy wyrosłam w domu, w którym jednak kobieta postawiła wszystko na jedną kartę, bardzo odważnie, w bardzo ciężkiej będąc sytuacji.
I któregoś dnia Ela przychodzi i mówi: Mamy kopalnię złota i jak wszystko pójdzie dobrze, to będziemy bogaci, będzie super i będzie wspaniale. I ja byłam rezolutnym dzieckiem, więc zapytałam: A co, jak się nie uda? I mama tak żartem rzuciła: To będziemy mieszkać pod mostem. I to był najgorsza noc w moim życiu, bo ja sobie wyobrażałam siebie, mieliśmy niedaleko domu taki most, ja sobie wyobrażałam, jak tam płuczę twarz, ubieram plecak, zaglądam, czy nie ma kolegów żadnych na ulicy i idę do szkoły. Więc od początku czuliśmy jako rodzina, że musimy zrobić wszystko, żeby to się udało.
Tak, ja miałam na myśli właśnie tą siłę ducha. Ja nie znam Twojej mamy. Czytałam w internecie, wyobraziłam sobie trochę, jaka może być, nie wiem czy jest, ale właśnie jaka może być i żeby podjąć taką decyzję, postawić wszystko na jedną kartę, mając rodzinę, ta siła jest po prostu niezbędna, ta siła wewnętrzna.
Tak, natomiast to jest zabawne, fajnie, że o tym rozmawiamy, bo zapytam Eli, jak ona na to patrzy, ale wydaje mi się, że to nie była siła. To była wiara. To była intuicja. Bo siła wychodzi z męskiej energii. Ja wierzę, że każdy z nas ma i męską, i żeńską energię. I siła jest energii czynu takiej męskiej, mocnej, silnej. A to było wszystko z kobiecej. To było z tego, że ona to czuła.
Teraz jesteśmy jedną z największych atrakcji w Polsce, największym pracodawcą w regionie, mama wszystkie nagrody zebrała możliwe. I tak idziemy po tym naszym terenie, tak się rozglądamy i ja mówię do niej: Czy ty te dwadzieścia parę lat temu wiedziałeś, że to tak będzie? Ona tak się odwróciła i mówi: Tak, wiedziałam. Wiesz, tam nie było biznesplanu, tam nie było strategii, tam było serce, pasja i taka wiara, że no to musi się udać.
I ja się też takimi rzeczami kieruję, że owszem, ludzie mówią: ale jesteś silna i niezależna. Nie cierpię tego, nie jestem silna, dużo płaczę, jestem w trakcie terapii, z wieloma rzeczami sobie nie radzę i to jest takie przyklejanie kobiecie naklejki, że jak jesteś silna, to już jesteś jakaś, że z tą siłą idziesz taka przez świat, jak ta wolność wiodąca lód na barykady, a my bardzo w naszej firmie pracujemy z energii kobiecej, do tej pory nie mamy strategii, do tej pory nie mamy jakichś takich, wiesz, biznesplanów trzyletnich, pięcioletnich, tylko siadamy na kawie i mówimy: fajnie by było zrobić taką kolejkę, która nad rzeką, ale to chyba wód trzeba zapytać, no trzeba byłoby tych wód państwowych, ale taka kolejka byłaby… I my już, i to jest biznesplan cały, więc to bardziej z takich pasji i marzeń.
Ciekawie mi się ciebie słucha, bo ja inaczej patrzę na siłę. Ty tak w kontrze pewne rzeczy przedstawiasz. Ja mam takie poczucie, że można być silnym i słabym, wrażliwym jednocześnie. No właśnie, ale to fajne jest, że tak jakby to słowo może być postrzegane inaczej.
Różne ma znaczenia, tak.
Myślę, że gdzieś tam pod spodem to tak czuję, że jakoś spójnie patrzymy.
Tak, absolutnie, tam jest siła i w mamie, i ja mam tą siłę jakby po niej, natomiast wydaje mi się, że to nie jest nasza taka flagowa energia, która nas ciągnie, ale no nie da się nie być silnym w takich sytuacjach, wiesz, kiedy wiesz, że dzieci nie mają za bardzo co jeść, a Ty ryzykujesz wszystkim, co mają, a to jest i tak niewiele, trzeba do tego siły, tak? Natomiast wydaje mi się, że to nie jest taka flagowa.
I przykład tego rodzinnego biznesu, rola gnoma. Czy to ta rola gnoma może popchnęła Cię do takich własnych pierwszych decyzji? Mam na myśli studia aktorskie.
Dużo osób o to pyta. Nigdy o tym nie myślałam, dopóki ludzie nie zaczęli pytać. Chyba nie, bo ja jestem środkowym dzieckiem, co jest bardzo trudne z punktu psychologicznego, bo pierwsze dziecko robi wszystko po raz pierwszy. Jak moja siostra dostała się do dobrego liceum, to dostała tort, jak ja się dostałam pięć lat później do tego samego liceum, to starzy powiedzieli: o super, że się dostałaś, gratki. Więc jakby jest inaczej, Więc musisz być trochę lepsza od tej siostry. I mam 10 lat młodszego, wyczekanego syneczka, braciszka, którego kocham, w ogóle wszyscy kochamy nad życiem, bo to taki mały szkrab, jest większy ode mnie, ale został dla nas małym szkrabem. Ale znowu wyczekany, po 10 latach syn.
