Tak, to możliwe, a moja dzisiejsza rozmówczyni – Martina Zawadzka – jest tego żywym przykładem. Jak tego dokonała i co poświęciła, żeby to osiągnąć?
Dowiesz się właśnie w tym odcinku. Zapraszam!
W odcinku Gap year – doświadczenie, które zmienia życie z Martiną Zawadzką, rozmawiamy o tym:
Przyznam się szczerze, że mnie już od jakiegoś czasu chodzi po głowie idea gap year i chętnie bym ten pomysł zrealizowała. W rozmowie z Martiną przekonałam się jednak, że nie każdy czas jest idealny na taką decyzję, a wszystko jest kwestią priorytetów.
Ja swoje znam i zdecydowałam, że czasem na tak długi wyjazd będzie dla mnie emerytura. Jeśli jednak Ciebie nie wiążą duże zobowiązania, a opuszczając kraj nie wyrządzasz krzywdy bliskim, to mam nadzieję, że ta rozmowa zachęciła Cię do podjęcia tej odważnej decyzji i pokazała, że marzenia są czymś, o co warto walczyć.
Do usłyszenia w kolejnym odcinku!
Książki wspomniane w rozmowie:
Więcej o Martinie Zawadzkiej znajdziesz tutaj:
Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:
A jeśli spodobał Ci się ten odcinek, będę wdzięczna za komentarz i podzielenie się tym odcinkiem z innymi osobami, którym jego treść może być przydatna. Będzie mi też miło jeśli poświęcisz chwile i zostawisz krótką ocenę podcastu w iTunes – dzięki temu inne osoby łatwiej dotrą do tego podcastu.
Cześć Martina! Dzięki serdeczne, że przyjęłaś zaproszenie do podcastu Napędzani Marzeniami.
Cześć Asiu! Bardzo mi miło. Dziękuję.
Zaprosiłam Cię, bo zrealizowałaś marzenie, które jest z pewnością na bardzo dużej liczbie tak zwanych „Bucket List”, list marzeń, czyli podróż dookoła świata. I o tym przede wszystkim, nie tylko mam też inne pytania naszykowane. Przed tym wszystkim o tej podróży chciałabym z Tobą porozmawiać. Jak do niej doszło? Jakich przygód doświadczyłaś? Co ona Ci dała? Nie będę teraz więcej pytań mówić, bo się wyprztykam. Zacznijmy więc. Co było na początku? Jak w ogóle doszło do tego, że takie marzenie pojawiło się na Twojej liście?
To wcale nie było takie oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Nie miałam swojej listy marzeń, można powiedzieć spisanej. Miałam taką w głowie, gdzie wiedziałam, jaką ścieżką chce iść. Im bliżej byłam tych swoich celów, a cele były związane z karierą, czyli, że chciałabym pracować w korporacji, w miarę jak się dostałam, chciałam być wyżej, marzyło mi się, żeby zostać managerem, żeby chodzić w wysokich szpilkach i wszystkim dowodzić. Im bliżej byłam tego wszystkiego, tym pojawiało się takie „Gdzie to szczęście, gdzie ta przyjemność, gdzie to wstawanie rano i zachwyt, że robię to, co kocham?”. Zaczynało się robić takie poczucie bezsensu, co jest nie tak, co zrobiłam w życiu źle, że nie zostałam nagrodzona za realizację swoich celów?
Im dłużej nad tym myślałam, a nawet analizowałam, płakałam i myślałam, co jest nie tak. Czemu zamiast szczęścia, bo każdy dąży do tego i myśli, że te cele zaprowadzą go do szczęścia, to ja mam poczucie, że nie chce mi się rano wstać, że wszystko jest nie tak. Jak już wyjechałam, to wiedziałam, że bardzo często żyjemy marzeniami, ale nie swoimi. Internet, ludzie naokoło. Każdy ma wobec nas jakieś oczekiwania. Każdy pyta „Jakie masz plany? Co chcesz robić?”. Czasem fajnie jest powiedzieć „Chcę zostać managerem w korporacji”, czy „Mam taką ścieżkę”. Każdy powie „O, wow! No super!”. Nie zapytasz siebie, czy prawdziwie tego pragniesz. Ja chyba nie zapytałam, tylko stwierdziłam, że to będzie super. Widzę siebie, bo widziałam siebie w tym całym obrazku.
Mimo to, że lubiłam swoją pracę, bo miałam fajne obowiązki, to jednak to niepoznanie siebie, brak takiego spójności pytania swojego serca i rozumu co chcę w życiu robić, jakie decyzje podejmuję. W ogóle nie byłam wielu rzeczy świadoma na swój temat i te cele wyłącznie pochodziły z rozumu. Fajne miejsce pracy, fajna praca, fajna kariera, fajne pieniądze, co może się nie zgadzać? Wszystko jest fajnie, więc powinno to się przelać na szczęście. A jednak nie i na ten temat staram się też ludziom mówić, jak mówią mi o swoich marzeniach, żeby czasem, zanim pójdą jakąś ścieżką, to zapytali swojego serca i rozumu, dali sobie trochę czasu. Ja na przykład dużo rozpisuję, ale to później opowiem.
No właśnie, bo powiedziałaś, że czułaś, że ta praca to nie jest to. Że nie wstajesz z tym uśmiechem na twarzy. Od tego, do podróży dookoła świata, to jest długa droga. W tym sensie, że skoro czułaś, że ta praca to nie jest to, to przyczyn mogło być cała masa, bo może nie lubiłaś warszawy, może nie pasowały Ci ten zawód. Ktoś inny mógł pomyśleć „Dobra, to ja poszukam nowej pracy”, inne osoby mogłaby pomyśleć „To ja się przeprowadzę”. Tych różnych przyczyn tego dyskomfortu może być wiele. Jak Ty doszłaś do tego, że takim remedium na tę sytuację, jest podróż dookoła świata?
Szczerze mówiąc, musiałam to przeanalizować sobie. Cały ten proces jak to się stało, jak pisałam swoją książkę o podróży dookoła świata „Dziewięć marzeń”, wtedy zaczęłam się właśnie zastanawiać, jak to było, przecież to, że stoję w korku do pracy i jest mi źle, to wyjadę w podróż dookoła świata, jedyne wyjście z sytuacji. Wcale tak nie było. Sytuacja wyglądała tak, że przeglądałam jakąś kolorową, kobiecą gazetę i był wywiad z dziewczynami, które po studiach nie wiedziały gdzie pracować, co robić w życiu i postanowiły wziąć sobie rok przerwy, „Gap Year” tak zwany. Mnie się wtedy otworzyły oczy.
