Dodatkowe linki:
Więcej o Dodo znajdziesz tutaj:
Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:
Cześć!
Cześć!
Bardzo się cieszę, że tutaj siedzimy na tej kanapie z taką przeogromną listą pytań, które mam do Ciebie. Ja miałam straszny problem, żeby zdecydować się, o czym z Tobą, Dominika, rozmawiać. Dominika czy Dodo, jak wolisz?
Dodo.
Dodo, dobra.
Na Dominika mogę nie reagować. Mogę patrzeć w drugą stronę.
Dam radę, bo jakoś też funkcjonujesz w mojej głowie bardziej jako Dodo. Jesteś tak wielowymiarową osobą, że to naprawdę było wyzwanie. Przyjęłam pewne założenie, bo jednak chciałam, żeby to było o czymś, a nie o wszystkim. I ja strasznie lubię rozmawiać z ludźmi o ich drodze, o tym, od czego to się zaczęło i co się w tej drodze działo, dlaczego ona była taka, jaka była dotychczas, i może też zahaczymy jakoś o przyszłość.
Ale zanim do tej drogi, to ja się chciałam Ciebie zapytać, jak podróżujesz, spotykasz jakiegoś człowieka po raz pierwszy i opowiadacie coś tam o sobie, że kim Ty jesteś, to co Ty mówisz o sobie?
To jest bardzo trudne pytanie, zwłaszcza jak ktoś pyta, co robię zawodowo, to nie wiem. Najczęściej upraszczam i lubię odpowiadać, że piszę książki, bo to jakby nie generuje zbyt wielu kolejnych pytań. Nie lubię mówić, że zajmuję się działalnością internetową, bo to generuje mnóstwo pytań i często mi się po prostu nie chce o tym mówić, jeżeli to jest 15 osoba spotkana tego dnia. Jeżeli się podróżuje w takich państwach bardzo turystycznych, są hostele, to jednak tych ludzi spotka się mnóstwo. Ale zazwyczaj to po prostu mówię, że podróżuję już od ponad 6 lat, w zasadzie na pełen etat.
I tak na siebie patrzysz właśnie, że jesteś przede wszystkim podróżniczką, bo opowiedziałaś, w jakim kontekście odpowiadasz na to pytanie. A gdybyś jednak chciała tak człowiekowi pełniej się przestawić?
Ja mam tak napisane na Instagramie w bio, że robię fajne rzeczy w fajnych miejscach. I chyba tak bym to najbardziej, najtrafniej skróciła, bo robię, tak jak wspomniałaś, bardzo dużo różnych rzeczy i często mi się coś tam wymyśli i nagle zaczynam robić motocyklowe rzeczy, potem zaczynam dom budować, potem jest kamper i po prostu cały czas jest coś nowego, nowego, nowego, ale zawsze to jest coś fajnego. Tak myślę, dla mnie.
Dla mnie też, jak tak oglądam, to też jest bardzo fajne. No właśnie, i kurczę, gdzie ta fajność się zaczęła i kiedy się zaczęła? Ja, nawiązując do tego, co powiedziałam, szukam też tych początków w dzieciństwie. I jaka byłaś, jaka była Dodo, jak miała 10 lat? Co Ty lubiłaś robić?
Ja uwielbiałam się uczyć, byłam takim nerdem, można powiedzieć, ale też bardzo lubiłam przeżywać dużo rzeczy. Ja pamiętam, że już miałam 13-14 lat, założyłam taki swój kalendarz i miałam takie wyzwanie, żeby w każdy dzień coś wpisać, coś, co zrobiłam i mam dalej te kalendarze od… Nie wiem od którego roku, 2011 może, więc miałam, powiedzmy, 14-15 lat i codziennie wpisywałam, co robiłam fajnego.
I to było takie codziennie zrobić chociaż jedną super rzecz, w wakacje to w ogóle było mnóstwo tam wpisywane, że nie wiem, no chociażby poszłam z koleżanką na spacer, jakby to nie były nie wiadomo, jakie przygody, bo jest się nastolatką, bez kasy raczej, ale robiło się mnóstwo rzeczy. I chyba mi to tak zostało do teraz, że jednak z każdego dnia coś tam wyciągnąć, to nie musi być wielka rzecz, chociażby właśnie jechać do marketu na zakupy okrężną drogą, bo jest ładniej, ale to już coś jest, to już jest jakaś przygoda.
I cały czas wpisujesz sobie właśnie w kalendarz?
Teraz bardziej piszę pamiętniki, kalendarza nie mam, w zasadzie nie miałam przez 4 lata w ogóle kalendarza, odinstalowałam w telefonie. Zainstalowałam ponownie rok temu, bo już nie byłam w stanie ogarnąć wszystkich terminów, więc teraz bardziej pamiętniki, czasami co kilka dni coś tam opiszę sobie, ostatnie dni, ostatnie tygodnie, czasami rzadziej, zależy, jak mi zagra w sercu, ale spisuję.
Zaraz będziemy do tego wracać, ale ja chcę jeszcze o tym dzieciństwie. Jakie to były te fajne rzeczy? Właśnie spotkania z ludźmi?
Bardzo dużo spotkań z ludźmi, chyba głównie. Miałam zawsze taką dużą grupę znajomych. Ja byłam też taką punkówą, miałam ogoloną głowę, miałam pofarbowane boki głowy, glany, te klimaty, więc były zawsze koncerty. Czasami to były trzy koncerty w tygodniu, w jeden weekend. Bardzo dużo się działo i to właśnie wtedy taka grupa znajomych się utworzyła. Więc wtedy często po szkole się gdzieś szło. Pamiętam, że ostatnio autobus odjeżdżał do mojego miasta o 17.20, więc trzeba było się wyrobić. A jak się nie wyrobiło, to był autostop. I to już jest początek tej drogi podróżniczej.
No właśnie, pierwsze samodzielne podróże. Kiedy? Gdzie? Z kim? Po co? Za ile?
Pierwsze jeżdżenie stopem to właśnie było między Brusami a Chojnicami, bo tak jak mówię, ten PKS nie był zbyt bogaty w pojazdy, więc ostatni autobus odjeżdżał o 17.20 i ten autostop nie był niczym wyjątkowym. Każdy jeździł stopem, każdy kiedyś spóźnił się na ten autobus i musiał dojechać stopem, bo było głupio powiedzieć rodzicom, że się spóźniłem.
Pamiętam pierwsze złapane auto na stopa i pamiętam, że mamie skłamałam przez telefon, że jadę z kolegą. Jechałam sama i pamiętam, że to było bardzo stresujące. Miałam 14 lat. Chyba na zbiórkę harcerską jechałam do Chojnic. I zadzwoniłam do mamy i powiedziałam: mama, ja jadę stopem, ale jadę z tym i z tym kolegą, więc się nie martw. Pamiętam, że mama mi powiedziała: tak, ale łap tylko samochody z rejestracją GCH, co mnie bawi do dzisiaj. I wsiadłam do tego auta.