Więc ja w środku musiałam trochę, czułam, że muszę udowodnić swoją wartość, co jest absolutnie bzdurą. To było moje przekonanie, bo rodzice i tak by mnie kochali, nawet jakbym niewiele osiągnęła. Ale miałam takie poczucie, że chcę osiągać i bardzo dużo osób mi mówiło, że nie dostanę się do szkoły teatralnej. Ja o tym marzyłam od dziecka i jak całe życie ktoś mi mówił, że nie dostaniesz się, to stwierdziłam, że na złość im wszystkim ja się dostanę.
I faktycznie jak się dostałam, było 2 tys. osób wtedy chętnych, przyjęli 20 osób, dostałam się na laleczki we Wrocławiu. To jak się dostałam, to miałam takie: no i co teraz? Już się dostałam. Nie było priorytetem, jakby nie było celem ukończyć, ale się dostać, bo wszyscy mówili, że dostanie się jest trudne, potem ciężko jest wylecieć, więc mogłam sobie założyć, że a teraz zrobię wszystko, żeby mnie wyrzucili. To byłoby wyzwanie. Ale skończyłam tę szkołę, bo lubię kończyć rzeczy.
I pracowałaś choć trochę w zawodzie?
Nie. Od drugiego roku na uczelni wiedziałam, że nie będę. Wiedziałam, że będę podróżować, bo wtedy zaczęłam brać urlopy dziekańskie, kombinować, udawać, że jestem chora i podróżować po świecie. Profesorowie oczywiście wiedzieli. Natomiast ja się tam dobrze bawiłam i chciałam ukończyć, chciałam mieć ten tytuł magistra. Obroniłam wszystko i dopiero jak trafiłam na Filipiny, to był rok chyba po obronie, jak trafiłam na Filipiny… Nie, to był rok obrony mojej, tak że już tylko miałam napisać pracę i ją obronić. I tam okazało się, że wzięłam zupełnie z dziwnym jakimś impulsem kilka pacynek takich pluszowych i tam pojechałam budować domy z fundacją Po Tajfunie, a okazało się, że tymi lalkami zrobiłam mega furorę wśród dzieciaków, założyłam swój teatr lalkowy, pracowałam tam pół roku w końcu, wróciłam, tylko obroniłam się i pojechałam z powrotem na Filipiny.
I to był taki moment, w którym poczułam: okej, to ja po to studiowałam 5 lat, żeby być tu i teraz, pomóc tym dzieciakom. Współpracowałam ze świetnymi psychologami, psychoterapeutami, robiliśmy terapię dla tych dzieci właśnie przez lalki, przez formy. Więc to był piękny czas i miałam takie: okej, czyli tych 5 lat, jakby nie dość, że to była super zabawa, to jeszcze dzięki temu mogę robić takie projekty gdzieś na świecie.
Powiedziałaś: Wiedziałam, że będę podróżować. Skąd to wiedziałaś?
Bo zaczęłam. I jak już zaczęłam, to już wiedziałam. To tak w dużym skrócie. Pojechałam, wzięłam urlop dziekański, bo nie wiedziałam, co ze sobą robić, właśnie nie wiedziałam, że to nie jest do końca ta szkoła. Pojechałam do Nowego Jorku pracować jako niania, odłożyłam wtedy trochę pieniędzy, zwiedziłam Nowy Jork. I wtedy był modny, to jest w ogóle trochę siara, ale był modny ten film i książka Eat, Pray, Love. I ja trochę czułam, że Nowy Jork to jest takie moje it, tym bardziej, że przydałam tam 10 kilo, bo tam straszne było to jedzenie. Więc miałam takie, okej, it już mam, to teraz pray, i pojechałam do Indii. Niewiele wiedząc o Indiach, miałam 21 lat wtedy, pojechałam do Indii, do Ashramu, w którym absolutnie zostawiłam kawałek serca, wracałam tam wielokrotnie później, w Kerali.
I w tych Indiach tak jakby kurde, dałam radę, a to są czasy: mapy, Lonely Planet, nie ma telefonu, do kafejki internetowej czekasz 30 minut i stać cię tylko na 5 minut, żeby wysłać wiadomość na Gadu-Gadu, nie pamiętam nawet, na czym się kontaktowałam z rodzicami. Więc zupełnie inne czasy.
I po tych Indiach stwierdziłam, że świat jest bezpieczny, dam radę. Więc w tym samym roku jeszcze pojechałam jeszcze do Wietnamu i do Chin. W Chinach się absolutnie zgubiłam. Nic nie widziałam w Chinach, ale było fantastycznie. I to był taki moment, że chcę to robić. I to były też czasy, gdzie jednak mało kto podróżował tych 15-16 lat temu w taki sposób. Więc też widziałam znowu, że to daje mi dużo większą frajdę potem, że siedzę i opowiadam znajomym, albo właśnie mogę iść na festiwale i o tym opowiadać i to jest fajniejsze niż aktorstwo, bo w aktorstwie wcierasz się w jakąś rolę, a tu ja jestem sobą.
