W odcinku “Barbara Pol i jej ceramiczny coming out” usłyszycie o tym:
W postawie Basi fascynujące jest to, że nie słychać w jej głosie żalu. Żalu do dni straconych w korporacji, do lat poświęconych na studia, czy do czasu, jaki poświęciła na naukę tworzenia ceramiki.
Korzysta ze swoich doświadczeń, szuka punktów wspólnych i czerpie pełnymi garściami z szerokiego wachlarza wiedzy, który zebrała przez lata. To postawa, której życzę wam wszystkim, bo dopiero takie podejście gwarantuje, że wasze marzenia przejdą do rzeczywistości.
Do usłyszenia w kolejnym odcinku!
Osoby i miejsca wspomniane w odcinku;
Więcej o Joannie znajdziesz tu:
Podcast Napędzani Marzeniami dostępny jest też:
A jeśli spodobał Ci się ten odcinek, będę wdzięczna za komentarz i podzielenie się tym odcinkiem z innymi osobami, którym jego treść może być przydatna. Będzie mi też miło jeśli poświęcisz chwile i zostawisz krótką ocenę podcastu w iTunes – dzięki temu inne osoby łatwiej dotrą do tego podcastu.
Cześć, Basiu! Bardzo Ci dziękuję za przyjęcie zaproszenia do Napędzanych Marzeniami.
Cześć! Witam wszystkich i Ciebie serdecznie.
Chciałam Cię na start zapytać, kim Ty się czujesz tak najmocniej? Bo z jednej strony, z wykształcenia jesteś historykiem sztuki. Gros swojego czasu zawodowego spędziłaś pracując w korporacji, w szeroko pojętym marketingu, w PR, a dzisiaj jesteś artystką.
To jest bardzo ciekawe pytanie, bo to jest taki los, który mi się toczy i to się bardzo zmieniało. Muszę powiedzieć, że ja się czuję dzisiaj ceramikiem, tak naprawdę. Może nie artystką, bo to jest wielkie słowo. Naprawdę często spotykam się z tym, że ktoś do mnie mówi, że: „Ty to wiesz najlepiej, bo Ty jesteś artystką”. Artystami są naprawdę ci najwięksi i mam wielką pokorę do bycia artystą. Ale jest jeszcze ten pośredni moment i rola kogoś, kto jest naprawdę bardzo blisko tematów estetycznych. Ja się zajmuję tym nowoczesnym rzemiosłem, pracuję w glinie, jestem ceramikiem.
Właśnie chciałam Cię zapytać o to, gdzie stawiasz linię podziału między rzemieślnikiem i artystą, ale do tego może dojdziemy, bo chciałabym sięgnąć do początków. Jako szkołę wyższą, wybrałaś historię sztuki. Dlaczego?
To bardzo wyszło z domu, bo my żyliśmy ciągle w otoczeniu sztuki. Moi rodzice zbierają i kolekcjonują dużo przedmiotów nieoczywistych, bo mają bardzo dużo rzeźb i szkła artystycznego. To są przedmioty 3D, sztuka, ale nie ta na ścianie, tylko ta stojąca. To było moje środowisko naturalne, w którym wyrastałam. I do tego nasze podróże – to jest konik moich rodziców, którzy podróżują po Europie. Jeżdżą na długie wakacje każdego roku i zabierali mnie na te wyjazdy. To było tak naprawdę tylko zwiedzanie. Jak pamiętam to dzisiaj, to chodziliśmy po muzeach, rozmawialiśmy o architekturze i właściwie całe te wakacje były wokół tematów artystycznych.
Jak wspominałam sobie ostatnio, przygotowując się do naszej rozmowy, to nigdy nie była udręka. Jak się słucha dzieci, to często były zmuszane do pójścia do muzeum. U nas to jakoś tak naturalnie się toczyło, że to była wielka przyjemność i tak to moi rodzice poprowadzili, że bardzo we mnie ta sztuka weszła. Miałam takie poczucie, że ona jest i w domu i na zewnątrz, ona jest takim naszym naturalnym bytem.
To bardzo ciekawe, co mówisz, bo zadaję sobie pytanie, co sprawia, że dla jednych dzieci, to jest przyjemność i odnajdują w tym siebie, a dla innych pójście do muzeum to jest udręka. Jak przypominam sobie swoje dziecięce lata, to u mnie w domu sztuki rozumianej jako obiekty nie było tak dużo, raczej obrazy i to nie wielkiej klasy. Za to była sztuka w formie albumów i też chodziliśmy do wielu muzeów i mnie to również sprawiało przyjemność, ale już z moimi dziećmi tak nie jest. Czy Ty umiesz jakoś nazwać to, co sprawiło, że Ty miałaś tę przyjemność w sobie, czy jednak może to jest po prostu genetyka?