To lokalni ludzie, tak?
Tak, to tablice od nas. I wiedziałam, że muszę mamie powiedzieć, bo w busach wszyscy się znają, więc ktoś może mamie powiedzieć, że ja łapałam stopa, więc wolałam zapobiegać i powiedzieć jej wcześniej. Ale byłam wtedy w tym aucie i mama zadzwoniła raz jeszcze i powiedziałam na głos przy tym kierowcy, że jadę z kolegą. I potem się okazało, że ten kierowca zna mojego tatę. Ja się stresowałam przez lata tym, że on kiedyś mojego tatę spotka i mu powie, że ja jechałam sama. Nigdy tego nie zrobił.
Ale tata wie?
Teraz to mogę mu opowiadać, ale wtedy to było bardzo stresujące. I potem już tak się jeździło właśnie do szkoły, nie do szkoły. Pierwszy taki większy wyjazd to był właśnie autostopem do Zamościa. Poznałam przez internet lata wcześniej takiego chłopaka i my pisaliśmy do siebie listy. Więc jak miałam 17 lat, mówię, dobra, pojadę i Ciebie odwiedzę.
Przez 3-4 lata wysyłaliśmy do siebie regularnie te listy. Takie papierowe, prawdziwe, oldschoolowo. I moja mała też wiedziała, kim on jest, my się tam chyba wcześniej spotkaliśmy na jakimś takim festiwalu czy coś takiego i wtedy mówię, dobra, no to pojadę do tego Zamościa i pojechałyśmy z koleżanką. Miałyśmy 50 zł. Pojechałyśmy do Warszawy. Moja koleżanka była pierwszy raz w stolicy. Pojechałyśmy do Zamościa, do Poznania, do Łodzi, tak po Polsce pojeździłyśmy. Spałyśmy, nie wiem nawet gdzie, bo nie miałyśmy namiotu, gdzieś się zawsze walnęłyśmy.
A w sensie tak na ławce?
Tak, tak. Tak różnie, byłyśmy wytrzymałe, tak? Miałyśmy 17 lat. I jak obie osiągnęłyśmy pełnoletność, to pojechałyśmy stopem do Portugalii. Miesiąc po odebraniu dowodów.
Ja jeszcze przy tym stopie lokalnym się zatrzymam. Zadzwoniłaś do mamy, czyli wiedziałaś, że ona może się stresować. Może się stresować, czyli że to jest jakieś potencjalnie zagrożenie. A jednak się zdecydowałaś.
Wiedziałam, że ktoś może jej powiedzieć z tych Bruz, tam się każdy zna.
Więc zdecydowałaś się, żeby wsiąść sama do tego samochodu.
Tak, bo znajomi robili, to było takie, no nie wiem, jakieś takie miałam ogromne zaufanie do ludzi. I wsiadłam jakoś. Nie pamiętam, żebym się bała szczególnie.
A mama?
Jak mama wiedziała, że jestem z kolegą, to było okej. Jakbym była sama, to pewnie by powiedziała, że może lepiej nie, że zawiedzie, czy coś takiego. Ale jak powiedziałam, że kolega jedzie, no to…
Czyli to takie oswajanie rodziców właśnie było dzięki kolegom, czasem właśnie takim cudzysłowie. Potem Zamość to z koleżanką. Ale to spanie na ławce, o tym też mama wiedziała?
Chyba nie. Wydaje mi się, że nie. Nie wiem, co jej mówiliśmy, nie pamiętam, to już tyle czasu minęło.
Jestem bardzo ciekawa, co mama wtedy myślała i może będzie szansa, żeby mamy zapytać, ale to już sobie potem ustalimy. No dobra, dowód odebrany, podróż do Lizbony?
Tak, do Portugalii. Marzenie: zobaczyć ocean, bo ja nigdy wcześniej nie byłam za granicą. Nigdy.
Nigdy? Czyli nie miałaś takiego kontaktu z obcokrajowcami, jak się w ogóle porozumieć, czy tam są sklepy takie same?
Przepraszam. Jechałyśmy do Portugalii na początku lipca, a chyba trzy dni po odebraniu prawa jazdy, czyli na początku czerwca, zawoziłam do Niemiec moją siostrę do pracy. Na zmywak jechała do Niemiec. I ja ją zawoziłam samochodem mojego taty i tata powiedział: musisz wsiąść od razu do auta po zdaniu prawka, żebyś się nie bała potem, żebyś od razu ruszyła. I ja, pochodząca z małego miasteczka, gdzie jeździłam na prawo jazdy do Bydgoszczy i tam nie ma autostrady między Brusami a Bydgoszczą, ja nie wiedziałam, jak się po autostradzie jeździ.
Więc pamiętam, że chwilę przed wyjazdem mój brat do mnie przyszedł i powiedział: pamiętaj, że na autostradzie nie skręca się w lewo. I ja przyrzekam, że jechałam całą drogę z Polski do granicy Niemiec i myślałam, to jak ja mam skręcić w lewo, bo w ogóle nie rozumiałam tych pętelek. I w ogóle nie wiedziałam, co tam się dzieje, no ale przyjechałam, patrzę, dobra, jest Ausfahrt. Aaa, dobra, to ma sens. I to było moje pierwsze zderzenie z zagranicą.
Wróciłam tym samochodem do Polski i potem miałam już stopem do Portugalii z moją przyjaciółką Magdą.
W ogóle dzięki, że to mówisz, bo myślę, że to oswaja ludzi z taką… też niewiedzą, prawda? I ludzie się wstydzą tego, że nie wiedzą czegoś. Jak to można właśnie nie wiedzieć…
My bardzo mało wiedziałyśmy wtedy. Bardzo mało. I też nie było wtedy jeszcze… To znaczy były smartfony, ale smartfony to było dla nas takie bogactwo, że my tych smartfonów nie brałyśmy. Ja miałam taki telefon rozsuwany, który nadal mam i na nim jest pięć zdjęć z tej podróży. Takich naprawdę, że to ma tam 10 pikseli chyba, była mapa papierowa, nie było roamingu, więc wysyłałyśmy jeden SMS dziennie do jednej z mam, a one się komunikowały ze sobą, czyli Magda pisała jednego dnia do swojej mamy, pani Basia dzwoniła do mojej mamy, kolejnego dnia ja pisałam mojej mamie, mama dzwoniła do pani Basi, bo tam SMS chyba kosztował złotówkę, nie, mniej niż złotówkę, złotówkę kosztowała, jak byłyśmy w Rosji, ale to też było jakieś dla nas, te grosze to był majątek. Więc to były zupełnie inne realia. Nie miałyśmy kart kredytowych, tylko gotówka.
A jaki był budżet tego wyjazdu?
100 euro na osobę.
Do Lizbony?
Tak.
Na ile dni?
Trzy tygodnie.
No dobra, to podróż była za free, ale trzeba było gdzieś spać i się wyżywić.
Namiot i supermarkety. Bagietki i serki.