Pomyślałam sobie „Wow! Ale te dziewczyny są super!”. Ciarki mnie przeszły po całym ciele. Na Google Docs mam taką listę swoich rzeczy, które chcę zrobić w życiu i sobie napisałam takim wyszarzonym Gap Year. Pomyślałam, że to kosmos, to nie nawet cel, ale żeby nie zapomnieć, że jest coś takiego i że można coś takiego w życiu robić. Znaczy nie ja, bo ja jestem w pracy, pracuję, jestem dorosła, a one po studiach fajne rzeczy. Z myślą, że może komuś o tym opowiem i ktoś coś takiego zrobi, nigdy w życiu dla mnie. Im dalej szukałam rozwiązania z tej sytuacji, że czuje się źle w miejscu, w którym jestem, to zaglądając na tę listę, patrzyłam i czułam przerażenie.
Myślałam „Puknij się, co Ci do głowy przychodzi? Przecież pracujesz na to 10 lat. Pochodzę z Brodnicy, nie z Warszawy, więc przejście przez studia, przez drogę zawodową wymagałoby czasu jakiegoś, poświęcenia. Chcesz to teraz rzucić?”. Nie chciałam dopuszczać do siebie myśli, że mogłabym zrezygnować z komfortu, który sobie zbudowałam i ze stabilizacji życiowej, do której wszyscy dążymy, na rzecz „To ja sobie pojadę w świat”, zrobię Gap Year. To nawet nie było marzenie o podróży dookoła świata, to był chyba pomysł na takie oderwanie się od tego, gdzie jestem i złapanie perspektywy. Taka potrzeba, którą teraz jestem w stanie nazwać, a wtedy to „Gap Year – wow! Mogę robić przez rok zupełnie coś innego”.
Czyli serce Cię ciągnęło, rwało do tego pomysłu, ale rozum podpowiadał, że „Hmm.. Zastanów się jeszcze, może to jeszcze nie jest najlepszy sposób”. I co, i Ty myślałaś dalej, czy to serce rwało tak bardzo, że „Rozumie, Ty nie wiesz, co jest dla mnie najlepsze”.
Tak się składa, że serce dawało bardzo dużo znaków, niezadowolenia, braku satysfakcji, braku radości. Raczej pogodną mam naturę. Jeśli u mnie się pojawia wielkie zniechęcenie, które się kończy płaczem, to już jest „Co to za droga? Co Ty zrobiłaś ze sobą, że siebie tak traktujesz?”. Z biegiem czasu, jak zaczęłam podróżować trochę, bo podróżowałam z ludźmi z internetu, których poznałam gdzieś na grupach i pojechaliśmy pierwszy raz na miesiąc do Tajlandii z plecakami. Gdzieś już ten bakcyl został złapany. Dla mnie to była taka jedyna droga na Gap Year, w której mogłabym mieć czas, żeby podróżować tak nie od miejsca, do miejsca i mieć tydzień czasu, czy trzy dni na zwiedzenie Bangkoku, tylko mieć na przykład miesiąc na jakiejś wyspie. To było coś, co czułam w środku, że chciałabym zrobić. No i zaczęłam wtedy szukać, jakby to można było zrobić.
Co było takim pierwszym konkretem? Konkretem, mam na myśli już takim zobowiązaniem. Moje pytanie ma taki podtekst, może powiem tak. Spotkałam się z takim podejściem, że przy dalszych podróżach, część ludzi robi po prostu tak, że kupuje po prostu bilet. Kupuje bilet i wtedy uznaje, że nie ma odwrotu, pieniądze wydane, opcji zwrotu nie ma, muszę jechać. Już wtedy pojawia się to „Muszę”. Na początku jest „Chcę”, a potem pojawia się to „Muszę”. Czy to też było u siebie właśnie w taki sposób, czy jakoś inaczej to się działo?
W takim razie nie jestem wcale oryginalna, bo właśnie tak było. Wyskoczyła mi promocja na Facebooku, w pracy siedząc, że jest promocja na Filipiny z dwutygodniową, czy 10-dniową przesiadką w Dubaju. Było to za niewiarygodne jak do Azji pieniądze. Tylko mówię „Kurczę, to chyba jest ten moment. Brać czy nie brać, co robić?”. Ta decyzja właśnie, jak powiedziałam, że już kupię ten bilet, wydam nawet promocyjną cenę, to znaczy, że ja naprawdę to zrobię, bo już nie pozwolę sobie zaprzepaścić tego. I tak się stało.
Po zakupie biletu to było właśnie w pracy, mózg zaczął wariować. Teraz muszę porozmawiać z pracodawcą, muszę jakiś plan wymyślić. Co ja będę robić dalej? Jak to jest? Przecież ja lecę za trzy miesiące, co tu się dzieje? I zaczęło się wtedy planowanie, rozpisywanie, martwienie się, ale to już był ten znacznie przyjemniejszy etap, bo to był etap po podjęciu decyzji. To już się stało, więc zostaje Ci działanie i kolejny krok naprzód, a nie zamartwianie się tak, czy nie, bo to chyba najgorsze w całym procesie. To długo trwa, bo to trzeba przemyśleć, to nie jest łatwe.
Powiedziałaś, że nie jesteś oryginalna, ale chyba tutaj nie chodzi o oryginalność, tylko o skuteczność. To, że Ty zastosowałaś takie podejście, to jest potwierdzenie tego, że taki sposób działa. Ja tak głośno i wyraźnie o tym mówię, bo chodzi o to, żeby pokazywać naszym słuchaczom, widzom, sposoby, które działają. Także kupujcie bilety!
Czasem się mówi właśnie, że jeśli ktoś ma jakieś marzenie realizacji celów, to wystarczy pierwszy krok zrobić i potem reszta się ułoży. Tutaj myślę, że to kupno biletu jest super pierwszym krokiem. Który, jak już mamy ten bilet, to lecimy dalej. Ja nie miałam planu co będzie dalej, tylko nagle plan zaczął powstawać, bo ja mam bilet, bo ja muszę działać. A to tak naprawdę kilka klików i kilka złotych.
Jeśli ktoś ma jakieś marzenie realizacji celów, to wystarczy pierwszy krok zrobić i potem reszta się ułoży.
Wspomniałaś o tym, że miałaś pracę, więc tutaj trzeba się rozstać. Jak to było? Czy Ty zrezygnowałaś z pracy? Czy jakoś inaczej sobie wyjazd zorganizowałaś?