Po części to było na pewno prowadzenie przez moich rodziców, bo mama mi szkicowała na przykład elementy fasady albo prosiła, żebym ja coś przerysowała. To było takie trochę uczenie przez zabawę, ale skupione na tym jednym dziecku. Mama się przygotowywała do tego i myślę, że trafiła na podatny grunt. Dzisiaj na pewno trudno przekonać dzieci do sztuki, ale próbujemy metodą zabawy i pozytywnego oglądania wystaw, szukania, zgadywania. Są świetnie działy edukacji w muzeach, które te lekcje przygotowują naprawdę super i dzieci wchodzą w temat. Fajnie jak się w orbicie ma osobę, która umie tak poprowadzić za rękę i pokazać, że w tym muzeum może być ciekawie.
Czy wybierając kierunek studiów poszłaś za głosem serca, po prostu Cię to ciągnęło, czy miałaś już na myśli jakiś docelowy zawód związany ze sztuką?
Takim przełomowym momentem były dwie podróże. Mój tata zawsze planował wyjazdy i był generalnie głównodowodzącym. W czasie mojego liceum był taki moment, że podszedł do tematu w ten sposób, żebym razem z nim zaplanowała te podróże. Wyszły takie dwie wycieczki tematyczne, tak naprawdę. To były trzy tygodnie, pierwszy raz szlakiem katedr gotyckich, a drugi raz to była podróż szlakiem impresjonistów. Nie w taki oczywisty sposób, że jeździliśmy po muzeach, ale bardziej po domach, po pracowniach, po tych miejscach, gdzie oni żyli. To mnie tak chwyciło za serce i tak weszłam całą sobą w to, że ta historia sztuki przyszła naturalnie i tak to się potoczyło.
Tak się potoczyło i skończyłaś te studia, ale jednak po studiach trochę to się zmieniło. Co takiego się wydarzyło, że zdecydowałaś się zacząć pracę w korporacji?
No właśnie. Jak szłam na te studia, to pomysł był taki, że założę galerię. Bardzo tego chciałam, to były takie czasy, że był dobry rynek dla sztuki i wydawało się to dobrym pomysłem i planem na przyszłość. Ale generalnie ciągnęło mnie do biznesu i wydaje mi się, że to był taki impuls. Zaczęłam rozglądać się szerzej, bo nigdy nie myślałam o pracy w muzeum. Mnóstwo historyków sztuki to są teoretycy i oni pracują w muzeach, przy wystawach, robią świetne projekty, ale to jest teoria. A ja miałam poczucie, że to musi być taka żywa sztuka i to mnie najbardziej pociągało, kontakt z dziełem sztuki na żywo, więc galeria była świetnym pomysłem.
Zaczęłam rozglądać się szerzej, bo nigdy nie myślałam o pracy w muzeum. Mnóstwo historyków sztuki to są teoretycy i oni pracują w muzeach, przy wystawach, robią świetne projekty, ale to jest teoria. A ja miałam poczucie, że to musi być taka żywa sztuka i to mnie najbardziej pociągało, kontakt z dziełem sztuki na żywo, więc galeria była świetnym pomysłem.
Ale jeszcze lepszym okazało się wejście do świata biznesu, który miał pomysł na to, żeby łączyć swój wizerunek biznesowy, mocno korporacyjny, ze sztuką i tworzyć link, który byłby pomostem między tymi dwoma światami. Powstał pomysł, żeby założyć galerię i tak naprawdę to mnie ostatecznie kupiło. Firma zdecydowała, że powstanie galeria, która będzie organizowała cykliczne wystawy, będziemy robić wernisaże, zapraszać artystów do nas i tę naszą firmową społeczność otwierać na sztukę. To było świetnym linkiem pomiędzy teorią i obyciem ze światem sztuki a firmowym nurtem, który się toczył.
To była firma, w której Ty już pracowałaś w tamtym momencie?
Nie, to było od razu po studiach, to była moja pierwsza praca. Było ogłoszenie, rzetelna rekrutacja, ale podczas rozmowy powiedziano o tej galerii. To było rzadkie i wtedy nieoczywiste, taki marketing przez sztukę nie był codziennością. Dojrzałam w tym swój moment, że to może być to. A do tego to była firma, która zajmowała się tematami z zakresu wnętrz i to było naprawdę światowe wzornictwo. Miałam tam okazję, żeby poznać design na najlepszym poziomie, dowiedziałam się, kto to jest Philippe Starck, Patricia Urquiola. Co roku jeździliśmy do Mediolanu oglądać trendy i to też było otwarcie historyka sztuki na świat sztuki żywej.
Faktycznie te plany zostały zrealizowane, mam na myśli te, o których dowiedziałaś się podczas rekrutacji?
Ta galeria funkcjonowała przez siedem lat, myślę, sześć, siedem lat, regularnie wernisażowaliśmy i robiliśmy wystawy. Potem to się trochę przeformułowało w projekty fotograficzne. Premiery produktów w Polsce miały taką formułę, że zapraszaliśmy grono fotografów, którzy robili sesje zdjęciowe inspirowane tym produktem. A że produkt był z najwyższej półki i naprawdę było to wzornictwo na światowym poziomie, to nie było nigdzie zgrzytu artystycznego. Poza tym dawaliśmy wolną rękę i to były świetne projekty, świetne wystawy powstały.