I też jak opowiadam o Syberii i moich dziadkach tam zesłanych i mojej podróży ich śladami, to ludzie płaczą, wpływam na ich emocje. Wczoraj opowiadałam o Kenii i o mojej solo podróży i kilka dziewcząt za łzami w oczach, bo ja też w kontekście depresji mówiłam o tej podróży, podeszło do mnie, dziękując mi, rozmawiając głębiej o problemach psychicznych. I to są prawdziwe emocje. Kocham teatr i jako aktorka wiem, że też możesz mieć bardzo duży wpływ, ale tu ja swoim życiem trochę pomagam. Więc jakby połączyłam te podróże i to przemawianie i to są dwie takie moje rzeczy, że mogłabym robić tylko to. I pisać.
I też jak opowiadam o Syberii i moich dziadkach tam zesłanych i mojej podróży ich śladami, to ludzie płaczą, wpływam na ich emocje. Wczoraj opowiadałam o Kenii i o mojej solo podróży i kilka dziewcząt za łzami w oczach, bo ja też w kontekście depresji mówiłam o tej podróży, podeszło do mnie, dziękując mi, rozmawiając głębiej o problemach psychicznych. I to są prawdziwe emocje. Kocham teatr i jako aktorka wiem, że też możesz mieć bardzo duży wpływ, ale tu ja swoim życiem trochę pomagam. Więc jakby połączyłam te podróże i to przemawianie i to są dwie takie moje rzeczy, że mogłabym robić tylko to. I pisać.
Właśnie, to zaraz będzie o pisaniu. Te pierwsze podróże to wszystko były solo, wyprawy?
Tak. Pierwsze były solo. W Wietnamie byłam z przyjaciółmi, ale też po tygodniu odłączyłam się od nich i pojechałam solo. Bardzo ich kocham, ale jednak. I długo, długo było solo. I tęskniłam za tym, bo przez jakiś czas zaczęłam prowadzić firmę, związałam się najdłużej, jak budowałam dom, zaczęło się takie dorosłe życie. I tych podróży solo nie miałam. I teraz od dwóch lat wróciłam do takiej możliwości, że mogę sama jeździć. I nie wyobrażam sobie już teraz, cokolwiek się wydarzy, jakąkolwiek pracę, jakikolwiek związek, wiem, że chcę zachować dla siebie minimum taki miesiąc albo dwa w roku, gdzie po prostu jadę sama gdzieś w trasę.
Książki. To w którym momencie pojawiło się to pisarstwo?
W dzieciństwie. W dzieciństwie, tylko na początku to były wiersze i w domu się śmiali, że jestem Szymborska i ja gdzieś usłyszałam, że trzeba mieć wenę, więc wchodziłam na najwyższe drzewo niedaleko naszej gospodarki i na tym drzewie szukałam tej weny. No i pisałam wiersze pt. W lesie leży kłoda, obok płynie woda, a tam jest soda. No nie wiem, no takie wiersze. Miałam wtedy 6-7 lat, tylko nauczyłam się pisać. Natomiast pisanie było dla mnie ważne.
Książka o moich dziadkach, ja miałam 13-14 lat, kiedy zaczęłam pisać, bo ja czułam, że te historie partyzanckie, wojenne, którymi oni mnie karmili codziennie przed snem, bo ja bardzo długo spałam z dziadkami w jednym łóżku nawet przez wiele lat, to czułam, że warto to spisać, natomiast wiesz, jednak jak masz 13-14 lat, to 3 dni pisałam to, już miałam komputer, więc mogłam na komputerze, wcześniej próbowałam na maszynie do pisania te fragmenty dziadkowych opowieści, potem się z nim pokłóciłam, więc rzuciłam to, wykasowałam, potem po pół roku nic z tego nie wyszło, dziadek niestety zmarł i nie spisałam żadnych takich konkretów, jedynie moja pamięć musiała wystarczyć.
I pierwszą książkę, ja wiedziałam od tego czasu, odkąd miałam 12-13 lat, że to będzie o moich dziadkach. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że pojadę ich śladami, ale wiedziałam, że to będzie ich historia.
Ale właśnie ta wyprawa śladami dziadków już była pod kątem tego, żeby zbierać inspiracje, robić taki lokalny, nie wiem, jak to nazwać, research pod kątem tej książki?
I tak i nie, bo wtedy znowu byłam na innym etapie i ta opowieść moich dziadków rezonowała we mnie latami, całe życie w sumie. I po śmierci dziadka ja zaczęłam podróżować, zobaczyłam, że ten świat jest bezpieczny i że sobie w nim radzę, i tak z babcią siedziałyśmy sobie, patrzyłyśmy na kury, na gospodarce, na indyki, i mówię: Babcia, a może ja bym pojechała tam, pamiętasz? Mówię, te nazwy, te, ten. I tak zaczęłyśmy od słowa do słowa, i w sumie ja i babcia byłyśmy projektantkami tej całej podróży.
I miałam notes, i miałam takie przeświadczenie, że będę sobie zapisywała nawet dla samej siebie, bo jednak jak jesteś w podróży, ja przynajmniej tak mam, że muszę dać upust tym myślom, które się kłębią, więc kartka jest idealna. Ale też nie byłam pewna, czy będzie o czym. To nie było jakby przesądzone.