Pomysłów było sporo, ale ja jestem taki karteczkowy człowiek, więc wszystko muszę sobie rozpisać. Pomyślałam, że przedstawię swojemu pracodawcy trzy rozwiązania. Zamiast przyjść i rzucić papierami, wyjdę z możliwościami.
Wybieraj drogi szefie!
Tak. Powiedziałam tak „Kupiłam bilet na Filipiny, wylatuję za trzy miesiące i w związku z tym widzę trzy rozwiązania. Pierwsza to możliwość pracy zdalnej. W jakiś sposób to uzasadniłam. Drugie to było Gap Year, czyli roczny bezpłatny urlop. Albo trzecia opcja, to wydrukowanie dokumentu, który mam przygotowany na komputerze i trzy miesiące załatwi sprawę”.
Wypowiedzenie po prostu.
Wtedy mój szef po prostu „ręce opadły” i powiedział „Czy już masz bilet? Muszę porozmawiać ze swoją szefową.”. Tak naprawdę, jakbym miała porozmawiać na jakiejś giełdzie, która z tych trzech opcji przejdzie, to 99%, czy tak koło tego, na trzecią opcję. Dziewczyno, masz inne plany, to dziękuję Ci, rozstajemy się. A po pół procenta na pierwszą i drugą. Mam taką zasadę „Próbuj”. Co by się nie działo, to próbuj.
Dokładnie.
Tak naprawdę, gdybym nie spróbowała, to bym spaliła sobie mosty, nie masz gdzie wrócić i tak dalej. Na pewno by było trudniej. Przez to, że gdzieś tam spróbowałam i zapytałam, bo to mnie nic nie kosztowało, prócz takiej chwili naiwności, głupoty, wstydu, no bo co człowiek pomyśli naprzeciwko, „Wiesz, słuchaj, ja się pakuję, nie wiem jak Ty”. Mamy tu cele, dużo pracy i tak dalej, a ja wyjeżdżam na Filipiny. Bałam się, że to nie będzie potraktowane poważnie. Ja bym siebie pewnie nie potraktowała, tylko spojrzała „No świetnie.”.
Ale z drugiej strony urlop macierzyński też trwa rok i jest powszechnie przecież brany. Więc myślę, że my demonizujemy długi urlop, bo jedna osoba marzy o tym, żeby wychowywać swoje dzieci, a inna osoba marzy o podróżowaniu. Myślę, że tak warto pomyśleć.
Urlop macierzyński też trwa rok i jest powszechnie brany. Myślę, że my demonizujemy długi urlop, bo jedna osoba marzy o tym, żeby wychowywać swoje dzieci, a inna osoba marzy o podróżowaniu.
Tak, tym bardziej że ten urlop był bezpłatny, więc to jest tylko zobowiązanie, że mam gdzie wrócić. Tak naprawdę czy przyjdę i dostanę wypowiedzenie pierwszego dnia, czy nie, to jest…
Tak, nawet nie ma tej ochrony, która jest w przypadku urlopu macierzyńskiego.
Dokładnie, nie ma tutaj najmniejszej.
Ok, to tak było z pracą. A jak było z włościami, tak to powiem? Przeczytałam na Twoim blogu, że Ty po prostu sprzedałaś to, co miałaś w Warszawie.
Tak, większość rzeczy sprzedałam, bo wiedziałam, że nie chce podróżować z wielkim bagażem. Jeśli mam wyruszyć sama, to nie chcę brać ze sobą ciężkiego. Ze względu na to, że chcę być mobilna, ale chyba też chciałam poczuć taka wolność. Wolność od planowania, od dotychczasowego życia, tego otaczania się rzeczami i czułam, że to jest dla mnie trochę za dużo, przygniotło mnie to wszystko. Później to też nazwałam wszystko w książce, że człowiek się staje takim niewolnikiem tego wszystkiego, bo chce, bo ma, bo ma służbowy samochód, laptopa i tak dalej.
Mój tata też mnie zapytał: „Czy nie będzie Ci szkoda oddać tego?” Wtedy otworzyły mi się oczy, że moje życie jest zależne od rzeczy, które wokół siebie gromadzę, nie chce tak żyć. Nie po to tu jestem. Zaczęłam pomału pozbywać się swoich rzeczy. Sprzedaż roweru, frytkownicy. W pracy się ze mnie śmiali, żebym patelnie sprzedała. To były naprawdę maleńkie rzeczy, deska do prasowania i tak dalej. Pozbywałam się jak najwięcej rzeczy za grosze. Tłumaczyłam to sobie tak, że z każdego pomieszczenia, w którym gromadzę rzeczy, uzbiera mi się na kolejny bilet.
Z Filipin będę mogła polecieć dalej. To mnie motywowało do tego, że to się może komuś przydać, ja to bym pewnie schowała do kartonu do rodziców gdzieś. A tu też nie ma jakiegoś wielkiego magazynu, przestrzeni. Zresztą czułam, że to jest za dużo dla mnie, potrzebuje wziąć plecak, wyjść z domu i nie czuć, że pozostawiam po sobie jakiś bałagan, czy rzeczy, które będą gniły.
Mnie to ciekawi jakie emocje towarzyszą takiemu sprzedawaniu. Czy to jest tak, że Ty czujesz obawę, czy bardziej ulgę, że w końcu tak mi lekko? Czy właśnie strach, że nie mam do czego wracać? Te rzeczy jednak są takim magnesem, można powiedzieć.
Na początku to jest strach, bo wszyscy się przyzwyczajamy do tego, że bezpiecznie jest jak stoi duży telewizor, czy jak jest to i tamto. To nam daje takie poczucie „zapracowałem na to, jest super ekstra”. Ja miałam takie poczucie, że staje się niewolnikiem tych rzeczy. Jak coś się temu stanie, to ja jestem po prostu pewna obaw, a nie chcę wokół rzeczy, swojego życia opakować rzeczami. Wolę ludźmi i przygodami, doświadczeniami.
Z tego założenia wyszłam i z biegiem czasu powstawała ulga. Za każdym razem, gdy coś spod łóżka, jakaś poduszka ortopedyczna, coś, co raz w życiu użyłam, odchodziłam, to lżej mi się robiło. Tak samo było w podróży. Za każdym razem, gdy ten plecak pakowałam i nie musiał on być, no czasem musiał być popychany, umówmy się, bo jednak nie był wielki.