Brzmi bardzo ciekawie, ale dziś jednak jesteś ceramikiem, czyli nie pracujesz już w tej korporacji. Co się zadziało, że nastąpiła ta zmiana?
Ta praca w korporacji była cudowna i naprawdę mocno niekorporacyjna. Ja rzeczywiście zafunkcjonowałam w tym środowisku jako osoba, która wlewa sztukę do tego świata i sączy w przystępny sposób takie tematy, które zwykle wydają się mocno niedostępne. I to bardzo dobrze działało, bo ja właściwie pracowałam z kreatywnymi sferami: z fotografami, z architektami, z dziennikarzami. Ale reprezentowałam stronę korporacyjną w tamtym momencie. Z kolei rozumiałam ich bardzo, znałam ten świat i czułam trochę po ichniemu.
To było świetnym pomostem i super doświadczeniem. Jak jechaliśmy do Paryża, to nie szliśmy pod wieżę Eiffla tylko szliśmy do La Maison Roche, czyli takiego domu, który zaprojektował Le Corbusier. Wszyscy byli zachwyceni, bo każdy już pod wieżą Eiffla był, a te nasze typy i smaczki, które dla nich wyszukiwaliśmy, to było rzeczywiście w tamtym czasie cenione. Ja sobie to też bardzo chwaliłam, bo dla mnie to była świetna okazja, żeby tę sztukę przybliżać innym, a jednocześnie zakosztować biznesu.
Ale trwało to bardzo długo i przyszedł taki moment, że chciałam spróbować tego, co przedtem było bardzo długo moją pasją i hobby tak naprawdę. To nie była łatwa decyzja i nie była podjęta szybko, w krótkim czasie. Ale przyszedł taki moment, że postanowiłam, że jak nie teraz, to kiedy? Trzeba po prostu zdecydować i postawić wszystko na jedną szalę. Jak patrzę na to z perspektywy, to tak jakbym trochę drugie życie dostała.
A kiedy ta ceramika pojawiła się w Twoim życiu? Czy w ogóle pamiętasz, kiedy pierwszy raz miałaś w rękach glinę i coś z niej powstało?
Pamiętam, że jak byłam mała, chodziłam na zajęcia plastyczne i lepiliśmy z plasteliny. Pamiętam, że robiłam tam takie małe figurki, malutkie, w mikroskali dosłownie, i one się bardzo podobały. Ale potem temat się w ogóle rozmył. Do tego lepienia, do gliny, wróciłam w dorosłym życiu. To było tak, że zawsze tego chciałam i chodziło mi to po głowie i te pierwsze warsztaty dostałam w prezencie od mojego męża. I to było też tak, że bardzo zagrało między nami, między osobą prowadzącą a mną.
To była pracownia Basi Turkiewicz, warszawskiej rzeźbiarki, ceramiczki, która tak naprawdę wszystkiego mnie nauczyła i nie wiem, co by było, gdybym to nie do niej trafiła. Spotykałyśmy się wiele lat, najpierw na takiej relacji mistrz-uczeń, potem już bardziej partnerskiej. Cudownie przyjaźnimy się do dziś, nauczyła mnie wszystkiego. Ona pracuje w zupełnie innej stylistyce, może dlatego to było łatwe. Czerpałyśmy od siebie nawzajem, umiałyśmy się wymienić doświadczeniami, skomentować swoje prace. I to tak naprawdę była moja nauka i mój warsztat.
Ile lat trwała ta nauka pod okiem mistrzyni?
Spotykałyśmy się, myślę, ponad dziesięć lat i to były zajęcia regularne, raz w tygodniu. Takie warsztaty ceramiczne to dwie, trzy godziny, więc to spotkanie jest długie, przy herbacie i lepimy. Taka dekada, myślę.
Już wtedy – mam na myśli przed założeniem własnej firmy – sprzedawałaś swoje dzieła?
Właśnie nie sprzedawałam, ale miałam bardzo wspierające opinie czy komentarze znajomych i ludzi, którym to prezentowałam. Może od tego się zaczęło, że dużo tych prac było sprezentowanych i widziałam bardzo często zachwyt i wielką radość, jaką to sprawia. Bardzo ważne były też komentarze osób, które są dla mnie ważne i z których opinią się liczę, a które w sposób bardzo pozytywny oceniły jakąś pracę, którą gdzieś przypadkiem miały okazję zobaczyć. To też dodawało pewności, że to już jest moment, że jesteś osadzona. Jesteś już w miejscu, że możesz sama pracować.