I potem pamiętam, że wystąpiłam na jednym festiwalu studenckim w Olsztynie z tą opowieścią. Wygrałam ten festiwal, nagrodę publiczności i nagrodę jury. I to było takie, ojej, ludziom się podoba ta historia. I potem trafiłam na Trzy żywioły. To był świetny kiedyś festiwal, niestety już nie jest organizowany. To była edycja w Krakowie. I potem wyszłam (no ja niestety cały czas palę, wiele razy uratowało mi to życie, więc jakby tym się bronię), więc wyszłam po wszystkim jakby spuścić emocje, zapalić i podeszła do mnie jakaś laska, mówi: nie chcesz napisać o tym książki? I mówię: Wiesz co, mam draft, ale nie wiem, co się dalej z tym robi, nie wiem jak. I ona mówi: Pracuję w dużym wydawnictwie, wyślij mi to, co masz.
I to było wydawnictwo Znak. Wtedy już wiedziałam, że nie było to przypadkowe. A po tej książce już wiedziałam, że będą kolejne, że muszę pisać.
Czyli nosiło Cię od dzieciństwa. Miałaś taki ogrom energii. I widzę, i słyszę, i czuję. I te wiersze, i rola gnoma, i później wyjazdy. To geny?
Geny i charakter, bo nas jest trójka i moją siostrę też nosi totalnie, ale w inny sposób. Ona jest samodzielną mamą, która prowadzi firmę, razem prowadzimy ten turystyczny biznes, ale oprócz tego jest w Ochotniczej Straży Pożarnej i teraz jeszcze skończyła czterdziestkę i zaczęła studiować ratownictwo medyczne. Więc przy tych dzieciach, przy tych studiach, przy tej firmie, a teraz biega w ogóle, biegnie 70 kilometrów po górach w tej chwili i mam trzymać kciuki, więc trzymam. Więc Martę nosi, tak.
Mnie nosi inaczej. Mojego brata nosi tylko od domu na ryby i z ryb do pracy, jest totalnym domatorem, jest inny, natomiast to jest super, bo my się fajnie w tym wszystkim uzupełniamy.
Natomiast jak myślę o sobie jako o dziecku, to byłam takim przygodowym dzieckiem i to też z siostrą, że na przykład wspinałyśmy się po skałkach na takim sznurku, jak do snopowiązałek, więc jak moja siostra mnie u góry trzymała i ja zaczęłam spadać, to ten sznurek jej pociął ręce. Zawsze była przygoda. Ja uwielbiałam moment, jak się nauczyłam jeździć na rowerze, mnie wtedy nie było w domu. Ja wsiadałam, my mieszkaliśmy bardzo daleko od wioski, więc musiałam polną drogą dojeżdżać do wioski i jak tylko odkryłam, gdzie jest biblioteka, moja mama mnie zaprowadziła, to ja byłam codziennie w bibliotece na tym rowerze po inną książkę. Pamiętam ten wiatr we włosach, pamiętam, jak czerpałam życie. To zawsze było takie pełne przeżywanie.
Wydaje mi się, że to trochę geny, trochę po prostu też dziadkowie, którzy moi byli bardzo uważni na przyrodę, na świat. Jak moja babcia opowiadała mi o Syberii, to ja zamykałam oczy i ja ją widziałam, mimo że nigdy tam nie byłam. Więc tym bardziej czułam, że jak tam pojadę, to będę trochę jak u siebie, mimo że to była taka obca, zła ziemia dla zesłańców, to moja babcia miała tak, że nawet nie, że dobrze wspominała, ale pamiętała tylko dobre rzeczy stamtąd, nie płakała, kiedy o tym opowiadała, wręcz przeciwnie, mówiła, że były wielkie poziomki, że były pyszne grzyby, że dobrzy ludzie byli, że ładnie pachniało, właśnie tę tajgę opisywała mi, więc wydaje mi się, że to i geny, i wychowanie.
A wolontariat i właśnie te Filipiny, to co Cię popchnęło, czy przyciągnęło do tego, żeby tam pojechać?
To też jest od zawsze we mnie: bardzo duża potrzeba pomagania. Bardzo. Ja nie zapomnę, jak miałam siedem, może osiem lat, jechałyśmy z moją mamą i jakaś babcia, seniorka łapała stopa. Moja mama w swoich myślach, wiesz, zamyślona, przyjechała koło niej i ja się rozpłakałam takim strasznym szlochem. Ja teraz mam, jak myślę o tym, to mam ciarki, jest mi smutno, że jak ona mogła nie pomóc tej kobiecie. Więc moja matka musiała gdzieś zawracać w jakimś rowie, jeszcze raz przyjechać, zawrócić i odebrać tą panią i ją podwieźć, bo jak można nie pomóc drugiemu człowiekowi. Więc to jest akurat takie coś, co mam.
I te Filipiny były naturalne. Jak zobaczyłam, w mediach społecznościowych, w telewizji, że tam zginęło tyle ludzi, że oni stracili domy, to ja pierwsze co wpisałam: jak można pomóc. Natomiast teraz już jestem dużo mądrzejsza i wiem, że jednak bez umiejętności nie jedzie się. Bardzo dużo też udało mi się nawiązywać kontaktu z PACH-em, nawet tam pracowałam przez jakiś czas z PACH-em, i PACH robi to perfekcyjnie, bo oni wysyłają tam bardzo mało ludzi, tylko przeszkolonych do akurat takiej pomocy. A ja trafiłam do takiej organizacji hipisowskiej, gdzie po prostu wszyscy mieli ochotę pomóc, ale nie do końca wiedzieli, jak, więc bardzo dużo błędów popełniali, dlatego ja z czasem zaczęłam się oddzielać i współpracować z innymi organizacjami.