Gdy wróciłam, bo jednak trochę rzeczy zostało u rodziców w kartonach, bo nie wszystkie się nadawały na sprzedaż też, wydawało mi się, że będę miała taki odruch, że „Wow! Wszystkie ciuchy teraz będę mogła ubrać, które mam w tych kartonach!”, to tylko spojrzałam na to i machnęłam ręką. Nic. Wzięłam trzy T-shirty i nic nie było mi potrzebne. Przygotowanie do podróży nauczyło mnie stosowania w życiu minimalizmu, żeby nie otaczać się tym wszystkim, tego nie potrzeba. Mniej czasu znaczy lepiej. I też lżej.
Plecak. Powiedziałaś, że mało rzeczy, mały plecak. Co było w tym plecaku? Bez jakich rzeczy nie wyobrażałaś sobie podróży?
Bez laptopa. To była pierwsza rzecz i najcięższa w całym przedsięwzięciu. W ogóle elektronika, bo wzięłam kamerkę GoPro, żeby móc nagrywać swoje przygody, telefon, Kindle, to chyba z elektroniki. Co do ciuchów, to nie było tego dużo. Dwa stroje kąpielowe, dwa, trzy T-shirty, spodenki krótkie, na siebie długi rękaw, bo w samolocie zawsze jest inna temperatura. Założyłam, że jeśli będę kupowała kolejne bilety, a przypuszczałam, że będę, to podróżuje tylko do miejsc, w których jest ciepło. Wtedy nie muszę mieć ze sobą cięższych rzeczy, większych butów, wystarczyły mi japonki i tenisówki. Nie trzeba z tego robić wyprawy życia. Ja się nie czułam podróżnikiem, nawet teraz się nie czuję. To miała być po prostu moja wersja okrojonych rzeczy, które potrzebuje na ten wypad.
To jest niesamowite. Wyobrazić sobie „Jadę właśnie w podróż dookoła świata i zabieram dziesięć sztuk ubrań, różnych elementów”.
Jeszcze gdzieś między tym poupychane dolary, że jak Cię okradną tutaj z sakiewki, to jeszcze gdzieś tam w skarpetach znajdziesz 20 dolarów.
Pamiętam, z jakiś takich dawnych lat, to chyba była podróż z rodziną, z rodzicami. Miałam taki pasek, w którym od środka, była taka mini kieszonka na suwaczek. Właśnie tam można było włożyć kilka banknotów.
Tak, tam miałam sto dolarów. To były ciężkie czasy. Jak coś się stanie, to właśnie w różnych miejscach była gotówka pochowana, że oprócz tego, że na karcie są pieniądze, to gdyby mi zabrakło, bo każdy może mnie okraść, wychodziłam z takiego założenia, dlatego te rzeczy, które brałam, liczyłam się z tym, że nie będę po nich płakać. Jak zginą, to dobra, w pasku jest stów, to szybko sobie poradzę. Czy w skarpetach jest jakiś banknot i sobie poradzę na początek.
A z takich praktycznych porad, praktycznych mam na myśli też troszkę formalnych? Jest ryzyko kradzieży, najtrudniej jest, jak zostanie ukradzione wszystko, no ale przed takim czymś się trudno zabezpieczyć. Zakładając, że coś zostanie ukradzione, nie wszystko, to rozumiem, że tutaj pewnym zabezpieczeniem jest porozkładanie pieniędzy w różnych miejscach. Jeśli chodzi o dokumenty, to co, trzeba je kserować, czy zdjęcia robić telefonem, żeby były w różnych miejscach?
Tego można powiedzieć, że mnie nauczyła korporacja, bo gdzieś tam na swojej ścieżce zawodowej byłam asystentką prezesa zarządu dużej firmy. Jako asystentka poznałam pewny jego styl pracy i to, jak on podróżuje. Każdy jego dokument, prawo jazdy, paszport i tak dalej, był na Google Docsie, czy Dropboxie po prostu zdjęcie. Było aktualizowane, nowy dowód wydali, to jest zdjęcie. Jak coś się stanie, ukradną Ci paszport i tak dalej, to gdziekolwiek jesteś, nawet bez telefonu, z komputera na policji logujesz się do tego i już widzisz swoje dane. Tak samo w ambasadzie, czy w innym miejscu. To było duże zabezpieczenie dla mnie, na które sama bym chyba nie wpadła. Tak samo ubezpieczenie, zrobiłam sobie zdjęcie i tak dalej. Nie martwiłam się o te papierki, które mam, że jak mi ukradną paszport, dobrze, to pójdę do ambasady, numer ambasady mam w telefonie w każdym kraju, w którym jestem, i po prostu podaje numer. To już jest zawsze inna sytuacja. Pewnie odczekam kilka dni na wydanie nowego, czy jakiegoś zaświadczenia, no bo nie pamiętam już, jak to przebiega. Ale byłam na takie rzeczy przygotowana, jak mogłam. To mi dawało spokój, że muszę kontrolować wszystko, co mam ze sobą, ale świat się nie zawali, poradzę sobie. A ktoś i tak na tym mało zyska, że weźmie mój paszport, a ja to zgłoszę.
Fajny pomysł. Rzeczywiście słyszałam o tym, sama stosowałam kserowanie, żeby mieć tę wersję papierową i zdjęcia, ale żeby to było na Google Docs, to nie wpadłam na to. Dzięki.
Wtedy na całym świecie wiesz, że to masz. Bo ksero, to jak plecak Ci ukradną, czy zmoknie, bo to też było zabezpieczenie, brałam płyny i plecak może być cały zalany, i z paszportem może się coś stać.
Jakieś inne, tak zwane „life hacki”?
Nie wiem, czy to „life hack”, ale z takich, już w tym momencie zabawnym „life hackiem” było dla mnie myślenie, że co ja zrobię, jak ktoś mnie zaatakuje. Poszłam oczywiście na kurs samoobrony. Znaczy, zapisałam się, byłam tylko raz. Nie podobało mi się, nie mogłam się odnaleźć, same takie kotlety były i panowie, którzy sobie lepiej w życiu radzili pod tym kątem. Pomyślałam, że muszę mieć jakiś swój patent. Zaczęłam szukać swojej mocnej strony. Nie jest nią siła na pewno.