Jak dochodziłaś do tego swojego stylu? Masz taki charakterystyczny styl, nie wiem, czy potrafię go opisać, bo znam Twoje dzieła, wyroby. One z jednej strony mają w sobie coś delikatnego, z drugiej strony duża część dzieł ma charakterystyczne motywy z wykorzystaniem głównie starych koronek, dzieł wykonanych na szydełku. Widzę pewną przemianę w kolorystyce – obserwując Cię już przez dobrych kilka lat – od delikatnych, pastelowych po bardziej żywe kolory. Mam przed oczyma te dzieła, które mają takie charakterystyczne zawinięcia. Jak się do tego dochodzi?
Super, że zauważyłaś taką ewolucję, bo można by moje prace podzielić na pewne kolekcje, które z czasem się zmieniały. Na miejsce tych poprzednich przychodziły kolejne. Zawsze miałam takie poczucie, że ceramika nie powinna się kojarzyć z zakurzoną pracownią i grubym ciężkim naczyniem. Tylko może być czymś pięknym i nowoczesnym, przedmiotem, z którym żyjesz na co dzień i masz przyjemność z korzystania z niego. Więc trochę nietypowo zaczęłam od korzystania z bardzo intensywnych szkliw. W ceramice często się szkliwi na beżowo, szaro, na kolory ziemi. Ja mam rzeczywiście dosyć dużo kolorów pastelowych, czasami mocniejszych, ale w soczystych barwach i tonacjach. To się podoba i dobrze wygląda we wnętrzach.
Zawsze miałam takie poczucie, że ceramika nie powinna się kojarzyć z zakurzoną pracownią i grubym ciężkim naczyniem. Tylko może być czymś pięknym i nowoczesnym, przedmiotem, z którym żyjesz na co dzień i masz przyjemność z korzystania z niego.
Nie ukrywam, że pewne zmiany następują poprzez rozmowę z różnymi osobami, które do mnie przychodzą. Zdarzają mi się warsztaty z architektami wnętrz i z ludźmi, którzy są w gastronomii – to w ogóle jest osobny temat. Każda z tych sfer ma inne potrzeby i dlatego czasami próbuję nowych rzeczy, żeby móc potem wejść z tematem w inny obszar, nie tylko do klienta ostatecznego. Tak naprawdę często materiał determinuje kształt, bo mamy glinę gładką, taką naturalną, z której wszyscy najczęściej lepią, jasną. Ale jest też glina szamotowa, z drobinkami. Ona jest mocniejsza, wtedy naczynie masz cięższe, ono ma inny charakter, inaczej wygląda. Więc takimi ścieżkami to chadza.
Ja bardzo lubię tę glinę szamotową i pod Twoim okiem wykonałam piękną misę. To, co dla mnie jest niezwykłe, to że ta misa stoi na parapecie w kuchni, są w niej owoce i jak patrzę na nią codziennie, to robi się tak przyjemnie. Dla mnie niezwykłe jest to, że obcując z taką standardową rzeczą człowiek odczuwa przyjemność, najprościej to ujmując.
Masz pewnie w głowie ten moment, tamte nasze spotkania i kształtowanie tej gliny. Przyjemność z własnoręcznie wykonanego przedmiotu, to masz na myśli, prawda? Że to jest właśnie ten Twój, że on jakby trochę z Ciebie wyszedł?
Ja nawet nie wiem, czy potrafię to nazwać i nie analizuję też z czego ta przyjemność wynika. Widzę taką różnicę, że jak wyciągam standardowy talerz, który kupiłam, to jest to po prostu talerz, a jak patrzę na tę misę, to ona jest czymś więcej, niż po prostu misą, w której są owoce i to jest dla mnie takie niezwykłe. Rzecz, przedmiot może być czymś więcej niż przedmiotem, w szczególności przedmiot użytkowy.
Dokładnie, to jest właśnie najpiękniejsza strona warsztatów, ceramiki, bo mogłabyś mieć talerz czy misę zrobioną przeze mnie i też myślę, że byłaby to wielka przyjemność. Ale inaczej patrzysz na tę mniej doskonałą, może nieudaną, niedoszkliwioną do końca, ale Twoją pracę. Generalnie w kontekście całej ceramiki mówimy o przyjemności obcowania z ręcznie wykonanym przedmiotem. Wiesz, że ta forma była kształtowana dłonią osoby i powstała w sposób, gdzie masz dotyk za dotyk. Kiedyś przyszło mi do głowy takie zdanie, że to nie jest seryjna produkcja maszynowa.
Ten aspekt, który poruszyłaś, warsztatów i przedmiotów, które powstają w pracowni na zajęciach – to jest świetne. Ja bardzo lubię te warsztatowe emocje i ludzi, którzy przychodzą, lepią, często z dużą dozą nieufności we własne umiejętności. Widzę tę ewolucję dochodzenia do kształtu i zdawania sobie sprawy, że: „Tak, udało mi się, będzie misa i będzie moja, zrobię to”. Jak już ktoś przychodzi do pracowni, to znaczy, że chodzi mu po głowie myśl, że może będzie w stanie. Wiem, że jest wiele osób, którym się wydaje, że nie zrobią tego. A wielu z nas ma takie inklinacje i wewnętrzną, nawet instynktowną, umiejętność pracy z gliną i po dziesięciu minutach czuje, że się uda.