Natomiast był to taki czas, że ukradli mi portfel, ukradli mi klapki, spałam w namiocie, byłam brudna, zmęczona i czułam, że lecę kilka centymetrów nad ziemią, byłam tak szczęśliwa, że mogę swoją energię, swój czas poświęcać ludziom.
Teraz nie mam czasu już na takie wolontariaty, bo uważam, że dobry wolontariat ze sprawdzoną organizacją to są miesiące. To nie jest tak, że wyjeżdżasz na 2-3 tygodnie do sierocińca w Indiach, robisz sobie super foty, Ty się czujesz super, te dzieci też są z Tobą szczęśliwe, ale jak wyjeżdżasz, one są porzucone. Ta wolonturystyka, to można całą godzinę o tym gadać, jakie to jest złe i jak rzadko jest dobre.
Ale robimy dużo rzeczy w domu, fajnych i takim moim ulubionym projektem jest: Nikt w Wigilię nie jest sam. I to jest dzień wigilijny, kiedy my zapraszamy do naszego stołu samotnych ludzi z okolicy. I to nie jest dzień przed, to nie jest dzień po, bo Wigilia jest tym najbardziej depresyjnym dniem dla osób samotnych. I to jest cała akcja, cała moja rodzina się w to zaangażowała, brat gotuje, mama już pilnuje tych, co ja dowożę, bo mam małe auto, a ludzi jest dużo, więc jak ich dowożę, to mama już ich animuje, przychodzi ksiądz proboszcz, bo dla tych ludzi to jest bardzo ważne, że to takie wielkie święto, że nawet proboszcz przyszedł z nimi usiąść do stołu i to są takie drobne rzeczy, które robimy.
To jest taka prywatna wasza akcja, nie jakaś regionalna?
Nie, to jest nasza. To jest nasza. Czasami jak ktoś ze znajomych ma wolne, a wie o tej akcji, bo my też dużo bardzo o niej nie mówimy, to ktoś wpadnie, ktoś pomoże. Teraz miałam dwie osoby na wózku, nie byłam w stanie sama ich włożyć do auta, to przyjechało dwóch kumpli, wsadzili, posiedzieli chwilę, potem jakby pomogli ich odwieźć.
I takich mamy dużo w ciągu roku, takich drobnych gdzieś, żeby komuś pomóc, bo to tak trzeba robić chyba, no.
To brzmi niesamowicie, to wszystko, o czym opowiadasz i gdyby nie to, co padło jakoś w miarę na początku naszej rozmowy, to bym pomyślała: a gdzie tu biznes? Kompletnie mi do biznesu nie pasujesz, bo biznes to strategie, plany działania, finanse, tabelki, liczby, systemy, jakaś organizacja, zarządzanie. Tego się trzeba nauczyć, to jest odpowiedzialność. No właśnie, więc… Ty robisz ten biznes w taki zupełnie niestandardowy sposób.
My robimy niestandardowo. Myślę, że dlatego to ma sens, bo jako rodzinna firma nigdy nam się nie zdarzyło pokłócić o pieniądze, nigdy nie było jakiejś sytuacji konfliktowej. Ja z siostrą, tak jak to siostry potrafią się pokłócić o jakąś pierdołę, raz na trzy lata się zdarza jakaś drama. Z bratem chyba w ogóle nigdy się nie pokłóciłam.
Bo my nie robimy tego dla pieniędzy. Pieniądze są gdzieś tam z boku. Ja uważam, że w ogóle biznes to jest mindset i właśnie ja staram się podchodzić do biznesu z takiej kobiecej energii, że to ma być dobre dla nas, ma być dobre dla naszych pracowników, ma być dobre dla naszych gości, klientów, turystów, z kimkolwiek współpracujemy. I jak to wszystko jest dobre, to to w którymś momencie musi się udać.
I tak zaczynała Ela, która nie miała zupełnie żadnego finansowania i wszystko robiła po prostu pasją. I teraz wiadomo, że mamy mądrych ludzi, mamy prawnika, mamy księgową, mamy kadrową, mamy mądrych ludzi, którzy robią te rzeczy, których my nie potrafimy.
Dużo się nauczyliśmy przez te wszystkie lata, natomiast mam i ja tak trochę w to wierzę, że strategie doprowadzą nas do pewnego miejsca przewidywalnego, a właśnie taka energia, że to po prostu musi się udać i bawmy się tym i cieszmy się tym, jak pieniądze są, to są, jak była pandemia, nie zwolniliśmy na początku, pierwszy miesiąc czy półtora, nie zwolniliśmy nikogo. Mieliśmy 70 pracowników, żadnej pomocy z państwa jeszcze wtedy nie było, więc wszystkie pieniądze odłożone poszły na to i mieliśmy takie, no to nie ma pieniędzy, tak? Pieniądze lubią ruch, więc jak ich teraz nie ma, to one wrócą.