Mogę kogoś ugryźć, ale też mam dosyć piskliwy głos jak się postaram. Więc pomyślałam „Dobrze, to będę krzyczeć”, ale jeśli to nie pomoże, to kupiłam na Allegro, najgłośniejszy gwizdek na świecie, reklama głosiła. Miałam go przyczepionego do plecaka, na takim „ski-passie”, to się chyba tak nazywa, taki jak na nartach się go ma. Wiedziałam, że jeśli ktoś zacznie mnie szarpać, to ja biorę ten gwizdek i zaczynam gwizdać co sił w płucach i ktoś się spojrzy, coś się dzieje, ktoś usłyszy zza rogu. Taki był plan, przecież go nie pobiję, nie zatłukę, nie wezmę ze sobą scyzoryka, bo nie, nawet nie mogę. Podróżuje z bagażem podręcznym, więc nie mogę ze sobą narzędzi takich brać. Tylko postawiłam na gwizdek tak naprawdę. Który na szczęście nigdy się nie przydał.
Właśnie chciałam zapytać. To super, że się nie przydał. Myślę, że to jest ekstra „life hack”.
Nie wiem, czy na tyle rozsądny, żeby też o nim głosić, ale jak mam spotkania autorskie, to ludzie często pytają „A, gwizdek, rzeczywiście”. Ja chyba tez o nim przeczytałam w jakiejś książce. Nie wiem, czy nie w „Dzikiej Drodze”. To była dla mnie też spora inspiracja.
Nie jestem ekspertem, więc nie mogę się wypowiadać ekspercko na ten temat. Na logikę, myślę, że jest spora grupa zagrożeń, które właśnie takie gwizdek nam eliminuje. Wiadomo, że nie we wszystkich pomoże, ale tutaj chodzi o to, żeby przynajmniej zmniejszać to ryzyko. Brzmi bardzo fajnie. Właściwie fajnie pod kątem rodzinnych wakacji albo z myślą o dzieciach. Pomyślę jak to zastosować.
Czemu nie? Mało osób ma gwizdek i słyszysz jego dźwięk, więc od razu lampka Ci się zapala, że coś się dzieje, prawda?
Dokładnie. Powiedz mi, czy Ty od razu wyjeżdżając z Polski wiedziałaś „Dobra, Filipiny, a po Filipinach następne miejsce” – jakie? I miałaś bilet? Czy ta podróż, się tak rozwijała w trakcie drogi?
Przed wyruszeniem miałam kupione trzy bilety. Pierwszy był na Filipiny z przesiadką dziesięciodniową w Dubaju, więc od razu nowe miejsce podróży mi wskoczyło. Później zaczęłam rozglądać się za kolejnymi biletami. Jak już jestem na Filipinach, to szukałam po prostu niedaleko. Ja jestem wielką fanką Azji, więc początek na Filipinach i w okolicach był dla mnie idealny. Kolejnym biletem była Indonezja. Później bardziej na południe Australia. Z tymi trzeba biletami w jedną stroną, leciałam w tę podróż i dałam sobie taką wolność decyzji, co będzie dalej.
Wiza turystyczna w Australii pozwalała mi na pobyt do trzech miesięcy. Pomyślałam sobie, bo miałam taki jeden cel, takie marzenie, żeby w tej Australii znaleźć pracę i podreperować swój budżet. Te trzy miesiące wydawały mi się taką naprawdę fajną opcją na zatrzymanie się tam i zarobienie czegoś. Bo na Filipinach był miesiąc, w Indonezji planowałam być miesiąc, a później, myślałam, że jak nie znajdę pracy, nie uda mi się, bo tam jest bardzo drogo, więc będzie jakiś problem.
Czy w ogóle mi się tam podróż nie spodoba, podróżowanie solo, bo wcześniej tego nie robiłam, to kupuje bilet do Polski i fajnie było, bo nic złego się nie stało. Ale jeśli poczuję, że to to, że będę chciała lecieć dalej i wszystko się uda, to pozwolę sobie na to, żeby kupić kolejny bilet. Kolejny bilet kupiłam już na Filipinach, siedząc gdzieś na leżaczku, zobaczyłam promocję na Hawaje. Wtedy pomyślałam, że jeśli z Australii polecę na Hawaje, to może być podróż dookoła świata. Tak to było, można było to zaplanować, ale nie było to w sferze, że chcę coś takiego zrobić.
Czyli początkowo, to marzenie to było Gap Year. Oderwanie się od tego wszystkiego, co tu wiąże na miejscu?
Tak i też mieć czas na podróżowanie. To była taka moja potrzeba, że zaczęłam podróżować i wszystko było super, ale czułam niedosyt, że chcę dłużej w jednym miejscu, chcę poczuć, zrozumieć, zobaczyć jak to jest i się zagłębić. Ten miesiąc na filipińskiej wyspie Siquijor, czy miesiąc na Bali, czy trzy miesiące w Australii. Ten początek to była właśnie odpowiedź na moje potrzeby, czyli takiego wyciszenia się i otworzenia na to, co się dzieje. To był naprawdę piękny czas, który super wspominam.
Bardzo bym Cię chciała zapytać o przygody, o szczegóły podróży i pobyt w poszczególnych krajach. Nie zrobię tego, bo pewnie tego jest tak dużo, że nie dałoby rady w naszej rozmowie. Za to odeślemy wszystkich, którzy tutaj nas słuchają, oglądają, do Twojego bloga, kanału w mediach społecznościowych. Podlinkujemy je wszystkie, bo opisywałaś tę podróż. Napisałaś też książkę o tej podróży. Właśnie do tej książki chciałabym teraz nawiązać. Kiedy urodził Ci się pomysł na książkę „Dziewięć marzeń”?
Najpierw pojawiło się marzenie, jak zwykle, taka niepewna myśl. To było w Sydney, w Australii. W książce pisze o tym dokładnie, nie chcę teraz pomylić, ale to chyba było około Sylwestra, jak wylądowałam kilka dni wcześniej w Sydney. Patrząc na fajerwerki poczuła „Za rok o tej porze chciałabym książkę napisać i trzymać ją w ręku”. Oczywiście to była abstrakcja. Po pierwsze wtedy nie wiedziałam, jak długo pisze się książkę i jak wygląda proces wydawniczy, że to było od czapy, można powiedzieć. Ale to było takie, czego nie powiedziałam na głos, bo w ogóle komu ja będę opowiadać o takich rzeczach, które się nie zdarzają w życiu. Tak samo książka, gdzie, ja, dziewczyna z blokowiska, będzie książki pisała?