No tak, ale faktycznie pamiętam te myśli, które mi przechodziły przez głowę: za grubo, za cienko, to się nie połączy dobrze, tutaj się nie doszkliwiło, a tu jest jakaś za gruba warstwa i pojawia się…
…wiele znaków zapytania?
Tak.
Dyskutujemy o tym i przez to, że te warsztaty są w naszym bezpośrednim kontakcie, to ja konfrontuje się cały czas z tym przedmiotem i Twoją pracą, mogę trochę ingerować, żeby zapobiec problemom, żeby naczynie potem nie pękło, żeby miejsca, gdzie mamy szef, dobrze się połączyły i to się udaje. Ja mam takie poczucie, że wielu osobom dodaję skrzydeł, naprawdę. Bardzo fajne są te ostatnie spotkania, kiedy już przychodzą po gotową pracę, żeby ją odebrać i widzą ten efekt ostateczny. To jest cudowne, takie dawanie radości i pewności siebie i przyjemności potem na co dzień.
Przyszło mi do głowy porównanie z motylem. To co się u Ciebie zostawia, to jest poczwarka, jeszcze nie wiadomo, co z tego wyjdzie. A potem przychodzisz, patrzysz: „Wow! Ja to zrobiłam? Naprawdę? To takie piękne”.
Tak, tym bardziej, że szkliwo najczęściej jest szarobure, a dopiero w procesie wypału wychodzi kolor, więc wychodzisz z poczuciem, że pomalowałaś to w jakimś bliżej nieokreślonym brunatnym kolorze, a ma być turkusowe albo żółte.
Dokładnie. Wracając do początków firmy, skąd pomysł na nazwę i na specyfikę działalności, zakres oferty? Na początku to były głównie wyroby, dzieła, teraz, od jakiegoś czasu, również intensywnie szkolisz. Mogłabyś o tym opowiedzieć?
Był taki moment, że musiałam podejść do ceramiki już nie jak do hobby i swojej przyjemności, tylko starać się nadać temu kształt bardziej bytu biznesowego. Oczywiście w moim przypadku to niemożliwe, żeby biznes zatarł ten artystyczny sznyt, ale trzeba było pewnych działań i pewnych posunięć, żeby ta działalność zafunkcjonowała jako taka mikro manufaktura, tak bym to określiła. Zaczęłam od strony internetowej i uporządkowania produktów.
To są głównie rzeczy, które sprzedają się jako prezenty i rzeczy na większe okazje. Robię też personalizowane prezenty, z dedykacją czy właśnie z koronką, o której rozmawiałyśmy. Zdarzało się, że były potajemne schadzki u krawcowej i z sukni ślubnej były wzięte fragmenty koronki panny młodej. Robiłam zastawę z motywem tej koronki, która była takim nieoczywistym odniesieniem do tego dnia, skojarzeniem – to było piękne. Tych serwisów powstało już nawet kilka, bo ten pomysł jest, uważam, rewelacyjny.
Trzeba było to zamknąć w całość z propozycją dla różnych odbiorców i to się, mam nadzieję, udało. Oczywiście to ewoluuje, bo świat restauracyjny też mnie dosyć mocno zaanektował. Pandemia to przerwała, ale mimo wszystko troszkę się toczy. Nazwa była bardzo ważna, bardzo dużo czasu zajęło mi wymyślenie tego konceptu. Nazwa „1210c” pochodzi od temperatury wypału, koniec końców jest to skojarzenie z procesem, który się odbywa w pracowni. 1210 stopni, a c jak celsjusza, to temperatura, w której wypalam szkliwa, czyli ten drugi wypał.
W której Ty wypalasz, czy w której ogólnie się wypala?
Ja bardzo lubię tę temperaturę, ale szkliwienie to jest cała alchemia i proces tajemny. Wielu ceramików ma swoje sukcesy, odkrycia i robi różne eksperymenty. Są skale tych temperatur, na które się wypala i wiadomo, że dla szkliwa to może być między 1150 a 1250, ale masz tam cały czas pole manewru. Ja akurat bardzo dużo rzeczy wypalam na 1210 i to mi się ładnie zgrało z nazwą.
Czyli to taki Twój charakterystyczny element podejścia do tego procesu rzemieślniczego, wytwórczego.
Można tak powiedzieć.
A czy doświadczenia wyniesione z korporacji, pomogły Ci? Zakładam, że na pewno pomogły, więc może zadam pytanie inaczej. Jakie doświadczenia wyniesione z korporacji pomogły Ci?