To wszystko wydaje mi się, że wychodzi w taką łagodność. Natomiast to jest ciężka tyra. Ja to sobie opowiadam, jak to jest super, ale ja jestem permanentnie przemęczona. Podejrzewam, że to jakby pomaga moim stanom depresyjnym, żeby nawracać. Więc to jest cały czas taka walka o złapanie balansu. Jak jestem w pracy, to potrafi być 12 godzin od rana do wieczora, mimo że planuję, że dzisiaj będę tylko 4 godziny w biurze. No to się nie da, to jest Twój biznes. To, to, to, tamto. Jadę na urlop, biorę laptop, codziennie na tym laptopie sprawdzam maile, jestem w kontakcie.
Więc uczę się tego. Kenia była pierwszą podróżą w tym roku od lat, w której nie wzięłam laptopa. Po prostu też się bałam, bo wiedziałam, że będę spała w namiocie, będę spała gdzieś w buszu, w ogóle nie było potrzeby zabierania tego laptopa.
A od ilu lat już tak na stałe pracujesz?
Dziesięć. Dziesięć jestem na stałe, dziesięć byłam, niecałe dziesięć, siedem byłam w podróży i na studiach i szukałam siebie, właśnie robiłam te wszystkie kursy, to jakby miało mi dać jakieś możliwości pracy. Ja byłam pewna swego czasu, że będę mieszkała w Nowym Jorku i będę pisarką z Nowego Jorku, która pracuje na zmywaku, bo pisarzy nie zarabiają dobrze, więc jakaś praca byłaby potrzebna. Natomiast od 10 lat jestem w firmie tak już dwoma nogami, bo wcześniej było takie na zasadzie: podjedź, pomóż, albo nie wiem, tam coś trzeba zrobić.
I te pierwsze 10 lat dorosłego życia był ruch, były te podróże. No biznes jednak wymaga, żeby być na miejscu, żeby przychodzić do pracy, czy różnie można sobie poukładać, ale przynajmniej stereotypowo wymaga. To Ci nie przeszkadzało, nie przeszkadza? Takie przejście z takiej wolności do odpowiedzialności?
Nie, bo po pierwsze prowadzimy biznes rodzinnie, więc jak ja mam potrzebę wyjechać, to mam dalej trzy bardzo zaufane osoby, najbliższe mi osoby, które ogarną ten biznes. Mam świetnych menadżerów, menadżerki, mam świetnych pracowników. To jest tak, że ja prowadzę swoją firmę, w której mam właśnie Złoty Jar, który jest salą weselną, restauracją i hotelem i mam Starą Kaszarnię, która jest restauracją i salą weselną, więc mam tak naprawdę już sam biznes na 20 osób zatrudnionych na stałe plus z doskoku duży biznes.
Ale ja tam wpadam tylko wyściskać moich pracowników, wypić kawę i pogadać, bo mam świetne menadżerki, tam mam świetnego szefa kuchni. U mamy jestem prezeską, mama pomału już jakby takie rzeczy, których jej się nie chce robić, to zrzuca na mnie, ale tam też mamy super ludzi, którzy wiedzą co robić, więc to jest bardziej tak, że podjąć decyzję, podpisać dokumenty, inwestycje w większości ja prowadzę, jakieś zmiany, no to jest taki czas, że faktycznie wtedy jestem, pilnuję. Ale da się to pogodzić. Właściwie to jest cudne w tej naszej pracy.
I moja mama jest przeszczęśliwa, bo udało jej się zatrzymać trójkę dzieci przy swoim biznesie, mimo że każdy z nas ma inną pasję. Ale ta praca i to, że jesteśmy razem pozwala nam tę pasję nadal realizować. Nie ma sytuacji, że moja siostra mówi: jadę gdzieś do Barcelony na maraton, a my mówimy: no nie, no halo, praca. Mamy takie, okej, jest menadżerka, jak menadżerka czegoś potrzebuje, jestem ja, jest mój brat, jest moja mama. Więc wydaje mi się, że mamy idealny model tej firmy. Super to wyszło.
Tak mi to brzmi. Zazdroszczę bardzo. Jakbyś miała tak powiedzieć, co jest dla Ciebie ważne w życiu? Co jest takim spoiwem, które łączy te przeróżne aktywności? Bo jednak podróże, joga, aktorstwo i biznes to są trochę inne światy. Czy tam jest taki łącznik na poziomie wartości?
Samopoznanie. Bardzo. Ja jestem cały czas w jakimś procesie i cały czas chcę poznawać siebie lepiej, rozumieć siebie lepiej, bo wiem, że wtedy będę lepszym człowiekiem dla otaczającego mnie świata. Więc ta joga, aktorstwo to jest podróż na maksa w głąb siebie, life coaching, podróż w głąb siebie, podróże samotne, podróż w głąb siebie, więc to wszystko jest jakby cały czas tutaj jakby szukaniem.
A druga rzecz to jest właśnie jakby to… To zabrzmi tak trochę patetycznie, ale to dobro i szacunek do świata, który mnie otacza. I dzięki temu, że ja mogę zadbać o siebie, mogę to podawać gdzieś dalej. I ja zawsze, jak o czymś opowiadam, czy nawet na festiwalach przez lata nie występowałam, bo nie miałam misji. Ja muszę mieć misję, żeby napisać książkę, za nią musi coś stać, coś, co pomoże ludziom, nawet jednej osobie niech pomoże, żeby było tej osobie lepiej.
Przy Zielonej Sukience, przy tej podróży na Syberię, chodziło mi o budowanie mostów między pokoleniami, pokazanie szacunku seniorom, którzy są totalnie wykluczeni w naszym społeczeństwie, jak kiedyś byli tymi mędrcami, którzy nas uczyli i przekazywali właśnie ważne rzeczy.