Do pewnych rzeczy trzeba w życiu dorosnąć i przemyśleć. Bo gdybym za książkę się zabrała, w trakcie podróży można powiedzieć, że już się zabrałam, bo notowałam bardzo wiele rzeczy, które wykorzystałam i to było dla mnie zbawienie tak naprawdę. Dzięki temu nie mogłam przeoczyć pewnych faktów i uczuć, które mi towarzyszyły. Jak wróciłam, to nie czułam się na siłach, bo człowiek był zagubiony, ale minęło trochę czasu i pewne rzeczy się układają w całość. Można powiedzieć, że połączyłam kropki, czemu coś się stało, jak, dlaczego i nagle wiedziałam, że to jest historia, którą ja chcę opowiedzieć światu. I która wiem, że teraz super inspiruje ludzi i motywuje do spełnienia własnych marzeń, niekoniecznie tych podróżniczych.
Połączyłam kropki i wiedziałam, że to jest historia, którą ja chcę opowiedzieć światu. I która wiem, że teraz inspiruje ludzi i motywuje do spełnienia własnych marzeń, niekoniecznie tych podróżniczych.
Jeszcze nie przeczytałam tej książki, ale zamierzam. W ogóle bardzo się cieszę, nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy taka prawidłowość, że duża część gości, napisała książki właśnie o swoich przygodach, doświadczeniach. Cieszę się, że będę mieć okazję kolejną książkę przeczytać. Chciałam się Ciebie zapytać, czy zdradzisz troszeczkę jakie to są marzenia? Tu jest dziewięć marzeń, czy to jest, nie wiem, dziewięć krajów, przez które przejechałaś, czy co ta liczba symbolizuje?
To nie jest dziewięć krajów, to jest coś, co sobie założyłam, spisałam na kartce przed wyjazdem. Naoglądałam się filmów “Eat, pray, love” kiedyś i chciałam podróżować jak ona, spełniać marzenia. Zrobiłam taką listę, ni ładu, ni składu. Tak naprawdę, jak już znalazłam ją, pisząc tę książkę, myślałam, że o tym jest moja książka w ogóle. To jest niesamowite. Jak to mnie prowadziło do pięknego zakończenia.
Na tej trasie poznałam swojego aktualnego męża. Gdyby nie Gap Year, gdyby nie podróż dookoła świata, nie moje „Dziewięć marzeń”, to by było zupełnie inaczej. Teraz nagle moje życie nabrało tego, że codziennie rano się uśmiecham, jak wstaję i mam poczucie spokoju. Nie wiem, czy to już jest spełnienie, ale takie, że jest mi dobrze w miejscu, w którym jestem.
Brzmi bardzo tajemniczo, ale zachęcająco.
Nie chcę zdradzać. Później zepsuję całą radość.
Wszystkie te marzenia to jest dziewięć spełnionych, zrealizowanych marzeń? Czy nie, jeszcze są przed Tobą? OK. To trzymam kciuki za realizację tych kolejnych. Znowu chciałam się Ciebie zapytać co jest na Twojej „Bucket List”, liście marzeń, przed Tobą, ale część rozumiem, tych marzeń, dowiemy się z książki. Czy są jakieś inne, których w książce nie ma, a które są na Twojej liście i którymi się dzielisz?
Tak naprawdę cały czas się pojawiają nowe. Ja je sobie badam czasem. Daję im czas. Odkładam i sobie patrzę na nie i myślę, czy to to, czy to nie to, czy ja tak chce zrobić, czy nie. Teraz sezon wakacyjny, ten koronawirus trochę plany pozmieniał, człowiek ma trochę więcej czasu na analizę. Ten letni czas poświęciłam na zrobienie mapy marzeń, popracuję nad tymi marzeniami i wymyślę, co ja chcę dalej robić. Nawet dzisiaj rano rysowałam sobie, że powstały nowe elementy co do moich marzeń, co do tego, jak chcę, żeby moje życie wyglądało.
Na pewno wśród tych jest rzecz, która chce się dzielić z innymi ludźmi, czyli motywować ich i edukować ich w jakiś sposób pod względem tego, jak podejmować swoje decyzje, jak spełniać te marzenia i pokazywać, że to jest naprawdę, tak jak Ty pokazujesz, poprzez przykłady gości, których zapraszasz, że to jest jak najbardziej możliwe. Przyświeca mi gdzieś taki cel, taka misja, to co bym chciała robić, muszę to ubrać w jedną ładną całość. Myślę, że chciałabym napisać kolejną książkę i iść tą swoją drogą. Scenariusz napisze się w trakcie.
Napisałaś drugą książkę „Jak znaleźć pasję”.
Tak, tak. Książka została wydana niedawno. „Jak znaleźć pasję” jest wydana tylko w formie elektronicznej, jest tak naprawdę odpowiedzią na potrzeby moich czytelników. Przez kwarantannę zaczęłam sobie przeglądać właśnie statystyki, że bardzo dużo osób czyta wpisy dotyczące pasji, dotyczące poszukiwać. Oni by chcieli, ale nie mają jasno tej drogi. Szalenie się interesuję rozwojem osobistym, lubię wszystko na sobie testować. Moja droga do pasji była bardzo długa, bo ja zazdrościłam ludziom.
Jak ktoś powiedział „Moją pasją jest to, ja wiem co chcę robić w życiu” a ja siedziałam i myślałam „No super, świetny jesteś, a ja na wszystkie pytania nie wiem”. Na podstawie tych doświadczeń też przygotowałam ćwiczenia i taką wyłącznie praktyczną wiedzę i ubrałam to po prostu w jedną całość. Taką skondensowaną, żeby też nie pisać nie wiadomo ile. Jeżeli ktoś chce, to proszę, to jest najprostszy przepis. Można sprawdzić na sobie. Bo to nie jest jedna droga, każdego z nas, jedna i ta sama droga do pasji. To jest napewno coś, co da nam takie wsparcie.
Na Twoim blogu też jest taki wpis o ponad stu, różnych pasjach, hobby, zainteresowaniach, gdzie też można przeczytać i zobaczyć, przy której pozycji człowiek się zatrzyma, prawda? To też jest taki najprostszy sposób.
O! To bym mogła spróbować na przykład!
Tak, lecę po kolei, czytam, czytam, czytam, a tu nagle zawieszam wzrok przy tej pozycji. To jest sygnał.
To jest super zwracać w ogóle na to uwagę, że tak nagle coś, a może… Fajnie jest zapamiętywać i iść dalej w tę stronę.
Wracając do twojej podróży, chciałam się zapytać: Czy to zawsze była przyjemność? Czy to zawsze była radość? Miałaś może takie momenty, że obudziłaś się i jednak było „Kurczę, co ja zrobiłam, to nie był dobry pomysł”?