I tu na to też mama i tata powiedzieli okej?
Mama dała mi 10 euro przed wyjazdem, żebym kupiła sobie coś ciepłego do jedzenia, i nie kupiłam nic ciepłego do jedzenia.
No to jeszcze bardziej chcę poznać Twoją mamę.
Jeszcze nas okradli po drodze. W połowie drogi straciłyśmy wszystko. Również plecaki i ubrania. I mój paszport.
Okej. Nie umiem sobie tego wyobrazić. No dobra, straciłyście wszystko i co pomyślałaś? No trzeba szybko wracać?
Hmm… Uciekli nam kierowcy z plecakami w środku, skracając bardzo ten temat. Najpierw zatrzymałam ciężarówkę, do tej ciężarówki weszłam, powiedziałam kierowcy, policja, policja, to on w końcu zadzwonił na tę policję. Oni przyjechali, spisaliśmy raport, no i mówią, że musimy powiadomić rodzinę, a my mówimy: nie ma opcji w ogóle, że ja powiem mamie i tacie, co się stało, no jakby nie są w stanie nam pomóc, my nie mamy karty, jakby nie przeleją nam pieniędzy, my nie chcemy tych pieniędzy od nich, no musimy po prostu wrócić, tak jak przyjechałyśmy, no nie ma innego rozwiązania tej sytuacji, oni tylko będą się martwić.
Powiedziałam mojemu rodzeństwu, które miało zakaz mówienia rodzicom i mojemu ówczesnemu chłopakowi, to były trzy jedyne osoby, które wiedziały o sytuacji, na policji tam szukali tych plecaków, ale ich nie znaleźli, to było w Hiszpanii jeszcze, i ja straciłam paszport, więc musiałam nowy paszport wyrobić, to trzeba było jechać do Lizbony, więc pojechałyśmy stopem do Lizbony i w tej Lizbonie w konsulacie powiedzieli, że musimy zapłacić 40 euro za paszport tymczasowy i 10 euro za zdjęcia, czyli było 50 euro, a nam zostało 60 z tego, co miałyśmy w kieszeniach. Czyli zostało nam 5 euro na dwie osoby.
Ja się bardzo popłakałam. Ja zawsze byłam tym ogarniaczem w tym naszym duecie. I jak ja zaczęłam płakać i Magda widziała pierwszy raz, jak ja płaczę, to ona zaczęła płakać i miałam takie… Nie możemy tak po prostu stać i płakać. No i jedziemy do domu. Więc pojechałyśmy gdzieś tam na wylotówkę. Szłyśmy w zasadzie przez tę Lizbonę na wylotówkę i jechałyśmy do Polski. To nam zajęło chyba 6 dni. 5 euro na osobę. A to był sezon pomidorowy, kierowcy nam pomidory dawali zawsze, więc jadłyśmy tylko pomidory przez całą drogę. Chyba dwa lata potem pomidorów nie jadłam.
Ja zawsze byłam tym ogarniaczem w tym naszym duecie. I jak ja zaczęłam płakać i Magda widziała pierwszy raz, jak ja płaczę, to ona zaczęła płakać i miałam takie… Nie możemy tak po prostu stać i płakać. No i jedziemy do domu. Więc pojechałyśmy gdzieś tam na wylotówkę. Szłyśmy w zasadzie przez tę Lizbonę na wylotówkę i jechałyśmy do Polski. To nam zajęło chyba 6 dni. 5 euro na osobę. A to był sezon pomidorowy, kierowcy nam pomidory dawali zawsze, więc jadłyśmy tylko pomidory przez całą drogę. Chyba dwa lata potem pomidorów nie jadłam.
Jak myślisz, jakie to wydarzenie miało znaczenie dla Twojej dalszej drogi?
Ja myślę, bo to nie był jedyny raz, kiedy ja byłam okradziona, to się jeszcze kilka razy wydarzyło w późniejszym życiu, ale jakoś tak przestałam się stresować tym, że właśnie mogę wylądować z niczym. Jeżeli udało mi się to ogarnąć w momencie, gdy nie było smartfonu właśnie, gdy nie miałam karty, gdy to wszystko jeszcze było takie bardziej manualne, że oni mi kazali akt urodzenia wysyłać, żeby w ogóle potwierdzić moją tożsamość do wyrobienia tego paszportu.
Jak ty to ogarnęłaś?
Etam, wykłóciłam się z nimi i udało się bez… Nieważne, udało się. Więc, że teraz też sobie poradzę. Teraz to jest w ogóle znacznie więcej tych możliwości. Wtedy była ta mapa papierowa, trzeba było określić i czytać te numerki autostrad. Teraz z nawigacją, dostępem do internetu wszędzie, no przecież to jest luksus. Więc jeżeli wtedy jako osiemnastolatka z bardzo ograniczoną jeszcze wiedzą i doświadczeniem ogarnęłam bez dzwonienia do rodziców, oni się dowiedzieli, jak przyjechałyśmy do domu, to ogarnę i teraz.
No dobra, i miałaś wtedy 18 lat i to było po zakończeniu…
To było 10 lat temu, tak, dokładnie.
No właśnie, no właśnie, czyli jakieś świętowanie w tym roku?
No może powinno być, ale nie było. Ja się świętuję każdą podróżą.
Okej, no ma to sens. To było po czwartej klasie liceum?
Trzy były klasy liceum.
A dobra, no tak.
Tak, bo ja miałam gimnazjum i wtedy były trzy klasy liceum. Nie, to chyba jeszcze było w trakcie liceum, wydaje mi się. Nie jestem pewna.
O co chciałam zapytać? Chciałam zapytać o to, czy to już był jakiś taki początek planu, że ja będę spędzać moje życie na podróżowaniu?
To nigdy nie był plan. Absolutnie. Ja nawet mówiłam, że nigdy nie chcę zrobić z podróżowania pracy, że ja chcę pracować, a potem sobie po prostu na luzie jeździć. Zrobiło się, jak się zrobiło.
To jak miałaś plan na siebie? Bo poszłaś na studia zupełnie w innym kierunku.
Tak, studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych wzornictwo i myślałam, że będę wzorniczką.
Co poszło nie tak, albo raczej co poszło tak?
Co poszło tak? Po obronie licencjatu pojechałam w podróż do Azji na rok prawie. W Azji siedziałam 7 miesięcy, ale jeszcze wcześniej byłam na Camino, winobraniu, jakieś tam były inne wyjazdy po Europie i to był ten okres, kiedy ja zaczęłam jeździć solo, sama już, bo bez tej przyjaciółki, z którą podróżowałam wcześniej, bo ona robiła magisterkę, więc nie mogła jeździć, więc zostałam sama, nie miałam z kim, jadę i tak, no nie będę czekać.