Z korporacji wyszło bardzo dużo dobrych nawyków, myślę. Wiadomo, że takie zawody artystyczne, to jest często praca w studio, w samotności i potem trudno wyjść do ludzi, wyjść do świata z tym co pięknego tworzysz. A ja przyszłam od drugiej strony i wiedziałam, że konieczny jest dobry PR i trzeba się pokazać. To na pewno były bardzo pomocne aspekty, że cały ten świat mediowy, który dobrze znałam i był mi przyjazny, mogłam teraz eksplorować od innej strony. To się bardzo fajnie potoczyło w tym aspekcie. Regularność pracy i systematyczność to nie jest moja mocna strona, ale bardzo się staram, bo wiem, że to jest ważne i pewne rzeczy trzeba robić, żeby to biznesowo zafunkcjonowało. Raz lepiej, raz gorzej, ale idziemy do przodu.
Ok, czyli te relacje, kontakty i organizowanie, planowanie.
Podejście do procesu organizacyjnego. Jest to bardzo specyficzna sytuacja osoby, która pracuje sama. Jestem właściwie jednoosobową firmą i tym sposobem skupiam wszystkie wątki w sobie, nie mogę delegować tej pracy na nikogo. A że jestem perfekcjonistką estetyczną, to wszystkie elementy od pudełka po fakturę, nie wspominając oczywiście o tym przedmiocie, który wychodzi z pracowni i sposobie jego zapakowania, mają być piękne i w ten sposób wykonane czy zaprojektowane, żeby to wszystko grało razem jako spójny koncept.
To zjada i spala mnie bardzo i dużo czasu zajmuje. Chyba dochodzę do takiego momentu, że pewne rzeczy trzeba oddać, żeby mieć czas na swoją pracę i na nowe myślenie. Pewne wzory się powtarza, rzeczy, które mam w sklepie i które są stworzone wykonuje sukcesywnie, powtarzam i dorabiam, ale pracuję też nad nowymi tematami i na to potrzebuję czasu. Więc żeby sobie zostawić przestrzeń i powietrze na to, zaczynam pewne wątki delegować.
Powiedziałaś, że jesteś perfekcjonistką, jeśli chodzi o estetykę i piękno, jesteś też historykiem sztuki. W tym kontekście chciałam Ci zadać pytanie, czy można jakoś zdefiniować piękno, czy można jakoś określić – parametry, to chyba brzmi nieodpowiednio – ale właśnie takie elementy, które składają się na to piękno?
Myślę, że z jednej strony to jest bardzo szeroki temat, a z drugiej bardzo subiektywny. W pracowni często toczą się takie rozmowy z różnymi gośćmi i uczestnikami warsztatów, ale i ze znajomymi rozmawiamy o estetycznej stronie przedmiotu. Każdy ma inne postrzeganie piękna, możemy różnie oceniać tę samą rzecz, ale na pewno to musi być estetyczne i takie wypracowane. Ale teraz jak mówię: wypracowane, to od razu mi przychodzi do głowy, że piękny przedmiot wykonany przez uczestnika warsztatów, który jest bardzo niedoskonały i nie jest idealnie wypracowany, jest dla niego też piękny, więc to jest właśnie ten relatywizm.
Trudne to jest, prawda? Określenie tego piękna.
Ale szukamy go. Jeśli spotkałabyś się z artystą, który maluje czy rzeźbi, jest po akademii i ma poczucie misji, to Ci ludzie często odżegnują się od tego pojęcia i nie chcą operować w ogóle tym przymiotnikiem. Ich sztuka nie ma być piękna. A my jesteśmy trochę pomiędzy. My jesteśmy z tym przedmiotem użytkowym, ze sztuką użytkową i dążymy do tego, żeby na co dzień była przyjemność obcowania z przedmiotem, który jest w orbicie Twojego wzroku, więc nie boimy się tego piękna, które mieć bardzo wiele wyrazów.
Jeśli spotkałabyś się z artystą, który maluje czy rzeźbi, jest po akademii i ma poczucie misji, to Ci ludzie często odżegnują się od tego pojęcia i nie chcą operować w ogóle tym przymiotnikiem. Ich sztuka nie ma być piękna. A my jesteśmy trochę pomiędzy. My jesteśmy z tym przedmiotem użytkowym, ze sztuką użytkową i dążymy do tego, żeby na co dzień była przyjemność obcowania z przedmiotem, który jest w orbicie Twojego wzroku, więc nie boimy się tego piękna, które mieć bardzo wiele wyrazów.
Czy na historii sztuki jest przedmiot, który w jakiś sposób wyjaśniałby znaczenie sztuki, też tej sztuki użytkowej, dla społeczeństwa? Może nie tyle znaczenie, co wpływ na społeczeństwo, takie bardziej socjologiczne ujęcie sztuki.