Na pewno były takie momenty. Było ich całkiem dużo. Jak miałam wypadek na Filipinach, nie mogłam znaleźć pracy w Australii na początku, budżet się kończył i wydawało mi się, że co ja sobie myślę, co wymyśliłam, to się nie uda. Tutaj na koncie się kończą, masz wizę turystyczną, a szukasz pracy w Australii, co Ty sobie myślisz? To było takie wracanie na ziemię. Z moich marzeń na ziemię. Gdzieś tak się okazywało, że spotykałam ludzi, którzy nadawali tej historii dalszy kierunek. Później to miało ręce i nogi. Tak samo miałam wypadek na filipinach na skuterze, w dżungli.
Można by powiedzieć, że nie było szans, żeby ktoś mi pomógł się stamtąd wydostać i mi pomóc. Wjechałam w dziurę i przeleciałam skuterem na taki à la beton, kawałki betonu a ziemi. To jest dżungla, więc tam różne rzeczy są. Jak spojrzałam na skuter, na to, że jestem cała we krwi, wpadłam w taką rozpacz, takie wycie, płacz i nie wiedziałam co dalej. Wszystko Cię boli, widzisz, że laptop uderzył w drzewo, wszystko jest gdzieś, że coś się stało, nie masz pomysłu co dalej. Zaczęłam tak głośno płakać, że nagle nie wiadomo skąd zaczęli się ci Filipińczycy pojawiać zza drzew i „Need help”, zaczęli pomagać.
Czy bym to zaplanowała, czy wiedziałam, że coś takiego może się wydarzyć? Pewnie nie. Potem miałam problemy trochę z nogą, bo nie mogłam chodzić, bo było trochę ran, ale to nie był też moment, że chciałabym wrócić. Bardziej mówię, że muszę to ukryć przed światem, nie mogę o tym pisać na blogu, bo jak moi rodzice się dowiedzą, to zaraz będzie telefon, że skończyłam i zapraszają do domu. Piszę też o tym w książce, że choćby szaman miał mi patykiem ratować tę nogę i drugi rzucać na nią zioła, to nie wrócę, koniec i kropka. Nie po to tyle dałam z siebie, żeby tu być i żeby teraz wrócić. Czułam się z tym na właściwej drodze. A rzadko się to czuje tak naprawdę. To taka droga pod prąd.
Czyli nic nie było takiego, co Cię zawróciło. Bardzo dobrze. Myślę sobie, że takie trudności hartują człowieka. Jak się wydarza taka trudność i jednak sobie z nią poradzimy, to kolejna taka sytuacja powoduje, że już nie traktujemy jej jako trudność. Jest to jakaś przeszkoda, ale to, co ja mam zrobić, żeby ją pokonać.
Takie trudności hartują człowieka. Jak się wydarza taka trudność i jednak sobie z nią poradzimy, to kolejna taka sytuacja powoduje, że już nie traktujemy jej jako trudność.
Dokładnie. Miałam też taką sytuację, że za chwilę miałam wylatywać z Sydney i leciałam do Honolulu na Hawaje. Nie miałam noclegu. Próbowałam przez Couchsurfing kogoś znaleźć, bo noclegi na Hawajach były absolutnie poza moim zasięgiem. Nagle napisał do mnie pan, że owszem, może mi zaoferować nocleg, tyle że on nie ma domu, nie ma mieszkania, nie ma nawet swojego pokoju, ale ma łódź, starą łajbę, na której jak chcę, to mogę przenocować.
Stwierdziłam, że skoro tak ma być, to będę spała na łajbie, nigdy w życiu tego nie robiłam. Oczywiście na żywo okazała się znacznie bardziej okropna niż zdjęcia w internecie, chwyt marketingowy, ale użyłam takiego sformułowania w książce, bo nie mogłam spać w kajucie, bo była tak mała, że razem jak spaliśmy, to moglibyśmy siebie dotykać, a tego nie chciałam, więc spałam zewnątrz.
Było to na Waikiki Beach, na hawajach, w jednej z takich bardziej popularnych plaż. W książce to porównuję, że na brzegu Hilton, Marriott, same pięć, cztery gwiazdek, a ja mam widok na miliony gwiazd. Tylko ja na tej wodzie, na tej kajucie, na tym starym kocu, z rękoma do góry i patrzę na te miliony gwiazd. Czy chciałabym się zamienić? No nie, nie chciałabym.
Ja nie pisałam scenariusza takiej podróży, bo tylko kupowałam poszczególne bilety, a tu nagle ktoś się odezwał i oferuje mi nocleg na łodzi i to w takich, a nie innych warunkach. Gdybym miała wybierać, pewnie bym nie chciała, a że to była moja jedyna opcja, to czemu nie. Teraz wspominam to szalenie miło, bo chyba już nigdy nie będę miała okazji spać w ten sposób na starej łajbie, na Waikiki Beach, patrząc w gwieździste niebo.
Ale jakaś inna plaża, jakaś łąka na pewno tak.
Tak, tak.
Słuchaj, a po powrocie do Polski wróciłaś do tej pracy, w której wcześniej pracowałaś?
Tak, wróciłam. Na początku się cieszyłam, że wracam, bo wracam do ludzi, do regularnych przelewów na konto, do tego, że codziennie muszę się ładnie ubrać, to mnie fascynowało. Ale z drugiej strony też się bałam, jak sobie poradzę z tym innym tokiem pracy i innymi celami. Okazało się, że mimo to, że powrót wydawał się bezpieczną przystanią, do której mogę wrócić, to już w mojej głowie na tyle się pozmieniały rzeczy, że nie mogłam się odnaleźć do końca. To była kwestia czasu, jak nasze drogi się rozeszły.
Zmieniłaś swoje życie zawodowe.
Tak jest.
Czy opowiesz, co teraz robisz?
Tak, oczywiście. Zaczęłam pisać książkę, od tego się zaczęło. Założyłam firmę. Firmę, która kręci się tak naprawdę wokół moich marzeń, wokół książki, spotkań autorskich, bloga i tego, o którym mówiłam, że chciałabym prowadzić warsztaty, pisać kolejne książki i w jakiś sposób pomagać, inspirować ludzi do podążania swoją drogą, do posiadania, znalezienia w sobie odwagi, do tego, żeby spełniać swoje marzenia. Prowadzę biznes, który nie do końca traktuję jak biznes. Uczę się tego, żeby patrzeć na to, jak na biznes, a nie jak coś, co chcę robić, w jakiś sposób pomagać ludziom.
Trzymam bardzo mocno kciuki. Myślę, że właśnie inspiracji nigdy za wiele. Bardzo zachęcam wszystkich do tego, żeby tak aktywnie spełniali swoje marzenia.