I pojechałam, wróciłam do Polski spłukana i to był jakoś koniec maja, wydaje mi się. I na początku czerwca były obrony na ASP. One są publiczne w Gdańsku, więc poszłam sobie zobaczyć, jak te roczniki niżej się bronią i sobie myślałam, dobra, może ja się zapiszę na tę magisterkę, trzeba coś z życiem zrobić, no jakby nie mogę tylko jeździć, co z tego będę miała? No i tak siedziałam na tych obronach i ładne były te obrony i przyszedł do mnie mój profesor i mówi: o, cześć, fajnie cię widzieć itd., sobie pogadaliśmy. Ja mówię, że myślę o powrocie na magisterkę. On mówi: Ja widziałam twojego Instagrama. Idź w te podróże, rób ten Instagram. A ja miałam tych 8 tysięcy obserwujących. I on mówi: ty jeszcze się nie nauczysz tutaj niczego. Idź.
I ja mówię, no dobra, no to pojechałam na zmywak do Niemiec i zarobiłam na kolejną podróż i już poszło. Już na tę uczelnię nie wróciłam i tak krok po kroku ten Instagram rósł, było więcej możliwości.
I w którym momencie zdecydowałaś, że to będzie Twoje życie? Nie mówię o tym, że po wsze czasy.
Ja nadal nie zdecydowałam. Ja myślę, że to się zmienia i moje potrzeby się zmieniają regularnie. Ja też podróżuję już inaczej, już nie jeżdżę stopem. Potrzebuję więcej komfortu. 10 lat temu ja sobie mogłam jeść tę bagietkę z serem przez miesiąc. Jedną bagietkę dziennie i było ok. Chudłam 4 kg w miesiąc, ale była radość, bo zaraz wracałam do domu i mama zrobiła obiadek.
Teraz to wygląda trochę inaczej, no już muszę się wyspać, muszę zjeść coś ciepłego, konkretnego, więc i te potrzeby się zmieniają i te moje pragnienia na przyszłe, więc ja nie mówię, że to będzie zawsze tak, Absolutnie nie. Myślę, że to się zmieni za jakiś czas.
Do tych pierwszych lat podróżowania się cofając, to było tak, że jechałaś w jedną podróż, wracałaś, no i wtedy wpadałaś na pomysł, okej, no to następna podróż to będzie inny kierunek. Takie właśnie może nie z dnia na dzień, ale z podróży na podróż?
Tak, na początku to było tak, no właśnie jeszcze studiowałam, jeszcze było liceum, studia, więc to nie było takiej możliwości, że sobie pojadę w lutym gdzieś tam w jakieś tropiki, tylko były studia, które chciałam bardzo skończyć. Więc w trakcie semestrów pracowałam, odkładałam pieniądze i tak jak większość na przykład moich znajomych studiowała, a potem w wakacje pracowała, żeby mieć na te studia czy tam jakieś oszczędności itd., to ja robiłam dwie rzeczy jednocześnie, wolałam się przetyrać przez te tam dziewięć miesięcy, żeby potem mieć te trzy miesiące totalnie wolne, żeby sobie budżetowo co prawda, ale podróżować, potem wrócić, studia, praca, oszczędzanie znowu i kolejna podróż.
I na początku te kierunki to nie były takie, że nie wiem, ojej, marzy mi się Mołdawia. No nie, jechałaś tam, gdzie można było jechać. No nie jechałam na przykład do Norwegii, bo to było totalnie poza moim budżetem. Więc ta pierwsza podróż była do Portugalii, druga podróż była na południe. Trzecia podróż była gdzieś tam bardziej na Rumunię itd. Jechało się tam, gdzie się dało dojechać drogą lądową i gdzie było w miarę tanio.
Ta pierwsza zagraniczna podróż do Lizbony, to powiedziałaś, że nie myślałaś o tym, że będzie tak wyglądało twoje życie, a potem Cię wciągnęło. Co cię wciągnęło? Tak jakby co w tych podróżach spowodowało, że po pierwszej kolejna i kolejna i kolejna i wciąż kolejna?
Ciężko, myślę, że tak jednym zdaniem to podsumować, ale chyba właśnie to takie bogactwo tych doświadczeń, że tego się naprawdę dzieje dużo, że jak jestem w Polsce i gdzieś tam żyję tą swoją rutynką, to dni się tak zlewają w całość. A w podróży codziennie jest coś innego. Jednego dnia wchodzę sobie na wulkan, drugiego dnia surfuję, trzeciego dnia nawet leżę w łóżku i oglądam Netflixa, ale w podróży to jest coś wyjątkowego, więc wtedy cieszę się tym. I właśnie cieszą też te drobnostki, że jest ciepły prysznic, że mam trzy godziny dla siebie w ciszy, w pokoju jakimś i jakaś muzyka mi nie dudni w autobusie. Jakoś tak bardziej się docenia te takie drobnostki, te podstawowe rzeczy i też po powrocie do Polski bardziej je doceniam. Kurczę, ile mamy tutaj luksusów w domu, lodówka, ciepła prysznic, ręczniczki na grzejniku, które są ciepłe, jak wychodzę spod prysznica, no przecież to jest niesamowite.
To są wszystko te blaski, nie? I właśnie to, co mówiłaś, że wpisywanie sobie w te kwadraciki czy tam do poszczególnych dni super chwile, których słyszę, że była nie jedna, ale wiele w ciągu dnia. Ale też tak zakładam, że są cienie takich podróży i ja mam takie poczucie, że opowiadasz o wszystkim na swoim Instagramie, ale też myślę, że te cienie jakoś docierają mniej, a jest też… moje pytanie, wiem, jest bardzo rozbudowane, ale mam w głowie taki aspekt, że jest pewna cena, którą się płaci za taki tryb życia.
Jak to się mówi, można mieć wszystko, nie wszystko naraz. Więc ja wybrałam teraz to wszystko, czyli tę podróż, to doświadczanie, ale wiadomo, że coś się traci, no traci się chociażby ten kontakt z przyjaciółmi. Ja musiałam się też tego nauczyć, bo przez te pierwsze lata straciłam kontakt z masą ludzi, po prostu z większością swoich przyjaciół z liceum, może tego potrzebowałam, może tak miało być, może gdyby to były właściwe osoby do tego dalszego etapu życia, to inaczej by to wyglądało, ale chwilę mi zajęło, żeby tak zrozumieć, że ja muszę dbać o te relacje też, będąc w podróży, czyli dzwonić, kontaktować się, a nie tylko się tak odcinać totalnie od tej Polski, bo tam wracam i nie jestem u siebie.
I myślę, że teraz już to gdzieś tam wypracowałam, że i tu jest fajnie i tam jest fajnie. Nie jest tak, że jestem w podróży, wracam i jest nudno, nie mam z kim się spotkać itd. No dzisiaj przyjechałam do Warszawy na ten podcast, a mam pięć spotkań ze znajomymi później i mogłabym trochę zwolnić i odpocząć, ale zależy mi na tym, żeby z każdym tę chwilę spędzić. Bo wiem, że zaraz wyjeżdżam i mnie nie będzie. Ale jest tych cieni trochę.