Przy Twarzach tajfunu była właśnie ta chęć pomagania, ale też ja tam spotkałam samych szczęśliwych ludzi na Filipinach i też zależało mi, żeby pokazać, że ludzie, którzy nie mają absolutnie nic, mają potężne poczucie szczęścia i może dzięki temu jakby trochę tego szczęścia wlać też w nas tutaj, w tej dzisiaj akurat szarej Polsce, bo na co dzień bardzo kolorowej. I potem długo jakby długo nic się nie działo, bo bardziej czułam, że jestem turystką, co jest cudowne. Ja nie lubię, że podróżnik jest lepszy, turysta gorszy, nie. Jeździłam, żeby odpocząć, żeby eksplorować, natomiast nie miałam nic do powiedzenia światu.
I teraz Kenia jest nową podróżą, przy której chcę normalizować właśnie depresję, chcę pokazać, że taka osoba, wiesz, robi, uśmiecha się, jest w mediach społecznościowych, jest wszędzie, że boryka się z takimi scenami, że to jest normalne, że branie leków jest normalne, bo widzę, jak, nie wiem, opowiadam o tym na Instagramie, ile osób potrzebuje o tym porozmawiać, wstydzi się o tym rozmawiać, w szoku jest, że można o tym rozmawiać głośno, więc tak Kenia jest trochę właśnie z taką misją, żeby to normalizować.
Więc to są dwie takie moje wartości. Jedna to jest, żeby dbać mocno o siebie, bo wtedy wiem, że mam siłę, żeby zadbać o ten świat wokół mnie.
À propos samopoznania i właśnie refleksji, to w ostatnich dniach przyszło do mnie takie pytanie, które chcę Ci zadać, że gdybyś miała taką moc, żeby napisać do siebie samej w przeszłości list, dla takiej 16-letniej Małgosi, i dać sobie radę, to co byś w tym liście zawarła?
Ja już pisałam takie listy do siebie, to jest super terapeutyczne zadanie, polecam na maksa, polecam wszystkim. I do przodu, i do tyłu piszę, bo piszę do tej siebie sprzed iluś lat i tej w przyszłości. W ogóle flipy można robić, bo można wejść w rolę siebie za pięć lat i zobaczyć siebie teraz, powiedzieć: dziewczyno, super dajesz radę, wiem, że ci jest ciężko, ale za pięć lat będziemy w cudownym miejscu, więc to są bardzo fajne psychologiczne zadania. Do siebie nastoletniej, żebym była sobą. I ja niczego bym nie zmieniła w swoim życiu. Więc tylko chciałabym ją poklepać, powiedzieć, że zajebiste życie na nas czeka, cokolwiek będzie się działo, dasz sobie radę. I wiem, że tak było i nie zmieniłabym niczego. Nawet tego, że przez jakiś czas robiłam rzeczy, żeby udowadniać innym. Ale wiesz, to był motor napędowy.
Dzięki temu ja jestem w tym miejscu, w którym jestem. I przeszłam na szczęście to, że teraz już raczej nikomu nic nie udowadniam, ani sobie, ani innym. Po prostu bawię się tym życiem. Na tyle, na ile choroba też pozwala, bo czasami nie umiem się bawić niczym. Ale wydaje mi się, że to wyszło wszystko super, że nawet ta szkoła teatralna, do której ja poszłam, żeby udowodnić tym wszystkim gnojkom, którzy mówili, że się nie dostanę, że zobaczcie, z małej wsi, bez szkoły muzycznej, bez niczego się dostałam.
Potem właśnie te podróże, one były trochę po to, żeby poznać siebie, ale też trochę po to, żeby właśnie dostać to uznanie wśród rówieśników, wow, jesteś taka dzielna. Więc to był dla mnie motor napędowy. Nie chcę tego oceniać, czy to było toksyczne, czy nie, no bo mi wyszło na dobre. To nigdy nie było wbrew mnie dla innych, to było w zgodzie ze mną, ale tak, żeby też innym pokazać. No i na szczęście to już nie jest, żeby pokazać innym, ale to już jest tak napędzona kula śniegowa…
Ja już pisałam takie listy do siebie, to jest super terapeutyczne zadanie, polecam na maksa, polecam wszystkim. I do przodu, i do tyłu piszę, bo piszę do tej siebie sprzed iluś lat i tej w przyszłości. W ogóle flipy można robić, bo można wejść w rolę siebie za pięć lat i zobaczyć siebie teraz, powiedzieć: dziewczyno, super dajesz radę, wiem, że ci jest ciężko, ale za pięć lat będziemy w cudownym miejscu, więc to są bardzo fajne psychologiczne zadania. Do siebie nastoletniej, żebym była sobą. I ja niczego bym nie zmieniła w swoim życiu. Więc tylko chciałabym ją poklepać, powiedzieć, że zajebiste życie na nas czeka, cokolwiek będzie się działo, dasz sobie radę. I wiem, że tak było i nie zmieniłabym niczego. Nawet tego, że przez jakiś czas robiłam rzeczy, żeby udowadniać innym. Ale wiesz, to był motor napędowy.