Chciałam, już tak zbliżając się do końca naszej rozmowy, zapytać Cię o to, co Ty w ogóle myślisz o takiej idei Gap Year, dla kogo to jest? Co to daje człowiekowi? Kiedy warto i dlaczego warto?
To jest coś, co za granicą jest rozpowszechnione od wielu lat. Ludzie tam po skończeniu studiów, w różnych momentach, czasem to jest właśnie skończenie studiów, przed rozpoczęciem pracy zawodowej, czasem po kilku latach właśnie pracy zawodowej robią sobie tę roczną przerwę. W Polsce to absolutnie nie jest popularne. Myślę, że pewnie w ostatnich kilku latach, są pojedyncze osoby, które coś takiego robią. Co Ty myślisz, o takim podejściu?
Kiedyś ktoś mnie zapytał, czy polecam każdemu taki Gap Year. Cisnęło się na usta „Tak, pewnie, czemu nie?”. Tak myślę, że w sumie to nie, bo to nie jest dla każdego. To jest kwestia potrzeby kogoś, zawsze powtarzam, że trzeba wiedzieć, że każde marzenie ma swoją cenę. Jeśli naszym marzeniem jest Gap Year, to ono nie przychodzi tak i nie ma za tym wyrzeczeń, sprzedaży rzeczy, czy pożegnania się z pracą, bo to przecież nie musiało tak być, że jest roczny urlop, ja byłam na to gotowa, żeby zrezygnować, ale to jest jednak praca, w którą włożyłam kilka dobrych lat.
To jest zmiana stanowisk, pięcie się po swoich szczebelkach kariery. Jeśli ktoś nie jest na to gotowy, na porzucenie wszystkiego, czy rezygnację z takich rzeczy. Bo czasem to jest rezygnacja ze związku, czy z bliskich osób, przyjaciół, już Ci nikt nie pomoże, wyruszasz sama, absolutnie sama i nie masz się czasem do kogo odezwać, nie ma Ci kto plecaka potrzymać jak idziesz do toalety. Jest wiele, wiele rzeczy, na które warto sobie przemyśleć, czy jestem naprawdę na to gotowa, czy to jest moje marzenie na tyle silne i na tyle moje, że jeśli go nie spełnię, nie będę spała do końca życia, będę sobie pluła w twarz, że tego nie zrobiłam.
Czy to jest moja zachcianka, bo fajnie się słucha, jak taka dziewczyna w internecie to robi. To fajnie, posłuchaj, ale nie musisz całego życia swojego zmieniać, żeby iść tą drogą. Zawsze namawiam, żeby szukać własnych dróg, inspirować się na pewno, ale gdzieś tam przez siatkę swoich wartości w życiu, zrobić selekcję, czy to jest dla mnie, czy nie. Bo nie wszystko jest dla każdego.
Myślę, że to bardzo fajnie powiedziałaś. Każde marzenie ma swoją cenę. To nie jest tak, że każde marzenie daje tylko i wyłącznie jakąś radość i spełnienie. Trzeba mieć świadomość, że wiąże się z wysiłkiem i z pewnymi wyrzeczeniami. Myślę, że wtedy ta radość jest jeszcze większa, jak podejmiemy ten wysiłek i te ograniczenia nas nie pokonają, my je pokonamy, to ta radość wszystko wynagradza.
To jest inna jakoś trochę życia. Człowiek czuje się nagle tak, jakby zerwał wszystkie rzeczy, które mu przeszkadzały, blokady swoje. Nagle jestem taki lekki, idę swoją drogą, tak niebezpieczną i niepewną, ale jest, idziemy!
A czy Ty myślisz o jakiejś książce, warsztatach, kursie skierowanym do ludzi, którzy zastanawiają się, jak taki Gap Year zrealizować?
Mam gdzieś to na liście, ale nie wiem, czy podejmę się tego zadania. Rzeczywistość się na tyle zmienia, że ciężko jest dać człowiekowi poradnik i powiedzieć „Proszę, to musisz zrobić i wyruszyć”. W tym momencie wszystko się zmienia przez warunki od nas niezależne na świecie, że takie rzeczy są trudne. Myślę, że jestem w stanie, na pewno na konsultacjach pomagam w ten sposób osobom, ale właśnie przez pryzmat takiej pracy na pytaniach, na narzędziach rozwoju osobistego, żeby się upewnić, czy to jest to, takie właśnie podejmowanie decyzji.
Pytam trochę tak we własnym interesie, bo za mną chodzi taki Gap Year, ale jestem w takim momencie życia, z różnych powodów nie mogę, nie chcę tego teraz zrealizować. Myślę o takim Gap Year na emeryturze. To z kolej, mam nadzieję, że z parędziesiąt lat do tego momentu, więc może teraz troszeczkę by się zdezaktualizował ten poradnik, ale zawsze byłoby, do czego wrócić. Mnie ta idea ciągnie. Nie chce powiedzieć, że żałuję, że takiego Gap Yearu nie zrealizowałam, bo wychodzę z założenia, że jak człowiekowi na tym zależy, to zawsze jest czas i zawsze jest możliwość. Ta emerytura będzie tym momentem.
Większość osób, z którymi rozmawiam, mówi, że chciałaby, ale większość potem odpowiada, że na emeryturze. To jest właśnie taka Nibylandia, że wtedy to ja już nic nie będę musiał. To jak człowiek czuje po studiach, że wtedy to mogłem, ale jak byłam po tych studiach, to czułam presję, że trzeba iść do pracy, albo na kolejne studia. Na każdym etapie łatwo mówić, że to zrobię, jak jeszcze nas nie ma na tym etapie. Teraz nie, ale później to ja zrobię dużo. Jeśli komuś zależy, to nie warto dokładać marzeń, ale jeśli właśnie fajnie na to patrzeć z daleka, to czemu nie? Takie rzeczy też fajnie mieć.
Tak, niech sobie czeka na tej kartce, dojrzewa, tak jak mówiłaś. Zobaczymy, co z tego będzie.
Tak, to trzeba dojrzeć, do każdego pomysłu, marzenia. Znam to.
Martina, ja Ci bardzo serdecznie dziękuję za tę rozmowę. Bardzo zachęcam wszystkich, żeby śledzili Twoje dalsze losy i inspirowali się Twoim doświadczeniem i Twoją drogą. Ja również będę to robić. Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń z tej listy „Dziewięciu marzeń” i kolejnych także.
Dziękuję serdecznie Asiu!
Dzięki!