Wiadomo, że jest zmęczenie, jest się daleko od rodziny. Początki masakra. Pierwsze święta poza domem to była ogromna załamka.
Je się bagietki codziennie.
Je się bagietki codziennie albo frytki z jajkiem. Dieta jest nieregularna, ciężko zadbać o swoje zdrowie chociażby, czy o kondycję itd., bo raz się chudnie, raz się przytyje, raz się je tylko czekoladę, bo nie ma nic innego wegetariańskiego na przykład, jak w Mongolii, tylko czekolada i chipsy praktycznie, no to detoksu potrzebowałam po powrocie, potem jest inna podróż, traci się nagle 8 kilogramów. I jakoś tak ciężko jest zapanować też nad sobą. Jest to możliwe, wymaga to więcej jakiegoś zaangażowania i pracy, ale to są te trudności.
Albo chociażby to, że w rodzinie dzieje się na przykład coś trudniejszego, a nie można nagle wrócić, bo się nie da, bo też w tym roku miałam taką próbę, podjęłam, żeby wrócić, bo była sytuacja, jaka była i się nie dało i nagle, wiesz, siedzę na Filipinach i nie chcę tam być. Totalnie chcę wrócić, a się okazuje, że najbliższy lot powrotny jest za półtora tygodnia i kosztuje 5 tysięcy złotych. I nie wiesz, co robić. Siedzisz tam, niby fajnie palemki, ale jednak głowa jest zupełnie gdzie indziej, więc są też trudne momenty.
À propos tych trudnych momentów, bo wiele osób, myślę, że chciałoby tak podróżować, zwiedzać świat, a jednak mają przeróżne obawy, że nie porozumiem się, nie mam kasy, w ogóle nie wiem, jak to zorganizować, jak na tym lotnisku przesiąść z jednego samolotu do drugiego, skończą mi się pieniądze…
Ja dalej tego nie wiem, jak się przesiadać, ja dalej też się tym stresuję.
No właśnie, nie widać, żebyś się stresowała tak naprawdę, nie?
Początki były bardzo stresujące, właśnie chociażby ten mój pierwszy wylot do Azji sama, pierwszy raz na innym kontynencie. I pierwszy raz ten lot międzykontynentalny. Jezu, ja leciałam z Oslo, do Oslo jechałam Flixbusem z Berlina, pamiętam, jakieś 17 godzin chyba. I stamtąd leciałam do tego w Bangkoku, bo się bałam przesiadki. Więc jechałam tym busem, żeby tej przesiadki nie mieć, bo nie wiedziałam totalnie, jak to ogarnąć. A wcześniej, żeby w ogóle ogarnąć samodzielnie lotnisko, to poleciałam sobie na trzy dni do Ålesund w Norwegii, tam za chyba 40 zł w dwie strony, żeby po prostu mieć to doświadczenie tego lotniska.
Żeby zwiedzić lotnisko?
Żeby wiedzieć, że ja nie spanikuję teraz, mam bilet do Tajlandii, a nie wsiądę do tego samolotu, bo nie będę wiedziała, gdzie iść. Więc ja siebie tak wrzucałam w te niekomfortowe sytuacje, w te nowe stresujące momenty, ale stopniowo, to tak krok po kroczku.
Chciałam jechać stopem do Portugalii sama i wiedziałam, że tam będę robić Camino, więc będę szła i spała w namiocie. I bałam się spać sama w namiocie. Dobra, no i co, tam przyjadę i teraz nagle rozstawię namiot i się nie prześpię? No to nawet nie był wolny dzień w pracy, jakoś skończyłam wcześnie zajęcia, spakowałam się do plecaka, pojechałam tramwajem na Jelitkowo do Gdańska i szłam brzegiem morza w stronę Gdyni, aż znalazłam plażę, która była w miarę spokojna i rozstawiłam namiot. Przenocowałam tam, w tym namiocie i rano się spakowałam i pojechałam do pracy. I miałam to pierwsze doświadczenie spania w namiocie, więc jakoś tak próbowałam, ale stopniowo.
Tak jak z tymi lotami, więc poradziłabym, żeby niekoniecznie na przykład, nie wiem, patrzeć na mój profil i tak, ojej, ta dziewczyna jeździ sama motocyklem po Afryce. No przecież 10 lat temu to totalnie nie było to dla mnie osiągalne. Ani finansowo, ani psychicznie. Musiałam najpierw pojechać pierwszy wyjazd do Afryki z byłym chłopakiem, potem byłam z przyjacielem w Afryce, potem dopiero poleciałam sama i potem dopiero zrobiłam prawo na motocykl i dopiero potem kupiłam motocykl w Afryce i podróżowałam tam motocyklem i dopiero potem się odważyłam pojechać do Konga. Więc to wszystko tak stopniowo narastało. Fajnie widzieć ten obrazek końcowy i powiedzieć sobie: ja tak nie mogę. No ja też nie mogłam.
Tak jak z tymi lotami, więc poradziłabym, żeby niekoniecznie na przykład, nie wiem, patrzeć na mój profil i tak, ojej, ta dziewczyna jeździ sama motocyklem po Afryce. No przecież 10 lat temu to totalnie nie było to dla mnie osiągalne. Ani finansowo, ani psychicznie. Musiałam najpierw pojechać pierwszy wyjazd do Afryki z byłym chłopakiem, potem byłam z przyjacielem w Afryce, potem dopiero poleciałam sama i potem dopiero zrobiłam prawo na motocykl i dopiero potem kupiłam motocykl w Afryce i podróżowałam tam motocyklem i dopiero potem się odważyłam pojechać do Konga. Więc to wszystko tak stopniowo narastało. Łatwo widzieć ten obrazek końcowy i powiedzieć sobie: ja tak nie mogę. No ja też nie mogłam.
To też jest super, że o tym mówisz, bo tak człowiek ma poczucie, kurczę, no ona to ma dobrze, w ogóle niczym się nie stresuje. Kasę ma, nie ma żadnych takich, nie wiem, obaw, jakichś myśli, no po prostu sobie jedzie, żyć, nie umierać, nie? A to jednak od tej drugiej strony wygląda zupełnie inaczej.
Troszkę trzeba było włożyć w to pracy i też, żeby zarobić na początku, właśnie te zbiory owoców, pracowanie po 13 godzin dziennie i jedzenie tylko na kuchni, bo nie miałam w ogóle pieniędzy. No było tak, a jednocześnie się robiło tego Instagrama i dopiero po 3 latach się zbierało z tego jakiekolwiek żniwo. Ale no wcześniej to tylko była wkładana praca. No teraz zbieram właśnie te owoce tej roboty.
A czy ten Instagram, no dzisiaj to ponad 220 tysięcy ludzi, którzy…
Bardzo zaangażowanych i wspaniałych ludzi.
No właśnie, obserwują Cię na bieżąco. Taka duża liczba właśnie ludzi spowodowała, że Tobie coś to robi? W sensie, że inaczej podróżujesz, jakoś inaczej się komunikujesz?