To jest bardzo ciekawe i myślę że teraz jest kilka uczelni, które mają takie kierunki. To bardzo ewoluowało od czasów, kiedy ja studiowałam. Ja byłam na takiej naprawdę czystej historii sztuki, gdzie mieliśmy cztery epoki przez cztery lata. To była czysta teoria, jeździliśmy na objazdy, ale wszystko było tylko wokół architektury, malarstwa i rzeźby i nie było w ogóle styku z życiem, nie było żadnego takiego przedmiotu.
Ale z tego co wiem, teraz wprowadza się takie wątki, żeby ułatwić studentom przekazywanie wiedzy, bo o to też chodzi, to jest forma szerszej edukacji. Często historycy sztuki pełnią taką rolę i żeby dać im warsztat i świadomość tego, że to jest bardzo ważne i jak to robić, to pojawiają się te przedmioty. Może nie na historii sztuki, ale na innych kierunkach i na School of Form, chociaż na uczelniach artystycznych pewnie też. Nie mam rozeznania, ale to się zmienia, z tego co słyszę.
A skąd czerpiesz inspirację do swoich kolejnych dzieł?
Inspiracje to jest często zadawane pytanie i myślę, że u mnie to jest temat wielkiego opatrzenia. Ja widziałam w życiu tyle dzieł sztuki i tyle różnych przedmiotów sztuki dawnej i współczesnej, wzornictwa, designu, z którym się stykałam w czasie pierwszej pracy, że w głowie jest jakby cała biblioteka form, zestawień.
To pomaga czy utrudnia?
Pomaga, myślę, że pomaga, bo to jest trochę proces. Mówi się o takiej wiedzy milczącej, tacit knowledge. To jest wiedza, której nie opiszesz, nie sformułujesz, ale ona w Tobie jest i bardziej ją pokażesz czy stworzysz. U mnie w procesie tworzenia czasami jest tak, że ręka idzie za głową, ale bardzo często to głowa idzie za ręką. Ręka zna specyfikę gliny i wie jak się zachowuje taki czy inny kształt, jak go uniesiesz, złączysz. Ja bardzo mało szkicuję i raczej nie projektuję na kartce przedmiotu, który chce wykonać, tylko bardziej kierunkowo wiem, co to będzie. Pracuję z tą materią ręką na blacie. Poprzeczka jest bardzo wysoko, więc oczywiście większość prac nie przechodzi korekty i nie jest akceptowana, ale dochodzisz do formy, która jest idealna. To jest praca dochodzenia do formy idealnej.
To jest bardzo ciekawe, co powiedziałaś, że często głowa idzie za ręką i pewnie w takim obszarze artystycznym, sztuki, to jest bardziej zrozumiałe, intuicyjnie. Ja mam tak, że często jest mi trudno sformułować zgrabną myśl słownie, ale w momencie, kiedy siadam do komputera i piszę, to jest zdecydowanie łatwiej. Więc czasem mówię, że ja myślę rękoma, bo dużo łatwiej jest mi zgrabne myśli wydobyć spod palców niż z głowy mówiąc. Pozostając w temacie inspiracji, czy masz swojego ukochanego mistrza, może niekoniecznie na którym się wzorujesz, tylko który jest po prostu ważny dla Ciebie?
Ponieważ wyrastam z historii sztuki, to mistrzów i ukochanych artystów było wielu, oni odchodzili, dochodzili nowi z czasem. Mówiąc w kontekście ceramiki, o tym etapie życia, to nie jako mistrz, ale jako artysta, który zrobił wiele w temacie ceramiki, to jest Pablo Picasso. Wszyscy wiemy, że był świetnym malarzem, ale niewielu wie, że w latach czterdziestych jeździł na Lazurowe Wybrzeże na południu Francji i tam wsiąkł w środowisko ceramików. Vallauris to jest miejscowość, która od wieków specjalizowała się w ceramice, już w czasach rzymskich tworzono tam gliniane naczynia i było mnóstwo warsztatów.
On w jakiś sposób dotarł do jednego z tych studiów i zaczął pracować w ceramice. Przywrócił ceramikę dla świata sztuki, bo to było masowe rzemiosło i dyscyplina, której nie uważano za sztukę. A on zrobił mnóstwo tych prac, miał łatwość ręki, tak jak w malarstwie, tak i tutaj. Rzeźbił i malował gotowe już naczynia, które mu przywożono i miał wielką radość z tego, że każdy może mieć Picassa. Jak jechało się na wycieczkę do Vallauris to można było powiedzmy, za pięćdziesiąt dzisiejszych euro, kupić sobie wazon pomalowany przez niego.
On już w tym czasie osiągał ogromne sumy za swoje obrazy, ale ta ceramika, to była jakby inna kategoria. I on miał w sobie takie poczucie, że chciałby wyjść do ludzi ze swoimi pracami. To mi się bardzo podoba, żebyśmy dawali te prace do życia w różnych domach i otwierali pomosty między światem sztuki wyższej a codziennością. Przez ceramikę i przez przedmioty ręcznie robione dochodzimy powoli dalej, wyżej, idziemy do muzeum, zaczynamy się interesować malarstwem, rzeźbą i wchodzimy w ten świat.