Jakbym miała to, o czym mówisz, tak przetworzyć dla innych, nie dla Ciebie, co ja słyszę, co mogłoby być taką radą dla innych osób, to jest: słuchaj siebie, rób to, co czujesz, i nawet jak nie masz pewności, to nie wyszukuj w tym negatywów, że nie wiem, co tam poszło nie tak, dlaczego to była zła decyzja, tylko myśl o tym, co Ci to dało, co możesz z tego w przyszłości wyciągnąć.
Ja uważam, że wszystko jest po coś i to jest straszny frazes, zwłaszcza jak właśnie cierpisz w danym momencie z jakiegoś powodu. Nie, Marcin, wszystko będzie dobrze, wszystko jest po coś, ale tak jest. Każdy z nas przeszedł swoje traumy, przeszedł swoje trudne chwile. Ale w tym momencie, jak już je pokonasz i przejdziesz, odwracasz się i masz takie: wow, no nie byłabym tu, gdzie jestem, a jestem w super miejscu, gdyby nie po drodze ileś tam schodów, dołków, które musiałam przejść.
I chyba tak, chyba bym chciała, żeby być może ta dziewczyna szesnastoletnia wiedziała o tym, że idź po swoje, słuchaj swojego głosu, wierz w siebie i ucz się z tych lekcji. To jest, żeby uczyć się z tego, co nas spotyka.
To niech to będzie przesłanie z naszej rozmowy. za którą bardzo Ci dziękuję. Jest milion wątków, milion tematów, które chciałabym pociągnąć. Mam nadzieję, że kiedyś będzie okazja, a na pewno zostanę Twoją fanką w mediach społecznościowych.
Dziękuję.
Czasami tak jest, że już po zakończeniu rozmowy wychodzi jeszcze jeden ważny temat, do którego warto wrócić. I właśnie jest taki temat. Twoja najnowsza książka.
Tak.
Opowiedz o niej.
To jest moja szósta książka. Jest to Uważnik, który tworzyłam 4 lata i to jest przewodnik o świadomym podróżowaniu. Bo z racji tego, że 25 lat tworzę atrakcję turystyczną i obserwuję turystów w naturalnym środowisku, ich frustracje, ich nerwy, ich nerwy do obsługi, ich nerwy do swojej rodziny, ale też obserwuję takich, którzy siadają na kanapie i piją kawę. Czym ci ludzie się różnią, zawsze mnie interesowało. Tu jest przeprowadzonych wiele rozmów, ale też ja, podróżując, więc jestem dawcą i biorcą w turystyce.
I wydaje mi się, w sensie napisałam mądrą książkę o tym, jak być turystą, jak być podróżnikiem, jak smakować świat na nowo, bardzo jest tam dużo też badań naukowych, dużo teorii takiej psychoterapeutycznej. I już mam pierwsze recenzje od ludzi, którzy przeczytali, że ta książka pomaga tak się osadzić, nawet w takim półgodzinnym wyjściu do parku, że czujesz, że wypoczywasz. Więc to jest kolejna moja misja, bo rozmawiałyśmy o misjach i to jest moja misja, żeby pomóc ludziom wypoczywać w tym biegu, w tym przebodźcowaniu, w tych czasach, w których żyjemy.
Czyli to jest książka bardziej o tym, jak być uważnym na siebie w podróżowaniu, czy jak być uważnym w tym miejscu, wśród tych ludzi, gdzie jesteśmy?
To jest wielowymiarowo, bo najpierw moim zdaniem trzeba być uważnym na siebie i wiedzieć, jakie mamy potrzeby, jak wypoczywamy, bo każdy z nas wypoczywa inaczej, więc trzeba być uważnym na swoich bliskich, bo jeżeli jedziesz z partnerem, partnerką, z dziećmi, to fajnie, żeby porozmawiać o tym, co jest dla Ciebie ważne. Zapytać tego ośmioletniego brzdąca, tak? Jak ty wyobrażasz sobie najpiękniej spędzony czas, kiedy najlepiej wypoczywasz, a kiedy jesteś zmęczony, żeby znać te rzeczy, być uważnym na świat, który nas otacza, na ludzi, którzy nas goszczą, na obsługę, która nam serwuje dobry czas, nam serwuje wypoczynek, a oni są w tym czasie w pracy, więc dużo tam jest o takiej empatii, o szacunku do drugiego człowieka, do innego świata.
Bo ja trochę wierzę w taką misję turystyki, która po pierwsze szerzy pokój na świecie, bo gdyby w utopijnym świecie każdy mógł podróżować i każdy poznał inne kultury, inne religie, inne smaki, zapachy, kolory, to byłoby mniej lęku, a to lęk budzi często nienawiść. Więc to jest pierwsza rzecz.
A druga rzecz, że my w turystyce, no właśnie, serwujemy dobry czas, serwujemy najpiękniejsze emocje, serwujemy wspomnienia. To jest bardzo nieuchwytne, ale to jest piękna misja. I chciałabym, żeby właśnie każdy potrafił wrócić nawet z krótkiego, wiesz, urlopu gdzieś blisko domu i mieć takie: naprawdę czuję, że jestem wypoczęty, że mogę wrócić ze świeżością do pracy, że mogę ze świeżością pełnić te wszystkie role społeczne, które pełnię na co dzień.
Ja sama z miłą chęcią przeczytam i też coś napiszę dla Was o tej książce.
Dzięki bardzo.
Dzięki.