Nie, nie wydaje mi się. Ja też jakby nie czuję tej grupy osób, bo siedzę u siebie na wsi, gdzie i tak każdy każdego zna. Więc jakby ja nie czuję tego, że ktoś mnie obserwuje w internecie. A jak nie jestem na wsi, to jestem w podróży, gdzie też nikt mnie nawet nie zna. Żyję sobie normalnie, czasem pojadę do Warszawy i ktoś tam zaczepi, czy przyjdę tutaj i Ty mnie znasz z internetu, ale jakoś tej liczby nie czuję, więc też nie myślę, że moje zachowanie się jakoś szczególnie zmieniło. Nie wydaje mi się. Może tak, ale raczej nie.
Wiadomo, że to podróżowanie jest inne, niż było te 10 lat temu, jak sobie jechałam stopem z tym telefonem rozsuwanym, u którego bateria trzymała dwa tygodnie. Teraz bardzo dużo czasu spędzam na tworzenie contentu, nagrywanie, fotografowanie, wrzucanie tego, obrabianie, montowanie. Jest dużo tej pracy i jest to męczące, jeżeli taka podróż trwa już kilka tygodni, ale ja też to bardzo lubię robić, więc dla mnie na przykład nie ma teraz fotografii bez podróży i nie ma podróży bez fotografii i to dzielenie się jest fajne, ale często jest tak, że jak jadę z kimś, kto nie działa w internecie w podróż i widzi to z boku, to mam takie: nie byłbym w stanie tyle czasu poświęcić na to, ale dla mnie to jest fun, gdyby to nie było fun, to myślę, że też bym przestała.
Czyli to nie jest tak, że teraz, ponieważ w pewnym sensie „musisz”, to…
Nic nie muszę.
No właśnie, dlatego w bardzo dużym cudzysłowie to mówię, podróżując, robić ten content, to jakoś nie odbiera to radości z podróżowania, to jest wciąż ten…
Inne jest to doświadczanie, są te przeżycia, inne są obowiązki. Ja wiem też, że mogę być w tym kraju, bo robię to. Gdybym nie robiła tego contentu, to no nie wiem, może bym znalazła też taką pracę, która by mi pozwalała pracować zdalnie i podróżować, ale podejrzewam, że nie byłaby ona aż tak elastyczna. Tworzenie w sieci to jest po prostu idealny zawód dla kogoś, kto chce żyć jak ja i nie musieć planować za bardzo w przyszłość. I jeżeli zniknę z internetu na miesiąc, jak było w przypadku wyjazdu do Konga, gdzie tego internetu nie było, to też się świat nie zawalił, no nie musiałam się nikomu tłumaczyć z tego, więc to jest niesamowity przywilej też, że mogę tak sobie żyć.
Te 10 lat podróżowania, 70 krajów, co to zmieniło, jeśli chodzi o takie myślenie, Twoje myślenie o ludziach, o świecie?
Że nikt nie ma racji. Wszyscy jesteśmy w błędzie. I ja też.
A może wszyscy mają rację?
Albo w tę stronę. Ale właśnie tak. My tak w Europie też lubimy myśleć, że to nasze życie jest takie, że każdy powinien żyć w ten sposób, jest ta europocentryczność itd., ale nie ma jednego sposobu na życie i nie ma jednego przepisu na kanapkę, która będzie smakowała każdemu, no. To tak jakby, nie wiem, spróbować zbudować iglo dla kogoś, kto mieszka w Ghanie, i powiedzieć: to jest twój dom i tak masz żyć. Tak samo nie ma właśnie ani jednego sposobu na życie, nie ma jednej pracy, która zadowoli każdego. A my często lubimy tak się zafiksować, że tak jak my żyjemy, to jest prawidłowe. I wszyscy powinni tak żyć i tak robić. No nie jest tak.
To podróżowanie pokazało, ile jest możliwości na życie, ile jest sposobów na to, jak przeżyć te kilkadziesiąt lat, które się ma, jak się ma szczęście. Że jakoś tak chyba też się uspokoiłam z tym. Że ja nie zadowolę każdego tym, co robię. No co no, tacy jesteśmy. Malutcy.
My tak w Europie też lubimy myśleć, że to nasze życie jest takie, że każdy powinien żyć w ten sposób, jest ta europocentryczność itd., ale nie ma jednego sposobu na życie i nie ma jednego przepisu na kanapkę, która będzie smakowała każdemu, no. To tak jakby, nie wiem, spróbować zbudować iglo dla kogoś, kto mieszka w Ghanie, i powiedzieć: to jest twój dom i tak masz żyć. Tak samo nie ma właśnie ani jednego sposobu na życie, nie ma jednej pracy, która zadowoli każdego. A my często lubimy tak się zafiksować, że tak jak my żyjemy, to jest prawidłowe. I wszyscy powinni tak żyć i tak robić. No nie jest tak.
Często też widzimy to wyświechtane sformułowanie, że trawa zielona jest bardziej u sąsiada. Czy jak jesteś w Polsce, to myślisz sobie, kurczę, szkoda, że u nas nie jest jakoś tak, że ludzie nie są jacyś tacy? Ale ja nie mówię tego w takim znaczeniu, bo może zabrzmieć, że tutaj patrzysz na Polaków negatywnie, czy tam na Polskę, tylko bardziej, że jesteśmy super, a gdyby jeszcze coś tam… Właśnie są jakieś takie może małe rzeczy, że chciałabym coś tutaj dodać?
Nie, myślę, że wszystko i te plusy i minusy, bo wiadomo, widzę też kiepskie rzeczy w zachowaniach, na przykład czasem itd., to one mają jakiś tam urok. Po prostu. Takimi, jakimi są, więc ja bym chyba tutaj niczego nie zmieniała. I mi dobrze jest tutaj wracać. Nie wiem, śmieszni jesteśmy.
No to w drugą stronę.
Mamy dobre poczucie humoru. To jest coś, czego nie można znaleźć nigdzie na świecie. Mój przyjaciel mówi, że może sobie podróżować po tej Ameryce Łacińskiej, ale nigdzie na świecie nie zaśpiewa z kimś piosenki Starego Dobrego Małżeństwa. Musi przylecieć do Polaka. I to jest coś, czego nigdzie się nie doświadczy w innym miejscu na świecie. Więc do tej Polski dobrze wrócić, pośpiewać polską muzykę ze znajomymi.
Ja lubię Polskę za tę różnorodność. Różnorodność geograficzną, w sensie pogodę różnorodną. I też tak charakterologicznie mi się wydaje, że my jesteśmy bardzo różnorodni. Właśnie niektórzy… Nie ma jednego takiego miksu, prawda? O Polakach nie powiesz, tak jak o ludziach z południa Europy, że są temperamentni.
My jesteśmy bardzo różni.
Dokładnie.