To mi się bardzo podoba, żebyśmy dawali te prace do życia w różnych domach i otwierali pomosty między światem sztuki wyższej a codziennością. Przez ceramikę i przez przedmioty ręcznie robione dochodzimy powoli dalej, wyżej, idziemy do muzeum, zaczynamy się interesować malarstwem, rzeźbą i wchodzimy w ten świat.
Ale chciałam powiedzieć o jeszcze jednej osobie, która jest dla mnie bardzo ważna, choć może mało znana. To jest Antoni Rząsa, rzeźbiarz, który wywodzi się z Zakopanego, ze szkoły Kenara, gdzie się uczył i był też potem nauczycielem. Całe życie mieszkał w Zakopanem i tworzył tylko w drewnie. Rzeźbił w zasadzie głównie świątki i Chrystusy, z taką odrobiną duchowości. Jest to postać niezwykła, jak będziecie – wszyscy, którzy nas słuchacie – w Zakopanem, to polecam pójść do jego domu, który jest zachowany razem z pracownią. Świat Antoniego Rząsy to niezwykła historia, zachowana bardzo ładnie i warto się zatrzymać na chwilę.
A co w tej historii jest takiego, co Ciebie najmocniej urzekło?
On rzeźbił w drewnie i z naturalnego kształtu konara bardzo wyciągał…
…duszę.
Duszę. Formę, która szła dalej, jego prace mają duszę.
A czy Ty masz swoje ceramiczne, artystyczne marzenie, którym możesz się podzielić?
Mam kilka marzeń. Myślałam o tych marzeniach, bo rozmawiałyśmy o tym jakiś czas temu i parę z nich muszę chyba zostawić w sferze niedopowiedzenia na razie. Kilka się toczy i nie chciałabym zapeszać, więc mam nadzieję, że w niedługim czasie będę miała okazję pochwalić się realizacją tych marzeń. Kiedyś to były marzenia, a teraz naprawdę dojrzewają.
Dużym marzeniem jest wyprawa do Chin, bo Chiny to jest kolebka porcelany i tam ta porcelana powstała tysiąc lat temu. Chciałabym się dostać w okolice góry Gaoling. To jest góra, w której się znajdują naturalne złoża kaolinu. Kaolin to jest minerał, z którego między innymi powstaje porcelana i tamten rejon żyje porcelaną. A mówi się, że pod niebem macierzystym porcelana wygląda najpiękniej, więc tam bym bardzo chciała pojechać.
To kibicuję i trzymam kciuki. I na sam koniec chciałam Cię zapytać o radę czy sugestię dla osób, które czują gdzieś wewnątrz, że mają artystyczną duszę. Nie tylko czują, ale właśnie w takie formule hobbystycznej już dziś się realizują i zastanawiają się, czy to swoje hobby, tę pasję przekuwać w biznes, po prostu w sposób na zarabianie. Co byś takiej osobie powiedziała?
Myślę, że to jest bardzo trudne, patrząc z perspektywy tych dwóch lat, które za mną i trzeba mieć dużo samozaparcia i planu, żeby nie zatracić tego. Właśnie ten wątek już się pojawił, że tworzymy i to jest takie wyjście, otwarcie siebie, ale żeby to zafunkcjonowało jako firma, to naprawdę dużo innych aspektów jest potrzebnych. Więc albo dużo wsparcia wokół i dobrych ludzi wokół, albo dobry plan.
To życzę, życzymy Wam wszystkim dobrych planów, mam nadzieję, że ta rozmowa zainspiruje niejedną osobę.
Może właśnie niejedna osoba wykona taki artystyczny coming out. Jeszcze na koniec, bo to świetne było, rok temu jeden ze znajomych z czasów korporacyjnych, projektant, którego bardzo szanuję, a straciliśmy kontakt, kiedy przestałam pracować w korporacji, dotarł do mojego teraźniejszego życia gdzieś na Facebooku czy Instagramie i napisał mi tylko takie jedno zdanie: „Basia, ale rewelacyjny ceramiczny coming out”. I to mi się bardzo podobało – nowe życie.
To zachęcamy do coming outów. Bardzo serdecznie dziękuję Ci za rozmowę i kibicuję w realizacji marzeń.
Ja również dziękuję bardzo. Dziękuję.
Niesamowity odcinek! Ceramika to sztuka, która fascynuje swoją delikatnością i jednocześnie siłą tworzenia. Słuchając tego podcastu, dowiedziałem się tak wielu interesujących rzeczy o procesie tworzenia ceramiki, od formowania gliny po wypał i zdobienie. Gość miał niezwykłą wiedzę i pasję, którą udzielił się nam w trakcie rozmowy. To inspirujące, jak głęboko można się zanurzyć w świat rzeźbienia i tworzenia z gliny 🙂