I też myślę, że tak jakby spojrzeć na Europę, że mamy takie ogromne przestrzenie właśnie, tych lasów, te pola, to jest przepiękne. Jak się pójdzie do Holandii, tam nie ma kawałka ziemi bez domu.
Jak jesteś właśnie gdzieś poza Polską, to do czego tęsknisz?
Staram się przede wszystkim nie tęsknić, tylko czerpać z tego, co mam tam, gdzie jestem i raczej nie myśleć o tych tęsknotach. Więc może w inną stronę powiem to, co doceniam, będąc tutaj. Chociażby to, bo mieszkam na Kaszubach, więc to świeże powietrze, to, że są te lasy i np. to, co mi się aż tak w głowie nie mieści, że ja mogę się położyć w lesie i nie muszę myśleć o tym, że mnie zaraz jakiś pająk ugryzie, przez którego musiałabym jechać do szpitala i leżeć tam trzy tygodnie, czy żaden wąż mi nie wyskoczy, że nie ma takich niebezpieczeństw z natury.
No wiadomo, dobra, ktoś powie, są kleszcze itd., ale porównać kleszcze do czarnej mamby to jak… no śmieszne. Więc tych zagrożeń takich nie ma z tej natury. Ona jest taka bezpieczna, taka odmulająca. Te nasze lasy i te łąki, i to morze, to wszystko jest takie spokojne i mamy duże szczęście, myślę, mieszkając w takim klimacie umiarkowanym.
I różnorodnym.
I różnorodnym.
Tak, i pod wpływem kontynentów i morza.
Teraz wszystko zrobić, żeby on się nie zmienił za bardzo.
No właśnie, no właśnie. A właśnie, wiesz co, bo poruszyłaś taki aspekt minimalizmu troszeczkę, bo mi się tak ta ekologia jakoś łączy. Ale to mi się skleiło z czymś innym, o co chciałam się Ciebie zapytać, bo mam takie poczucie, że Ty osobiście się nie zmieniłaś jakoś tak bardzo, patrząc na to, jaka byłaś te 10 lat temu. Poczucie, nie wiem, mówię tylko o jakimś takim personalnym odbiorze, a ten Instagram i właśnie taka skala obserwujących potrafi zmieniać i różnie się patrzy na influencerów, którzy mają wiele followersów, a Ty zostałaś taka, jaka jesteś i nie wiem, w czym, nie wiem, Twoja tajemnica?
Myślę, że w jakimś stopniu na pewno coś tam się zmieniło i czasami mam takie momenty, że muszę sama siebie sprowadzić na ziemię, mam takie, jakby wiesz, właśnie ten konsumpcjonizm itd., się widzi w tym internecie i ja też bym to chciała mieć. Po co Ci to? No jakby czasami też się na tym łapię, więc na pewno trochę się zmieniłam, ale jakoś tak widzę, że nie czerpię takiej radości, takiej długodystansowej z rzeczy chociażby. I myślę, że to też jest kwestia właśnie tego wychowania u nas w rodzinie, że to tak jakoś tak nigdy nikt nie był zafiksowany na punkcie posiadania.
Czyli bardziej z domu niż…
Że tak pieniądze nigdy nie były istotne. W sensie wiadomo, że mieć te pieniądze dlatego, żeby było bezpiecznie itd., ale nigdy nie było takiego pędu po więcej, po więcej, po więcej, tylko mam wrażenie też, ja tak odczuwałam jako dziecko od rodziców, że jak oni już mieli taką bezpieczną sytuację, że mogli nas zabrać np. do restauracji całą rodzinę raz na dwa miesiące, to już było takie, okej, nie musimy robić więcej, jakby to nam wystarcza, dzieci są bezpieczne, wszystko jest spoko i nie było takiego chyba dążenia do nie wiadomo czego, do większej chaty, do lepszego auta.
Wszyscy jeździmy starymi samochodami w rodzinie. Mój tata mi mówi: wymień tego Passata, jeżdżę Passatem, 4,5 roku już go mam i on już naprawdę jest w kiepskim stanie. Mówi, no kup sobie nowy samochód. Ja mówię, tata, po co mi ten samochód? Mam samochód, który kosztuje teraz pewnie, nie wiem, 2,5 tysiąca złotych, tak mi się wydaje. Jeździ? Jeździ. Mówi, no dobra, no ale byś mogła kupić nowy, no bo ten się ciągle psuje itd. Mówię: nie.
Ten samochód to jest taka dobra kotwica. Ja nie mam samochodu, jeżdżę samochodem mojej mamy. Bardzo Ci dziękuję, mamo, za użyczanie tego samochodu, bo to pozwala na to, żeby ta woda sodowa jakoś tam nie uderzyła gdzieś do głowy, żeby nie rozdmuchiwać tego stylu życia, bo wtedy człowiek chce więcej i więcej, a jakoś trudniej jest cieszyć się z tego.
Już teraz, jak kupiłam kampera, to Passat jest moim nowszym samochodem, bo kamper jest jeszcze starszy.
Ma ponad 30 lat?
Camper ma 30, Passat 20.
W ogóle właśnie jest takie słowo, wątek, który chciałam poruszyć: odwaga. Bo to trzeba być odważnym, żeby kupić kampera 30-letniego, bo przecież może się rozkraczyć. Trzeba być odważnym, żeby pojechać solo do Afryki. Trzeba być odważnym, żeby pojechać gdziekolwiek mając skończony i naprawdę nieduży budżet. Ty jesteś odważna, nie?
Myślę, że to tak jak ze szczęściem, że jakby to nie jest coś stałego, tylko to się czuję, tak samo z odwagą, to nie jest coś, co ja czuję w sobie cały czas, tylko też czasami muszę siebie tak popchnąć i mimo że jeździłam sobie tym motocyklem po Afryce sama i robiłam różne rzeczy w różnych miejscach na świecie, to za każdym razem jest taki dreszczyk, że o nie, co ja robię, jak tam będzie.
Za dwa tygodnie lecę do Afryki i do pierwszego państwa, do Etiopii lecę sama, dopiero później do innego państwa dołączy znajoma. I też mam takie… No nie wiem, jak tam będzie. Afryka jest gigantycznym kontynentem, no, ale nie wiem, jak ja się tam odnajdę i mimo że milion razy, no może nie milion, ale setki razy szukałam tych autobusów w Afryce itd., no to mniej więcej działa to w ten sam sposób, to nadal taki lekki stres, że jeszcze raz będę musiała to zrobić, ale potem jestem na miejscu i to tak jest taka zadaniowość. Już nie myślę zupełnie nad tym.
A masz jakieś takie sposoby? Ja powiem tak. Ja mam taki sposób na siebie, że mam jeden notatnik, w którym jest jedna strona, gdzie notuję takie naprawdę mocno wybrane myśli. Nie to, że każda jakaś tam myśl, która mi przyjdzie do głowy, czy gdzieś ją przeczytam, tylko ta strona jest zatytułowana jako jakieś życiowe zasady. Takie coś, co dochodzę do wniosku, że tak, to zasługuje, żeby wpisać na tę stronę i sobie tam czasem zaglądam i przypominam. I później w różnych sytuacjach, jakichś takich trudniejszych tak naprawdę, właśnie te myśli, te zasady są taką kotwicą, czymś, co pozwala mi jakoś sobie poradzić. To mój sposób. Czy Ty masz właśnie jakiś swój sposób?
Nie, ale zawsze sobie mówię, że jeżeli będę gdybać i mówić, a co jeśli? A co jeśli kamper się rozkraczy? No to niczego nie zrobię i nie jestem w stanie zaplanować wszystkiego. Mogę sobie siedzieć ze szczytem i pisać, dobra, jeżeli kamper rozkraczy mi się w Norwegii, to muszę zrobić to i to. Ale nie wiem, gdzie on się rozkraczy. Czy on się rozkraczy w mieście, czy on się rozkraczy na jakiś… On się rozkraczył tam trochę, miałam jeden problem.
Ale wiem, że znajdę to rozwiązanie. Przecież świat się nie zawali. Coś zrobię, żeby się dało. Jak dzieją się te rzeczy, to czasami też jestem w szoku, tak patrzę na siebie z boku i myślę, kurde, że ty nie spanikowałaś w tym momencie?
Nie wiem, właśnie spadł mi pasek klinowy z baterii w aucie i byłam w takim miejscu, że tam nic nie było, nie było zasięgu, więc nie mogłam zadzwonić po assistance, no i tak siedziałam w tym samochodzie i siedziałam, no mówię, no coś się wydarzy, no jakby nie będę tak stać wiecznie, no w końcu jakieś rozwiązanie się znajdzie. 10 minut. Laweta mnie mijała. Gość się zatrzymał i mnie zholował. Spędziłam z nim cały dzień na szukanie tego paska odpowiedniego, ale ogarnęliśmy temat? No ogarnęliśmy. No i tak właśnie siedziałam w tym aucie i sobie myślałam, no jednak chyba nerwy ze stali.
Czyli wystarczy mieć plan A. Plany B, C i tak dalej nie są potrzebne.
Nie ma sensu. Najlepiej w ogóle nie mieć planu. Żadnego.
Tak, żadnego, żadnego?
Żadnego.
Czyli co, kupujesz bilet i lecisz?
Słuchać intuicji.
Wiesz co, miałam taki pomysł, żeby zadać Ci pytanie: Dodo za 10 lat, właśnie jak Ty sobie wyobrażasz siebie, ale chyba jednak tutaj właśnie…
Gdybyś powiedziała tak Dodo za 3 miesiące, to już bym miała problem powiedzieć, w jakim miejscu będę. Tak, nie wiem, gdzie będę.
To jest dla mnie właśnie niesamowite, bo ja taką mam potrzebę, żeby gdzieś tam jednak sobie coś definiować i wyznaczać… Cele to może za dużo, ale kierunek. O, kierunek. Wtedy jakoś czuję się bezpieczniej, że wiem, gdzie tam idę. I to jest dla mnie fascynujące, że jesteśmy tacy różnorodni i można na wiele sposobów.
Jak jeżdżę sama, to właśnie dlatego też wolę, myślę, że wolę podróżować sama, bo wtedy właśnie nie planuję, bo wiem, że jeżeli coś się stanie, to to stanie się tylko mnie. Ja wiem, że na przykład, że jak się komuś tak mówi, to to tak brzmi strasznie, ale to nie jest smutne i proszę nie być smutnym, ale jeżeli mi się coś stanie, jestem na takim etapie życia, że jestem sama, nie mam też dzieci itd., nie mam takich zobowiązań, więc jakby nic wielkiego się nie stanie. Ja nie jestem odpowiedzialna za żadną osobę.
Jestem sama, więc mogę ryzykować, mogę podjąć to ryzyko, ale jeżeli na przykład jadę z mamą, jakby się mamie coś stało, masakra. Albo jak jadę, nie wiem, z koleżanką jakąś i wiem, że to ja jestem tym ogarniaczem, to jestem bardziej ostrożna i się znacznie bardziej stresuję, bo gdzieś tam z tyłu głowy jest, że ta moja decyzja może wpłynąć na to bezpieczeństwo drugiej osoby, a jak jestem sama, to mam takie, nie, coś wymyślę, coś wymyślę, coś tam ogarnę.
Bardzo czuję to, co mówisz, bo ja też zupełnie inaczej się czuję, jak jadę z rodziną i z dziećmi, a zupełnie inaczej, jak jadę sama. Kompletnie inny świat. Wiesz co, patrzę na moją listę pytań i tu jest jeszcze bardzo wiele, których nie zadałam, ale nie ma szans, żebym wszystkie Ci zadała, a jest takie jedno, które chcę Ci zadać. Staram się zadawać je wszystkim rozmówcom, rozmówczyniom. Jakbyś miała taką magiczną pałeczkę, żeby po tej naszej rozmowie w głowach widzów i słuchaczy została jedna myśl, takie przesłanie dla nich. To co to by było?
To jest niesamowita moc. Stresująca mieć taką siłę nagle. Kurczę, nie wiem, jakby przyszło mi bardzo dużo rzeczy naraz tak do głowy, tak wlatywały mi te sentencje, ale myślę, może do kogoś to nie będzie pasowało. Ale zawsze lubię mówić to, że bój się i rób. Może nie zawsze, ale niekoniecznie przekraczaj wszystkie te swoje granice, bo czasem to nie ma sensu, ale jeżeli to tak jest zgodne z serduchem, a się boisz, to i tak rób i właśnie tymi małymi kroczkami takimi, żeby nie brać od razu takiego wielkiego skoku przez wielką rzekę, tylko tak stopniowo, stopniowo przesuwać tę swoją granicę wytrzymałości.
A to jest niesamowite, jak się patrzy potem tak właśnie wstecz, tak jak z tym motocyklem w Afryce, że jakby to nie było w ogóle osiągalne dla mnie te 10 lat temu, czy nawet 5 lat temu, to by było dla mnie niewyobrażalne, że miałabym jechać sama do Afryki i kupić motocykl tam i tam załatwiać formalności, papiery i się rejestrować jako podatnik, bo to musiałam zrobić w Tanzanii. Jestem podatnikiem tanzańskim jakimś cudem. No to w ogóle to mi się w głowie nie mieściło, że ja mam coś takiego ogarnąć. Ale krok za krokiem i się zrobiło. I przeżyłam nawet. Trochę poturbowana, ale przeżyłam.
Bardzo się cieszę, bo dzięki temu mogłyśmy tu się dziś spotkać i porozmawiać. Wielkie dzięki za tę rozmowę. Kibicuję w Twoich dalszych, mniejszych, większych kroczkach. Bardzo jestem ciekawa, jakie strachy będziesz pokonywać i gdzie przesuwać tę swoją granicę komfortu.
Też jestem ciekawa. Dziękuję bardzo.